W sobotę, w rzeszowskim hotelu Bristol koncertował pianista Włodzimierz Pawlik, pierwszy polski muzyk jazzowy, który został laureatem najbardziej prestiżowej nagrody muzycznej Grammy.
Artysta wystąpił z recitalem, a ta forma koncertowania stawia specyficzne wymagania- zarówno przed wykonawca, jak i publicznością, która nadzwyczaj licznie zjawiła się na sobotnim koncercie. Mieszcząca kilkaset miejsc sala bankietowo – koncertowa hotelu Bristol wypełniona była po brzegi, nawet galeria zapełniła się słuchającą w skupieniu koncertu młodzieżą.
Rzeszów jako jedno z pierwszych miast zareagowało zaproszeniem Pawlika na koncert po sukcesie, jaki niedawno odniósł w Los Angeles. Ten recital mógł być dla wielu zaskoczeniem – być może nawet dla samego Pawlika, który przywitawszy się z publicznością stwierdził, że nie ma pojęcia, jaki będzie program jego recitalu. I rzeczywiście. Na próżno wyczekiwałam znajomych tematów z sundtracków do moich ulubionych filmów „Revers”, czy „Pora umierać”. Raz tylko pojawił się cytat z nagrodzonej statuetką Grammy płyty „Night in Calisia”.
Przeważającą część koncertu stanowiły liryczne improwizacje, choć nie zabrakło też muzyki z prawdziwie amerykańskim idiomem jazzowym. W połowie koncertu usłyszeliśmy medley złożony ze standardów amerykańskiej muzyki jazzowej, powrotem do źródeł jazzu był także „Blues po rzeszowsku” (tak swoja kompozycje zapowiedział W. Pawlik) oraz „Ragtime”- utwór, który znalazł się na pierwszej płycie artysty z roku 1985. Nostalgicznie zabrzmiało „Miasteczko Bełz” , a standard „On the Green Dolphin Street” był prawdziwym popisem wirtuozerii pianisty.
I jeszcze dwa bisy; kołysanka z „Rosemary’s Baby”, oraz utwór, którego nie ma na żadnej płycie W. Pawlika, dedykowany córce – „Ania”.