Reklama

Biznes

Kampania wyborcza była niemrawa

Z dr. Pawłem Kucą, politologiem z Uniwersytetu Rzeszowskiego, rozmawia Jaromir Kwiatkowski
Dodano: 13.11.2014
No image
Share
Udostępnij
Obserwowałeś kończącą się kampanię przed wyborami samorządowymi jako mieszkaniec Rzeszowa i jako politolog. Podobała Ci się?
 
Średnio. Spodziewałem się po niej czegoś innego. Była to bardzo krótka kampania; tak naprawdę rozkręciła się dopiero po dniu Wszystkich Świętych, a przecież wybory są już 16 listopada. Była też oparta głównie o sferę medialną: billboardy, spoty. Nie było w niej zbyt wiele sporów strategicznych. 
 
Masz rację. Choć w Rzeszowie miało miejsce kilka debat kandydatów na prezydenta miasta – w TVP Rzeszów, w GC Nowiny, na uczelniach. Ale to już na finiszu, w ostatnich dniach. 
 
Przez strategiczne spory, debaty rozumiem to, że kandydaci na prezydenta Rzeszowa przedstawiają całościową wizję rozwoju miasta. Wizję kompleksową, nie wycinkową. Jako mieszkaniec Rzeszowa chciałbym ją poznać.
 
I nie poznałeś jej?
 
Nie poznałem. Znam wycinki, hasła. Tadeusz Ferenc zrobił kampanię w formie plebiscytu. Oparł się na tym, co zrobił jako prezydent.
 
Ale to naturalne. 
 
Zgoda. Ma on naturalną przewagę nad konkurencją, ponieważ jest urzędującym prezydentem i to, co robi, jest jednocześnie jego kampanią wyborczą. 
 
Zawsze jest tak, że urzędujący prezydent będzie pokazywał, co zrobił, a pretendenci do urzędu mogą go jedynie punktować, pokazywać słabe punkty.
 
Oczywiście. Urzędujący prezydent Rzeszowa nie prowadził kampanii w tradycyjnym rozumieniu, tylko oparł się na tym, co robił jako prezydent. Przekaz był prosty: jeśli ten kierunek rozwoju Rzeszowa wam się podoba, głosujcie na mnie. Każdy urzędujący prezydent, burmistrz czy wójt ma przewagę nad konkurencją, polegającą na tym, że za nim stoi to, co zrobił w tej kadencji. Natomiast jak patrzyłem na kampanię konkurentów Tadeusza Ferenca, to – po pierwsze – nie widziałem u nich wiary w zwycięstwo, zaś po drugie – dotarły do mnie jedynie wycinki tego, co by zrobili, gdyby ktoś z nich przejął władzę. Nadal nie znam kompleksowej wizji rozwoju miasta żadnej z tych osób. Wreszcie, po trzecie, nie znam wizji alternatywnej – dlaczego ktoś ma zagłosować na którąś z tych osób i w czym jej rządy byłyby lepsze od rządów Tadeusza Ferenca.
Z tym brakiem wiary kontrkandydatów Tadeusza Ferenca sprawa była bardziej skomplikowana: Marta Niewczas wydawała się – przynajmniej do wyników sondaży opublikowanych przez „Gazetę w Rzeszowie” – zdeterminowana i na sukces; Krzysztof Prendecki raczej znał swoje miejsce w szeregu. Jedyne co pełna nadziei zaskakuje, to słaba kampania posła Andrzeja Szlachty.
Popatrzmy, kto o co walczył. Od początku było jasne, że faworytem tych wyborów jest urzędujący prezydent, który rządził już trzy kadencje, wygrywał w pierwszej turze, ma społeczne poparcie, ale ma także realne osiągnięcia. Natomiast w przypadku Marty Niewczas i Krzysztofa Prendeckiego było wiadomo, że nie chodzi o prezydenturę, bo to jest raczej nierealne, tylko o to, by ich komitety wprowadziły radnych do Rady Miasta. Poza tym, Marta Niewczas ma podobny elektorat jak Tadeusz Ferenc, akcentowała nawet, że chce przejąć po nim pałeczkę.
 
Mówiła o sobie, że czuje się „dzieckiem Ferenca”. 
 
Tak jest. Ona chciała być następna w sztafecie. Po wynikach sondaży widać, że to nie zadziałało.
 
Mogłoby zadziałać po odejściu Tadeusza Ferenca.
 
Zgoda. Natomiast zupełnie czymś innym jest kampania PiS-u, którego kandydat ustawił się jako główny kontrkandydat Tadeusza Ferenca. 
Tak zresztą było w trzech poprzednich wyborach, które sprowadzały się do walki Tadeusz Ferenc kontra kandydat PiS, bez względu na to, kto nim był. Reszta się nie liczyła.
 
A skoro tak, to ja się spodziewałem innej kampanii: przedstawienia kompleksowej wizji rozwoju miasta; informacji, dlaczego ta wizja jest lepsza od tego, co jest obecnie, no i bardziej dynamicznej kampanii. Kampania kandydata PiS-u była bardzo krótka (nie wiem, z czego to wynikało) i nie widziałem w niej dynamiki na miarę kampanii kandydata na prezydenta stolicy województwa.     
 
Tuż po Wszystkich Świętych Andrzej Szlachta ogłosił propozycje najważniejszych inwestycji w Rzeszowie. Nawet dość interesujące, w rodzaju staromiejskiego „city”.
 
Tylko wszystko musimy odnosić do sytuacji, w jakiej ktoś konkuruje. Jak już powiedziałem, zdecydowanym faworytem wyborów w Rzeszowie był od początku Tadeusz Ferenc, a jego kontrkandydaci mieli go gonić. Tej gonitwy nie widziałem. Nie wiem, z czego to wynika. Może z braku wiary w sukces? Jestem tym zaskoczony, tym bardziej, że – jak głoszą kuluarowe informacje – poseł Szlachta bardzo chciał kandydować w tych wyborach.
 
Przyjdzie nam się temu przyglądnąć jeszcze raz, gdy poznamy rzeczywiste wyniki wyborów. Chciałbym zapytać o jeszcze jedną rzecz, jeżeli chodzi o kampanię prezydencką w Rzeszowie: użyty został w niej autorytet prezydenta RP, który – wraz z prezydentem Ferencem – otwierał węzeł komunikacyjny w Rzeszowie, nawet nie starając się ukryć, że ta akcja ma podtekst przedwyborczy.. 
 
Z punktu widzenia prezydenta Ferenca był to znakomity „strzał”.
 
Dlatego Tadeuszowi Ferencowi się nie dziwię – miał okazję wykorzystać prezydenta państwa w swojej kampanii, to to zrobił. Natomiast dziwię się Bronisławowi Komorowskiemu, bo biorąc udział w imprezie mającej znaczenie wyłącznie lokalne, zdeprecjonował autorytet pełnionego urzędu,. Czy to oznacza, że prezydent RP będzie niedługo otwierał remizy strażackie, jeżeli będzie to okazja do wsparcia kandydatów w wyborach?
 
To było tak sprytnie zrobione, że właściwie wszyscy wiemy, iż chodziło o kampanię, a było to otwarcie inwestycji unijnej. Nie pamiętam, czy inni prezydenci jeździli na tego typu imprezy.
 
Nie mówię o innych. Mówię o tym konkretnym przypadku, który – w moim przekonaniu – deprecjonuje autorytet głowy państwa. 
 
To pokazuje jeszcze inny problem. Zakładam, że pośrednikami w zorganizowaniu tej wizyty byli politycy Platformy (w końcu Bronisław Komorowski wywodzi się z tego środowiska), którym było na rękę pokazać, że mają poparcie prezydenta RP. Jak widać, prezydentowi – pomimo tego, że oficjalnie odcina się od polityki partyjnej – w praktyce trudno jest zachować do niej dystans. Dotyczyłoby to najprawdopodobniej każdego prezydenta, bez względu na obóz, z którego by się wywodził. Bo nie wiem, czy gdyby prezydent był z PiS-u, politycy tej partii nie chcieliby wykorzystać w kampanii jego popularności.
 
Pewnie tak, ale ocena tego faktu musiałaby być równie krytyczna.
 
Należałoby tu przyjąć jakąś generalną regułę. Zresztą, w wyborach samorządowych jest więcej tego typu spraw. Np. nie bardzo rozumiem, dlaczego mają miejsce ogólnopolskie kampanie telewizyjne. Mnie jako wyborcę z Rzeszowa interesują wybory samorządowe w Rzeszowie i na Podkarpaciu. I nie widzę powodu, dla którego partie polityczne mają w kampanii przed wyborami samorządowymi wydawać pieniądze na ogólnopolskie spoty. 
 
To proste. Kampania samorządowa stanowi preludium przed przyszłorocznymi wyborami prezydenckimi i parlamentarnymi. Mało tego, słyszałem rozważania, jak zmierzyć wyniki tych, z natury rozproszonych, wyborów, aby ogłosić, która partia je wygrała.
 
Właśnie o to chodzi, po to są te kampanie ogólnopolskie. Ale ja je uważam za absolutnie zbędne. W końcu nie wybieramy przedstawicieli ogólnopolskich, tylko lokalnych.
 
Czy zatem ogólnopolscy liderzy partyjni powinni brać udział w samorządowych kampaniach wyborczych?
 
To akurat uważam za naturalne zjawisko. Wybory na poziomie sejmików wojewódzkich czy prezydentów dużych miast to są wybory partyjne. Tu lider partii przyjeżdża, by wesprzeć swoich kandydatów.
 
Z perspektywy mieszkańca Rzeszowa można odnieść wrażenie, że kampania na prezydenta miasta zdominowała tę do sejmiku.
 
Kampania do sejmiku w ogóle była w tym roku niemrawa. Właściwie nie było bezpośrednich debat pomiędzy głównymi siłami politycznymi w województwie.
 
Być może dlatego, że w sejmiku będzie podobnie jak dotychczas, tzn. z jednej strony radni PiS (ewentualnie z przedstawicielami małych partii prawicowych, których PiS wziął na swoje listy), z drugiej – radni PO, PSL i SLD, którzy podobno już są dogadani w sprawie kontynuowania koalicji. Jest tylko jedna niewiadoma: który z tych obozów zdobędzie więcej mandatów. To rozstrzygnie kwestię, kto będzie rządził województwem.
 
To prawda, obozy są jasno określone. Tyle, że w wyborach do sejmiku faworytem jest PiS, który na Podkarpaciu osiąga bardzo dobre wyniki.
 
Zgoda, PiS pewnie wygra wybory. Nie wiadomo jednak, czy z na tyle dużą przewagą, by rządzić. 
 
Pamiętajmy o jednej rzeczy, która przemawia na korzyść PiS-u: o okolicznościach, w jakich w ub. roku koalicja PO-PSL-SLD została odsunięta od władzy w województwie. A przypomnijmy, że ta sprawa zakończyła się – jak na razie – zarzutami prokuratorskimi dla marszałka z PSL. 
 
Sprawa marszałka Karapyty na pewno uderzyła w PSL. Ale zarówno w PO, jak i PSL mogły uderzyć także tegoroczne wizyty CBA w gabinetach podkarpackich liderów tych partii oraz ujawnienie wątku obyczajowego w  życiorysie Zbigniewa Rynasiewicza. 
 
To wszystko może się przełożyć na wynik tych partii. Jest jeszcze jedna rzecz: afera w sejmiku z udziałem byłego marszałka ma bardzo realne konsekwencje także i w tym znaczeniu, że Mirosław Karapyta w ogóle nie kandyduje. A on w wyborach z reguły osiągał znakomite wyniki i to był pewny mandat dla PSL. Pytanie, czy ludowcy te głosy utrzymają. Dalej: nie kandyduje szef klubu PSL w sejmiku, Mariusz Kawa, który wybrał ubieganie się o urząd burmistrza Strzyżowa. Z Platformy nie kandyduje Jerzy Borcz, który ubiega się o mandat z listy PiS. Pytanie, jak te wszystkie fakty przełożą się na wynik wyborczy PO i PSL. 
 
Tym bardziej dziwi mały dynamizm kampanii do sejmiku.
 
Nie wiem, z czego on wynika. Być może jest tak, że atmosfera w sejmiku w tej kadencji była już na tyle napięta, że to się przełożyło na kampanię „bezkontaktową”. 
 
W Rzeszowie jest wyraźny faworyt wyborów prezydenckich, największą niewiadomą jest wynik wyborów w sejmiku. Tak czy owak, będzie ciekawie.
 
Opieramy się na jedynym sondażu, tym opublikowanym w „Gazecie w Rzeszowie”. Jestem zaskoczony przewagą komitetu Tadeusza Ferenca nad PiS-em oraz przewagą prezydenta nad konkurentami. Zakładałem, że jest faworytem, ale nie zakładałem aż tak dużej przewagi. Zobaczymy, czy to się potwierdzi – jest to w końcu sondaż telefoniczny, z dużą grupą niezdecydowanych. Wynik posła Szlachty (13 proc. wobec 72 proc. Tadeusza Ferenca – przyp. JK) uważam za niedoszacowany. Natomiast zgadzam się – w sejmiku będzie bardzo ciekawa sytuacja. Tam, tak jak mówiłeś, pewnie dojdzie do odtworzenia koalicji PO-PSL-SLD, a z drugiej strony będzie PiS. W ostatnich kampaniach było tak, że decydował mandat przewagi – raz w jedną, raz w drugą stronę. Powołanie koalicji rządzącej województwem budziło duże emocje, bo zdarzało się, że radni zmieniali zdanie, przeciągano ich na drugą stronę itd. A pamiętajmy, że w sejmiku gra się toczy o dużą stawkę, ponieważ samorząd wojewódzki to potężna władza i jesteśmy na etapie – w tej Perspektywie Finansowej już po raz ostatni – wydawania olbrzymich pieniędzy z Unii. To jest bardzo ważne, by były one dobrze wydane, aby tworzyły z Podkarpacia miejsce wzrostu w przyszłości. 
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy