– W twórczości wyrażamy się najpełniej. W niej najlepiej sprawdza się nasze człowieczeństwo, sposób życia i bycia. Bo twórczość sięga do duszy, przetwarza nasze stany emocjonalne, przeżycia, pokazuje nasz sposób postrzegania świata. To wszystko musi się też układać w jedną, spójną całość – tłumaczy Andrzej Piecuch, aktor Teatru „Maska” w Rzeszowie, szef prywatnego teatru „Jaruga”, który w podrzeszowskich Siedliskach stworzył swą artystyczną przystań, gdzie – pełen energii – nie ustaje w twórczej aktywności i artystycznych poszukiwaniach.
Pochodzi z Jasionki; tam, już w latach szkolnych, zetknął się z amatorskim teatrem. Kolejny etap „aktorskiego wtajemniczenia” to był amatorski teatr „Verbum”, działający przy rzeszowskim WDK.
„Wiercipięta”, który osiadł w rodzinnych stronach
Ukończył technikum mechaniczne, ale ciągnęło go do aktorstwa. W 1980 r. zdał na Wydział Lalkarski wrocławskiej Filii Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. Ludwika Solskiego w Krakowie. W 1983 r., jeszcze na czwartym roku studiów, trafił do rzeszowskiego Teatru Lalki i Aktora „Kacperek” – poprzednika „Maski”. – Zadzwonił do mnie ówczesny dyrektor, Ryszard Szetela, i powiedział, że czeka tu na mnie mieszkanie i angaż. To były jeszcze czasy, kiedy artystom dawano mieszkania – śmieje się Piecuch. Związek z tym teatrem przetrwał do dziś.
Praca magisterska Piecucha dotyczyła wybitnego twórcy awangardowego teatru – Jana Dormana. Aktor w najśmielszych snach nie przypuszczał, że Dorman uczyni go swoim asystentem i w 1986 r. wyśle do Torunia, aby tam wyreżyserował jego sztukę „Przygody Wiercipięty”. Jak podkreśla przyjaciel aktora Aleksander Bielenda, znany badacz regionalista, Piecuch nie przypuszczał, że „ten tytułowy Wiercipięta przylgnie do niego jak rzep do psiego ogona”. Na szczęście, owo „wiercipięctwo” wyrażało się przede wszystkim w twórczej aktywności i nieustających artystycznych poszukiwaniach.
Aktor w „Kacperku” reżyserował takie przedstawienia jak „Missa pagana” według Stachury, „Paluszek” Rochowiaka czy „Pierrot i Colombina” Leśmiana. Z Januszem Pokrywką i Bogusławem Froniem współtworzył Scenę Propozycji. Z czasów „Maski” szczególnie ceni sobie role w „Mitach Greków” , „Niech żyje cyrk”, „Na pełnym morzu”, „Pinokiu” czy „Dzikich Łabędziach”. Tworzył postacie wyraziste, krwiste, zagrane mistrzowsko pod względem warsztatowym. Ma na swoim koncie już ponad 70 ról. Z teatrem zjeździł podkarpacką prowincję, kawał Polski, ale także występował w Bułgarii, Serbii, Turcji, na Słowacji, Litwie, Ukrainie, w Niemczech, Czechach, Tunezji, Chorwacji, a nawet w Jerozolimie.
Jego aktorski kunszt został uhonorowany m.in. nagrodami prezydenta Rzeszowa (1991) i marszałka województwa podkarpackiego (2001), Fundacji Kultury (1995, 2001), a także Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski (2013) i Brązowym Medalem Zasłużony Kulturze „Gloria Artis” (2016).
Broniakówka, czyli artystyczna „baza”
Ale ponieważ mało mu było owego „wiercenia się” po „kacperkowej” przestrzeni, w 1991 r. założył pierwszy w Rzeszowie prywatny teatr „Jaruga”. – Upłynęło już kilka lat mojej pracy, a ja czułem niedosyt – tłumaczy. – Ciągle mi czegoś brakowało. Myślałem o widowiskach plenerowych, fascynowałem się teatrem ulicznym.
Działania artystyczne teatru „Jaruga” wzięły swój początek z zainteresowania kulturą ludową, etnografią, „teatrem źródeł”. Stąd nic dziwnego, że zafascynował go np. teatr „Gardzienice”, który powstał pod Lublinem. – Jego założyciel, Włodzimierz Staniewski, stworzył ciekawą formułę, którą nazywał „wejściem w nowe środowisko naturalne teatru”, co mnie bardzo pasjonowało i ten wątek później konsekwentnie rozwijałem – opowiada aktor. Myślał kiedyś, by zaangażować się do zespołu „Gardzienic”, ale… – Byłem związany na stałe z „Kacperkiem”, tu miałem rodzinę, mieszkanie, więc wybrałem Rzeszów – wyjaśnia. I dodaje: – W tamtym czasie kierunek, w jakim rozwiną się „Gardzienice”, był wielką niewiadomą. Dziś to znany teatr, uznana marka w Europie i świecie. Ja chciałem iść podobną ścieżką poszukiwań w stronę źródeł.
Sytuacja sposobna wydarzyła się w dniu, kiedy znajoma zabrała Piecucha na wycieczkę do Siedlisk w gminie Lubenia, do przepięknego zakątka pod lasem. Zaproponowała mu wtedy przejęcie opieki nad tym miejscem – w związku z jej wyjazdem do Kanady. – Tu właśnie znalazłem idealne warunki do robienia takiej formuły teatru w przestrzeni otwartej, jaką sobie kiedyś wymarzyłem – opowiada aktor. – Niedługo potem postanowiliśmy otworzyć w tym miejscu bazę letnią, gdzie rozpoczęliśmy działania teatralne, np. z okazji nocy świętojańskiej, kiedy wyruszyliśmy w przestrzeń otwartą wokół Lubeni.
Na terenie gminy Lubenia znajduje się miejscowość Straszydle. To zainspirowało Piecucha i Aleksandra Bielendę do zorganizowania Festiwalu Strachów Polnych, którego kolejne edycje odbywały się w latach 1993-2004. – To była impreza interdyscyplinarna, łącząca w swej formule widowiska teatralne, koncerty muzyczne, parady strachów polnych ,wystawy plenerowe i happeningi – podkreśla aktor. I dodaje: – A ponieważ obawiałem się, że taka forma znudzi się społeczności danego środowiska, wymyśliliśmy, by organizować ten festiwal co roku w innym miejscu, na terenie całego Podkarpacia (Tyczyn, Rzeszów, Jasło, Straszydle, Lubenia, Odrzykoń, Korczyna).
Projekt takich poszukiwań teatralnych „Małe Ojczyzny – tradycja dla przyszłości” został zgłoszony do Fundacji Kultury, która w 2001 r. przyznała mu wyróżnienie. – Projekt dotyczył nie tylko Festiwalu Strachów Polnych, ale także takich form jak np. Noc Świętojańska, Święto wiosny, jasełka, parady kolędnicze i turnieje rycerskie – podkreśla Piecuch. Kilka lat później w finale kolejnego konkursu „Małe Ojczyzny – tradycja dla przyszłości” znalazł się również projekt „Podkarpackie Etno-misteria”, zrealizowany we współpracy z gminą Korczyna, na który złożyły się m.in. Międzynarodowy Festiwal Strachów i Biesiada Fredrowska na Zamku Kamieniec.
Tymczasem w Siedliskach cały czas trwały działania artystyczne oraz remont domu. Ale aktor przeniósł się tam wraz z rodziną dopiero kilka lat temu. Decyzję tę zdecydowanie przyspieszyła choroba syna (stwardnienie rozsiane) i trudności z wnoszeniem wózka inwalidzkiego na pierwsze piętro bloku. – Po dwóch latach wynajmowania mieszkania w Rzeszowie zdecydowaliśmy, że je sprzedamy, a uzyskane tą drogą pieniądze zagospodarujemy na leczenie syna i tworzenie bazy teatralnej w Siedliskach.
„Baza” jest bardzo urokliwa; obok domu powstał też – spontanicznie – mały amfiteatr. Ponadto Piecuch chce stworzyć tu jeszcze scenę kameralną, gdzie będzie można wystawiać małe formy teatralne i organizować warsztaty.
Wielki teatr świata
Aktor potwierdza, że wrósł już w lokalny klimat Siedlisk; ba! jak zdążyłem zaobserwować, jest uważany przez miejscowych za artystyczny autorytet. Postanowił więc wciągnąć w działania teatralne mieszkańców: zarówno młodzież, jak i dorosłych. Zaczął więc od formy, która – w założeniu – miała przyciągnąć wszystkie grupy wiekowe, czyli „Jasełek staropolskich”. – Najpierw zrobiłem jasełka z grupą dorosłych, która zdobyła I miejsce na wojewódzkim przeglądzie w Głogowie Młp. Jak zobaczyła to młodzież i dzieci, to na następny rok również chętnie się włączyli. Z młodzieżą zajęliśmy 2 i 3 miejsce w przeglądach: wojewódzkim – w Głogowie Młp. i międzywojewódzkim – w Kolbuszowej. To był wielki sukces grupy, która pracowała bardzo krótko, bo niecały miesiąc.
W tym roku, w okresie Wielkiego Postu, Andrzej Piecuch z grupą miejscowych aktorów po raz pierwszy wystawił „Misterium Passionis” w konwencji teatru cieni. Jest to formuła rzadko grywana, mimo że jest bardzo atrakcyjna i nie potrzebuje jakichś specjalnych warunków scenicznych, poza odpowiednią techniką zastosowania reflektorów, rekwizytów, kostiumów i pracą nad studium gestu. W tym roku udało się zagrać to misterium tylko cztery razy, ale ekipa aktorska ma już kilka zaproszeń na przyszły rok.
Piecuchowi marzy się też Misterium Męki Pańskiej jako duże widowisko plenerowe. To ogromne przedsięwzięcie, z udziałem wielu aktorów i wykorzystaniem potężnych dekoracji i środków inscenizacyjnych. – Władze gminy Lubenia z zainteresowaniem i życzliwością przyglądają się poczynaniom teatru i wierzę, że poprą nową inicjatywę – podkreśla aktor.
Z ostatnich dokonań teatru „Jaruga” na szczególną uwagę zasługują dwa spektakle dotowane przez Województwo Podkarpackie. Są to: „Słońcesław z Żołyni”, który opowiada o życiu i twórczości znanego malarza Franciszka Frączka, oraz „Wielki teatr świata według Calderona” – widowisko, które nawiązuje do cyklu misteriów średniowiecznych, jakie były kiedyś grywane w Hiszpanii. Piecuch przygotował ten spektakl wspólnie z Michałem Zaskórskim, szefem Teatru „Animagia” z niewielkiego Żytna koło Łodzi. Spektakl był pokazany m.in. na rynku w Wielopolu (z okazji Roku Tadeusza Kantora), przy fontannie multimedialnej w Rzeszowie oraz w Siedliskach, gdzie odbyła się pierwsza próba generalna z widzem. – Miejscowa społeczność była zachwycona, bo jeszcze czegoś takiego nie widziała – podkreśla aktor.
Tak więc Piecuch stara się poszerzać źródło inspiracji, jakim jest fascynacja kulturą ludową, „żywiołami nieba i ziemi”, o wątki misteryjne, moralitetowe, bo one – mimo, że były grane w średniowieczu – nie tracą nic na aktualności. Były – i są – ważnym głosem, bo mówią o rzeczach ostatecznych.
– Teatr misteryjny jest mi coraz bliższy – przyznaje aktor. – Traktujemy go czasami powierzchownie jako zapomniany zwyczaj, obrzęd, który istniał w dawnych czasach, a my staramy się go odtworzyć w nowej formie. Teatr Calderona to niezwykłe misterium, które my pokazujemy przy pomocy współczesnych środków wyrazu scenicznego.
Przyznaje, że teatr prywatny na prowincji to wielkie przedsięwzięcie logistyczne. Tym trudniejsze, że – w przeciwieństwie do modnych warszawskich teatrów prywatnych – nie ma szans na państwowe dotacje. – Kiedy w sierpniu ub.r. realizowaliśmy równolegle dwa projekty – „Wielki teatr świata według Calderona” i „Słońcesław z Żołyni” (rzecz o malarzu Franciszku Frączku) – był to gigantyczny wysiłek. Zwłaszcza wystawienie Calderona: duży zespół aktorski, potężne dekoracje, gra w maskach i zgrzebnych kostiumach… Tego, że w prawie 40-stopniowych, sierpniowych upałach przygotowaliśmy ten spektakl w tydzień, nie mogę pojąć do dziś – śmieje się aktor.
Dodaje, że widz nie musi wiedzieć, jak długo aktorzy pracowali nad spektaklem i ile ich to kosztowało – liczy się efekt finalny. – Sami artyści wiedzą, jak ciężki jest to chleb. Jeśli dostaniemy dotację – to genialnie, jeśli nie – staramy się realizować spektakl własnymi środkami. Dlatego przy „Jarudze” rozwinąłem impresariat, żeby teatr zarabiał na siebie – podkreśla Piecuch.
Czas na „Seans serdeczny”
Aktor, pełen energii i optymizmu, wciąż myśli o nowych przedsięwzięciach teatralnych. Powoli „przymierza się” już do kolejnego spektaklu, opartego na „Seansie serdecznym” – trenach Stanisławy Kopiec, nieżyjącej już (zmarła w 2012 r.), znakomitej poetki pochodzącej z Lubeni. Tomik ten napisała po śmierci swego syna Roberta. – Ten spektakl to forma złożenia hołdu genialnej poetce – podkreśla aktor. – Spróbuję dotrzeć do głębi tego materiału poetyckiego. Już pierwszy wiersz nawiązuje do drogi krzyżowej – „Pierwsza stacja, albo prolog”. To narzuca konwencję spektaklu. Tym bardziej, że kiedy analizuje się te teksty, to widać, że to wydarzenie było dla Stanisławy Kopiec bolesnym przeżyciem. To będzie studium cierpienia i bólu, widowisko bardzo ascetyczne, zamknięte w przestrzeni kameralnej sceny teatru.
Piecuch zauważa, że Franciszek Frączek i Stanisława Kopiec to twórcy, którzy czerpali z poezji ziemi i sacrum, mimo że Frączek był – można by rzec – malarzem pogańskim, bo sięgał do mitów prasłowiańskich, zaś poetka Stanisława Kopiec wręcz przeciwnie – odwoływała się do motywów religijnych, mistycznych. W wierszu „Dmuchawce”, dedykowanym Frączkowi, pięknie wyraziła ich wzajemne pokrewieństwo artystyczne.
Szef teatru „Jaruga” znalazł swoje miejsce na ziemi, gdzie może łączyć przyrodę z teatrem, muzyką, rzeźbą, poezją i dyskusją. Miejsce, gdzie może w spokoju przygotowywać się do kolejnych ról i premier teatralnych. Czekamy więc na kolejne znakomite spektakle. Na ile go znam, mogę stwierdzić, że doczekamy się ich, i to szybko…