Jarosław Kurski zaprezentował w Rzeszowie swą najnowszą książkę „Dziady i dybuki”. Organizatorem spotkania był Włodzimierz Ratyński, kierownik Wypożyczalni Głównej Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej. Oto co autor powiedział licznie zgromadzonym czytelnikom.
-”Dziady i dybuki” pisałem niespiesznie: przez trzydzieści lat. Matka wymogła na mnie obietnicę, iż książka ukaże się dopiero po jej śmierci. Obawiała się „demaskacji” i wszelkich idących za nią nieszczęść. Chodziło o jedno zawarte w publikacji zdanie. O to, iż pochodzimy z rodziny zasymilowanych Żydów.
– Nie rozumiesz, nie wiesz, co robisz. Nie wiesz, jaki los szykujesz sobie i jemu – powiedziała matka wskazując na leżącego w beciku niemowlaka – mojego syna.
– Pisałem więc długo, tym bardziej, że z biegiem lat odkrywałem wciąż nowe dokumenty, jakie pozostawili po sobie moi przodkowie. Najznamienitszym z nich był żyjący w XVIII stuleciu Gaon z Wilna, mędrzec o „największej intelektualnej i duchowej sile w rabinackim judaizmie od czasów Majmonidesa”. Na tym polegało „żydowskie szlachectwo”, którego herbem była wiedza, autorytet i opinia mędrca – podkreślam w „Dziadach i dybukach”.
– Napisałem książkę o dwóch nieprzenikających się światach: polskim i żydowskim. Z tych żydowskich korzeni po Holokauście pozostało martwe drzewo. A na nim kilka ledwie żywych gałązek, w tym dwie: moja i mojego brata Jacka. Trudno to zrozumieć bez znajomości tego, co zaszło w czasach Zagłady. W Płocku oglądałem kiedyś ogromny pomnik. Upamiętnia on trzynastu rozstrzelanych przez hitlerowców Polaków. O dziesięciu tysiącach zgładzonych z tego miasta Żydach nie pozostał ślad.
– Pisanie książki miało dla mnie charakter terapeutyczny: leczyłem się z kryzysu tożsamościowego, próbowałem pojąć zjawisko asymilacji, która jest procesem nigdy nie zakończonym. Zawsze trafi się moment, by „prawdziwy” Polak okazał swoją wyższość. Tak moja matka – osoba o ustabilizowanej pozycji społecznej i zawodowej – za żadne skarby nie chciała przyznać się do znamienitego rodaka – Gaona z Wilna. Polski antysemityzm polega na ustawicznym „tropieniu Żyda w innym Polaku”. Swoją książką łamię tę logikę myśliwego i ofiary. Nie jestem łowną zwierzyną, bo nie uciekam. Swoją książka dokonuje swoistej autodemaskacji. „Tylko prawda jest ciekawa”- jak mawiał Józef Mackiewicz.
-Tak znany w Polsce lord George Nathaniel Curzon nie bardzo orientował się w przebiegu granicy swego imienia. Niewiele wiedział o Europie Wschodniej. Był wicekrólem Indii, zajmował się Irakiem, Egiptem, Jordanią. Prawdziwym autorem przebiegu tej granicy był mój cioteczny dziadek, brat babci Teodory. To Ludwik Niemirowski – Lewis Namier, wysoki urzędnik brytyjskiego MSZ-u, z pochodzenia uszlachcony podolski Żyd z rodziny Niemirowskich z Koszyłowiec koło Jazłowca. Zerwał on ze swą polskością i stał się Anglikiem, z czasem cenionym historykiem brytyjskim. W związku z tym linia Curzona była w Polsce postrzegana jako "spisek żydowski".
Tymczasem intencją Namiera była autonomia Galicji Wschodniej oraz przeprowadzenie wschodniej granicy RP według kryteriów etnograficznych. Po to, aby – jak przestrzegał – Polacy i Ukraińcy nie wzięli się za łby w krwawej, wyniszczającej wojnie. Granicy nie wprowadzono. Doszło do krwawej [dziesiątki zabitych chłopów] pacyfikacji wiosek ukraińskich dokonanej tuż przed wojną przez Wojsko Polskie [na Chełmszczyźnie zniszczono ok. 90 cerkwi; najstarsza pochodziła z XV w.]. Później do Rzezi Wołyńskiej (100-150 tys. polskich ofiar, 10-15 tys. po stronie ukraińskiej). W finale zaś powojenna Akcja Wisła. Linię Curzona wprowadzono dopiero w 1945 r. Nikt wcześniej nie był gotowy wysłuchać rad polskiego Żyda, znającego jak nikt w Anglii realia społeczne i polityczne swoich rodzinnych ziem.
Fot. Tadeusz Poźniak
– Jak ten Żyd został Anglikiem? Jechał kiedyś ze swej rodzinnej miejscowości – z Koszyłowiec do Lwowa. Na stacji w Stanisławowie do przedziału dosiadło się trzech szlagonów. Wracali oni z gościny w Koszyłowcach z dworu jego ojca. Mieli świetną zabawę, odbywały się polowania – jednym słowem królowała jak zawsze w takich wypadkach staropolska gościnność. A ponieważ nie poznali wcześniej młodego dziedzica, zaczęli w jego obecności obgadywać starego Niemirowskiego – właściciela Koszyłowiec. Był on zwolennikiem asymilacji Żydów, przyjął chrzest, stał się "polskim panem".
Goście nazywali go teraz – poza plecami „hrabią jerozolimskim”. Zaczęli pastwić się nad swym gospodarzem wygłaszając opinie w stylu: „Żyd zawsze pozostanie Żydem". I tak przez całą drogę do Lwowa. Ludwik wsiadł do pociągu jako asymilowany Polak, piłsudczyk i socjalista. Wysiadł jako Lewis Namier – Brytyjczyk, Żyd i syjonista.
– Moja książka mówi o dwóch tożsamościach: polskiej i żydowskiej. Każda z nich przybierała jednak inny odcień. O ile Lewis Namier został wychowany w domu ziemiańskim określił się jako Żyd i działał w ruchu syjonistycznym. Dlatego w Wielkiej Brytanii traktowany był z dystansem. Wykładał na uniwersytecie w Manchesterze, bo Oksford go nie przyjął. Jednak pod koniec życia pod wpływem drugiej żony ochrzcił się w kościele anglikańskim. Nie był wstanie nigdzie zapuścić korzeni. Zmarł z poczuciem obcości.
– Mój dziadek ze strony ojca – profesor Longin Kurski raz oglądając mnie w beciku zażartował: „No ładne dziecko, ładne. Widać, że Kurski, tylko ten nosek taki…starozakonny”. Dziadek nie był antysemitą. Był raczej asemitą, czyli człowiekiem na sprawy żydowskie kompletnie obojętnym. Pozostał obojętny także w stosunku do kościoła katolickiego. Należał do Polskiej Partii Socjalistycznej, działał w związkach zawodowych, walcząc z francuskim właścicielem warszawskiej elektrowni. Pracował tam jako inżynier napędów elektrycznych. Po wojnie został wykładowcą Politechniki Gdańskiej. Brał udział w wojnie 1920 roku i w kampanii 1939. Siedział w obozie jenieckim; przeżył cudem. Po wojnie nie angażował się politycznie, starał się żyć wedle maksymy: „Tisze jediesz, dalsze budiesz”.
W książce przedstawiam różne strategie asymilacyjne. Helena Syrkusowa, starannie tająca swe panieńskie nazwisko Eliasberg pragnęła ukryć swe żydowskie pochodzenie. Ona z kolei została komunistką, wierzącą w utopię społecznej równości i sprawiedliwości. Ideę tę realizowała w budownictwie mieszkaniowym (wyszła za mąż za architekta Szymona Syrkusa). Był to okres tuż powojenny. Projektowała osiedla dla ludzi pracy, opierając się na tradycjach europejskiej awangardy. W roku 1944 Helena Syrkusowa wstąpiła do Polskiej Partii Komunistycznej. Poznała wtedy Bolesława Bieruta. Przeżyła wszystkie meandry socjalizmu: od oskarżeń o syjonizm i kosmopolityzm po list podpisanie listu poparcia skierowanego do strajkujących w Stoczni Gdańskiej robotników w sierpniu 1980.
– Inną drogę obrał profesor Ludwik Ehrlich, który przyjął chrzest w Stanach Zjednoczonych w 1917. Zamiast objąć katedrę na Uniwersytecie w Berkeley, wrócił do Lwowa. Na Uniwersytecie Jana Kazimierza dał początek lwowskiej szkole prawa narodów oraz założył słynne studium dyplomatyczne. Mimo chrztu dalej postrzegany był jako Żyd – tyle że ochrzczony. Drwiono z niego okrutnie twierdząc, iż w niedzielę chodzi do kościoła, zaś w piątek – do synagogi. Na krótko przed śmiercią ojca wyjechał i celowo nie zostawił adresu dla korespondencji. Chciał uniknąć uczestnictwa w pogrzebie ojca, aby nie iść ani do synagogi, ani na żydowski cmentarz. Kluczył tak, gdyż był fanatykiem polskości.
– Mam w sobie 27,5 procent krwi aszkenazyjskiej; zrobiłem badania DNA. Czuję się Polakiem, ale na własnych warunkach – nie na warunkach Romana Dmowskiego. Byłem raz w synagodze i to wystarczy. Ani rabini, ani polscy i żydowscy nacjonaliści nie będą decydować o mojej narodowej tożsamości – podkreśla Jarosław Kurski.
Jarosław Kurski, „Dziady i dybuki”, Wydawnictwo AGORA, Warszawa 2022
Jacek Kurski, ur. 1968. Gdańszczanin, należał do opozycyjnego Ruchu Młodej Polskiego. Był rzecznikiem prasowym Lecha Wałęsy. Zrezygnował ze stanowiska i wydał książkę „Wódz”. Od początku 1991 publicysta „Gazety Wyborczej”, od 2006 jej wicenaczelny. Autor esejów o Raymondzie Aronie i biografii Jana Nowaka-Jeziorańskiego. Oficer Krzyża Orderu Odrodzenia Polski.