Czy niedawne wejście CBA do Urzędu Marszałkowskiego i mieszkania marszałka Mirosława Karapyty (PSL) będzie miało wpływ na funkcjonowanie koalicji PO-PSL-SLD, rządzącej województwem podkarpackim od 2010 r.? Wydaje się, że nie. Mariusz Kawa, przewodniczący klubu radnych PSL w sejmiku, hipotetycznie zakłada, że w przypadku ziszczenia się „czarnego” scenariusza mogłoby dojść do rekonstrukcji zarządu województwa, ale w ramach tej samej koalicji. Jan Burek, szef klubu PO, uważa, że na razie nie ma tematu, bowiem niewiele w tej sprawie wiadomo i nikomu nie zostały postawione żadne zarzuty. Jego zdaniem, jeżeli wydarzenia przybrałyby niepokojący obrót, to na temat tego co dalej, powinni wypowiedzieć się podkarpaccy liderzy polityczni, którzy tę koalicję konstruowali.
Wybory samorządowe w 2010 r. na Podkarpaciu wygrał wyraźnie PiS, jednak 15 mandatów w 33-osobowym sejmiku to było zbyt mało, by rządzić samodzielnie, a do koalicji z PiS-em nikt się nie kwapił. Wręcz przeciwnie: pozostałe partie (PO i PSL po 7 mandatów, SLD – 4) zawiązały koalicję „wszyscy przeciw PiS”, na skutek czego zwycięzca wyborów… stracił władzę w województwie.
Scementowani niechęcią do PiS
Języczkiem u wagi stał się najmniejszy klub SLD, bez którego ta koalicja by nie powstała. Można go nazwać największym beneficjentem powstałego układu, przynajmniej jeśli się porówna korzyści z udziału w koalicji z osiągniętym wynikiem wyborczym. Sojusz ma swojego wicemarszałka – Annę Kowalską, której podlegają kultura, promocja i opieka społeczna. Kowalska dobrze wykorzystała tę szansę: jest – poza marszałkiem Karapytą – bodaj najbardziej widocznym członkiem zarządu województwa, wykazała się też sporą skutecznością w wymianie dyrektorów podlegających jej placówek kulturalnych.
SLD, jako jedyna partia, ma w prezydium sejmiku dwóch przedstawicieli: Janusza Koniecznego i Edwarda Brzostowskiego. Warto nadmienić, że swojego przedstawiciela w prezydium sejmiku nie ma największy klub – PiS.
Koalicja zajmowała się nie tylko realizowaniem inwestycji z RPO, z dofinansowaniem unijnym. „Wymiotła” również szefów instytucji wojewódzkich, kojarzonych z prawicą. Na pierwszy ogień poszli dyrektorzy WORD-ów. Potem dyrektorzy kilku szpitali. Nowa „miotła” nie oszczędziła szefów instytucji kulturalnych (z Teatrem im. W. Siemaszkowej w Rzeszowie na czele), Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej czy Rzeszowskiej Agencji Rozwoju Regionalnego. Nowi dyrektorzy i prezesi byli już oczywiście związani z nową koalicją.
Wojciech Buczak, lider opozycyjnego klubu PiS, uważa, że koalicja rządząca Podkarpaciem jest nie tylko „scementowana niechęcią do PiS”, ale także, a może przede wszystkim, „wspólnotą interesów, w której koalicjanci obdarowują się stanowiskami i funkcjami”. Jak podkreślił, byłby jednak ostrożny w klasyfikowaniu, który z koalicjantów na udziale we władzy zyskał najwięcej.
Czy będzie rekonstrukcja zarządu województwa?
Koalicja wydawała się spójna, bo też – przy zarysowanym tu układzie sił – pozbawiona alternatywy. Wejście CBA 13 lutego do Urzędu Marszałkowskiego i mieszkania marszałka Mirosława Karapyty musiało być pewnym wstrząsem dla samorządowców. CBA interesowały: unijne dotacje w latach 2011-2012, polityka zatrudnienia w Urzędzie Marszałkowskim i zagraniczne podróże służbowe. Na razie Komisja Europejska wstrzymała certyfikację wydatków poniesionych na wszystkie projekty unijne, bo trudno wydzielić z nich te, które są przedmiotem prokuratorskiego śledztwa. Dla Jana Burka to właśnie jest obecnie najpilniejszą sprawą do załatwienia. – Jeżeli blokada będzie się przedłużać, sytuacja stanie się trudna – przyznaje szef klubu radnych PO. – Trzeba też przyspieszyć prace nad RPO na lata 2014-2020, bo inaczej zmarnujemy cały rok 2014.
Co do wejścia CBA, Burek podkreśla, że na razie niewiele wiadomo, nikomu nie zostały postawione żadne zarzuty, a on sam nie wie nic więcej ponad to, o czym pisała prasa. Gdyby jednak scenariusz ułożył się niekorzystnie, to – jego zdaniem – w pierwszej kolejności powinni zabrać głos politycy – konstruktorzy koalicji, czyli podkarpaccy liderzy PO, PSL i SLD. Czyli posłowie Zbigniew Rynasiewicz, Jan Bury i Tomasz Kamiński.
Lider sejmikowej opozycji Wojciech Buczak zauważa pewną nerwowość w koalicji, która nie zareagowała jednolicie na jego wniosek, by marszałek złożył sprawozdanie o podjętych działaniach w związku z akcją CBA nie na końcu sesji, gdy wszyscy są już zmęczeni, a dziennikarze dawno wyszli, lecz na początku posiedzenia. – Podczas posiedzenia komisji głównej, składającej się z prezydium sejmiku i szefów klubów, przewodnicząca Teresa Kubas-Hul mój wniosek uwzględniła, natomiast radni Dariusz Sobieraj (PSL) i Edward Brzostowski (SLD), zerwali quorum. Zgłosiliśmy więc ten wniosek na ostatniej sesji, 25 lutego, i o dziwo, poparło nas kilku radnych koalicji: Janusz Konieczny z SLD, Teresa Kubas-Hul z PO oraz Władysław Stępień i Lucjan Kuźniar z PSL, a Marian Kawa, szef klubu PSL, nie oddał głosu. Jest to rzecz o tyle poważna i warta uwagi, że do tej pory koalicja głosowała w bezwzględnej dyscyplinie.
Prawica Rzeczypospolitej w koalicji – political fiction
Marian Kawa nie ma wrażenia, by sprawa wejścia CBA wpływała w jakiś sposób na spoistość koalicji. – Jedynie w kuluarach toczą się rozmowy i są tworzone mgliste scenariusze dotyczące rozwoju sytuacji – mówi Kawa. Uważa, że gdyby sprawy przybrały zły obrót i pojawiły się nie pozbawione podstaw zarzuty, wówczas potrzebna byłaby rekonstrukcja zarządu, ale w ramach istniejącej koalicji. – To byłby najbardziej prawdopodobny scenariusz. Inny wariant nie jest brany pod uwagę – podkreśla Kawa.
To zapewne aluzja do spekulacji, które pojawiały się w prasie już rok temu, na temat zastąpienia SLD innym koalicjantem. To jednak koncepcja mało prawdopodobna: najlepszy dowód, że od tamtych spekulacji minął rok i nic takiego się nie wydarzyło. Poza tym kto miałby zastąpić SLD w koalicji? Teoretycznie mógłby to zrobić powstały niedawno, po opuszczeniu PiS-u przez trzech radnych, klub Prawicy Rzeczpospolitej, ale wydaje się, że wkraczamy tu już na teren political fiction.