Reklama

Ludzie

Rzeszowskie ślady. Andrzej, syn płk. Cieplińskiego, myślał, że ojciec wróci

Alina Bosak
Dodano: 23.02.2021
52757_3
Share
Udostępnij
Ogród znajdował się w miejscu dworca PKS przy ul. Grottgera w Rzeszowie. Od ulicy stał dom, ciasny od dokwaterowanych po wojnie lokatorów, a z tyłu zielony azyl. Kryjąc się między jego drzewami, czołgając w gęstej trawie Jurek i Andrzej bawili się w partyzantów i Niemców, w Indian i kowboi. Jurek słyszał od dorosłych, że ojciec Andrzeja został zamordowany, ale że to tajemnica, o której z nikim nie wolno rozmawiać. Andrzej długo wierzył, że Łukasz Ciepliński jednak żyje i jeszcze w 1957 roku, mając 10 lat, napisał modlitwę, w której prosił o szczęśliwy powrót taty do domu. 
 
– Mieszkaliśmy wtedy przy ul. Grottgera – wspomina Jerzy Klus z Rzeszowa, który Andrzeja Cieplińskiego, syna płk. Łukasza Cieplińskiego, znał od najmłodszych lat. Była połowa lat 50. XX wieku. Dom Klusów stał tam, gdzie dziś pasażerowie czekają na podjeżdżające do dworcowych stanowisk autobusy. Brama na posesję znajdowała się vis a vis bramy kamienicy oznaczonej dziś numer 6. Dom, którego dwie części łączyła długa sień, stał od ulicy. Za nim mieścił się duży ogród oddzielony murem od terenów PKP i torów kolejowych. Działka z jednej strony sąsiadowała z bazą towarową PKS, a z drugiej ze składem mebli. Dom składał się z ośmiu izb, które zajmowali: Jerzy z rodzicami i rodzeństwem, jego dwie ciotki i stryj, oraz dokwaterowani przez zarząd komunalny lokatorzy. 
 
– Jedna z moich ciotek, Maria Klus, była dobrą znajomą Jadwigi Cieplińskiej, wdowy po płk. Łukaszu Cieplińskim. Odwiedzały się i odkąd pamiętam Andrzejek, którego nazywano Alusiem, przychodził do nas. Różnica wieku między nami wynosiła tylko rok, wciąż się razem bawiliśmy, chodziliśmy też do jednej podstawówki – Szkoły Podstawowej nr 1 w Rzeszowie. Najczęściej bawiliśmy się w ogrodzie naszego domu, ale bywałem także w mieszkaniu Cieplińskich, którzy mieszkali w starej kamienicy przy ul. Turkienicza, obecnie ks. Jałowego. Żyła wtedy także Józefa Sicińska, matka Jadwigi. Bo Jadwiga, dla mnie „pani Wisia”, pochodziła ze znanej rzeszowskiej rodziny. Jej ojciec był geodetą. Dokonywał m.in. pomiarów pod budowę kościoła Chrystusa Króla – wspomina Jerzy Klus. 
 
Od lewej chłopcy: Andrzej Ciepliński i Jerzy Klus, z nimi (od lewej): Jadwiga Cieplińska i Maria Klus – ciotka Jerzego. Wrzesień 1955. Fot. Archiwum Jerzego Klusa
 
Jadwiga i Łukasz

Jadwiga Cieplińska urodziła się 22 sierpnia 1908 roku w Rzeszowie. Jej dziadek Teofil Dzierżyński był profesorem rzeszowskiego Seminarium Nauczycielskiego. Rodzina mieszkała w okazałym modrzewiowym domu w centrum Rzeszowa. Jedna z jego córek, Józefa wyszła za mąż za inżyniera Romana Sicińskiego i z tego właśnie związku na świat przyszła Jadwiga. Miała jeszcze brata Stefana, który jako prawnik wojskowy, w czasie II wojny światowej znalazł się polskim wojskiem na Zachodzie. Wcześniej zmarł Roman. Dlatego Jadwiga z matką w okupowanym Rzeszowie musiały sobie radzić same. W 1943 roku niemieckie władze nakazały wyburzenie rodzinnego domu przy ul. Sobieskiego 11 – podobnie jak innych drewnianych budynków w centrum miasta. Działka, na której stał dom Sicińskich pozostała własnością rodziny, ale mieszkanki musiały się wynieść do dwóch pokoi z kuchnią na Staromieściu (zostały dokwaterowane do innej polskiej rodziny). Jeden z tych pokoi wkrótce zajął Łukasz Ciepliński, wtedy inspektor rejonowy rzeszowskiego Inspektoratu Armii Krajowej. Jadwigę znał od początku wojny przez jej kuzynkę Marię Dzierżyńską, która również zaangażowała się w działalność konspiracyjną. 
     
Łukasz był od Jadwigi pięć lat młodszy. Nie przeszkodziło to, by znajomość przerodziła się w głębsze uczucie. Pobrali się 5 sierpnia 1945 roku, kiedy dla wielu wojna się już skończyła. Ale nie dla ppłk. Łukasza Cieplińskiego, który jako oficer antykomunistycznego podziemia był poszukiwany. Dwa miesiące po „wyzwoleniu” Rzeszowa, w nocy z 7 na 8 października 1944 roku, dowodził nieudaną akcją rozbicia więzienia na Zamku, gdzie trzymano m.in. schwytanych żołnierzy AK. Ślub z Jadwigą odbył się potajemnie. W kościele w Staromieściu udzielił go ks. Józef Czyż. Miesiąc później założona została tajna organizacja Wolność i Niezawisłość, do której Ciepliński wstąpił.  Małżeństwo przeprowadziło się wkrótce na Śląsk, gdzie ślad próbowało zgubić wielu wówczas konspiratorów. W Zabrzu Ciepliński otworzył sklep galanteryjny, by pod przykrywką podróży w interesach, nadal prowadzić działalność konspiracyjną. Andrzej, ich wyczekiwane dziecko (Jadwiga wcześniej dwa razy poroniła) przyszedł na świat na początku 1947 roku. W tym samym czasie Łukasz Ciepliński stworzył i stanął na czele IV Zarządu Głównego WiN. Ojcostwem cieszył się przez osiem miesięcy, 28 listopada 1947 roku, został aresztowany i syna zobaczył jeszcze tylko jeden raz, po trzech latach, w październiku 1950 roku, na sali sądowej, kiedy wydawano na niego pięciokrotny wyrok śmierci. 
 
Jadwiga podnosiła synka wysoko, aby Łukasz mógł go zobaczyć. Z rozprawy prawie nic nie pamiętała. Tylko łzy. 
 
Powrót do Rzeszowa

Jadwiga z Andrzejem na proces pojechała z Rzeszowa. Po aresztowaniu Łukasza, wróciła z synkiem do matki, która w tym czasie mieszkała z rodziną swojej siostry przy ul. Turkienicza 14 (obecnie ks. Jałowego). To właśnie tu w latach 50. Andrzejka odwiedzał Jerzy Klus. Autorka rozprawy o życiu Jadwigi Cieplińskiej – Elżbieta Jakimek-Zapart – pisze, że „trudno powiedzieć, czy i kiedy rodzina otrzymała oficjalną informację o wykonaniu wyroku w dniu 1 marca 1951 r. Nawet jeżeli stało się to niedługo po śmierci Łukasza Cieplińskiego, Jadwiga odsuwała od siebie myśl, że mąż nie żyje. Przez wiele lat starała się żyć w przeświadczeniu, że może odbywa długoletnią karę w więzieniu lub został wywieziony do łagrów do ZSRR (…). Wszystko wskazuje, że długo utrzymywała w tym przekonaniu syna, bo dorastający Andrzej jako dziesięciolatek w lutym 1957 r. ułożył modlitwę w formie listu, w którym pisał: „Jezu, Matko Najświętsza zlituj się nade mną i moją mamusią. Ja przysięgam Ci ile razy będę przechodził koło waszych statuł, Kościołów czy obrazów zawsze będę się żegnał. Wierzę, że masz tę moc żebyś mnie wróciła Tatusia.” 
 
Z czasem do rodziny dotarły grypsy pisane przed śmiercią przez Łukasza Cieplińskiego. Okrutna prawda o strzale w tył głowy i metodzie katyńskiej również. 
 
– Andrzej o ojcu nie mówił. Tylko raz usłyszałem, jak cicho oskarżył: „Ale oni są źli, skoro zamordowali mi tatusia” – wspomina Jerzy Klus. – Wiedzieliśmy, co się stało z Łukaszem Cieplińskim. To był głośny proces. Pamiętam od najmłodszego dziecka, w moim domu się mówiło, że ojca Andrzejka zamordowali komuniści i że to był wyrok wykonany strzałem w tył głowy. Kim była Jadwiga, nie wszyscy wiedzieli, bo przecież z płk. Cieplińskim mieszkała wcześniej gdzie indziej. A ci, którzy wiedzieli, to jej sprzyjali.   
 
W mieszkaniu z Cieplińskimi mieszkała też Maria Dzierżyńska, kuzynka Jadwigi, niegdyś działaczka WiN. – Pamiętam, jak pewnego razu, usłyszawszy w radiu jakieś kłamstwa na temat „bandytów” z WiN, wpadła do pokoju Cieplińskich krzycząc: „jak oni mogą tak kłamać, gdy żyją jeszcze ludzie, którzy doskonale pamiętają, jak było naprawdę!” – wspomina Jerzy. – W szkole nigdy nie usłyszałem nazwy WiN. Zawsze tylko: bandyci, bandyci, bandyci. Już nie wiadomo było, kiedy w gazetach piszą o prawdziwych bandytach, a kiedy o antykomunistycznym podziemiu. Panował ogólny strach. Kiedy podczas zabawy któryś z nas krzyknął na „Indianina” – „ty czerwony diable”, dorośli zaraz upominali. „Cicho, bo jeszcze jakiś ubek usłyszy”. A rodzinę Cieplińskich dobrze przecież znali. Zresztą myśmy się też bali. Kiedyś ojciec wysłał list za granicę. Zaczęli go za to wzywać na UB. Ubek zawsze podczas przesłuchania wyciągał pistolet i kładł na stole. Także wtedy, kiedy przyszedł do nas do domu, bawił się bronią.  
 
Andrzej, syn Łukasza

– Zarówno Jadwiga, jak i jej matka, bardzo kochały swojego Alusia i chyba zbyt nadmiernie go rozpieszczały. Gdy był młodszy, spacerując z nim podczas chłodniejszych dni, ubierały go w sweterki-płaszczyki wykonane na drutach przez panią Wisię – wspomina Jerzy Klus. – Często chorował i był jak na swój wiek niezwykle spokojny i poważny. Okrągła sylwetka zdawała się sugerować, że rodzinie się bardzo dobrze powodzi, tymczasem sytuacja materialna rodziny była trudna. Jadwiga wyprzedawała meble, aby mieć na życie. Sprzedała też męski rower, na którym Andrzej czasami jeździł. W młodości ona też często chorowała i edukację skończyła na szkole średniej. Słaba kondycja fizyczna, a zarazem to, że po 1947 roku nikt nie chciał żony „wyklętego” zatrudnić, sprawiły, że nie pracowała zawodowo. Dorabiała, dając lekcje gry na pianinie, robiąc swetry na drutach. W najtrudniejszym okresie finansowo pomagał jej brat Stefan, rodzina męża. 
 
Jerzy Klus opowiada, że Andrzej Cieplińskich był wszechstronnie uzdolniony. Już jako kilkulatek interesował się fotografią, miał zacięcie majsterkowicza i wymyślał różne techniczne rozwiązania. Na studiach zaimponował kolegom wykuwając świecznik, a nawet formując szkło. Od dziecka pisał też wiersze i potrafił je pięknie recytować. Nauczycielki przez to często angażowały go do szkolnych akademii. Miał świetną pamięć. Na studiach zazdrościło mu jej wielu kolegów.
 
W latach 60. przyjaźń Andrzeja i Jerzego rozluźniła się. Rodzina Jurka musiała się przeprowadzić na ul. Obrońców Stalingradu (obecnie Hetmańską), ponieważ w 1962 roku działka z domem rodzinnym Klusów została przejęta z powodu budowy dworca PKS. Chłopcy poszli też do różnych szkół średnich. Andrzej do LO nr 2, a Jerzy do LO nr 1. – Odwiedzałem wprawdzie Andrzeja w domu, ale znacznie rzadziej. Andrzej starał się pomagać finansowo matce. Udzielał korepetycji, a od połowy lat 60., jako jeden z pierwszych fotografów-amatorów w Rzeszowie, wykonywał odpłatnie zdjęcia kolorowe. Ciemnię fotograficzną urządził w małej wnęce w mieszkaniu przy ul. Turkienicza. Jego koleżanka z II LO mówiła mi, że Andrzej często bywał głodny. Zauważył to jeden z nauczycieli i wspomagał go, przynosząc mu do szkoły drugie śniadania – mówi Jerzy Klus.
 
Kamienica przy ul. Jałowego, w której mieszkali Cieplińscy.
 
Przyszłą żonę Andrzej poznał niedługo po maturze, w 1966 roku, podczas pobytu w sanatorium w  Kamieniu Pomorskim, kiedy pojechał zwiedzać wystawę w tamtejszym muzeum. Magdalena Czarnecka, studentka historii sztuki na UAM w Poznaniu, oprowadziła go po niej, spodobała się i tak to się zaczęło. Pobrali się w kwietniu 1971 roku, po pięciu latach znajomości. Andrzej kontynuował wtedy jeszcze studia (zaczął je na wydziale elektrycznym Wyższej Szkoły Inżynierskiej w Rzeszowie, a potem przeniósł się na wychowanie techniczne na WSP w Rzeszowie). Magdalena miała pracować w muzeum łańcuckim, ale kiedy zmieniła nazwisko na Ciepliński, oferta pracy stała się nieaktualna. Dzięki pomocy sąsiadki Cieplińskich udało się jej jednak dostać etat w bibliotece rzeszowskiej WSP. Bardzo szybko musiała zmierzyć się z osobistym dramatem – Andrzej zachorował na nowotwór. Zmarł 23 grudnia 1972 roku. Wcześniej bardzo cierpiał. Dawki morfiny nie wystarczały. Jadwiga Cieplińska momentami nie miała siły wchodzić do pokoju, w którym umierał. Czoła chorobie stawiała Magdalena. Po śmierci Andrzeja, nawet kiedy z czasem wyszła z mąż po raz drugi, na zawsze pozostała w bliskich relacjach z teściową. Jadwigę do śmierci otaczała też życzliwość sąsiadów, odwiedzało ją wiele osób. Także Franciszek Kotula, gdy przygotowywał książkę „Tamten Rzeszów”.  
 
Jadwiga dożyła  81 lat. Zmarła 16 stycznia 1990 roku. Wyrok śmierci na jej mężu Sąd Warszawskiego Okręgu Wojskowego unieważnił dwa lata później, we wrześniu 1992 roku.
 
W 2011 roku dzień 1 marca został ustanowiony Narodowym Dniem Pamięci „Żołnierzy Wyklętych”, w rocznicę wykonania wyroku śmierci na siedmiu członkach IV Zarządu Głównego Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość”, w tym na Łukaszu Cieplińskim. W 2013 roku Łukasz Ciepliński został mianowany pośmiertnie pułkownikiem. W tym samym roku, 17 listopada 2013 roku, kilka dni przed setną rocznicą jego urodzin, w Rzeszowie został odsłonięty Pomnik Żołnierzy Wyklętych projektu prof. Karola Badyny, którego główną część stanowi monument upamiętniający postać Cieplińskiego, obok którego stoją popiersia sześciu straconych z nim 1 marca 1951 roku członków WiN.
 
– Byłem w komitecie budowy tego pomnika. Na rocznicę 1 marca pod niego nie chodzę. Lubię zajrzeć tam w zwykły dzień – przyznaje przyjaciel dzieciństwa syna płk. Łukasza Cieplińskiego.
 
Jerzy Klus i Andrzej Ciepliński w ogrodzie przy ul. Grottgera, wrzesień 1955. Fot. Archiwum Jerzego Klusa
 
***
 
Podczas pisania artykułu korzystałam m.in. ze spisanych wspomnień Jerzego Klusa oraz eseju Elżbiety Jakimek-Zapart „Ty jedna wybaczysz mi wszystko. Ciche życie Jadwigi Cieplińskiej” (Kwartalnik „Wyklęci” nr 1 (9)/2018)
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy