Reklama

Ludzie

Kobiety powinny mieć dokładnie te same prawa co mężczyźni!

Z prof. nadzw. dr. hab. Anną Siewierską-Chmaj, rektorem Wyższej Szkoły Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera w Krakowie, rozmawia Aneta Gieroń
Dodano: 29.11.2020
52102_siewierska
Share
Udostępnij
Aneta Gieroń: Mama, żona, kobieta? Jak postrzegasz się najczęściej?
 
Prof. nadzw. dr hab. Anna Siewierska-Chmaj: Myślę o sobie, jak o kobiecie, ale w tym słowie, tak bardzo pojemnym, mieści się również matka, żona, córka, siostra, także… politolożka i kobieta zaangażowana w sprawy lokalnej społeczności. Ważne jest dla mnie wszystko, co dotyczy Podkarpacia i Polski – tutaj się urodziłam, mieszkam, pracuję. Każda z tych ról jest mi bliska i równie ważna.

Po pierwsze jestem kobietą, to dla Ciebie konsekwencja zbioru doświadczeń i przeżyć na przestrzeni lat, czy od zawsze bardzo mocne przeświadczenie?
 
We mnie to dojrzewało, choć dość szybko, bo byłam wychowywana przez mądrych rodziców, w domu, gdzie bycie kobietą nie było pretekstem do dywagacji, co wypada, lub nie, dziewczynce. Dla moich rodziców trzy córki były wspaniałym doświadczeniem i nieustanną pracą, by wpoić nam, że w życiu możemy wszystko, ale pod warunkiem, że ciężko i uczciwie będziemy na swoją niezależność pracować. Wsparcie rodziców towarzyszy mi nieustannie, także przez wszystkie te lata, kiedy już mam własną rodzinę i wspólnie z mężem wychowuję trzech synów. Od zawsze czuję z ich strony szacunek i wsparcie, co nie ma żadnego związku z płcią.
 
Na każdym etapie życia uważałaś i uważasz, że z faktu bycia kobietą czerpiesz siłę?
 
Tak, aczkolwiek, jako bardzo młoda kobieta intensywnie szukałam wzorców silnych osobowości kobiecych. Uwielbiałam i do dziś bardzo lubię biografie znanych intelektualistek. Bardzo szybko odkryłam dla siebie prof. Marię Janion, która była dla mnie intelektualnym wzorem. Ogromie cenię też książki Hannah Arendt.
 
Ikony feminizmu.
 
Gdyby Maria Janion publikowała w języku angielskim, jestem pewna, że byłaby naukowcem o sławie nie mniejszej jak Arendt, czy inne światowe intelektualistki XX wieku. Szkoda, że swoje analizy tak często koncentrowała na polskiej literaturze romantycznej, przy mniejszym zainteresowaniu literaturą światową – jej interpretacje i kierunki badań były absolutnie fantastyczne.

Trawestując Adama Mickiewicza „…Polały się łzy me czyste, rzęsiste Na me dzieciństwo sielskie, anielskie Na moją młodość górną i durną, Na mój wiek żeński, wiek klęski; Polały się łzy me czyste, rzęsiste…”.
 
Jako młoda kobieta miałam wiele oczekiwań w stosunku do siebie, może nie do końca właściwych. Zależało mi bardzo na sympatii i akceptacji innych. Często zadawałam sobie pytanie, czy moje zachowanie i słowa były właściwe?! Dziś jako czterdziestopięcioletnia kobieta już wiem, że to ja sama jestem dla siebie punktem odniesienia i siła jest we mnie. 
 
Nie tak dawno przeczytałam słowa amerykańskiej aktorki, Mery Streep, która powiedziała: „Kiedyś wchodziłam do pokoju pełnego ludzi i zastanawiałam się, czy oni mnie lubią. Dziś wchodzę i zastanawiam się, czy ja ich lubię.” To sedno tego, co sama chciałabym wyrazić, ale do tego trzeba dojrzeć. Dlatego, im szybciej młode kobiety zrozumieją, że siła i moc wychodzi z nich samych i nie trzeba szukać jej na zewnątrz, tym dla nich lepiej.
 
Mówiąc o swojej kobiecości mocno nawiązujesz do siebie jako kobiety zaangażowanej społecznie!  Kiedy 22 października Trybunał Konstytucyjny pod przewodnictwem Julii Przyłębskiej orzekł, że przepis zezwalający na przerwanie ciąży w przypadku wystąpienia poważnych wad płodu jest niezgodny z konstytucją, Ty w ramach protestu wyszłaś na ulice Rzeszowa. Matka trzech synów, naukowiec, rektor Wyższej Szkoły Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera w Krakowie nie chce milczeć i nie chce być obojętna na otaczającą nas rzeczywistość?
 
To był pierwszy i nie jedyny protest kobiet, w którym wzięłam udział i jestem z tego dumna. Jako nastolatka byłam uczestniczką pikiet w obronie jedynego dużego drzewa, które miało wtedy zostać wycięte z ulicy 3 Maja w Rzeszowie. Protesty nic nie dały, ale jakoś nas wtedy ukształtowały obywatelsko. Grupka młodych osób, wśród nich mój przyjaciel z liceum i późniejszy rzecznik prasowy Greenpeace Polska, Jacek Winiarski, przykuła się do tego drzewa łańcuchami i byliśmy bardzo zdeterminowani, żeby go bronić. Zaangażowanie społeczne nie jest mi zatem obce (śmiech).
 
W ostatnich latach wydawało mi się, że okres buntu mam za sobą i protesty mogę zostawić młodszemu pokoleniu. Po ogłoszeniu orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego, kiedy w całej Polsce odbywały się mniejsze i większe manifestacje, siedziałam w domu w dresach i oglądałam wypowiedzi ekspertów oraz polityków. Niespodziewanie zobaczyłam na Facebooku informację o manifestacji w centrum Rzeszowa, przed siedzibą Prawa i Sprawiedliwości i… po prostu wstałam, ubrałam puchową kurtkę, poprosiłam męża, by zaopiekował się chłopcami i natychmiast pojechałam na protest. Poczułam impuls, że muszę tam być, że muszę być solidarna z kobietami. 
 
Do których wygłosiłaś spontaniczne przemówienie!
 
Zależało mi na uniwersalnym przekazie. Nie chciałam nawiązywać tylko do orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego, ale do roli kobiety w XXI wieku w demokratycznym państwie w środku Europy. Byłam poruszona i zbudowana ogromną ilością młodych ludzi, kobiet i mężczyzn, którzy pokojowo wyrażali swoją niezgodę na zaostrzenie prawa aborcyjnego w Polsce. Tamtego dnia odezwał się we mnie wychowawca młodzieży, którym jestem od 20 lat. Wzruszyło mnie zachowanie moich byłych i obecnych studentów, którzy podchodzili do mnie by się przywitać, porozmawiać – dostałam od tych młodych ludzi tyle dobrych słów i pozytywnej energii, że moim obowiązkiem jest stawać z nimi w jednym szeregu.

To było krótkie, ale głęboko humanistyczne wystąpienie o wolności jednostki.
 
Zaskoczyło mnie, że na wspomnianym proteście, ale i na kolejnych, dostrzegłam mnóstwo młodych kobiet ze swoimi partnerami, nierzadko z ojcami, matkami, nawet z babciami. Dziś już swojej roli nie upatruję w uczestnictwie w kolejnych manifestacjach, ale w analizowaniu rzeczywistości. Moim zadaniem jest ochrona i wsparcie, także prawne dla moich studentów. Czuję się też odpowiedzialna za deeskalację napięcia społecznego, bo zawsze byłam zwolennikiem merytorycznego, uczciwego dialogu, a nie podgrzewania emocji prowokacyjnymi wypowiedziami, co zazwyczaj jest specjalnością polityków, którzy podobnym zachowaniem liczą na poprawę słupków w sondażach.
 
Apeluję też do tych młodych ludzi, by nie dawali się sprowokować do zachowań niezgodnych z prawem, a które z całą bezwzględnością mogą być wykorzystane przeciwko nim.
 
 
Fot. Tadeusz Poźniak

Protesty kobiet w ostatnim czasie postrzegasz jako bunt pokoleniowy?
 
Początkowo nie byłam do tego przekonana, ale z każdym tygodniem bardziej jestem skłonna zgodzić się z tezą, że te wydarzenia połączą tych młodych ludzi w doświadczeniu pokoleniowym. Z wstępnych badań wynika, że to nawet nie jest pokolenie Y, co już Z, czyli Post-Millennials, młodzi ludzie urodzeni w połowie lat 90. XX wieku i po 2000 roku. Dotychczas, ta generacja nazywana również „cyfrowymi tubylcami”, była bardzo społecznie nieaktywna. Część z tych osób nie ma jeszcze prawa do głosowania, pozostała nie chodziła na żadne wybory. To pokolenie cyfrowego letargu – urodzili się w czasach mediów społecznościowych i dorastali w Polsce będącej częścią Unii Europejskiej. Dla tych młodych ludzi wolność, tolerancja, swoboda podróżowania są tak oczywiste, że wydawało im się, że nigdy tego nie utracą. Tymczasem wszystkie procesy społeczne są odwracalne. Raz zdobyte prawo, wolność nie są nam dane raz na zawsze. I nagle to młode pokolenie zorientowało się, że chociaż oni nie interesują się polityką, ale polityka zainteresowała się nimi. Dotarło do nich, że nie mogą bezkarnie oderwać się od otaczającej ich rzeczywistości i zaszyć w świecie TikToka, Instagrama albo Youtuba. Już wiedzą, że polityka wcześniej czy później się o nich upomni, a teraz mają przyspieszony kurs dojrzewania do obywatelskości. A mówiąc uczciwie, w ostatnich latach wszyscy zaniedbaliśmy wychowanie młodych do nowoczesnego patriotyzmu.
 
Co oznacza być polskim patriotą w XXI wieku? Nowy minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek ma jego klarowną wizję, choć ta niekoniecznie podoba się młodemu pokoleniu.
 
W niektórych mediach pojawiają się opinie, że protesty kobiet są konsekwencją zbyt liberalnej edukacji młodzieży w ostatnich dekadach. To bzdura. W szkołach, zwłaszcza podstawowych, dzieci podlegają coraz silniejszej indoktrynacji konserwatywnej, co widać po licznie działających grupach rekonstrukcyjnych czy wysokiej ilości godzin religii. Model patriotyzmu martyrologicznego jest w Polsce wszechobecny. Przy czym, o ile ten model patriotyzmu jest zrozumiały w czasie wojny, zaborów, czy zagrożenia militarnego, to już zupełnie nieskuteczny, wręcz szkodliwy w czasach pokoju. Żałuję, że obraz patrioty, który uczciwe płaci podatki, sortuje śmieci i pracuje na rzecz rozwoju społeczności, w której mieszka, jest tak mało popularny.
 
W debacie publicznej dużo częściej pokazywany jest agresywny kibic, ale owinięty w biało-czerwoną flagę, z odpaloną racą, maszerujący na Marszu Niepodległości. Kibole i nacjonaliści zaanektowali patriotyzm i na to nie możemy się zgodzić!
 
Jeśli w jakimś obszarze zgadzam się z postulatami ministra edukacji i nauki, to jest to kwestia gruntownej reformy programów nauczania, choć na pewno nie takie, jak chce minister Czarnek. Nie ma wątpliwości, że powinniśmy uczyć młodzież o polskich zrywach niepodległościowych, ale nie możemy zaniedbywać wiedzy o reformie walutowej Władysława Grabskiego, czy budowie Centralnego Okręgu Przemysłowego. Musimy w końcu zerwać z pokazywaniem Polski jako ofiary, przestać podgrzewać resentymenty i skoncentrować się na pozytywnym przekazie.

„Nazywam się Milijon – bo za miliony kocham i cierpię katusze” wypowiedział Konrad w III części dramatu „Dziady” Adama Mickiewicza i to jest dla nas dużo atrakcyjniejszy sposób na życie niż praca u podstaw i „nudziarz” Stanisław Wokulski…
 
Ten mickiewiczowski model cierpiącego Polaka jest wręcz szkodliwy we współczesnej Polsce! To pozytywiści, nie romantycy powinni być dla nas wzorem. Chciałabym się też doczekać więcej kobiecych postaci, które będą inspirować i kształtować dzieci od najwcześniejszych lat edukacji. Lektury szkolne czy podręczniki historii niemal całkowicie pomijają kwestie kobiece.
 
Orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego zaostrzające prawo aborcyjne w Polsce jest przysłowiową kroplą, która przelała czarę frustracji polskich kobiet narastającą od lat? Kobiety były i są rozgoryczone równouprawnieniem, które po części okazało się pustym słowem, a one same poddawane są coraz większej presji: mają szczęśliwie wychodzić za mąż, rodzić dużo i ślicznych dzieci, mieć sukcesy zawodowe, dbać o dom, a do tego być atrakcyjne, miłe i posłuszne. Żaden mężczyzna nie stoi pod takim pręgierzem!
 
Równouprawnienie w teorii daje nam te same prawa co mężczyznom, ale w praktyce gorzej zarabiamy i zajmujemy niższe stanowiska w hierarchii zawodowej. Kobiety z lepszymi wynikami kończą studia, częściej niż mężczyźni mogą pochwalić się wyższym wykształceniem, mimo to na eksponowanych stanowiskach jest dużo więcej panów niż pań. Głupiejemy z wiekiem? Absolutnie nie, ale jesteśmy w gorszej pozycji społecznej niż mężczyźni. Wszystkie kryzysy gospodarcze i wstrząsy społeczne w pierwszej kolejności dotykają kobiet. To my w pierwszej kolejności tracimy pracę i mamy obniżane wynagrodzenia. W czasie pandemii koronawirusa sytuacja kobiet jeszcze się pogorszyła. Wzrosły statystyki przemocy domowej, a na barkach kobiet jest już nie tylko praca zawodowa i dbanie o dom, także zdalne nauczanie dzieci.
 
Wg różnych badań z lat 2018 – 2019 dotyczących feminizmu, tylko od 5 do 23 proc. kobiet w Polsce deklarowało się jako feministki. Ponad 43 proc. kobiet sprzeciwiało się temu określeniu a 23 proc. uznało, że „feminizm zrobił więcej złego niż dobrego”. Bardzo to dla mnie smutne i niezrozumiałe!
 
Może po raz kolejny warto odczarować fakty i mity wokół feminizmu. Po pierwsze definicja, bo feminizm to szereg ruchów społecznych i politycznych oraz ideologii, które łączy wspólny cel, czyli zdefiniowanie, uzyskanie i utrzymywanie równości płci pod względem politycznym, ekonomicznym, osobistym i społecznym. Organizacje feministyczne prowadziły i nadal prowadzą kampanię na rzecz praw kobiet; w tym prawa wyborczego, do sprawowania urzędu publicznego, do pracy i uczciwego wynagrodzenia, do posiadania własności, do otrzymywania wykształcenia, do zawierania umów, do posiadania równych praw w małżeństwie oraz do korzystania z urlopu macierzyńskiego. Trzeba mieć tego świadomość, skoro tak ochoczo wszyscy korzystamy z 40-godzinnego tygodnia pracy, płatnych urlopów, zwolnień lekarskich, umów o pracę i płatnego urlopu macierzyńskiego. A to nie wzięło się znikąd-  jeszcze w XIX wieku w Anglii kobieta nieważne, z jakiej warstwy społecznej miała te same prawa, co obłąkany i przestępca. Nic więcej. Maria Skłodowska-Curie tylko nieco ponad 100 lat temu nie miała szans na uniwersyteckie wykształcenie w Polsce, więc wyjechała do Francji. Skąd więc tak często i pogardliwie mówimy o feminizmie i feministkach?
 
Już pierwsze wystąpienia sufrażystek pod koniec XIX wieku były wyśmiewane, a w kolejnych latach ta mentalność niewiele zmieniła się na lepsze. Ciągle aktualne są dość prymitywne argumenty, że o prawa kobiet walczą tylko kobiety samotne, bez mężów, dzieci i na pewno brzydkie. Po kilku tysiącach lat dominacji mężczyzn w życiu publicznym, ostatnie 100 lat dużej aktywności kobiet jest trudne do zaakceptowania. Także dla sporej części kobiet. Stereotyp feministki jest mocno zakorzeniony w naszym kręgu kulturowym, a fakt, że same kobiety potrafią być największymi wrogami innych kobiet, wynika z wielu błędów wychowawczych w domu i szkole.
 
Równouprawnienie może nie jest naszym największym marzeniem. W badaniach prowadzonych wśród młodych kobiet, ciągle większy odsetek woli być żoną prezesa, niż samej zostać prezeską…
 
Wcale mnie to nie dziwi. W kanonie lektur szkolnych ciągle brak  silnych, utalentowanych kobiet, które byłyby wzorem dla dziewczynek. Panowie szli na wojnę, byli dzielni, szlachetni, odważni, ratowali życie innym, byli wynalazcami, zmieniali świat, a panie były uroczym dodatkiem do ich sukcesów. Program nauczania jest właściwie pozbawiony kobiecych bohaterów, a przecież mamy ich wiele: Maria Skłodowska-Curie, Zofia Stryjeńska, Helena Rasiowa, Wanda Rutkiewicz i inne. Częścią edukacji powszechnej powinno być uświadomienie, kim była żona Einsteina, Mileva Marić, która miała ogromny udział w jego genialnych odkryciach naukowych, a takich przykładów jest naprawdę dużo!
 
Kobietom jest o tyle trudniej, że coraz głośniej i odważniej przyznają, że w swoich kręgach towarzysko-rodzinnych nie postrzegają się jako grupę wsparcia, ale źródło rywalizacji?
 
Większość z nas od dziecka wychowywana jest na „księżniczkę”  – mamy być śliczne, uległe, empatyczne, znaleźć swojego księcia i być szczęśliwe. Problem w tym, że księżniczka może być tylko jedna, nie wszystkie możemy być „naj”, nie dla wszystkich starczy też „królewiczów”, dlatego nawzajem się ranimy. Ja też od kobiety usłyszałam, kiedy byłam w trzeciej ciąży, że „albo się robi dzieci, albo naukę”. To było nieprawdopodobnie bolesne doświadczenie. Przy czym panowie też są pod presją – mają być silni, odważni, mieć sukcesy i nigdy nie wolno im płakać. Ten model krzywdzi zarówno kobiety jak i mężczyzn. Stereotypowe wychowanie do konkretnej roli społecznej może być krzywdzące dla obu płci.

Problemy z tożsamością kobiet i ich rolą w społeczeństwie, które odżyły w czasie ostatnich protestów, nie są jednak tylko polską specjalnością.
 
To prawda i akurat w Europie prawa kobiety są naprawdę respektowane, zwłaszcza w krajach starej Unii Europejskiej, czy w Skandynawii, gdzie już w mitologii nordyckiej boginie były tak samo silne jak bogowie. Tam podział na społeczne role kobiet i mężczyzn nigdy nie był tak silny, jak w krajach południowej czy wschodniej Europy. I chcę to jeszcze raz podkreślić, Europa jest naprawdę bardzo jasnym punktem na mapie praw kobiet. Tym bardziej mi przykro z powodu ostatnich wydarzeń w Polsce. 
 
Bo mówiąc uczciwie, w polskim życiu publicznym w ostatniej dekadzie równie niepoważnie w polityce była traktowana premier Ewa Kopacz z Platformy Obywatelskiej, jak i premier Beata Szydło z Prawa i Sprawiedliwości.
 
Po 1989 roku każdy rząd problemy kobiet stawiał na końcu listy spraw do załatwienia. Wsparcie dla nas ciągle jest zbyt małe, a to przecież kobiety biorą na siebie ciężar wychowywania dzieci, wypadając na kilka lat z rynku pracy i skazując się tym samym na gorszą pozycję zawodową. Nie robimy nic, by zachęcać pracodawców do zatrudniania młodych kobiet. Wszystkie kolejne rządy udają, że nie widzą problemu, a przecież sytuacja kobiet bardzo mocno rzutuje na sytuację dzieci.  To wykształcenie matki ma ogromny wpływ na wykształcenie dzieci. Samoakceptacja matki ma też nieprawdopodobny wpływ na wychowanie dzieci – ich ambicje i samoocenę. 

Gdzie popełniliśmy błąd w polskiej historii, pełnej wspaniałych wzorców kobiet, które radziły sobie w czasach zaborów, gdy mężczyźni walczyli w powstaniach, a w drugiej dekadzie XXI wieku nasza samodzielność nie nadąża za tamtymi wzorcami historycznymi?
 
Ten sam proces przebiegał po II wojnie światowej w Stanach Zjednoczonych. Kobiety. które w czasach zagrożenia świetnie sobie radziły i były wyemancypowane, po zakończeniu wojny miały zrezygnować ze swojej aktywności i wrócić do kuchni. Gdzie tkwi problem? Będę się upierać, że w edukacji. W czasie 8 lat spędzonych w szkole podstawowej i kolejnych 4 w szkole średniej, czyli podczas 12 lat nauki, o silnych wzorcach kobiety nie mówi się prawie w ogóle! O świadomym feminizmie? Też prawie nic, no może przywołuje się datę, kiedy kobiety uzyskały, a właściwie wywalczyły sobie prawa wyborcze. I jeśli wzorce partnerstwa kobiety i mężczyzny słabo kształtują się w rodzinie oraz nie lepiej w szkole, to gdzie one mają się ukształtować? Jak mamy uczciwie o tym debatować i określać swoje miejsce w społeczeństwie?!
 
 
Fot. Tadeusz Poźniak

Dlatego ostatnie protesty kobiet mogą doprowadzić do rewolucji kulturowej w postrzeganiu kobiety w polskim społeczeństwie?
 
Mam nadzieję, że gdy za jakiś czas znów będą robione badania wśród kobiet, nie będzie możliwe, by 23 proc. z nas uważało, że feminizm zrobił więcej złego niż dobrego. To już będzie ogromny i namacalny sukces obecnych manifestacji. Uważam, że wiele młodych kobiet, które wcześniej nie chciało być kontrowersyjnymi, albo nie zadawało sobie tego pytania, teraz będzie świadomych swoich praw. Bo najprostsza definicja feminizmu to wiara, że kobiety powinny mieć dokładnie takie same prawa co mężczyźni. I czy przy tak postawionej definicji, jakaś rozsądna kobieta, zaprzeczy, że jest feministką? Z całą odpowiedzialnością stwierdzi, że prawa wyborcze nie są jej potrzebne, a pensję za tę samą pracę może mieć o połowę niższą od mężczyzny? Nie wierzę!
 
A absurdów nie brakuje. Wystarczy sprawdzić skład Parlamentarnego Zespołu ds. Opieki Okołoporodowej. Zasiada w nim tylko trzech posłów, wszyscy to mężczyźni, wszyscy są politykami Konfederacji: Jakub Kulesza, Robert Winnicki i Artur Dziambor. Żaden z nich nie jest lekarzem ginekologiem, ba, żaden nie jest nawet lekarzem. To jest wsparcie dla kobiet?!

Jeszcze nie tak dawno mówiło się, że XXI wiek będzie wiekiem nauki. Okazaliśmy się naiwni… Gdy 100 lat temu Winston Churchill mówił, że jest przeciwnikiem kobiet w polityce, te słowa były bolesne. Gdy w II dekadzie XXI wieku polski minister edukacji i nauki mówi:„… jeśli kobieta pierwsze dziecko rodzi w wieku 30 lat, to ile może ich urodzić?! I to są konsekwencje mówienia kobietom, że nie muszą robić tego, do czego zostały stworzone przez Pana Boga”, te słowa są niegodne.
 
Mówienie o równości płci powinno być mówieniem zarówno o prawach kobiet jak i mężczyzn. Minister Czarnek mówiąc te słowa wykazał się brakiem już nawet nie szacunku, ale empatii. Sama urodziłam pierwsze dziecko po 30. urodzinach i w następnych latach zdążyłam jeszcze urodzić dwóch kolejnych synów, co jest dla mnie powodem ogromnej radości. Ale ta decyzja wynika z bardzo wielu rzeczy – wiele młodych kobiet nie ma dojrzałych partnerów, którzy chcieliby wziąć odpowiedzialność za nowo narodzone dziecko. Pary często nie mają gdzie mieszkać, nie mają stałej pracy i dochodów, o czym się już głośno nie mówi. Coraz częściej kobiety mają też problemy z zajściem w ciążę, o czym boją i wstydzą się mówić, bo są poddawane nieprawdopodobnej presji społecznej. Sama bardzo długo starałam się o pierwsze dziecko, z wieloma traumatycznymi przeżyciami po drodze. Paradoks polegał na tym, że dopiero mój bliski przyjaciel musiał zrobić doktorat z leczenia bezpłodności, bym doczekała się skutecznej pomocy lekarskiej. Tylko dzięki niemu udało mi się urodzić trójkę zdrowych dzieci. Jednocześnie znam wiele smutnych historii z kręgu bliższych i dalszych przyjaciół, gdzie pary całymi latami bezskutecznie zabiegają o potomstwo bez żadnego finansowego wsparcia ze strony państwa. Historii ludzkich jest bardzo wiele. I jeśli jakikolwiek polski rząd naprawdę chce pomóc kobietom i wesprzeć ich w rodzeniu dzieci, to w pierwszej kolejności trzeba im zagwarantować stabilny rynek pracy. Liczba umów „śmieciowych” za czasów Platformy Obywatelskiej była absurdalnie wysoka. Obecnie jest nieco mniejsza, ale poczucie bezpieczeństwa kobiet wcale nie wzrosło. Są pierwsze w kolejce do zwolnienia w czasach jakichkolwiek kryzysów.
 
To kobiety są też obiektem najbardziej brutalnych ataków hejterów w mediach społecznościowych.
 
Doświadczam tego w ostatnich tygodniach na nieprawdopodobną skalę. I co ciekawe, prawie wszystkie ataki odnoszą się do mojej kobiecości. Nie jestem atakowana jako naukowiec, politolożka, człowiek, ale jako kobieta. Wpisy pełne są wyzwisk: prostytutko, wywłoko, wstrętna ku…o. Do tego dochodzą sugestie, że na pewno nie mam męża, dzieci, a żaden mężczyzna nigdy nawet na mnie nie spojrzał. Są też tak absurdalne, że aż śmieszne zarzuty, np. że na pewno nie golę pach, mam zarośnięte nogi i odrosty na włosach. Ilość tych obelg, ich forma oraz treść są porażające. To wskazuje na potężny problem społeczny, gdzie nie brakuje zakompleksionych mężczyzn nienawidzących, wręcz bojących się kobiet.

Jednocześnie ze świata płynie mocny głos wsparcia dla kobiet. Kamala Harris,  która zostanie pierwszą w historii kobietą na stanowisku wiceprezydenta USA w pierwszym wystąpieniu po zwycięstwie Joe Bidena stwierdziła: „Mogę być pierwszą kobietą na stanowisku wiceprezydenta, ale nie będą ostatnia”.
 
To bardzo ważny głos we współczesnym świecie, tak samo jak najmłodszej kongresmenki w historii USA, Alexandrii Ocasio-Cortez, przebojowej dziewczyny z Bronksu, która poprzysięgła sobie, że zwalczy biedę i sprawi, że równouprawnienie stanie się wreszcie faktem. Bardzo bym chciała, by właśnie takie kobiety, mądre, wykształcone, a niekoniecznie celebrytki były inspiracją dla małych dziewczynek i nastolatek. W ostatnich latach przerażał mnie kreowany w mediach społecznościowych wzór kobiecości. Na szczęście pojawiają się takie osobowości, jak Harris, Ocasio-Cortez, czy premier Nowej Zelandii, Jacinda Ardern z milionami obserwatorów na Instagramie czy Twitterze, które skutecznie łamią ten stereotyp.

Prof. nadzw. dr hab. Anna Siewierska-Chmaj, politolożka, od 2018 roku pierwsza w historii uczelni kobieta na stanowisku rektora Wyższej Szkoły Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera w Krakowie. W badaniach naukowych koncentruje się na: języku polityki, mitologii politycznej, teologii politycznej, wielokulturowości, polityce migracyjnej i integracyjnej państwa, komunikacji międzykulturowej oraz tożsamości we współczesnym świecie. Członek Polskiego Towarzystwa Nauk Politycznych. Autorka kilkudziesięciu książek i artykułów naukowych. Za książkę „Mity w polityce. Funkcje i mechanizmy aktualizacji” nominowana do Nagrody Znaku i Hestii im. ks. prof. Józefa Tischnera.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy