Reklama

Kultura

Artystyczne Bieszczady Andrzeja Potockiego

Aneta Gieroń
Dodano: 29.09.2023
  • Andrzej Potocki i Aneta Gieroń. Fot. Tadeusz Poźniak
Andrzej Potocki i Aneta Gieroń. Fot. Tadeusz Poźniak
Share
Udostępnij

– Zawiozłem babci Rosiowej pieniądze za rzeźby. Siedzieliśmy przy kuchennym stole, a ja wykładałem na niego banknoty. Tysiąc, dwa… sześć tysięcy i sto złotych. Takich pieniędzy nikt nigdy nie miał w jej rodzinie. To były czteromiesięczne pobory jej córki. Blask oczu babci Rosiowej można porównać tylko z blaskiem najjaśniejszych gwiazd. Ja nigdy wcześniej nie widziałem tak śmiejących się oczu kobiety. Całe życie była nawet nie kopciuszkiem, tylko kopciuchem i wreszcie po 67 latach jest księżniczką. I uwierzyła, że oboje z Pękalskim mieliśmy rację, mówiąc, że jej wierzbowe figurki są wspaniałe – tak Zofię Roś, analfabetkę, rzeźbiarkę ludową z Bachlawy koło Leska wspomina Andrzej Potocki w swej najnowszej książce „Artystyczne Bieszczady, czyli kraina sztuk wielu”. O Rosiowej, Zdzichu Pękalskim, Jędrku „Połonina” Wasilewskim, Jurku Janickim i wielu innych bieszczadzkich artystach, znany dziennikarz, poeta, publicysta, autor kilkudziesięciu książek i największy na Podkarpaciu popularyzator Bieszczadów, opowiadał w czwartek w Księgarni Nova w Rzeszowie na wieczorze autorskim w ramach cyklu „Podkarpacie czyta”.

„Artystyczne Bieszczady”, to najbardziej osobista ze wszystkich książek Andrzeja Potockiego, bo jak sam przyznaje, opisuje w niej tylko to, z czym przez 50 lat zetknął się w Bieszczadach bezpośrednio jako animator kultury i dziennikarz. Jego pisanie o ludziach Bieszczadu zaczęło się w 1978 roku i trwa do dzisiaj.

– Miałem 12 lat, gdy w Beskidzie Niskim odkryłem zdziczałe sady i opuszczone zabudowania. Zapytałem o to rodziców i wtedy po raz pierwszy usłyszałem o Żydach, którzy zamieszkiwali te ziemie przed wojną. W 1972 roku już jako dorosły mężczyzna trafiłem do Leska, gdzie rozpocząłem pracę w Bieszczadzkim Domu Kultury i tutaj znów natknąłem się na wyludnioną krainę. Wtedy Bieszczady znałem tylko z powieści Jana Gerharda „Łuny w Bieszczadach”, więc o tym miejscu nie wiedziałem właściwie nic. Okrywałem je i poznawałem niezwykłą, bolesną historię tych ziem wędrując po połoninach, schodząc w doliny i poznając kolejne osoby, które z górami związały swój los – opowiadał Andrzej Potocki. – Przed wojną te ziemie zamieszkiwali Bojkowie, lud prosty, wręcz prymitywny, bardzo ubogi, a przy tym niezwykle pobożny. Żyli na górzystym, nieurodzajnym terenie, co sprzyjało utrzymywaniu tradycyjnych form kultury. Podstawą ich życia było rolnictwo i pasterstwo. Hodowali owce, bydło, trzodę chlewną i ptactwo domowe. Uprawiali owies, żyto, len, konopie, ziemniaki i kapustę chociaż, ze względu na trudne gleby, plony były bardzo skromne. W czasie II wojny światowej większość Bojków wysiedlono w głąb ówczesnego ZSRR.

Pozostały po nich grekokatolickie cerkwie, opuszczone wsie w dolinach i zdziczałe sady. Bo Bieszczady to nie tylko zachwyt nad górami, ale przede wszystkim skomplikowana historia tych ziem. Po II wojnie światowej, w opuszczonych dolinach na dobre rozgościła się przyroda, pola uprawne wysoko sięgające połonin, porosły lasami, a nieliczni nowi osadnicy trwali w Bieszczadach na przekór lichym ziemiom i trudnym warunkom górskim.

Narodziła się też legenda dzikich Bieszczadów, gdzie wciąż trwa pierwotna natura, dająca poczucie wolności. 

Nowy gatunek człowieka – zakapior bieszczadzki

– Tutaj, w Bieszczadzie, w socjalistycznym niebycie powstał nowy gatunek człowieka zwany „zakapiorem bieszczadzkim”. Ci najbardziej znudzeni siermiężną rzeczywistością przesiedli się na konie i pogalopowali w wyimaginowaną krainę kowbojów. Z zakapiorskich postaci największą sławą okrył się  Władek Nadopta – „Majster Bieda” z piosenki Wojtka Belona, i Jędrek Wasilewski-Połonina, najbardziej rozpoznawalny z Bieszczadzkiej bohemy – opisywał dziennikarz.

W żadnym regionie Polski w skali Bieszczadów nie ma też tylu artystów, nie ma tylu publikacji i nie ma tylu imprez kulturalnych. Jednym z pierwszych artystów, który po wojnie postanowił zadomowić się w Bieszczadach, był Jan Zygmanowski z Warszawy, kopista ikon i obrazów znanych malarzy. On był też pierwszym artystą, który zaczął w Bieszczadach malować ikony.

– Dziś mówiąc o tej krainie przywołujemy obrazy z cerkwią i ikoną, ale w okresie powojennym nie było w Bieszczadach zapotrzebowania na nowe ikony. Po pierwsze, kojarzyły się z wysiedlonymi stąd Rusinami, których zaczęto nazywać Ukraińcami, a po drugie było ich w nadmiarze w opuszczonych cerkwiach. Niestety, steki ikon zostało zniszczonych – przypomniał Potocki.

Cudem ocalała ikona Matki Boskiej Łopieńskiej, której oryginał w 1949 roku uratował ksiądz Franciszek Stopa i obecnie znajduje się w kościele w Polańczyku.

Fot. Tadeusz Poźniak

Jej kopia powróciła do nieistniejącej wsi bojkowskiej Łopienka, gdzie dziś stoi już tylko odbudowana grekokatolicka cerkiew. To jedno z bardziej znanych miejsc w Bieszczadach. Do czasu wysiedleń ludności w 1947 r. cerkiew z otoczonym kultem cudownym obrazem, była największym sanktuarium maryjnym w Bieszczadach oraz celem licznych pielgrzymek. Tutaj odbywały się słynne odpusty, na które przybywali wierni m.in. z Rzeszowa, Sniny czy Użhorodu.

W 2000 r. wrócono do tradycji odpustu, ten odbywa się w pierwszą niedzielę października. Najbliższy, już za kilka dni, 1 października o godz. 10.30.

– Takich pięknych dolin jak Łopienka jest w Bieszczadach więcej – mówił Andrzej Potocki. – Krywe, Tworylne, Hulskie, Dolina Górnego Sanu z Beniową i Siankami, malownicza Dolina Caryńskiego z rozległymi, dzikimi łąkami na miejscu nieistniejącej już wsi.

– Gdybym miał jeszcze siłę, wyszedłbym na Rawki. Dla mnie to miejsce najpiękniejsze. Wszedłbym na Kremenaros, na którego szczycie zbiegają się trzy światy. Popatrzyłbym na ziemię polską, ukraińską i słowacką, na przyrodę, która nie uznaje granic. Magia wciąż tam jest. Bieszczady to nie tylko góry. Od wieków żyli w nich ludzie, którzy tworzyli lokalną historię i koloryt. Coś po nich zostało i na tamte ślady przeszłości warto także wejść – zachęcał.

Wspomnieniami wracał też do Jędrka Połoniny, legendy Bieszczadów, który pozostawił po sobie rzeźby, obrazy i rysunki. Gdy poznali się z Andrzejem Potockim, Andrzej Wasilewski był palaczem w kotłowni Technikum Leśnego w Lesku. W kotłowni drewna miał pod dostatkiem – te lepsze kawałki  zamieniał w Madonny i anioły.

Jędrek Połonina w Bieszczadzkiej Galerii Sztuki „Synagoga”

– Z tej kotłowni trafił Andrzej wprost do Bieszczadzkiej Galerii Sztuki „Synagoga” w roli komisarza wystaw – opowiadał Andrzej Potocki. – Zwiedzających zachwycał nie tylko opowieściami, ale także mogli zobaczyć, jak rzeźbi w drewnie i zaśmieca synagogę wiórami. Wielu młodych chłopaków w latach 70. zostało jego uczniami. Wśród nich byli: Adaś Rymarowicz, Edek Marszałek, Rafał Potocki, czy Darek Chmielowiec.

– Jemu Bieszczady może nazbyt infantylnie kojarzyły się z Dzikim Zachodem. Marzeniem było mieć konia, kilka koni. I miał. Często zdarzało mu się konno, w kowbojskim przebraniu przemierzać Bieszczady. Do siodła miał przytroczony plecak z dłutami, i kiedy zabrakło pieniędzy, zjeżdżał na wypał węgla drzewnego i w kobuchach rzeźbił naprędce Cyryle – bieszczadzkich świętych, których sprzedawał po drodze – opisywał.

– „Artystyczne Bieszczady, czyli kraina sztuk wielu” jest o ludziach, którzy mi pomogli zrozumieć Bieszczady, współuczestniczyli w ich przewartościowaniu, o ich pasjach i emocjach, o ich dziełach, tych wielkich i tych małych. Bez ich filozofii życia i artystycznych dokonań nie tylko nie byłoby tej książki, ale także ja pozostałbym jako animator kultury niespełniony – przyznał Andrzej Potocki. – Jestem ten Potocki od galerii „Synagoga”, od bieszczadzkich madonn i dusiołków, od zakapiorów, od kapliczki pamięci i zakapiorskich złazów i Zaduszek, od legend i antologii „Natchnieni Bieszczadem”, od setek telewizyjnych filmów…

Fotografie Tadeusz Poźniak

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy