Antoni Adamski: Jest Pan malarzem – realistą. Skąd ten – z pozoru anachroniczny – wybór środków wyrazu?
Karol Palczak: Realizm jest niedoceniany, częściej bywa obiektem kpin niż refleksji. Traktowany jest często jako źródło kiczu. Ale dziś to realizm trafia do ludzi prostych. A także do tych, którzy naprawdę znają się na sztuce.
Jak ten paradoks wyjaśnić?
Jeżeli sto lat temu język awangardy przekazywał nowe prawdy o życiu i człowieku, to obecnie niejednokrotnie powiela banały. Modernizm często zabija duchowość. Już dawno temu stał się konwencją. A sztuka nie uznaje konwencji. Musi być autentyczna, bo pochodzi z wnętrza człowieka. Malując nie mogę kłamać.
Kiedy zaczął Pan malować?
Malowałem, odkąd pamiętam. Zaczynałem od malowania akwarelami, kopiowania. Z tego co pamiętam, pierwszą kopią była chyba „Bitwa pod Grunwaldem” w podstawówce. Później zacząłem malować olejnymi, a pierwszym poważnym obrazem było – „Stworzenie Adama” Michała Anioła na prześcieradle. Z efektów byłem nawet zadowolony. Po raz pierwszy „poczułem farbę”, a także kontrast między fakturą farb olejnych a linearyzmem i plamą akwareli. Bardzo brakowało mi technologii.
Rzeczą naturalną było więc rozpoczęcie nauki w liceum plastycznym w Jarosławiu.
Nauka zaczęła się jednak od wielkiego rozczarowania. W programie pierwszej klasy w ogóle nie było malarstwa olejnego. Wytrzymałem osiem miesięcy, wkuwając przedmioty ogólnokształcące. Później uciekłem do szkoły gastronomicznej, licząc, iż będę miał więcej czasu na malowanie. Tymczasem w gastronomiku zajęcia trwały do wieczora. Po raz kolejny zmieniłem szkołę na Technikum Mechaniczne. Tam już regularnie uciekałem z lekcji o godzinie 13., by zasiąść za sztalugami. W ostatnich latach po raz kolejny przeniosłem się – tym razem do liceum ogólnokształcącego w Dubiecku. W tym czasie szkolnym poznałem bardzo życzliwych ludzi: Jolantę i Janusza Mikłaszów oraz Mieczysławę Harłacz z Nienadowej. To oni uświadomili mi, iż powinienem dalej malować i niejako uratowali mi życie. Po ukończeniu liceum postanowiłem dostać się na studia. Przy pierwszym podejściu zdałem egzamin wstępny na Akademię Sztuk Pięknych.
Później okazało się, że nie mogę być przyjęty, bo nie zdałem matury z angielskiego. Przepracowałem rok i po raz kolejny zdawałem na ASP. Miałem nadzieję, iż teraz naprawdę zostanę malarzem. Akademia na początku mnie onieśmieliła i zaszokowała (być może miałem o niej zbyt idealistyczne wyobrażenie). Na początku było ciężko, ale lubiłem tam być. Zacząłem uczyć się technologii sam robiąc sobie farby, których jakość okazywała się daleko lepsza od fabrycznych. Te barwniki miały większą świetlistość i nasycenie. Pamiętając, że Rubens wykonywał kopie do pięćdziesiątego roku życia, cierpliwie kopiowałem dawnych mistrzów. Dzięki Akademii, razem z kolegami i koleżankami zwiedzałem największe galerie europejskie w Wiedniu, Pradze, Monachium, Dreźnie, Amsterdamie, co mi ogromnie pomogło.
Rep. Tadeusz Poźniak
Nie miał pan ochoty uciec z Akademii?
Nie. Rozczarowało mnie tam kilka rzeczy, ale w głębi duszy kochałem to miejsce. W końcu mogłem robić to, co potrafię najlepiej i obcowałem z wieloma wspaniałymi ludźmi: Grzegorzem Wnękiem, Mirosławem Sikorskim, Januszem Matuszewskim, Bogumiłem Książkiem… Uświadomili mi, żebym nie skupiał się tak bardzo na technologii i nie tracił energii na niepotrzebne czynności i rzeczy, abym malował, a reszta przyjdzie sama. Powinienem szukać własnego języka, prawdy… Wbrew pozorom, to bardzo ważne rzeczy.
Jaka to była prawda? W Pana obrazach króluje ogień i dym, wokół którego poruszają się młodzi ludzie.
To emocjonalne pokazanie polskiej rzeczywistości. Nasz świat płonie, zewsząd otacza nas propaganda, kłamstwo i zło. Jesteśmy zdezorientowani. Poruszamy się jak ślepcy w obłokach gryzącego dymu. Do cyklu obrazów „Codziennie jeden pożar” zainspirowała mnie ballada Jacka Kaczmarskiego: „Stanął w ogniu nasz wielki dom, dom dla psychicznie i nerwowo chorych”. Każdy z tych otaczających ognisko jest tak jakby umysłowo chory. Mam wrażenie, że tak właśnie wygląda dzisiejsza Polska. Ludzie nie są już tak szczęśliwi jak kiedyś. Coś się zmieniło. Atmosfera wokół nich zagęszcza się. Młodzi pełni są gniewu, który ogarnia nas jak dym. Wszystko wokół staje się niejasne i nieostre. Nie można odnaleźć najprostszej życiowej prawdy. Zastępuje ją relatywizm i fake news.
Znakomite przesłanie polityczne…
Nie zajmuję się polityką ani ideologią. Przedstawiam odczucia mojej generacji. Niepokoi mnie antykultura, która zewsząd wciska się do naszych umysłów, dyktuje swoje antywartości, nie pozwala rozróżniać tego, co jest dobre a co złe. Wszyscy są wkurzeni…
Czym wkurzeni?
Rozglądam się wokół siebie. Moi rówieśnicy nie mają perspektyw. W Krzywczy i dalej – w Przemyślu, nie ma pracy. Kto chce zdobyć środki utrzymania, musi wyjechać za granicę.„A my nie chcemy uciekać stąd” – to tytuł jednego z moich obrazów z motywem tańczących wokół ogniska. Sam w czasie studiów pracowałem w Holandii przy zbiorach owoców. Jakie to upokorzenie! Polacy traktowani są jak bezmyślne robole. Otacza nas obojętność i pogarda, towarzyszy nam poczucie, iż jesteśmy jakimś gorszym gatunkiem człowieka. Duży naród leżący w środku Europy to tylko rezerwuar taniej siły roboczej. Tak było sto lat temu. Tak jest i dzisiaj. Nic się nie zmieniło.
Nic prócz mody. Młodzi ludzie na Pana obrazach noszą bluzy z kapturami. Tylko na jednej z kompozycji nad dogasającym ogniskiem stoi ubrany w garnitur, zadumany człowiek w średnim wieku. Tytuł brzmi: „Palenie świętych obrazów”. O co chodzi?
To wyraz uszanowania: obrazy ze zniszczonej kapliczki, nieużywane w kulcie, zostały spalone, aby nie uległy profanacji.
Już po raz kolejny widziałem na rzeszowskim śmietniku oprawiony oleodruk przedstawiający Chrystusa zadumanego nad Jerozolimą, z której „nie zostanie kamień na kamieniu”. Ludzie – chyba wierzący – nie wiedzą, co zrobić z niepotrzebnymi dewocjonaliami. W Pana obrazach Bóg obecny jest jako „krzew gorejący”.
Ktoś kiedyś powiedział, że domeną diabła jest dosłowność. Bóg nie narzuca się ze swoją obecnością, nie da się zamknąć w ciasne ramy. Myślę, że jest obecny w wielu pięknych rzeczach. W sztuce: filmie, malarstwie, muzyce. Ja np. często słyszę Go np. w piosenkach Kazika.
Wspaniałe są dwie Pana „Modlitwy”. Pierwsza przedstawia wnętrze kuchni, za którą widać mroczny pokój. W tym ledwo widocznym wnętrzu klęczy przed świętymi obrazami ciemna postać. Jest ona powtórzona w kompozycji „Spiżarnia”, gdzie na pierwszy plan wysuwa się martwa natura. To kolby suszącej się kukurydzy.
Muszę nad tym cyklem bardziej popracować. Nad każdym z tych obrazów panuje cisza. Są to bardzo intymne obrazy. Zarówno ogniska jak i „Modlitwy” – wszystko to sceny z Krzywczy. Nie potrafię malować w mieście. Obraz – aby był prawdziwy – musi być stąd. Z miejsca, w którym się urodziłem, mieszkam i – mam nadzieję – będę żył. Gdyby w moich obrazach pojawiły się obce motywy, ucierpiałby na tym mój patriotyzm lokalny.
Wokół Pana jest tyle pięknych motywów: wzgórza, przestrzeń i światło. Dlaczego Pan tego nie maluje?
Nie lubię sentymentalnych widoków przyrody, całego tego bagażu estetycznego, który odziedziczyliśmy po poprzednich epokach: po romantyzmie, Młodej Polsce, postimpresjonizmie. Kreuję (a nie odtwarzam) pejzaż, w którym coś się dzieje, rozgrywa się jakaś dramatyczna akcja. Sam jestem z natury trochę cholerykiem, więc mój obraz to wydarzenie zatrzymane w czasie, w kadrze kompozycji malarskiej.
Nie widzi Pan dla siebie tematów w malowniczym Przemyślu, odległym od Krzywczy zaledwie o osiemnaście kilometrów? Ani w równie pełnym starożytności Krakowie?
Nie zależy mi ani na malowniczości, ani na starożytności obiektu i jego architektonicznej klasie. Szukam wartości – a więc tego, co czyni nas bardziej ludzkimi.
Zadanie beznadziejne w świecie kultury masowej.
Sztuka nigdy nie zniknie. To światełko nadziei. Ludzie zawsze będą poszukiwali duchowości, emocji, uczuć. „Malarstwo jest głęboko religijne, a sam fakt malowania – modlitwą” – przy reprodukcjach moich obrazów umieściłem ten cytat z Balthusa, francuskiego malarza o polsko-niemiecko-żydowskich korzeniach.
Rep. Tadeusz Poźniak
Skoro istnieje Bóg, musi też istnieć „Piekło”. To tytuł Pana obrazu sprzed pięciu lat. Przedstawia on pokraczną, banalną szopę. Piekło to brzydota?
Obok reprodukcji umieściłem jako objaśnienie drugi cytat z Balthusa: „…myślę, że piekło istnieje tu na ziemi. Jeżeli pomyśleć o tych cudownych rzeczach, które człowiek zrobił kiedyś przed wiekami, nie sposób się nie domyślić, że piekło to czasy, w których właśnie żyjemy. Sztuka jaką uprawiano w minionych wiekach znikła z dzisiejszego świata”. Ale ten obraz akurat ma trochę szersze znaczenie, przynajmniej dla mnie.
Co pozostaje?
Ja jednak mam nadzieję, że ta sztuka nie znikła. Jest wiele pięknych rzeczy, nawet wbrew pozorom brzydkich. Mój pejzaż oświetlony przymglonym słońcem szpeci słup trakcji elektrycznej z transformatorem i zwojem splątanych bez ładu przewodów. Pod słupem młoda prostytutka oczekuje na klienta. Jej jaskrawa kurtka kontrastuje z ciemnymi koronami drzew. Myślę, że nawet tam – w tej brzydocie – przebija się iskierka nadziei i światła.
Jest Pan dla mnie mistrzem nowoczesnej martwej natury. Nowoczesnej, to znaczy takiej, która staje się zaprzeczeniem tego gatunku. Przedstawia Pan żółtą, zwiniętą w krąg plastikową rurę drenacyjną na tle zabazgranej ściany. Albo „Ford Ceśka” – ciemna sylwetka samochodu na rozjeżdżonym kołami śniegu.
Nie przedstawiam pięknych, upozowanych do malowania przedmiotów. Raczej takie, które związane są ze mną, z moim życiem. Ta rura została użyta do drenażu budyneczku, który niedługo ma być moją pracownią. A Ford to samochód brata: stoi tu niedaleko, pod oknem.
Kiedy po studiach wrócił Pan do Krzywczy, perspektywy Pana kariery rysowały się chyba dość nędznie. Komu na wsi potrzebny jest artysta-malarz?
Przez dwa lata (2015-16) pracowałem tutaj tylko dla siebie. I tak bym to robił, bo malowania potrzebuję tak, jak oddychania. Później dostałem propozycję wystawy od krakowskiej Galerii Potencja, którą prowadzą moi przyjaciele ze studiów: Karolina Jabłońska, Tomasz Kręcicki oraz Cyryl Polaczek. Zostałem zauważony (pierwszym był medal Towarzystwa Sztuk Pięknych w Krakowie za dyplom).
Potem druga nagroda w konkursie malarskim „animalis” i Grand Prix I Krakowskiego Salonu Sztuki. Przełomem był rok ubiegły, kiedy otrzymałem Grand Prix na 44. Biennale Malarstwa Bielska Jesień w Bielsku-Białej. Po tym sukcesie przyjeżdżają do mnie goście z Krakowa i Warszawy. Z Rzeszowa jest Pan pierwszy. Przygotowuję teraz wystawę indywidualną dla bielskiej galerii BWA.
Żadna z galerii sztuki współczesnej Podkarpacia nie zwróciła się dotąd do Pana z propozycją wystawy. Niech to stwierdzenie będzie pointą naszej rozmowy.