Reklama

Kultura

Premiera w Siemaszce. Maria Stuart w krwistej czerwieni

Alina Bosak
Dodano: 13.11.2023
  • Teatr im. Wandy Siemaszkowej w 
Rzeszowie. Maria Stuart w reżyserii Martyny Łyko. Fot. Klaudyna Schubert
Teatr im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie. Maria Stuart w reżyserii Martyny Łyko. Fot. Klaudyna Schubert
Share
Udostępnij

Pierwsze, co wraca w wyobraźni po premierze „Marii Stuart” w Teatrze im. Wandy Siemaszkowej, to krwista czerwień, która miękko okrywa alkowę królowej. Wraz z bijącą w rytm serca muzyką rozlewa się na schody, rozpływa się po scenie, magnetyzuje widownię. Czerwień jak miłość, krew jak władza. Martyna Łyko nadała dramatowi Słowackiego smak rytuału na wskroś współczesnego. Nie zmieniając w tekście ani słowa.

Polski teatr nie wracał w ostatnich dekadach do dramatu Juliusza Słowackiego o królowej Szkotów Marii Stuart. Napisana w 1930 roku przez zaledwie 21-letniego poetę sztuka przyćmiona została przez późniejszego „Kordiana”, „Balladynę” i kolejne dojrzalsze utwory. A jednak, choć to dzieło młodego jeszcze twórcy, jest w nim i wyrafinowanie, i świetnie zbudowana postać kobieca, co w sumie zdecydowało o tym, że Martyna Łyko sięgnęła właśnie po tekst „Marii Stuart”. Ma to i ten smaczek, że 76 lat temu dramat w młodym Teatrze Ziemi Rzeszowskiej wyreżyserowała Wanda Siemaszkowa, rolę królowej Szkotów powierzając Neonilli Kilar-Krzywickiej, matce Wojciecha Kilara. Stąd przekonanie Martyny Łyko o mierzeniu się z pewnym dziedzictwem, ale i wiara we wsparcie patronki rzeszowskiego teatru ponad czasem i epoką. Także z kobiecej solidarności – sztukę z bohaterką porównywaną do szekspirowskiego Hamleta, reżyseruje kobieta w jednym z niewielu polskich teatrów mających za patrona kobietę. Z tych wątków narodziła się być może koncepcja, by z jednej strony zachować wierność klasycznej sztuce, a z drugiej nadać jej wizualnej stronie współczesny rys, co dzięki Agacie Widomskiej, autorce scenografii i kostiumów, ale też autorowi muzyki Davidowi Kollarowi czy twórczyni digital Art – Anecie Sieniawskiej udało się znakomicie.

Maria Stuart między namiętnością a obowiązkiem

Burzliwe życie Marii Stuart to pociągający temat dla teatru czy filmu. Szóstego dnia swoje życia 14 grudnia 1542 roku obwołano ją królową Szkotów i pozostała nią do 24 lipca 1567. Dwadzieścia lat później ścięto jej głowę, co w czasach intryg, zdrad i ciągłej walki o koronę Anglii wcale nie dziwi. Do historii przeszła jako zagorzała katoliczka i namiętna kochanka, ale też prawdziwa władczyni, która sama poprowadziła wojsko na lordów zbuntowanych z powodu jej małżeństwa z Henrykiem Stuartem, lordem Darnley. Akcja dramatu Słowackiego toczy się rok po owej bitwie, między rokiem 1566-1567, kiedy to na jej oczach Darnley z pomocą zbuntowanych lordów morduje Davida Rizzio, jej prywatnego sekretarza. Rok później Darnley ginie w eksplozji, a historycy do dziś się spierają, czy stała za tym Maria i jej kochanek James Hepburn, hrabia Bothwell. Wersję dokonanej zemsty przyjął Słowacki, czyniąc osią dramatu walkę bohaterów z własnymi namiętnościami, pragnieniem władzy i powinnością, jaką rodzi tron.

Gorączkę namiętności, która pulsuje pod gładką suknią i w skroniach przykrytych koroną musi odegrać na rzeszowskiej scenie Małgorzata Pruchnik-Chołka. Jej Maria Stuart w ryzach trzyma emocje, ale nawet wtedy, kiedy zimnym głosem z wysokości czerwonych schodów wydaje rozkazy, nie straci tego miękkiego kobiecego rysu, którego zazwyczaj wstydzą się władczynie. Maria nie jest zimna jak stal – choć uczona od maleńkości dyscypliny i stawiania obowiązku w miejsce uczuć – kocha, pragnie, nienawidzi, łaknie zemsty. Czyni to jej postać bardzo ludzką i bliską także tym, którym nie przeznaczone jest być królami. Choć za takimi godnościami, awansami, słowem władzą, wielu tęskni. Personifikacją tych pragnień z pewnością jest Henryk, mąż Marii, którego z lekkością arystokraty gra Paweł Gładyś. Jednak, czy bardziej powoduje nim zazdrość o królewski tytuł, czy o zażyłość Marii i jej sekretarza? Martyna Łyko wydaje się stawiać potęgę miłości przed potęgą władzy. Lecz jest to bardziej oczywiste w przypadku Henryka niż Marii, której pobudki do zemsty nie są już tak jasne.

Z przyjemnością patrzy się na zgraną niczym wiedeńska orkiestra obsadę rzeszowskiej „Marii Stuart”. Każdy tu dobrze czuje się w swojej roli, z wyczuciem partneruje rolom kolegów. W koterii Henryka aktorzy – Waldemar Czyszak jako przebiegły kanclerz Morton, Józef Hamkało jako skory do miecza lord Lindsay, Stanisław Twaróg jako Nick, który w jednej chwili będzie potrafił przeistoczyć się z błazna w heroicznego bohatera, a w końcu i tak lubiany przez rzeszowską publiczność Robert Chodur jako dumny i znieważony przez królową Duglas – udanie budują na scenie swoje charakterystyczne role i spisek przeciwko królowej.

Teatr im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie. Maria Stuart w reżyserii Martyny Łyko. Fot. Klaudyna Schubert

Drugą grupę stanowi dwór i wielbiciele Marii. Mateusz Marczydło jako zakochany w niej paź zabłyśnie na scenie nie tylko rozkochanymi oczami, ale i tęskną balladą – tak niespodziewaną i rzewną, że w gęstniejącej akcji zdaje się być ostatnim haustem powietrza zanim wszystko pogrąży się w krwi. Jakże inaczej odgrywa miłość Kacper Pilch – jego narcystyczny Rizzio choć zaleca się do Marii najbardziej zakochany jest w sobie. Jeszcze inny jest trzeci typ kochanka – Botwel. Robert Żurek uczynił z niego samca alfę – władczego i przebiegłego, dla którego Maria zdaje się być wisienką na torcie – nie jego esencją.

Pomiędzy tymi dwoma obozami stanie zaś Astrolog – posiadacz wiedzy o przyszłości, który czyta z gwiazd i patrzy na damskie i męskie namiętności z dystansem mędrca. Martyna Łyko rolę tę powierzyła kobiecie Barbarze Napieraj, której niski głos wyjątkowo pasuje do grobowych wróżb.

Scenografia godna tronu

Cała ta świta dostała wygodne kostiumy o krojach jak z klasycznego dramatu, za to uszytych w zgodzie z ideą recyclingu – z używanych ubrań i naturalny tkanin. Ukłonem w stronę popkultury są buty, które nosi dwór – wiadomo: markowe. Dostojny Duglas stąpa po scenie w masywnych martensach, błazen Nick skacze wokół króla w halówkach umbro, a modny paź założył jordany. Agata Widomska starannie zaprojektowała ubiory postaci dbając, by dobrze kontrastowały ze scenografią, której dominantą jest buduar królowej i schody. Wszystko w krwistej czerwieni. Plastykę współtworzy sztuka digital art autorstwa Anety Sieniawskiej – raz rozeta zamkowego okna, raz księżyc wyświetlane w głębi sceny, czy pośpiesznie krążące po ścianach chrząszcze – metafora nieustannie knutej intrygi, a może choroby, która toczy ludzką duszę.

Całą tę spójna artystyczną wizję przenika muzyka Davida Kollara – dyskretna, idealnie wpasowana w akcję, budująca nastrój. I to z pewnością także jej zasługa, że wierszowany dramat brzmi tak współcześnie, a postaciom dramatu publiczność ostatecznie bardziej jest skłonna współczuć niż je potępić.

Od lewej: Robert Chodur, Martyna Łyko i Agata Widomska. Fot. Wiktoria Cieśla

Maria Stuart

Juliusz Słowacki

▪️ reżyseria – Martyna Łyko

▪️ scenografia i kostiumy – Agata Widomska

▪️ muzyka – David Kollar

▪️ choreografia – Tobiasz Sebastian Berg

▪️ digital Art – Aneta Sieniawska

▪️ reżyseria światła – Katarzyna Łuszczyk

▪️ obsada: Małgorzata Pruchnik-Chołka, Barbara Napieraj, Robert Chodur, Waldemar Czyszak, Paweł Gładyś, Józef Hamkało, Mateusz Marczydło, Kacper Pilch, Stanisław Twaróg, Robert Żurek

Teatr im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie. Maria Stuart w reżyserii Martyny Łyko. Fot. Wiktoria Cieśla
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy