Dziś w Krakowie pogrzeb Sławomira Mrożka. Prochy znakomitego pisarza spoczną w krypcie kościoła św. Piotra i Pawła, w nowym Panteonie Narodowym. Warto przypomnieć o podkarpackim epizodzie dramatopisarza. Choć duch Sławomira Mrożka obecny jest w Łańcucie aż nazbyt często, on sam przebywał w tym mieście krótko. Przyjechał tu w kwietniu 1953 r. jako reporter krakowskiego "Dziennika Polskiego". Reportaż pt. "Którędy biegnie linia" ukazał się 1 maja. Zobaczymy w nim miasto sprzed 60 lat. A także jego autora: młodego naiwnego dziennikarza, przejętego doktryną socrealizmu z którą za kilka lat rozliczy się w tomie opowiadań "Słoń".
Była wiosna, bo liczący wówczas 9 tys.mieszkańców Łańcut Sławomir Mrożek opisywał tak: "Żółte, niewielkie domki, ściśnięte trwożliwie na górce. Domki w opłotkach zasłaniające sobie twarze dłońmi bzów, krzewów rozmaitych. Główna szosa, roztrącająca je brutalnie w pędzie na zachód i wschód. Jedno kino "Znicz". Cztery gospody. Jeden pałac."
Pałac Potockich "wydaje się, że pożarł kilkaset tych małych, żółtych domków, taki siedzi nadęty, pyszny i milczący, błyskając o zachodzie słońca długimi rzędami ślepych okien"- pisał Mrożek, na którym zrobiła wrażenie potężna bryła budynku. "Ten masyw służy dziś jako pomoc szkolna dla młodzieży, która przybywa tutaj całymi wycieczkami, aby zapoznać się z pięknem, niegdyś ukrywanym zazdrośnie przez posiadacza-magnata. Ale ten masyw przypomina także przeszłość Łańcuta." Niezbyt wesoła to przeszłość, bo miasto wisiało u pańskiej klamki. Zaś pańska łaska -wiadomo – na pstrym koniu jeździ. Mieszkańcy mogli "podziwiać starą hrabinę uganiającą konno i kocze angielskiego księcia Kentu zjeżdżającego w gościnę do egzotycznego, polskiego hrabiego. Sam Potocki dbał o zwierzynę w swoich lasach i o wódkę w swojej fabryce, do której angażował znakomitych fachowców. Pociąg pośpieszny przystawał w Łańcucie nie dla Łańcuta, ale dla hrabiego, który kupił ministerstwo kolei" – czytamy w reportażu.
Kaprysy szlachty
Były wobec pałacu różne koncepcje. Jeden z rozmówców Mrożka – radny Miejskiej Rady Narodowej, chciał tu umieścić siedzibę szkoły rolniczej. "Po co zachowywać te kaprysy szlachty?"- pytał. Zaś Mrożek odpowiedział: "Nie rozumiesz jeszcze w pełni nowego, socjalistycznego stosunku do kultury. Nie kaprysy Potockiego zachowujemy w pałacu, ale pracę setek rzemieślników-mistrzów, dzieła wielu pokoleń artystów, wyrażających oblicza swoich epok nie dla szlachty, lecz dla narodu".
Władze znalazły kompromisowe wyjście. Obok pałacu w romantycznym parku miał powstać skansen z chałupami: biedniaka, średniaka i kułaka – bogatego gospodarza. Ukazywałby on rozwarstwienie społeczne wyzyskiwanej przez feudała podłańcuckiej wsi. Skansen nie powstał, bo przyszedł Październik 1956. Za to o chłopskiej krzywdzie przez dziesięciolecia przypominał pamiątkowy głaz z odpowiednim napisem ustawiony tuż przy wejściu. Głaz znikł dopiero po zmianie ustroju.
Uspołeczniony przemysł gastronomiczny
Gastronomia łańcucka była znana z podłego żarcia i źle podawanych napitków – zauważył Mrożek dodając, że niegdyś hrabia Potocki wyszedł z miejscowej restauracji trzaskając drzwiami. Kawę podano mu w wyszczerbionej filiżance. Hrabia wpadł we wściekłość (i rozpacz), gdy przyszło mu skorzystać z toalety w tym lokalu. Zaś w roku 1953: "w gospodzie spółdzielczej na Rynku podaje się bardzo źle i niezbyt czysto przyrządzone potrawy. Kierowniczką kuchni jest była właścicielka byłej prywatnej restauracji. Trudno sądzić, aby ta kobieta staraniem o jakość i czystość potraw chciała robić reklamę uspołecznionemu przemysłowi gastronomicznemu"- ubolewał Mrożek.
Państwo nie takie rzeczy ma na głowie
Jako przyjezdny Sławomir Mrożek narażony był na niewygody. W mieście nie było wówczas ani hotelu ani innych najskromniejszych nawet miejsc noclegowych. Jeden z rozmówców dziennikarza tak usprawiedliwiał ten niedostatek: "Państwo nie takie rzeczy ma na głowie. Gdzieś tam się pan prześpi, nic się nie stanie".
Inną bolączką Łańcuta była ciasnota. Brakowało lokali dla: bibliotek miejskiej i powiatowej, internatu przy liceum, Towarzystwa Przyjaciół Dzieci, dla zarządu powiatowego Związku Młodzieży Socjalistycznej, świetlicy przy Fabryce Śrub, zespołu amatorskiego "Lutnia" – zanotował dziennikarz, usprawiedliwiając ten stan rzeczy: "Łańcut – miasto powiatowe – napęczniał instytucjami i urzędami, przedsiębiorstwami i organizacjami, o jakich dawniej nie śnił". Zaś na budowie Fabryki Śrub "nie ma świetlicy. Już trzeci lokal udekorowany i odpowiednio urządzony zajmuje robotnikom inwestor na magazyn. Widziałem taką świetlicę. Skład narzędzi, ubrań roboczych, butów, beczek, a nad tym portrety i biało-czerwone girlandy z bibuły"- czytamy w "Dzienniku Polskim".
Linia frontu między nowym a starym
"Stary ustrój i stare myślenie stworzyły stary Łańcut, dziś tak niewygodny"- podkreślał Sławomir Mrożek, opisując Łańcut nowy – socjalistyczny."Fabryka Śrub w budowie – wielki gotowy już biurowiec, całe hektary placu budowy, nowa, robotnicza społeczność Łańcuta. W biurze personalnym siedzi osiemnastoletni chłopiec z Żołyni, który przyszedł aby zostać robotnikiem. Codziennie ciężarówki z okolicznych wsi dowożą ludzi na budowę. 200 chłopców z powiatu kształci się we Wrocławiu, aby natychmiast po ukończeniu budowy rozpocząć produkcję." W mieście buduje się wodociąg i "nowiutką rurą kanalizacyjną położoną w świeżym wykopie także biegnie linia frontu między nowym a starym. Po stronie nowego stoi już pierwszych dwanaście bloków mieszkalnych nowego osiedla, vis a vis starego pałacu".
Najważniejsze jednak, aby w ludzkich głowach zmieniło się myślenie – podkreślał dziennikarz. Nawet w ładnej główce prowincjonalnej panienki: "O panno Stasiu, która marzysz o kimś, kto bawiąc przejazdem w Łańcucie, zakocha się w tobie i porwie cię ku szumnemu życiu metropolii! Chyba nie wiesz, że linia pozostawia twoje marzenia po stronie starego. Twoje biedne marzenia stworzył nie księżyc nad parkiem, ale wiekowe panowanie panów Potockich, które skrępowało twoje miasteczko i myśli jego mieszkańców, że aż trzeba lat, aby te myśli się wyprostowały. Nie aktor filmowy, nie wędrujący dziennikarz wybawi cię od prowincjonalności, ale Państwowa Fabryka Śrub i inne duże obiekty przemysłu powstające obok i spółdzielnie produkcyjne w powiecie. One nadadzą inny kierunek twoim marzeniom, mądrzejszym i rozleglejszym, nie sentymentalnym, ale prawdziwie czułym"- podkreślał Mrożek. Chyba na próżno, bo dziewczynom nie fabryki śrub ani spółdzielnie produkcyjne były w głowach. Ani wtedy, ani później.
Jan Grygiel – długoletni dziennikarz "Nowin" włóczył się na początku lat 50-tych po Krakowie w doborowym towarzystwie. Byli tam: Sławomir Mrożek, Ludwik Flaszen, Andrzej Kijowski, Leszek Herdegen, Olgierd Jędrzejczyk i czasami Konstanty Puzyna.
Mrożek był bardzo oszczędny w słowach, poważny, zamknięty w sobie. Nie lubił mówić o swojej pracy dziennikarskiej i dyskutować na tematy ideologiczne. Z upodobaniem słuchał groteskowych opowieści i dowcipów, które przyjmował z zimną obojętnością. Po dwóch minutach kwitował je wypowiadanym z powagą: "Ha, ha, ha". Była to maska młodego człowieka – wspominał Jan Grygiel.
Mrożek wykorzystywał później doświadczenia naiwnego socrealistycznego dziennikarstwa w swych opowiadaniach i dramatach. Uogólnił je, nadał im uniwersalny charakter. Pokazał w nich naturę władzy, która ma charakter absolutu:
ARTUR: Pytam was: jeżeli nie ma nic i nawet bunt nie jest możliwy, to co można stworzyć z niczego, żeby było? (…) Możliwa jest tylko władza!(…) Tylko władza da się stworzyć z niczego. Tylko władza jest, choćby niczego nie było…
STOMIL: Jaką on ma władzę nad nami?
ARTUR: Jaką? To bardzo proste. Mogę was zabić…Władza nad życiem i śmiercią, co może mi dać większe panowanie?
"Tango"