Strona główna>Ludzie>Jarosław Sroka: Prawość determinuje relacje. To jest kluczowa postawa!
Ludzie
Jarosław Sroka: Prawość determinuje relacje. To jest kluczowa postawa!
Aneta Gieroń
Dodano: 03.06.2025
Jarosław Sroka. Fot. Tadeusz Poźniak/RARR S.A.
Udostępnij
Miał 27 lat, gdy został redaktorem naczelnym „Pulsu Biznesu”, w kolejnych latach szefował „Gazecie Prawnej” oraz „Newsweek Polska” – Jarosław Sroka, który jest bohaterem jednej z największych karier medialnych w III RP oraz niezwykle efektownego przejścia ze świata mediów do międzynarodowego, dużego biznesu, był jednym z najciekawszych rozmówców tegorocznego Carpathian Startup Fest w ramach cyklu „How I did it”, który poprowadzili Mariusz Bednarz, prezes Rzeszowskiej Agencji Rozwoju Regionalnego S.A. oraz Eugeniusz Twaróg, zastępca redaktora naczelnego „Puls Biznesu”. Sroka, ekspert w dziedzinie komunikacji korporacyjnej i rynku mediów, obecnie członek zarządu KI NEXT, odpowiedzialny m.in. za program mentoringowy InCredibles, pracę w dziennikarstwie zaczynał w 1990 roku i nie kryje, że jest „dzieckiem” polskiej transformacji ustrojowej. Od 2007 roku związany z Kulczyk Investments. Pracował dla Jana Kulczyka, a po jego śmierci pracuje z jego synem, Sebastianem Kulczykiem. Wszyscy którzy go znają, podkreślają dwie niezwykłe jego cechy. Po pierwsze, zawsze odbiera telefon, po drugie, wszystkich zna i do każdego ma numer telefonu.
Z dziennikarstwem był związany 17 lat, w biznesie jest już 18 lat, a wydaje się, jakby nigdy nie przestał zadawać pytań. Zdaje się być człowiekiem, który wie wszystko, ale o sobie opowiada niechętnie.
Fot. Tadeusz Poźniak/RARR S.A.
– Głęboko wierzę, że ludzie zasługują na to, żeby być na nich otwartym, żeby umiejętnie czytać sygnały, które wysyłają i żeby w tym dzisiejszym świecie, który robi się tak strasznie cyfrowy i odhumanizowany, ciągle pielęgnować takie wartości jak: skupienie, uwaga, poświęcenie własnego czasu innym w taki dziennikarski sposób. To dla mnie ważne – mówił Jarosław Sroka.
A jednak będąc na szczycie kariery dziennikarskiej, w 2007 roku zdecydował się na przejście do biznesu.
– Mój świętej pamięci szef, doktor Jan Kulczyk wielokrotnie powtarzał, że szczęście jest jednym z kluczowych elementów, które wyznacza to, w jaki sposób się rozwijamy i pracujemy – opowiadał Sroka. – Ja jestem typowym dzieckiem transformacji, typowym śląskim słoikiem, który przyjechał na studia dziennikarskie do Warszawy i na drugim roku rozpoczął pracę, bo tak bardzo mi się spieszyło do tego, żeby być dziennikarzem. To był 1990 rok – czas wielkich zmian i możliwości. A ja miałem ogromne szczęście, bo jestem z generacji dziennikarskiej, która startowała w dorosłe życie właśnie w 1989 lub 1990 roku, kiedy w redakcjach stawiano na młode pokolenie dziennikarzy nieskażonych PRL-em.
Nie bez znaczenia była determinacja i chęć pokazania, że przyjeżdżając z prowincji można odnieść sukces w stolicy.
Miałem możliwość wskoczyć do odjeżdżającego pociągu i ja to zrobiłem!
– Miałem dwadzieścia parę lat, angielski szlifowałem w galopie, a już miałem szansę kompletować redakcję zatrudniającą 70 osób, tworzyć „Puls Biznesu” od podstaw – wspominał. – To była wielka szansa, możliwość wskoczenia do odjeżdżającego pociągu i ja to zrobiłem. Jednocześnie pamiętam, jak jeździłem na zjazdy międzynarodowych wydawców prasy biznesowej i szedłem po raz pierwszy na obrady redaktorów naczelnych wywołując salwy śmiechu – traktowano mnie, jak kogoś z obsługi, kto zaraz poda kawę.
Sroka, nie ma wątpliwości, że miał to szczęście, że wylądował w dziejowym pociągu we właściwym miejscu i czasie. Wtedy był gotów pracować nawet za darmo, byle tylko ocierać się o sławy ówczesnego świata dziennikarskiego.
– To była dla mnie nobilitacja, wyróżnienie i wielka szansa, którą pewnie trochę udało mi się wykorzystać – przyznał Jarosław Sroka.
We współczesnym świecie mediów, gdzie dziennikarze namiętnie wyrażają swoje opinie i prawie nie dopuszczają rozmówców do głosu, były naczelny „Pulsu Biznesu”, który od kilku lat na antenie Radia 357 prowadzi audycję „Firmament”, w której występują liderzy biznesu, zdaje się wręcz niezwykłym zjawiskiem.
– Pewnie jestem starej daty, ale uważam, żeby o czymś mówić publicznie, to trzeba być albo ekspertem, albo mieć się czym podzielić – żartował. – Żeby coś zgłębić, coś zrozumieć, żeby się do tego refleksyjnie, a nie bezrefleksyjnie odnieść, czyli zrozumieć pewien kontekst, co z tego wynika dla nas jako ludzi, bardzo uważnie słucham innych. Dzięki temu nabieram naturalnej pokory, bo zawsze widzę wokół siebie lepszych i uważam, że ci lepsi zasługują na to, by ich wysłuchać. W debacie publicznej coraz częściej razi mnie, że szczytem elokwencji bardzo wielu moich kolegów jest opowiadanie właśnie przeczytanych memów, a jedynym intelektualnym dorobkiem jest w miarę poprawne cytowanie najlepszych tekstów z filmu Barei. Szkoda, że dzisiaj ludzie tak niewiele czytają, nie eksplorują intelektualnie.
Zarówno Eugeniusz Twaróg, jak i Mariusz Bednarz, zwrócili uwagę, że ich rozmówca w swoich pytaniach po części wyraża samego siebie.
– Pewnie tak – przyznał. – Staram się challengować swoich rozmówców i robić to najlepiej, jak potrafię. Uważam, że jak się wychodzi na scenę, to trzeba się do tego solidnie przygotować, choć znam takich, którzy uważają, że tak jak rewolwerowcy, wejdą na scenę i są gotowi mówić z każdym i na każdy temat. Proszę mi wierzyć, przygotowanie się do każdego panelu, który prowadzę albo audycji radiowej, to jest ciężka praca, której poświęcam wiele godzin. Kuba Wojewódzki, którego bardzo lubię i którego pamiętam ze studiów, ale tylko dlatego, że on był „wiecznym studentem”, więc w pewnym momencie, na którymś roku dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskiem go dogoniłem, powiedział mi ostatnio, że nawet do najbardziej niepoważnych rzeczy, on podchodzi bardzo poważnie. Niestety, zbyt często o tym zapominamy. Zabieranie publicznie głosu, szczególnie w dzisiejszych czasach, gdy za pośrednictwem mediów społecznościowych, wszystko, co powiemy, szybko i szeroko się rozchodzi, jest dużym zobowiązaniem. To jest element budowania personal brandingu, swego rodzaju świadectwem, które dajemy nie tylko naszym znajomym, przyjaciołom, ale też najbliższym, a ja mam żonę i dwie córki, które są najważniejszymi dla mnie recenzentami i najzwyczajniej w świecie byłoby mi wstyd, gdybym na tym polu nawalił.
Fot. Tadeusz Poźniak/RARR S.A.
Jak łatwo się domyślić, ogromne zainteresowanie w życiorysie Jarosława Sroki wzbudzała jego współpraca z Janem Kulczykiem, w przeszłości nie tylko jednym z najbogatszych, ale też najbardziej rozpoznawalnych Polaków.
Przejście ze świata mediów do biznesu
Sroka przyznał, że zdecydował się na przejście ze świata mediów do biznesu, bo już w 2007 roku dostrzegał, jak bardzo zmienia się rola wydawców i redaktorów naczelnych, którzy coraz częściej zamiast prowadzić gazetę i budować jej jakość, musieli wchodzić w buty akwizytorów walczących o przetrwanie tytułu na rynku.
– Propozycja pracy od Jana Kulczyka była dla mnie równie niespodziewana, co i nobilitująca – stwierdził Jarosław Sroka. – Znaliśmy się dużo wcześniej i żeby nie było wątpliwości, wcale nie miałem dobrego zdania o najbogatszym Polaku. Jako redaktor naczelny wielokrotnie naszymi „malutkimi armatkami” strzelaliśmy do niego krytykując za wiele rzeczy, które zrobił. Pamiętam, że odbyliśmy wtedy bardzo długą rozmowę, z której wynikało, że ten demoniczny polski przedsiębiorca jest w pewnych obszarach tak dziecinnie bezbronny, że aż trudno było mi w to uwierzyć. Z jednej strony dostrzegłem ogromny profesjonalizm, który był przez niego szlifowany w obszarach transakcyjnych, przejmowania przedsiębiorstw, budowania międzynarodowych grup, ale już na polu budowania jego wizerunku i komunikacji, ogromnie wiele było do zrobienia. Od pierwszego dnia naszej współpracy dostałem od Jana Kulczyka ogromny margines swobody i samodzielności. Wtedy i dziś była to dla mnie ogromna motywacja, bo tak samo pracuje się z Sebastianem Kulczykiem. I choć trudno mi uwierzyć, w tym roku, w październiku minie 18 lat mojej pracy w biznesie. To oznacza, że korporacyjna część mojego życiorysu jest już dłuższa niż dziennikarska, gdzie spędziłem 17 lat.
Jak wspominał Sroka, Kulczyk rozpoczynając współpracę obdarzał człowieka 100 proc. zaufaniem i zaznaczał, że to, ile tego zaufania będzie za rok albo za dwa, zależy już tylko od tej osoby.
– Powiem coś, czego może będę żałował, bo jeszcze jestem w biegu przedemerytalnym, więc nie wiadomo, jak będzie z pracą w przyszłości, ale ja nigdy nie pracowałem w korporacji i nigdy bym się nie odnalazł w korporacji – w tym marnowaniu czasu na raportowanie i na tę „biegunkę” mailową. Dla mnie byłaby to strata czasu – przyznał były naczelny „Pulsu Biznesu”. – Jednocześnie wiem, że od 18 lat wywiązuję się z tej pracy w 110 procentach, najlepiej jak potrafię. Gdyby jednak ktoś próbował zakłócić mój wewnętrzny ekosystem pracy i motywowania się do realizacji zadań oraz wymyślania projektów, a dzisiaj realizuję dla Grupy około 30 bardzo różnych działań, to byłby początek mojego wewnętrznego nieszczęścia.
Jednym z tych projektów jest programmentoringowy InCredibles Sebastiana Kulczyka. Pojawia się więc pytanie, co dla Jarosława Sroki ma największe znaczenie i czym się kieruje wybierając młodych przedsiębiorców do tego właśnie projektu.
Najważniejszy jest ten błysk w oku
– Kluczowym kryterium, które decyduje o tym, czy kogoś zapraszamy, czy też nie, jest osobowość. Jeżeli widzę determinację, gotowość do pracy, do poprawiania modelu biznesowego, do pchania spraw do przodu, ten błysk w oku, to chcę współpracować – przyznał Sroka.
Wielokrotnie publicznie też powtarzał, że kompetencje to zbyt mało. Liczą się postawy!
– Takim słowem, które często odkurzam na własne potrzeby i stosuję w bardzo różnych konfiguracjach, jest prawość, choć wiem, że prawda nie pojawia się zbyt często w debacie publicznej – dodał Jarosław Sroka.
Ta prawość wiąże się u niego z szacunkiem nie tylko do drugiego człowieka, ale też do słowa, ortografii, interpunkcji, nawet w korespondencji WhatsApp-owej czy SMS-owej.
– Żyjemy w tak przebodźcowanym świecie, że staram się ocalić ten staroświecki, ale dla mnie wartościowy styl. Uważam, że warto o to dbać i warto dbać o ludzi, dla których to ważne. Nie mówię, żeby tworzyć dla nich jakieś rezerwaty, ale takie osoby są ważnymi punktami odniesienia, do tego, co się będzie dalej z nami działo jako społeczeństwem i cywilizacją – dodał. – Swego rodzaju przywiązanie do zasad, które przez wieki formowały to, jak myślimy, kim jesteśmy i co nas czyni lepszymi, jest ważne i warte ochrony.
Jak żartował, ciągle jest w nim coś z Rycerza Zawieruchy, jak go nazywała ukochana babcia Helena, do której każdego lata jeździł na wakacje na Pomorze.
– Cudowny czas, wspaniałe kocie łby, stare ceglaste mury i najbardziej beztroskie dni w moim życiu. Rano wychodziłem z książką i piłką pod pachą, by głodny, ale szczęśliwy wracać późną nocą – opowiadał Sroka. – Jadłem marchewkę albo kalarepę wyrwaną z ziemi i całymi dniami smakowałem świat. Niestety, tamten krajobraz bezpowrotnie odjechał, wieś babcina też się zmieniła, ale marzyciel Rycerz Zawierucha ciągle jest.
Od lewej: Mariusz Bednarz, Jarosław Sroka i Eugeniusz Twaróg. Fot. Tadeusz Poźniak/RARR S.A.
Jarosław Sroka dał się namówić nie tylko na kilka anegdot o sobie, ale też wspomnień o Janie Kulczyku.
– Niewiele osób w życiu spotkałem takiego formatu, jakim był doktor Kulczyk – opowiadał. – To był autentycznie człowiek renesansu o ogromnych horyzontach, choć miał kilka zabawnych przywar. Czytał chociażby Financial Times oraz Super Express. Widząc moje zdziwienie odpowiadał: „ Dzięki temu w każdym towarzystwie się odnajduję, niezależnie od tego, o czym ludzie rozmawiają”. Sebastian jest zupełnie inną osobą. Dojrzały, bardzo mądry, naprawdę mi imponuje, bo udało mu się wyjść z „butów ojca”. Nie chce być porównywany z Janem Kulczykiem i bardzo szybko określił własną drogę oraz umiejętnie dobrał do tej drogi ludzi.
Sroka pytany, gdzie widzi siebie i świat w perspektywie 10 lat, nie krył, że niestety, ale jest pesymistą.
– Im więcej czytam, im więcej rozmawiam na temat tego, w którą stronę zmierza świat, tym większym jestem pesymistą i powiem szczerze, że dla mnie idealnym miejscem docelowym byłoby jakieś spokojne miejsce nad jeziorem, w którym chciałbym napisać książkę i gdzie mogłyby do mnie przyjeżdżać wnuki – mówił. – Jednocześnie tak ogromną radość daje mi audycja radiowa „Firmament”, do której wszyscy przychodzą i nikt nie odmawia, że na razie nie wyobrażam sobie zaszyć się na odludziu. Jest jeszcze tyle ciekawych osób, które można tak naprawdę głęboko, przekrojowo przepytać, z korzyścią dla mnie i dla nas wszystkich, że na razie perspektywa emerytury jest dosyć odległa. Jestem też z tego pokolenia co Kuba Wojewódzki, które z każdym rokiem jest młodsze, a to oznacza, że ciągle mam w sobie głód i ciekawość świata, który się przede mną otworzył w latach 90. XX wieku. Myśmy się wychowywali w naprawdę trudnych czasach, a jednocześnie otrzymaliśmy wielką szansę dziejową, o czym mówię z pewną taką zadumą i troską, bo wiem, że współcześnie nie jest możliwe, by dwudziestokilkulatek został redaktorem naczelnym wolnej polskiej gazety. Dziś młodzieży jest o wiele trudniej. Tym większą czuję dumę, że dane mi było współtworzyć rynek wolnych mediów w Polsce.
Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.
Ściśle niezbędne ciasteczka
Niezbędne ciasteczka powinny być zawsze włączone, abyśmy mogli zapisać twoje preferencje dotyczące ustawień ciasteczek.
Jeśli wyłączysz to ciasteczko, nie będziemy mogli zapisać twoich preferencji. Oznacza to, że za każdym razem, gdy odwiedzasz tę stronę, musisz ponownie włączyć lub wyłączyć ciasteczka.