Reklama

Ludzie

Lech Kaniuk: Sukces? Jestem dumny, ale nieusatysfakcjonowany!

Aneta Gieroń
Dodano: 13.06.2025
  • Lech Kaniuk. Fot. Tadeusz Poźniak/RARR S.A,
Lech Kaniuk. Fot. Tadeusz Poźniak/RARR S.A,
Share
Udostępnij

Ma w sobie słowiańskie szaleństwo, które znakomicie łączy ze skandynawską powściągliwością i umiarem – w Szwecji się wychował i wykształcił, ale to w Polsce jest szczęśliwy, a polski ekosystem startupowy, który bardzo dobrze się rozwija, jest mu bliski. Lech Kaniuk – jak samo o sobie mówi: seryjny przedsiębiorca, inwestor i anioł biznesu, współtwórca Delivery Hero, PizzaPortal.pl, Bean&Buddies, SunRoof oraz iTaxi, był ambasadorem V edycji festiwalu Carpathian Startup Fest 2025 oraz bohaterem rozmowy „How I did it”, którą prowadził Tomasz Plata, Co-Founder Autenti oraz autor podcastu „Biznes bez Lukru”.

Historia Lecha Kaniuka, który urodził się w Polsce, ale wychował w Szwecji, jest niczym dobry film na Netflixie. Ponad 20 lat temu wrócił do kraju przodków studiować medycynę, ale los trochę z Niego zakpił – na początek była kradzież samochodu, potem okradzione mieszkanie, w końcu niekończące się utarczki z Urzędem Skarbowym. Wrócił do Szwecji, na szczęście. Tam rozkręcił portal do zamawiania jedzenia przez Internet i… znów zatęsknił za Polską. Tak nad Wisłą powstał PizzaPortal – największa w naszym kraju platforma do zamawiania jedzenia online. Po kilku latach za 120 mln zł platformę wykupił Delivery Hero obecnie Glovo.

Od lewej: Tomasz Plata i Lech Kaniuk. Fot. Tadeusz Poźniak/RARR S.A.

Jeden z najbardziej rozpoznawalnych i doświadczonych polskich startupowców, zarządzał wieloma spółkami technologicznymi, m.in. iTaxi, najpopularniejszą aplikacją do zamawiania taksówek w Polsce, którą przejął od swojego dobrego znajomego Stefana Batorego, założyciela Booksy, obecnie globalnego lidera w branży rezerwacji online. I… założyciel SunRoof Technology już dziś „lepszy” jest od Elona Muska, przynajmniej, jeśli chodzi o dachy solarne. Młody polski przedsiębiorca nie kryje, że od dawna inspiruje go umiejętność tworzenia przez Elona Muska wizji, po które ma odwagę iść bez żadnych ograniczeń. To ciągle rzadkość w biznesie.

Sukces zaczyna się od finansów, ale szybko chcemy czegoś więcej

– Bycie ambasadorem Carpathian Startup Fest to dużo wyróżnienie, z którego bardzo się cieszę, ale o sukcesie myślę z dużą pokorą – stwierdził w Rzeszowie Lech Kaniuk. – Tworzenie biznesu, nawet jak się robiło to już wcześniej, zawsze jest dużym wyzwaniem. A moja definicja sukcesu? Jestem dumny, ale nieusatysfakcjonowany!

Przedsiębiorca przyznał, że jego postrzeganie sukcesu jest dość płynne i cały czas ewoluuje. Na początku na pewno jest związane z finansami, ale szybko pojawiają się inne aspekty.

– Sukces może też polegać na tym, że komuś pomagasz – dodał. – Dziś czerpię dużą satysfakcję z możliwości dzielenia się swoją wiedzą, czy to poprzez książki, wystąpienia publiczne, czy spotkania z uczniami i studentami. Dla mnie sukcesem jest każde spotkanie z młodym przedsiębiorcą, który mógł skorzystać z mojego doświadczenia.

On sam przed lat najlepszą lekcję przedsiębiorczości dostał od własnego ojca, który był związany, bynajmniej nie z biznesem, ale z nauką.

– Pochodzę z rodziny, która nie ma żadnych tradycji biznesowych, a ja byłem nastolatkiem, który bardzo chciał zarobić pierwsze pieniądze i miał swój pomysł na biznes – wspominał Lech Kaniuk. – W tym wieku zwykle ojciec jest autorytetem, więc wyznałem mu, jakie mam plany i zapytałem, co o tym sądzi. On wtedy powiedział bardzo ważne słowa, które zapamiętałem na całe życie i często powtarzam innym przedsiębiorcom: „Nie wiem, ale spróbuj”. To kwintesencja tego, co myślę o przedsiębiorczości.

Co anioł robi w piekle?!

Kaniuk należy też, pewnie nie do najliczniejszej grupy przedsiębiorców, którzy uwielbiają książki – czytać i pisać. Ekspert od innowacji i skalowania biznesu wydał trzy tytuły: „Siłę pędu”, „Biblię inwestowania” oraz „Anioła w piekle”. W tej ostatniej tłumaczy, jak zdobyć pieniądze na rozwój swojego startupu i dlaczego niekoniecznie musi to być inwestor.

– Tytuł książki powstał zanim nakreśliłem całość i jest pochodną moich własnych doświadczeń jako przedsiębiorcy, osoby która przyjmowała inwestorów, sama była inwestorem i jest aniołem biznesu – opowiadał. – Zawsze trzeba pamiętać, że jak budujemy firmę i dopuszczamy inwestorów profesjonalnych, to niewykluczone, że wejdziemy w coś, co może stać się piekłem.

Tłumaczył, że bardzo dużo osób uruchamiając własny startup i pozyskując inwestorów, tak naprawdę nie wie, kto i co to jest inwestor oraz nie rozumie mechaniki, jaka za tym stoi.

Fot. Tadeusz Poźniak/RARR S.A.

– Startupom wydaje się, że inwestor, który chce dać pieniądze na rozwój biznesu, ma wyobrażenia spójne z tymi, jakie są po stronie założycieli, ale ta spójność jest tylko i wyłącznie na samym początku. Później ich drogi zawsze będą się rozjeżdżać – mówił przedsiębiorca. – Szybko pojawiają się komplikacje, chociażby takie, że jeden inwestor to za mało, gdy wchodzimy na ścieżkę, gdzie wszyscy chcą, byśmy szybko się rozwijali, a skoro tak, to dopalamy pieniądze i konieczna jest kolejna runda inwestycyjna. Gdy zaczynamy nakładać coraz więcej warstw w strukturze właścicielskiej, interesy i dynamiki między inwestorami zaczynają być różne, a to już bywa prosta droga do piekła. I żeby była jasność, inwestorzy nie są złem, w ekosystemie startupowym pełnią istotną rolę, ale młodzi przedsiębiorcy od początku muszą wiedzieć i rozumieć, w co się pakują wchodząc w rundy inwestycyjne. Najkrócej mówiąc, książka jest o tym, jak pozyskać inwestora skutecznie, ale ze świadomością, jakie to pociąga konsekwencje.

Kiedy fundusze Venture Capital nie są dobrym pomysłem

Dlatego, zanim founderzy zaczną szukać VC, warto dobrze się zastanowić, na czym im najbardziej zależało, gdy zakładali firmę. Jeśli to była chęć pracy na swoim, z własnym pomysłem i  na własnych warunkach, to szukanie funduszy Venture Capital nie jest dobrym pomysłem.

– Może bootstrap, dużo mniejsza, ale samodzielnie finansowana firma, bez inwestora i międzynarodowego biznesu jest najlepszym wyjściem w niektórych przypadkach – tłumaczył Kaniuk. – A sukcesem może być niezależnośći dużo więcej czasu dla siebie. Ja sam absolutnie tego nie wiedziałem na początku mojej drogi, wielokrotnie błądziłem i chyba ciągle jeszcze jestem w procesie przepracowywania tego. Dlatego warto jak najdłużej być w bootstrapping, skąd zawsze można wejść na ścieżkę VC.

On sam też nie wybiera oczywistych dróg. Dziś mógłby działać w dużo bardziej sprzyjającym ekosystemie biznesowym w Szwecji albo w Stanach Zjednoczonych, a jednak jest w Polsce.  

– Świetnie się tutaj czuję,  apolski ekosystem startupowy bardzo dobrze się rozwija – chwalił Kaniuk. Poza tym,Szwecja od dawna widzi się jako kraj rozwinięty, a Polska ciągle jako kraj rozwijający, co daje się wyczuć także w mentalności ludzi. W Skandynawii ma się wrażenie, że to już jest gotowy świat, w którym niewiele trzeba robić. Nad Wisłą w wielu osobach jest niesamowita energia, entuzjazm i chęć działania. Bardzo mi się to podoba i chcę być tego częścią.

Przedsiębiorca, dopytywany przez Tomasza Platę, co go dziś triggeruje do bycia w biznesie, zwłaszcza, że mógłby się już cieszyć życiem rentiera, żartował, że syndrom sztokholmski.

– Dla mnie ultra satysfakcjonująca jest możliwość wcielenia dobrych pomysłów w życie – tłumaczył jeden z najbardziej znanych polskich startupowców. – Czasami to się udaje, czasami nie, ale tworzenie, możliwość zmaterializowania pierwszego zamówienia, wystawienia pierwszej faktury daje tyle radości, że to jest to, co mnie mobilizuje do tego, żeby wracać i robić kolejne biznesy. Dziś dodatkową motywację czerpię z możliwości angażowania się w projekty, które robią coś dobrego dla środowiska. To dla mnie next level budowania satysfakcji z biznesu.

Fot. Tadeusz Poźniak/RARR S.A.

Ale momenty zawahania były i są. – W dobrych okresach tylko 2-3 razy dziennie – ze śmiechem przyznał Lech Kaniuk. – Moim największym konkurentem w wielu przedsięwzięciach zazwyczaj była i jest umiejętność wpływania na ludzką mentalność. A przecież w startupach poruszamy się w polu, gdzie nikt nie ma doświadczenia, nikt tego wcześniej nie robił. Cały czas musimy testować, a to oznacza nieustanne testowanie także siebie i zespołu.  Ja na wielu etapach rozwoju firmy nie byłem osobą najlepszą w jakimś obszarze. Zawsze miałem jednak team, który doskonale znał się na tym, co robił. Starałem się natomiast czytać dużo książek i cały czas się dokształcać, żeby być w danym obszarze coraz lepszym i żeby być dobrym partnerem do rozmów z moim zespołem.

Nie przeszkodziło mu to jednak zwolnić z jednej ze spółek swojego brata.

– To prawda, a mniej więcej 1,5 roku później siebie też zwolniłem. Brat był starszy, więc żartuję, że to była moja zemsta za wszystkie rzeczy z dzieciństwa – opowiadał przedsiębiorca. – Chodzi o firmę, której pomysłodawcą był mój brat, a ja w nią zainwestowałem. W kilka lat szybko się rozwinęła i urosła do 150 osób. Przez ponad 3 miesiące tłumaczyłem bratu, że mamy wybór, albo robimy ją jako biznes rodzinny i sami będziemy decydować o jej przyszłości, albo możemy spróbować zawojować świat i przyśpieszyć tempo produkcji poprzez zaproszenie inwestorów. Jednak od wejścia VC priorytetem jest budowanie wartości i to spółka staje się numerem jeden, a wszystkie decyzje są podporządkowane jej ekspansji. Dlatego pewne osoby, które dobrze działały na jej wczesnym etapie, już niekoniecznie pasują do spółki, gdy ta wchodzi na kolejne poziomy rozwoju.

Najważniejsi są ludzie i… sprzedaż

Kaniuk dodał, że najtrudniejszym i największym wyzwaniem dla wszystkich i we wszystkich firmach jest sprzedaż. To jest numer jeden, bo bez sprzedaży nie mamy nic, a wszystko jest sprzedażą. Dlatego według niego bezcenna jest „skill na sprzedaż”. Co jeszcze jest najważniejsze w projektach? Ludzie!

Fot. Tadeusz Poźniak/RARR S.A.

– Dwie cechy u moich współpracowników cenię najwyżej – przyznał inwestor. – Pierwsza to zaufanie. Od początku daję 100 proc. zaufania, a później weryfikuję, czy to się utrzymuje. Dzięki zaufaniu w firmie delegujemy, dzielimy się, jesteśmy otwarci, rozmawiamy nie tylko o dobrych rzeczach, ale też o trudniejszych, próbujemy rozwiązać problemy. Drugą najważniejsza dla mnie wartością jest odpowiedzialność. Chcę, żeby ludzie brali dużo odpowiedzialności za siebie i za swoje obowiązki. W zamian oczekuję, że będą ciągle szli do przodu, rozwijali siebie i przy okazji firmę.

Tylko w tym ciągłym marszu do przodu niebezpiecznie łatwo o wypalenie…

– Przez lata w sytuacjach najbardziej stresowych nauczyłem się skracać swój horyzont czasowy, bo wiem, jak narastająca ilość problemów i wyzwań mogłyby mnie wypalić. Im horyzont jest krótszy, tym łatwiej przeprocesować wszystko w głowie – opowiadał Lech Kaniuk. – W najtrudniejszych momentach ten czas skracałem nawet do jednej godziny. Doskonale pamiętam to na przykładzie SunRoof Technology, gdy kilka lat temu COVID zburzył cały nasz system. Sprzedaliśmy mnóstwo dachów solarnych do klientów, a w Chinach zamknęły się fabryki i nie mieliśmy nic, żadnego towaru. Moja perspektywa czasowa skróciła się wtedy z 12 miesięcy do 6 miesięcy, a w najczarniejszym okresie do jednego dnia i jednej godziny. W firmie było zatrudnionych ponad 180 osób, nie wypłacaliśmy pensji top menedżerom, sobie też  nie płaciłem, wyprzedawałem nieruchomości, żeby „kupić” kolejny tydzień przetrwania, ale najważniejsze było iść do przodu. To nie było rozsądne z naszej strony, powinniśmy byli zamknąć biznes, ale przetrwaliśmy. Skupiałem się na jednym tylko temacie i nie pozwalałem, by skala problemów mnie przerosła. Krótki horyzont czasowy pomógł mi wtedy najbardziej.

Fotografie Tadeusz Poźniak/RARR S.A.

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy