„Człowiek-orkiestra”, który – gdyby musiał pozostać przy jednym swoim „wcieleniu” – wybrałby radio, bo najbardziej lubi intymną rozmowę ze słuchaczem. Na co dzień redaktor kultowej „Powtórki z Rozrywki”. Konferansjer różnych imprez, artysta kabaretowy , poeta, autor tekstów piosenek i ich wykonawca. Komentator TVN-owskiego „Szkła kontaktowego”. „Kombinuję, czy da się załatwić, żebym jeszcze wyskakiwał z pojemników do segregacji śmieci” – śmieje się Artur Andrus.
Andrus urodził się ponad 40 lat temu (grudzień 1971) w Lesku. Dzieciństwo spędził w Solinie, w hotelu robotniczym ze wspólną łazienką na korytarzu. Tam, przy budowie zapory, poznali się tata Józef z okolic Dynowa i mama Stefania z Łobozewa k. Soliny. Do pierwszej klasy Artur chodził do maleńkiej szkółki w Zabrodziu k. Soliny. Była to kameralna szkółka w domu jedynej nauczycielki, p. Bańczakowej, w której uczyły się równocześnie trzy klasy, w sumie kilkanaścioro dzieci. Druga klasa to już była Zbiorcza Szkoła Gminna w Bóbrce. Podkreśla, że ten przeskok wbrew pozorom nie był traumatycznym przeżyciem, gdyż zamienił klasę 6-osobową na 9-osobową. – Poza tym to była nowa szkoła, z salą gimnastyczną, co na tamte czasy nie było normą – opowiada Andrus.
Już wtedy miał radiowe inklinacje. Wspomina, jak p. Bańczakowa przysłała mu kiedyś do radia list. Przypomniała w nim, jak chodził po Solinie ze słuchawkami na uszach
i udawał, że coś nadaje. – Pani Bańczakowa napisała, że gdy teraz widzi mnie w telewizji lub słyszy w radiu, to myśli sobie, że moje marzenia się spełniły.
Zapora w Solinie zawsze była punktem odniesienia. – Chodziło się albo „za zaporę” albo „przed zaporę” – wspomina Andrus. – To był odpowiednik Pałacu Kultury w Warszawie, bo najłatwiej było umówić się przy zaporze.
Nauka w „klasztorze”
Następnym etapem był Sanok, gdzie rodzice otrzymali, po kilkunastoletnim oczekiwaniu, mieszkanie spółdzielcze. Okres sanocki Andrus uważa za najważniejszy i najpiękniejszy w życiu. – Na pytanie, skąd jestem, odpowiadam, że z Sanoka. Moje ciotki i wujkowie oraz znajomi z Soliny mogliby się na mnie o to obrazić – śmieje się. – Sanok od razu mi się spodobał i nadal mi się podoba. Podkreśla, że trafił do świetnych szkół: najpierw do SP nr 1, a później do II LO. Po tych czasach pozostało wiele wspomnień i anegdot, także tych dotyczących realiów życia w „demoludach”. II LO poprzedzała opinia surowej szkoły, zwano ją nawet „klasztorem”. – Ale trafiłem na świetny moment, bo w tym samym czasie przyszła tam grupa młodych nauczycieli, którzy wnieśli do tej szkoły zupełnie inny klimat. Był to czas, kiedy pojawiły się pierwsze magnetowidy. W Sanoku pierwsze dwa były na plebanii i w Komitecie Miejskim PZPR. – Z obu korzystaliśmy w podobny sposób: i tu, i tam oglądaliśmy „Rambo”. Na plebanii w ramach lekcji religii, a w komitecie – na przysposobieniu obronnym – śmieje się Andrus.
W radiu czuje się najswobodniej
Po maturze rozpoczął studia dziennikarskie na Uniwersytecie Warszawskim. Przyznaje, że – jak niemal każdy student – na początku marzył, że zostanie gwiazdą telewizji i będzie dużo zarabiał. – Na szczęście – podkreśla – na drugim roku trafiłem do radia i to wszystko mi przeszło. Momentem przełomowym był przeprowadzony na zaliczenie wywiad z Wojciechem Młynarskim, przeprowadzony wierszem. Andrus zadawał wierszem pytania, a Młynarski, improwizując, wierszem odpowiadał. Młynarskiego wybrał nieprzypadkowo: – Był zawsze dla mnie mistrzem, uważam, że to jeden z najgenialniejszych twórców piosenek – podkreśla. Zadawał pytania z drżeniem serca, bo bał się, że słynny autor powie, że to grafomania. Tymczasem Młynarskiemu ta rozmowa bardzo się spodobała. – Przyniosłem to nagranie na zaliczenie – opowiada Andrus. – Okazało się, że dyrektor 4 programu Polskiego Radia, który był naszym opiekunem na studiach, jeżeli chodzi o pracownię radiową, też jest fanem Młynarskiego. Bardzo mu się ten wywiad spodobał i w rezultacie zaproponował mi prowadzenie audycji poświęconej piosence satyrycznej w 4 programie PR. W 1994 r. rozpoczął współpracę z programem 3 Polskiego Radia, która trwa do dziś. I do dziś, mimo iż wciela się w różne role, dziennikarstwo radiowe jest mu najbliższe. – Gdybym musiał zrezygnować z paru rzeczy, które robię, i mógł sobie zostawić jedną, to zostawiłbym właśnie radio – podkreśla. – Tu czuję się najlepiej, najswobodniej. Na czym polega „dyskretny urok radia”? – Na bliskim kontakcie z odbiorcą – odpowiada. – Kiedy siadam przed mikrofonem, to mam świadomość, że zaraz będę mówił do kogoś bardzo konkretnego. W telewizji nie ma takiego poczucia. Wręcz przeciwnie, jest tam dużo elementów, które rozpraszają: ruch, światła itd. Radio jest medium bardziej intymnym i pozwala na nawiązywanie kontaktu 1:1.
Kabarety się zmieniły, bo świat się zmienił
Rozmawiamy o współczesnym kabarecie. Andrus przyznaje, że – od czasów choćby Pod Egidą czy Teya – sztuka kabaretowa bardzo się zmieniła. Dlaczego? – Bo świat jest zupełnie inny niż tamten. Inne są wzorce, inne tempo życia. Jako dowód Andrus przytacza przypadek Kabaretu Starszych Panów: – Gdy się czasem ktoś pyta, dlaczego Jeremi Przybora i Jerzy Wasowski mogli tworzyć tak genialne rzeczy, a teraz podobne nie powstają, to odpowiedź jest prosta. Po pierwsze talent, ale podejrzewam, że ludzie z talentem znaleźliby się także i dziś. A po drugie, premierę nowego programu Przybora i Wasowski mieli raz na pół roku. W tym czasie pisali muzykę i teksty, robili próby z aktorami i jeszcze ktoś im chciał za to zapłacić tyle, że mogli przez te pół roku w miarę godnie żyć. Teraz pokusa polega na tym, że można zarobić znacznie więcej za znacznie gorsze rzeczy. W 2010 r. Andrus otrzymał tytuł Mistrza Mowy Polskiej. – Nie sądzę, abym był człowiekiem, który najładniej mówi po polsku – przyznaje skromnie. – Mnie łatwiej zauważyć, bo występuję w radiu i telewizji. Podejrzewam jednak, że jest paru leśników, którzy mówią lepiej ode mnie, ale lis czy jeleń nie mogą ich nominować – śmieje się.
Wiosną ukazała się jego płyta „Myśliwiecka” z piosenkami autorskimi. Przez wiele tygodni utrzymywała się na czele rankingów sprzedaży, pokrywając się platyną. Tego sukcesu, jak podkreśla, nikt, włącznie z wydawcą, się nie spodziewał. – Nie podejrzewam – tłumaczy – żeby to były najlepsze piosenki świata. Ale okazało się, że jest zapotrzebowanie na piosenkę autorską, tym bardziej, że media udają, iż takiej piosenki nie ma. Przy okazji promocji płyty Andrus powiedział: „Od lat marzy mi się, żeby do moich piosenek ludzie tańczyli. Żeby ich porwać, żeby po latach, z moją piosenką kojarzyły im się chwile upojne i szalone. Wiem, że najłatwiej ruszyć ludzi do tańca jakimś wakacyjnym przebojem. Piszę. Może jeszcze to nie jest na miarę >>Szłaś przez skwer, z tyłu pies Głos Wybrzeża w pysku niósł…<<, pewnie nigdy nie doścignę >>Córki rybaka<< czy >>Chałupy welcome to<<, ale próbuję. To kolejne podejście”.
Wokół jest tyle agresji, że jeszcze jeden agresywny to za dużo
Artur Andrus to także popularny bloger. Niedawno ukazała się jego książka – wybór twórczości blogerskiej „Blog osławiony między niewiastami”. To ponad 500 stron pełnej „niewinnego wdzięku” satyry, której autor jest zbyt dobroduszny, by – gdy widzi coś irytującego – porządnie się rozsierdzić. – Na kogo mam się rozsierdzać? – ripostuje Andrus. – Kiedy zauważę jakąś głupotę i w pierwszej chwili się rozsierdzę, to zaraz potem myślę: przecież ja robię to samo. Twierdzi, że wokół jest tyle agresji, iż jeszcze jeden facet piszący w agresywnym tonie to by było już za dużo. I że taka postawa nie jest przezeń wykreowana, lecz wynika z jego natury. – Nawet gdybym miał ochotę zaatakować personalnie kogoś, kto mnie wkurzył, to myślę sobie, że przecież on może mieć żonę (lub ona męża), która (który) szczerze ją kocha. To już jest wystarczający powód, żebym tej osobie nie robił krzywdy – podkreśla.
Fotografie i rozmowa przygotowane w siedzibie programu 3 Polskiego Radia przy ul. Myśliwieckiej w Warszawie oraz w „trójkowym” studiu im. Agnieszki Osieckiej.