Reklama

Ludzie

Z każdej strony świata na Podkarpacie

Aneta Gieroń
Dodano: 13.03.2016
25540_1097_Atsuko_Ogawa
Share
Udostępnij
Polska? Gdzie to jest? – gorączkowo rozmyślał Alam Shah Mohd Chowdhury. Młody Bengalczyk kończył właśnie w stolicy Bangladeszu college i miał szanse na rządowe stypendium w Polsce.  Prawie 30 lat temu w pół godziny podjął decyzję o wyjeździe gdzieś na kraniec Europy i tak szczęśliwie trwa w tej decyzji od ponad dwóch dekad w Rzeszowie. Atsuko Ogawa po prostu wsiadła w Kioto do  samolotu, wylądowała w Krakowie i na stałe została w Polsce. – U Japończyków takie rzeczy się zdarzają – z wdziękiem macha ręką japońska pianistka i jakby nic się nie stało od prawie 10 lat smakuje pracę i życie w Przemyślu. Dla Ayhama Mohsina, po Damaszku, pięknej stolicy Syrii, gdzie się urodził, i Moskwie, gdzie ukończył studia ze stomatologii i specjalizację z ortodoncji, przyjazd do Dynowa był – mówiąc delikatnie – szokiem. Ten szybko minął, a w Ayhamie Mohsinie odezwała się syryjska pracowitość – od kilku lat prowadzi znany w Rzeszowie gabinet NZOZ „Ortodent” . Polska? Świadomy i szczęśliwy wybór – mówi Walery Sienkiel, przed laty chłopak z niewielkiego białoruskiego miasteczka Indura, dziś ordynator oddziału ortopedii i traumatologii narządu ruchu w Szpitalu Specjalistycznym im. Św. Rodziny w Rudnej Małej.

Z miłości, z tęsknot za spokojnym życiem, z chęci odnalezienia miejsca na ziemi, które zagwarantuje lepsze wykształcenie, pracę, dom… Z różnych powodów ludzie od zawsze decydują się na rewolucyjne zmiany w swoim życiu i… o dziwo te zmiany prawie zawsze są zmianami na lepsze.

 
Śladami Chopina

Atsuko Ogawa była maleńką, ledwie 3-letnią dziewczynką, która gdzieś daleko, w japońskim Kioto grała już Chopina. – I zabrzmi to nieprawdopodobnie, ale już wtedy znałam słowo Polska – opowiada Atsuko. – Studia w Akademii Muzycznej w Osace, potem dwuletnie studia podyplomowe w Polsce, wszystko to było moją wędrówką śladami Chopina. Odkąd pamiętam, codziennie gram sześć godzin dziennie, i nieważne, jak bardzo jestem zmęczona, ćwiczenia i systematyczna praca w życiu pianistki są najważniejsze.

Najważniejsza jest rodzina i praca

– Tylko ciężko i systematycznie pracując, człowiek ma szansę na sukces – uparcie powtarza Ayham Mohsin, Syryjczyk, który w 1999 r. na stałe osiadł w Polsce, mimo że wcześniej z sukcesami prowadził własny gabinet ortodontyczny w centrum Damaszku, a po przyjeździe do Polski przez dwa lata był tylko pomocnikiem swojej żony w niewielkim Dynowie.
 
Można sobie zadać pytanie, po co to wszystko? – Bo zakochałem się w Agnieszce, mojej żonie – ot, cała odpowiedź, śmieje się Ayham Mohsin. – Dla mnie najważniejsza jest rodzina i praca. Z wszystkim innym wszędzie dam sobie radę – mówi Ayham. Syn znanego i szanowanego w Damaszku adwokata, który w latach 80.  XX wieku, w ramach rządowego stypendium wyjechał na studia stomatologiczne do Moskwy. Tam poznał młodą Polkę, wkrótce zostali małżeństwem, a po studiach osiedli w Damaszku.

– Dla mnie to był wspaniały czas, gabinet w centrum miasta coraz lepiej się rozwijał, Damaszek był moim ukochanym miejscem, ale Agnieszka nie do końca była w Syrii szczęśliwa – wspomina Ayham Mohsin. – W 1999 r. zgodziłem się wszystko zostawić i na stałe osiąść w Polsce. Świetnie znałem język arabski, angielski, rosyjski, byłem pewny, że bez problemu szybko nauczę się polskiego i nostryfikuję dyplom.
 
I rzeczywiście, dziś Ayham mówi idealną polszczyzną, z ogromną świadomością odmiany rzeczowników przez przypadki i nieregularnej odmiany wielu polskich czasowników. Ale wtedy, 16 lat temu, Ayham, Agnieszka i mała Marysia wylądowali ze słonecznego, wielkomiejskiego Damaszku w szarym i prowincjonalnym Dynowie. – To był dla mnie szok – opowiada Ayham. – Co gorsza, w kolejnych dwóch latach w ogóle nie mogłem pracować w zawodzie, w tym czasie odbywałem staże w Krakowie i trochę pomagałem żonie. Nigdy wcześniej i nigdy później nie przeżyłem tak trudnego czasu w moim życiu, zdesperowany kilka razy chciałem pakować walizki i wracać do Damaszku. Tam byłem wziętym ortodontą, w Polsce dopadła mnie bezradność i beznadzieja.
 
Najważniejsza jest praktyka

– Coś o tym wiem – uśmiecha się Alam  Chowdhury. – Gdy w 1987 r. wylądowałem na lotnisku w Warszawie, nie chciałem wysiąść z samolotu. Nie mogłem uwierzyć, że to szare, skromne, ciemne miasto może być stolicą jakiegoś państwa. Zwłaszcza, że moja wiedza o Polsce była wtedy żadna. W kolejnych miesiącach też nie było lepiej. Alam, który w Bangladeszu zdał egzaminy na medycynę, w Łodzi, w Studium Języka Polskiego dla Cudzoziemców, usłyszał, że nie ma szans na miejsce w akademiku na Akademii Medycznej. Ewentualnie może zostać inżynierem.

– Od dziecka interesowało mnie budownictwo. Pomyślałem, dlaczego nie? Tak trafiłem na Politechnikę Rzeszowską – wspomina Alam Chowdhury.

Kończąc budownictwo na Politechnice Rzeszowskiej ciągle dość słabo radził sobie z językiem polskim, ale uparł się, że najważniejsza jest praktyka na budowie. W 1994 r. obronił dyplom, a tydzień później poszedł na spotkanie w sprawie pracy. – To było w Inżynierii Rzeszów. Usiadłem przed właścicielem firmy, dostałem angielski tekst do przetłumaczenia i pytanie, skąd pochodzę. Właściciel firmy w latach 80. pracował w Libii, a jego szefem był Bengalczyk. Z Inżynierią Alam Chowdhury  związany jest już ponad 20 lat. W tym czasie zdążył być szefem kilku projektów, które zapamiętał na długo. To on odpowiadał za rozbudowę Liceum Sztuk Plastycznych przy ul. Dąbrowskiego w Rzeszowie, budowę Komendy Powiatowej Policji w Jarosławiu, w końcu za budowę siedziby Inżynierii Rzeszów i przejścia podziemnego pod rzeszowską zaporą, które połączyło bulwary.

Z Białorusi przez Zakopane do Rzeszowa
 
Walery Sienkiel urodził się na Białorusi, ale w polskiej rodzinie. W domu mówiło się lokalną mieszanką rosyjskiego, polskiego i białoruskiego, w szkole niepodzielnie królował rosyjski, w domu dziadków polski. – Jestem i czuję się Polakiem – mówi Walery Sienkiel. – Studia medyczne ukończyłem jeszcze w Grodnie, ale swoje życie od zawsze chciałem związać z Polską. Po części udało się to już w trakcie studiów, gdy przyszły ortopeda przyjeżdżał do Polski  na staże. W 1995 r. polska rzeczywistość stała się dla niego codziennością. Po ukończonych studiach medycznych znalazł się na stypendium rządowym w Zakopanem. Pobyt pod Giewontem przedłużył się do 2000 r. i były to jedne z najważniejszych pięciu lat w życiu Walerego Sienkiela. Tutaj trafił do Uniwersyteckiego Szpitala Ortopedyczno – Rehabilitacyjnego, prowadzonego przez prof. Daniela Zarzyckiego, gdzie zrobił pierwszy stopień specjalizacji z ortopedii i traumatologii narządu ruchu. Tutaj też dostał tak duży zastrzyk wiedzy, doświadczenia i umiejętności, że korzysta z niego do dziś, w końcu tutaj założył rodzinę i w Zakopanem urodziło mu się pierwsze dziecko.

– Dlaczego Polska? – zastanawia się Walery Sienkiel. –  Bo mam duże poczucie polskości i było dla mnie oczywiste, że tutaj będę miał dużo większe szanse na rozwój zawodowy oraz komfort życia niż na Białorusi- odpowiada. – Poza tym jestem człowiekiem, który nie ma większego problemu z adaptacją w nowym miejscu pracy, czy życia. Ważna jest rodzina, życie duchowe i wiara w Boga, ludzie którzy cię otaczają i praca którą wykonuję, a miejsce, w którym funkcjonuję nie ma dla mnie aż takiego znaczenia. „…Umiem opływać w dostatki, umiem też znosić biedę…” i cieszą mnie możliwości, jakie z tego wynikają.
 
Dziś Walery Sienkiel mówi po polsku właściwie bez cienia akcentu, a czy kiedyś spotkał się ze złośliwościami, że to ten z „Ukrainy” albo z „Białorusi”? – Może i tak, ale tego nie rozpamiętuję. W pierwszych latach spędzonych w Polsce mówiłem z silnym wschodnim zaśpiewem, ale z pogardliwymi uwagami się nie spotkałem. Niektórzy koledzy, raczej z sympatii do dziś witają się, wykrzykując moje imię z mocnym, wschodnim akcentem. Trudno to jednak nazwać złośliwością, raczej żartobliwym puszczeniem „oka”. 
 
Od 2000 r. Walery Sienkiel jest związany z Rzeszowem, tutaj znalazł pracę, gdy w Szpitalu Wojewódzkim nr 2 powstawała ortopedia, a dr Arkadiusz Bielecki kompletował zespół lekarzy na nowym oddziale. Od kilku lat Walery Sienkiel jest też ordynatorem oddziału ortopedii i traumatologii narządu ruchu w Szpitalu Specjalistycznym im. Św. Rodziny w Rudnej Małej k. Rzeszowa. Tutaj tworzy coś w rodzaju środowiska „kręgosłupowego”.  Klinika, korzystając z najnowszych rozwiązań technologicznych, wykonuje różnego rodzaju zabiegi endoskopowe na kręgosłupie, w tym na odcinku szyjnym, piersiowym i lędźwiowym. Operacje małoinwazyjne endoskopowe na kręgosłupie zostały wprowadzone w klinice w 2009 r. Bardzo często zabiegi te dotyczą dyskopatii i zwyrodnień kręgosłupa. Obejmują m.in. nukleoplastykę i endoskopowe usuwanie przepuklin dysków. Szpital jest jedynym ośrodkiem na Podkarpaciu, a także wiodącym w Polsce, jeśli chodzi o leczenie dyskopatii kręgosłupa metodami małoinwazyjnymi.

Syryjczyk zakochany w Rzeszowie
 
Ayham Mohsin, gdy wraca do swoich medycznych początków na Podkarpaciu, przyznaje, że po raz pierwszy poczuł się w Polsce u siebie, gdy w 2002 r. otrzymał ograniczone prawo wykonywania zawodu i już był na prostej drodze do nostryfikacji dyplomu z ortodoncji. Gdy w 2005 r. zakładał własny gabinet, w Polsce, w Rzeszowie był już naprawdę szczęśliwy. – Damaszek słynie z handlu od 5 tysięcy lat, przedsiębiorczość mamy we krwi – żartuje Ayham. W Rzeszowie ma dziś własny gabinet, dom, żonę i trójkę dzieci. 
 
Japonka zakochana w Chopinie i Polsce
 
Atsuko Ogawa, która w Przemyślu na stałe osiadła pięć la temu, twierdzi, że w Polsce znalazł spokój i szczęście. Wspólnie z Igą Dżochowską prowadzi Centrum Kultury Japońskiej „YAMATO”.  Udziela lekcji gry na fortepianie, uczy japońskiego, żyje spokojniej i bliżej natury, niż było to możliwe w Kioto. – Niekiedy tęsknię do rodziny, Akademii Muzycznej w Osace, gdzie byłam nauczycielem, ale jestem pewna, że Polska jest moim przeznaczeniem – opowiada Atsuko. Gdy przyjechała tu po raz pierwszy w 1979 r. na studia podyplomowe, nie przeraziły ją zimno, brzydota, kartki na żywność w sklepach. Widziała tylko rozemocjonowanych, ekspresyjnych ludzi, melancholię, bliskie kontakty międzyludzkie, gościnność, romantyzm pomieszany z szaleństwem i te wierzby płaczące jak u Chopina.
 
W kolejnych latach tamte wspomnienie nie dawały jej spokoju i nieustannie myślała, jakby w Polsce osiąść na stałe. – W 1981 r. byłam na koncercie w Łańcucie i szczerze mówiąc myślałam, że tutaj kończy się Polska, a dalej to już tylko republiki Związku Radzieckiego – wspomina ze śmiechem Atsuko. – Od 1994 r. na stałe współpracuję z Igą Dżochowską, ona zorganizowała większość moich recitali i to ona pomogła mi zorganizować życie w Polsce, gdy w 2007 r. z jedną walizką wysiadłam na lotnisku w Krakowie z mocnym postanowieniem, że już tylko w Polsce chcę mieszkać i pracować. Ciągle jednak trudno przyzwyczaić mi się do polskiej mentalności. W Japonii panuje żelazna dyscyplina, skromność, pokora, obowiązkowość. Życie jest wielkim pędem. W Polsce odwrotnie, życie jest wolniejsze, ale ludzie dużo bardziej ekspresyjni.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy