Bezrobocie wciąż dosyć wysokie, a Wasze stowarzyszenie w ciągu jednego roku znalazło zatrudnienie dla prawie 800 osób i to takich, które od lat nie pracowały albo podjęcie pracy było dla nich trudne ze względu na brak kwalifikacji, czy sytuację rodzinną. Jak to się udało?
Dzięki stosowaniu niestandardowych metod, na które nie mogą pozwolić sobie urzędy pracy. Projektem objęliśmy 1500 bezrobotnych i była to, rzeczywiście, bardzo „trudna” grupa – osoby mocno oddalone od rynku pracy, korzystające z pomocy społecznej, mające różnego rodzaju problemy zdrowotne, alkoholowe, matki samotnie wychowujące dzieci, ludzie pozostający bez pracy nawet od 20 lat. Trudność polegała zatem aby nie tylko zainteresować nimi pracodawców, ale i przekonać naszych bezrobotnych, żeby w ogóle pracę chcieli podjąć.
Sytuacja dla urzędu pracy beznadziejna…
Dlatego ważne jest niestandardowe podejście i dlatego Wojewódzki Urząd Pracy ogłasza przetargi dla agencji zatrudnienia na specjalne projekty aktywizacji bezrobotnych. Nasz projekt dotyczył osób z powiatu łańcuckiego, niżańskiego, przemyskiego i sanockiego. W każdym z nich stopa bezrobocia przekraczała średnią krajową, która wynosiła wtedy 11,7%.
Czy właśnie tym, wasi podopieczni tłumaczyli swoje bezrobocie?
Nie tylko. Osoby, które trafiły pod nasze skrzydła bardzo często miały problem z dojazdem, mieszkały w wioskach oddalonych od miast i firm oferujących zatrudnienie, aby dotrzeć do pracy na 6. rano, musiałyby wstawać o 4., a w podróży autobusem czekały je np. dwie przesiadki, co podnosiło koszt biletów, który jest ważny przy pracy za najniższą krajową płacę. Z tego powodu wolały zostawać na zasiłku.
Jak rozwiązać taki problem?
Staraliśmy się przekonywać, że pracę jednak warto podjąć, ale też organizowaliśmy im dojazd. Czasem z początku sami je dowoziliśmy, ale i podsuwaliśmy pomysły na obniżanie kosztów podróży. Jeżeli w jednej miejscowości jest 4-5 osób, które mają dotrzeć do pracy w to samo miejsce, to opłaca im się pojechać jednym samochodem. Kiedy ktoś przywykły do bezrobocia, podejmuje próbę zatrudnienia się, najważniejsze jest, aby nie zniechęcił się na samym początku, ale wyrobił w sobie nawyk i potrzebę pracy.
Jak długo to trwa?
Jeśli ktoś utrzyma pracę przez sześć miesięcy, można uznać, że trwale zaistniał na tym rynku. Ale już nawet po 3 miesiącach, potrzeba pracy u takich ludziach zostaje wzmocniona.
Co zrobić, żeby to były te trzy, a potem sześć miesięcy?
Prowadzić za rękę. Zdarzało się, że taki człowiek nie potrafił nawet znaleźć adresu pracodawcy, pod który miał się stawić, nie wiedział, jakim autobusem dojechać. Te ścieżki musieliśmy z nimi przecierać. Każdy z naszych animatorów miał pod opieką 75 bezrobotnych. Sytuację każdej z nich starał się dokładnie poznać- dowiedzieć, jakie ma problemy, jakiej pracy potrzebuje i co przeszkadza w jej podjęciu. Następnie animator starał się zlikwidować przeszkody. Dzięki temu wiele osób pracę podjęło i pracuje już powyżej sześciu miesięcy. Część, niestety, zrezygnowała. Tak było np. w przypadku matek, które po wprowadzeniu 500+, zaczęły rezygnować z podjętej pracy, bo wolały mieć mniejszy dochód i wziąć zasiłek także na pierwsze dziecko. Nasz projekt jeszcze się nie skończył. Będziemy z zatrudnionymi za naszym pośrednictwem pracować jeszcze przez pół roku i starać się, aby utrzymały stanowiska. Coaching w zakładzie pracy to jedna z naszych metod. Aby były bezrobotny lepiej zaaklimatyzował się w zakładzie pracy, wyznaczamy osobę, która się nim opiekuje, pomaga poruszać się w nowym miejscu, odpowiada na wszystkie pytania, wspiera i sygnalizuje nam, jeśli trzeba jeszcze w czymś pomóc.
Z liczb, które podajecie wynika, że zgodnie z potrzebami pracodawców przeszkolono tylko 150 osób. To znaczy, że większość bezrobotnych nie potrzebowała szkoleń?
Większość bezrobotnych zatrudniono do prac prostych. Nie chcieliśmy ludzi najpierw szkolić, a potem szukać im pracy. Działamy jako agencja pośrednictwa pracy, która świadczy usługi także komercyjnie i mamy olbrzymie doświadczenie w tym zakresie. Wiemy, że kluczowe jest podejście bezrobotnego i zmiana mentalności, a nie dodatkowe szkolenia i kursy, które później niczemu nie służą. Owszem, szkoliliśmy, ale tylko tych, którzy zdecydowali się podjąć pracę, a konkretny pracodawca uznał, że dana osoba mu odpowiada i zgłaszał, w jakim kierunku trzeba ją przeszkolić, np. na operatora wózka widłowego.
Na jakie stanowiska zatrudniono „waszych” bezrobotnych.
Na operatorów maszyn, urządzeń, wózków widłowych, do wprowadzania danych, na produkcję, jako sprzedawców, pomoce kuchenne, kucharzy i do prac fizycznych.
Jak duże jest zapotrzebowanie rynku na tego typu pracowników?
Bardzo duże. Mieliśmy więcej pracodawców niż chętnych do podjęcia pracy.
Jak to więc jest, że bezrobocie wynosi powyżej 10 proc., a pracodawcy mają problemy ze znalezieniem ludzi do pracy?
Zaczyna dominować rynek pracownika. Przy całym systemie opieki socjalnej, osoba, która dojeżdża z daleka, by zarobić najniższą krajową, ma niską motywację do podjęcia pracy. Jej to się musi opłacać. Tak jest z pracownikami do prostych prac. Natomiast, jeśli chodzi o specjalistów, to ich zwyczajnie brakuje. Mnóstwo ludzi wyemigrowało za granicę i firmy mają problem także ze znalezieniem fachowców.