Aneta Gieroń: Andrzej Stasiuk od kilku dekad zachwycony jest Beskidem Niskim, co podkreśla w swoich książkach i przypomina na co dzień jako mieszkaniec Wołowca położonego w województwie małopolskim. Ilona Wrońska i Leszek Lichota, znani aktorzy, kupując ziemię w Jaśliskach i zakładając tutaj glamping, stali się ambasadorami podkarpackiego Beskidu Niskiego?
Ilona Wrońska: Ambasadorami się nie czujemy, ale sentyment do tych okolic mamy już ogromny i odkąd powstał „Forrest Glamp” mocno to podkreślamy. Na co dzień naszym domem jest Warszawa, ale od dawna szukaliśmy dla siebie „miejsca na ziemi”, które mogłoby nas wyciszyć, zbliżyć do natury, pozwolić zaprosić najbliższych przyjaciół i czego nie kryjemy, być alternatywą dla kapryśnego zawodu aktorskiego. Jaśliska okazały się do tego idealne.
Ale dlaczego Beskid Niski, oddalony ponad 300 kilometrów od Warszawy? Nie łatwiej było znaleźć uroczy zakątek na Podlasiu, albo Warmii, skąd bliżej do stolicy?
Leszek Lichota: Bliżej, ale nie to jest najważniejsze. Jaśliska są nieprzypadkowe – tutaj kręcony był film „Boże Ciało” w reżyserii Janka Komasy, w którym grałem. Wtedy przyjechałem tutaj na dłużej i szybko poczułem, że to jest miejsce, do którego chciałbym wracać.
Wcześniej znaliście Beskid Niski?
L.L.: Nie. Bywaliśmy w Bieszczadach, ale w Beskidach byłem tylko raz – miałem 17 lat i ze znajomymi zorganizowaliśmy obóz wędrowny. Naprawdę dobrze poznałem te tereny, gdy kręciliśmy „Boże Ciało”, i uznałem, że Jaśliska mają swój „mikroklimat”. Nie potrafię dokładnie powiedzieć, co się za tym kryje, ale na pewno spotkałem tutaj ludzi, z którymi dobrze się czuję i znalazłem dobrą energię, cokolwiek to znaczy.
Każdy, kto oglądał „Watahę”, w której grał pan kapitana Wiktora Rebrowa, wie, że sporo czasu spędził pan również na planie filmowym w Bieszczadach i wydawać by się mogło, że właśnie blisko połonin, a niekoniecznie w Beskidach, czuje się pan najlepiej. W prywatnym rankingu Leszka Lichoty, czym Beskid Niski przewyższa Bieszczady?
L.L.: Nie mam takiego rankingu, więc żadne z tych miejsc nie może być lepsze lub gorsze. (śmiech) Beskidy są inne. To niższe, łagodniejsze góry, idealne na piesze i rowerowe wycieczki, a zimą na narty biegowe. Tutaj przestrzeń, która nie jest otoczona wysokimi wzniesieniami, czuję na każdym kroku.
I.W.: Musimy się przyznać, że szukaliśmy ziemi w Bieszczadach, ale jakoś bez większych sukcesów. Natomiast Beskid Niski od razu przyjął nas z otwartymi ramionami. Poszukiwania trwały ponad rok, w końcu trafiliśmy na piękne miejsce blisko centrum Jaślisk, nad rzeką, dobrze skomunikowane, a jednocześnie kameralne i ustronne.
L.L.: Wybór zawsze jest trudny, bo byliśmy trochę rozdarci, czy wolimy siedlisko na wzgórzu z pięknym widokiem, ale daleko od cywilizacji, czy jednak zakątek nad górską rzeką, co już samo w sobie jest atrakcją. Bliskie sąsiedztwo Jaślisk przesądziło, a jak się okazało, „ściana” z drzew liściastych idealnie skrywa nas przed ruchem samochodowym i spojrzeniami z zewnątrz.
To miejsce jest kwintesencją stylu życia, który jest Wam bliski i którym chcecie zarażać innych?
I.W.: Tak. Pod Warszawą nasz dom położony jest w lesie, uwielbiamy być blisko natury. Od początku szukaliśmy miejsca, które nie będzie zatłoczone. Zależało nam na kameralności i przestrzeni, która będzie częścią lokalnego krajobrazu. W Jaśliskach to wszystko udało się znaleźć. Nie chcieliśmy też, by okoliczni mieszkańcy czuli się przytłoczeni sąsiadami z Warszawy i chyba się udało. Mówią o nas, że ponoć pojawili się jacyś aktorzy ze stolicy, ale nie widać ich za często. (śmiech) Nie epatujemy sobą, skupiamy się na „Forrest Glamp”.
Takiego miejsca szukaliśmy od dawna, bo od wielu lat marzyła się nam miejscówka blisko przyrody. Ja pochodzę z okolic Łeby, Leszek z Wałbrzycha, czyli z Dolnego Śląska, ale nie mieliśmy jakiś konkretnych preferencji, że muszą to być góry, jeziora albo niziny. Oglądaliśmy ziemię w różnych lokalizacjach: nad morzem, w górach i ciągnęło nas w te rejony, gdzie spędziliśmy młodzieńcze lata, ale byliśmy otwarci na to, co przyniesie los. Leszka zachwyciły Jaśliska, gdzie spędził sporo czasu na planie „Bożego Ciała”, mnie to miejsce też urzekło. Kupno ziemi i budowa glampingu potoczyły się szybko – gotowy plan mieliśmy już w głowach. Od dawna staramy się rozwijać dla siebie oddzielną drogę życiową, która byłaby zupełnie odrębna od zawodu aktora, który uprawiamy od wielu lat, a który bywa bardzo nieprzewidywalny.
L.L.: Znalazłem tutaj ciszę i spokój, o jakie trudno już w Bieszczadach, gdzie przyjeżdża dużo turystów. Jednocześnie z naszego siedliska jest tylko 900 metrów w linii prostej do centrum Jaślisk. Z okien domku mamy widok na wieżę kościelną, na miejscu bez problemu działają telefony i Internet, a zakupy robimy u „miejscowych”.
Jak powstał „Forrest Glamp”?
L.L: Kupiliśmy prawie 2-hektarową polanę, pełną krzaków i chaszczy, gdzie trudno było przejść, ale od razu czuliśmy, że to miejsce ma duży potencjał. Gdy wykarczowaliśmy teren, zaczęliśmy z ludźmi stąd chodzić po działce i rozpisywać, jak będzie wyglądał nasz glamping. Nawieźliśmy 200 ton ziemi, posialiśmy trawę, posadziliśmy zioła i krzewy owocowe, i w naturalny sposób wydzieliły się nam kolejne strefy, od rekreacyjnej przy rzece, przez wypoczynkową w środkowej części wśród drzew, po mieszkalną, gdzie ustawiliśmy 6 namiotów mieszkalnych.
I.W.: Wielką miłością okazała się Jasiołka, górska rzeka, która przepływa przez naszą polanę i Jaśliska, a nad którą rosną drzewa liściaste i która może dawać nie mniej radości niż piękne górskie widoki. Wprawdzie napracowaliśmy się, by stworzyć przy niej fragment plaży – przywieźliśmy z daleka dwa rodzaje piachu: rzeczny i żółty, typowy piasek plażowy, i choć nie jest aż z Łeby, też nas zachwyca.
Jak długo trwało przygotowanie tego miejsca, by powitać pierwszych gości?
L.L.: Zaledwie 4 miesiące, od maja do lipca 2021. To był czas, kiedy zatrudnialiśmy ponad 20 osób z okolic Jaślisk. Od początku zakładaliśmy, że miejsce chcemy współtworzyć z ludźmi stąd. To oni pomagali przy budowie, bo oni najlepiej czują tutejszy klimat. Nie było mowy, żeby ściągać ekipę budowlaną z Polski, albo górali z Podhala, choć dominowała ciesielka. Mieliśmy szczęście, bo zgromadziliśmy świetną ekipę miejscowych rzemieślników, którzy znają się na fachu i bardzo pomogli nam w stworzeniu siedliska. To była wspólna kreacja, bez posiłkowania się żadnymi komercyjnymi projektami. Od początku do końca budowaliśmy miejsce, które rodziło się w naszych sercach i głowach. Uważnie słuchaliśmy miejscowych, bo podpowiedzieli nam wiele świetnych rozwiązań. Do dziś na stałe współpracujemy z dwoma osobami z Jaślisk.
I.W.: Przez te cztery miesiące, od maja do lipca, spędziliśmy tu bardzo dużo czasu i nie unikaliśmy żadnej pracy. Moje zdjęcia z taczkami to żadna stylizacja na potrzeby mediów społecznościowych – oboje bardzo angażujemy się w tworzenie tego miejsca. Ja jestem absolwentką szkoły rolniczej, Leszek technikum hotelarskiego, co okazało się bardzo przydatne przy glampingu.
Lokalnych inspiracji jest więcej?
I.W.: To oczywiste, że korzystamy ze wszystkich produktów wyrabianych na miejscu. Chodzimy tylko do lokalnej piekarni, ze sprawdzonego miejsca kupujemy pyszne pstrągi, w kolejnym dostajemy sery, a od sąsiadów mamy miody. Wszystkie te miejsca polecamy gościom – większość jest bardzo chętna, by smakować i kupować lokalne produkty.
Leszek Lichota. Fot. Tadeusz Poźniak
Turyści zjeżdżają do Was na glamping i co na nich czeka?
L.L.: Mamy 6 namiotów i jeden domek do wynajęcia, wszystko położone nad rzeką, wśród drzew, niezbyt blisko od siebie, tak, by każdy namiot gwarantował spokój i kameralność. Namioty różnią się wyposażeniem i wielkością, trzy są 4-osobowe, dwa przeznaczone dla sześciu osób, a jeden namiot, piętrowy z antresolą, może pomieścić 7 osób. Wszystkie są rozbite na drewnianych konstrukcjach, mają podłogi, werandy, łazienkę, aneks kuchenny. Trzy namioty posiadają dodatkowe ogrzewanie i przyjmujemy w nich gości przez cały rok, podobnie jak w domku. Na Sylwestra wszystkie miejsca mamy już zajęte.
Dlaczego akurat namioty, a nie domki albo jurty?
L.L.: Były pomysły na jurty, domki na drzewie, ale ostatecznie stanęło na namiotach sprowadzonych z Holandii, które idealnie się skomponowały z otoczeniem i wpisały w ten teren. W środku wykończone drewnem, dają komfort jak w apartamencie, a jednocześnie w żadnym hotelu nie ma możliwości przebywać tak blisko natury jak właśnie na glampingu. Luksusowe namioty w sercu dzikiej przyrody, to najmodniejszy dziś na świecie i najbardziej ekologiczny sposób wypoczynku.
I.W.: Początkowo zakładaliśmy, że będziemy przyjmować gości od maja do października. Nie chcieliśmy angażować się w glamping przez cały rok biorąc pod uwagę klimat w Polsce, ale też nasze zobowiązania zawodowe. Bardzo szybko „Forrest Glamp” stał się nam bardzo bliski, a zainteresowanie gości w dwóch pierwszych miesiącach okazało się tak duże, że postanowiliśmy zaangażować się w to miejsce przez cały rok.
Goście przyjeżdżają i szukają urody Beskidu Niskiego, czy raczej Ilony Wrońskiej i Leszka Lichoty, których znają z filmów i seriali?
L.L.: Nas zazwyczaj nie ma w Jaśliskach. Przyjeżdżamy tutaj raz, niekiedy dwa razy w miesiącu. Ale bywają turyści, którzy rezerwując miejsce pytają, czy będzie nas można spotkać w Beskidzie. I rzeczywiście, jak już jesteśmy w Jaśliskach, czujemy się gospodarzami, witamy gości, spędzamy z nimi czas i biesiadujemy. Bardzo to lubimy. Zdarza się też, że na rynku, albo w kolejce po chleb, można spotkać naszych znajomych z branży, którzy akurat przyjechali nas odwiedzić. Na mieszkańcach Jaślisk nie robi to już wrażenia, bo ekip filmowych tu nie brakuje.
Dominują goście z Warszawy?
I.W.: Niekoniecznie, chyba że są to nasi przyjaciele i znajomi. Przyjeżdżają ludzie z całej Polski, choć na pewno dominują mieszkańcy z dużych miast. Są turyści z Pomorza, Wielkopolski, Śląska, z Łodzi, Rzeszowa. I co cieszy nas najbardziej, mamy kilku stałych gości, którzy od sierpnia 2021 roku, czyli od czasu, kiedy otwarliśmy „Forrest Glamp”, odwiedzili nas już 3 razy.
Aktorzy inwestujący w biznes kojarzą się zazwyczaj z branżą gastronomiczną albo z ożywioną działalnością na Instagramie. Nie kusiły Was łatwiejsze sposoby zarabiania pieniędzy niż glamping w Jaśliskach?
L.L.: To nie jest mój pierwszy biznes. Prowadziłem już burgerownie i klub, ale to są bardzo czasochłonne zajęcia, które trudno pogodzić z intensywną pracą aktorską, a ciągle jesteśmy aktywni zawodowo. Siedlisko w Jaśliskach wymaga od nas innego rodzaju uwagi, a przede wszystkim jest przedłużeniem naszych podróżniczych pasji i pewnego stylu życia. Lubimy to miejsce. Tutaj ładujemy baterie i nawet kawa czy herbata smakują lepiej. Ostatnio kilka dni spędzaliśmy w Zakopanem, a potem przyjechaliśmy do Jaślisk i od razu poczułem, że jesteśmy u siebie. Tutaj nie przyjeżdża się po to samo, co do Zakopanego czy w Bieszczady, które kojarzą się z quadami i tłumem turystów. W Beskidzie Niskim bezcenne są spokój, cisza i przestrzeń.
I.W.: Z ulgą wyjechaliśmy z Zakopanego, a dojeżdżając tutaj czułam się, jakbym dojeżdżała do domu. W Jaśliskach nawet powietrze jest inne i inaczej pachnie. Większość naszych gości przyznaje, że wystarczy im usiąść na tarasie z kubkiem herbaty i być blisko przyrody, gdzie słychać śpiew tak wielu ptaków, a wokół jest tyle pięknych drzew. Przeżycie burzy w takim namiocie też jest przygodą – goście byli zachwyceni.
Ilona Wrońska. Fot. Tadeusz Poźniak
„Wino truskawkowe” oraz „Boże Ciało”, które kręcone były w Jaśliskach, rozsławiły gminę na tyle, że powstał tutaj szlak filmowy. „Forrest Glamp” też ma ambicje tworzyć wydarzenia kulturalne?
I.W.: Pomysłów jest wiele, choć uważamy, że miejsce samo w sobie jest największą atrakcją dla każdego, kto tu przyjeżdża. Padły propozycje zorganizowania festiwalu teatralnego, czego nie wykluczamy. Jesteśmy otwarci na wszystkie pomysły miejscowych. To są jednak bardziej działania gminy niż nasze i to działoby się w centrum Jaślisk. Natomiast my wspieramy te przedsięwzięcia. Mamy swój spektakl i chętnie z nim wystąpimy.
Miejscowi ciągle Was zaskakują?
I.W. Tak, bardzo. We wrześniu miałam urodziny i Igor, tutejszy piekarz, obdarował mnie piękną chałką z napisem Ilona. Nie mam pojęcia, skąd wiedział o tej dacie, być może z Facebooka, ale bardzo mnie to wzruszyło.
W kolejce w miejscowych sklepach wywołujecie jeszcze poruszenie?
L.L. Żadnego. Miejscowi są tu tak przyzwyczajeni do aktorów, których znają z kina i telewizji oraz do ekip filmowych, że nie robimy na nich żadnego wrażenia. Traktują nas normalnie, miło i bezpośrednio. To kolejny atut Jaślisk, gdzie ludzie żyją blisko siebie i w razie potrzeby są uczynni i pomocni. Wiele razy tego doświadczyliśmy. Sami też nigdy nie tworzyliśmy niepotrzebnego dystansu.
Także „Forrest Glamp” powstał w równym stopniu z zauroczenia samymi Jaśliskami, jak i ludźmi stąd?
L.L. Tego miejsca by nie było, gdyby nie ludzie, których tutaj spotkaliśmy i na których zawsze możemy liczyć. Sebastian Szałaj i jego gotowość do rozwiązywania wszystkich problemów przesądziły o powstaniu „Forrest Glamp”.
W Warszawie znajomi jeszcze się dziwią, że każdą wolną chwilę spędzacie gdzieś na końcu świata, w Beskidzie Niskim na Podkarpaciu?
L.L. Nie. Wszyscy bardzo pozytywnie reagują na nasz glamping w Jaśliskach. W Beskidzie Niskim, podobnie jak w Bieszczadach, jest dużo osób przyjezdnych z całej Polski, co też dodaje tym miejscom kolorytu. Jaśliska są coraz częściej postrzegane jako dobra baza wypadowa. Blisko stąd na połoniny, nad Solinę, czy w głąb Beskidu Niskiego.
I.W. Sami często jeździmy do Iwonicza Zdroju, Rymanowa, czy Sanoka. Bardzo lubimy wszystkie te miejsca, zwłaszcza Iwonicz.
L.L. Najwięcej jednak siedzimy w Jaśliskach – tutaj jest najpiękniej.
Jadąc co miesiąc z Warszawy do Jaślisk, jaką Polskę po drodze mijacie?
L.L. Trasy z Warszawy do Kielc prawie nie pamiętam. Ale jak mijam Szklary, czuję, że jesteśmy u siebie i dojazd do Jaślisk to już nieustanny zachwyt.
I.W. Im bliżej Jaślisk, tym jest piękniej. (śmiech) Jak najdłużej chcemy być w artystycznym zawodzie, ale wiemy, jak bywa on kapryśny – to miejsce daje nam poczucie bezpieczeństwa. Jeżeli kiedyś skończy się nasza ścieżka zawodowa, może na stałe zjedziemy do Jaślisk. I to też jest dla nas miła perspektywa.