Podkarpacki PiS miał szczęście w tych wyborach. Wystawił słabszą listę niż 4 lata temu, a mimo to uzyskał zdecydowanie lepszy wynik. To efekt zmęczenia 8-letnimi rządami koalicji PO-PSL oraz wahnięcia nastrojów społecznych w prawo.
Przed wyborami sami działacze podkarpackiego PiS (o czym pisaliśmy) obawiali się, że niewystawienie marszałka Władysława Ortyla w okręgu rzeszowsko-tarnobrzeskim oznacza o 1-2 mandaty mniej. Stało się wręcz przeciwnie: lista zdobyła o 4 mandaty więcej.
Ale… Cztery lata temu lista PiS miała wyraźnego lidera – Stanisława Ożoga, startującego z drugiego miejsca, który zdobył wtedy ponad 37 tys. głosów.”Jedynka” listy – prof. Józefa Hrynkiewicz – jedynie 17 tys.
Gdy zabrakło Ortyla, okazało się, że wyraźnego lidera nie ma. Najlepszy wynik na liście, a zarazem w okręgu, osiągnęła „jedynka” z tej listy, czyli… prof. Hrynkiewicz. Owszem, w porównaniu z poprzednimi wyborami zyskała ponad 10 tys. głosów. Ale trudno mi się oprzeć wrażeniu, że był to bardziej wynik wahnięcia nastrojów społecznych zdecydowanie w kierunku PiS niż efekt jakichś jej szczególnych zasług dla Podkarpacia. Prof. Hrynkiewicz, świetna specjalistka od systemu emerytalnego i polityki społecznej, ma mocną pozycję w Warszawie, ale w swoim okręgu wyborczym była aktywna raczej słabo. W jej przypadku wyraźnie także zadziałał „syndrom jedynki” – jeżeli chcę głosować na daną listę, a nikogo na niej nie znam, to głosuję na pierwszego, bo to potencjalny lider listy.
Liderem nie okazał się „numer dwa” listy – wicemarszałek Wojciech Buczak. Osiągnął dopiero piąty wynik. Ale, paradoksalnie, może to i dobrze dla listy. Skoro nie było wyraźnego lidera, to nikt nie przytłoczył pozostałych swoim wynikiem, głosy były bardziej rozrzucone, ośmiu kandydatów uzyskało ponad 15 tys. głosów, a żeby dostać mandat z tej listy, trzeba było zdobyć ich minimum ok. 10 tys. Mandaty zdobyły też osoby z daleko miejsca listy, a nawet (Rafał Weber) z ostatniego.
Ciekawy jest przypadek pojedynku do Senatu pomiędzy kandydatem PiS, prof. Aleksandrem Bobko, a prezydentem Rzeszowa Tadeuszem Ferencem. Należy przypuszczać, że prof. Bobko jest o wiele bardziej znany i rozpoznawalny w Rzeszowie niż poza jego granicami. Bo kto np. w podłańcuckiej wsi kojarzy, jak się nazywa rektor Uniwersytetu Rzeszowskiego. A mimo to Bobko w Rzeszowie przegrał zdecydowanie z Ferencem, bo w mieście nikt prezydenta popularnością nie przebije. Ale za to poza miastem rektor wygrał, i to bardziej zdecydowanie niż prezydent w mieście, co pozwoliło mu zwyciężyć z przewagą prawie 8 tys. głosów. Niczego nie umniejszając rektorowi, uważam, że taki rozkład głosów może świadczyć o tym, iż ludzie „na prowincji” głosowali na niego sugerując się tym, że jest on kandydatem PiS, a często w ogóle go nie rozpoznając.