Reklama

Ludzie

40 lat temu “Solidarność” połączyła Polaków. To najważniejsze w tej historii

Z Marcinem Bukałą, historykiem Instytutu Pamięci Narodowej Oddziału w Rzeszowie, rozmawia Alina Bosak
Dodano: 29.08.2020
51477_2
Share
Udostępnij
Alina Bosak: 40 lat temu, 17 września w Gdańsku przedstawiciele robotników z całej Polski utworzyli ogólnopolski Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność”. Wcześniej, po tygodniach strajków w Stoczni Gdańskiej i innych zakładach pracy podpisano z rządem porozumienia sierpniowe, które na założenie tego związku pozwoliły. Czy dystans czasowy pozwala lepiej zrozumieć i ocenić to, co wydarzyło się w Polsce latem 1980 roku?  

Marcin Bukała: I tak, i nie. Z jednej strony mamy dostęp do coraz to nowych dokumentów, historycy wciąż prowadzą kwerendy w archiwach, trwają badania nad najnowszą historią Polski i historią „Solidarności”, więc wciąż docierają do nas nowe informacje. Niestety, odchodzą świadkowie historii. 40 lat to długi okres czasu. Sześć lat temu zmarł Antoni Kopaczewski, pierwszy szef „Solidarności” w regionie rzeszowskim, a w ubiegłym roku Stanisław Krupka, szef Regionu Ziemia Sandomierska, w dawnym województwie sandomierskim. 
   
Mogą „wypłynąć” jakieś dokumenty? Pojawić się niespodzianki, jak słynne papiery na Wałęsę u wdowy po generale Kiszczaku, może nie związane bezpośrednio z rokiem 1980, ale z głównymi bohaterami tamtych wydarzeń? 

Oczywiście. Nie jest tajemnicą, że w 1989 i początku 1990 roku zaginęła część tajnych dokumentów. Być może funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa, podobnie jak gen. Kiszczak, ukryli je, traktując jak polisę bezpieczeństwa na przyszłość. Jednak w innym miejscu upatruję szanse na uzupełnianie informacji o Sierpniu’80. Myślę o notatkach, dziennikach, wspomnieniach uczestników tamtych wydarzeń. Można mieć nadzieję, że nowe dokumenty w postaci zbiorów prywatnych, fotografii zostaną odnalezione i udostępnione badaczom i społeczeństwu. Nie sądzę, by „wywróciły” one obraz „Solidarności” lub bardzo go zmieniły. Raczej uzupełnią go o nowe szczegóły.
 
Czy można powiedzieć, że wszystko zaczęło się od podwyżek cen mięsa i wędlin?

Byłoby to pewne uproszczenie, chociaż jest w tym dużo prawdy. Podwyżka cen, która nastąpiła na początku lipca 1980 roku, była momentem zapalnym. Spowodowała, że po raz pierwszy od dłuższego czasu robotnicy zaprotestowali na taką skalę. Droga do „Solidarności” zaczęła się jednak o wiele wcześniej, nie od podwyżek cen artykułów mięsnych, ale od pragnienia wolności. Od 1944 roku na ziemiach polskich zaczął funkcjonować zupełnie obcy system komunistyczny, ale „gen wolności” w narodzie jednak przetrwał. Zdarzały się momenty, kiedy się budził i Polacy wyrażali swoje niezadowolenie i próbowali coś zmienić na lepsze. Tak było w 1956 roku – najpierw czerwiec w Poznaniu, a potem polski październik. Protestowano w latach: 1968, 1970 i 1976. W niektórych z tych protestów pojawiały się wątki niepodległościowe. Od zawszę jako naród dążyliśmy do samostanowienia. Druga połowa lat 70. była też specyficzna. Za czasów Edwarda Gierka nastąpiło pewne otwarcie PRL na świat. Więcej osób zaczęło wyjeżdżać na Zachód i przekonywało się, że w Polsce nie jest tak kolorowo jak przekonywała we wszystkich mediach partia. W tych latach Polska przyjęła na siebie pewne zobowiązania międzynarodowe, dotyczące ochrony praw człowieka. Po wydarzeniach z czerwca 1976 roku zaczęła się w Polsce tworzyć zorganizowana opozycja antysystemowa. Przybierała różne formy. Powstał m.in. Komitet Obrony Robotników, Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela. 
 
By pomagać robotnikom represjonowanym za udział w strajkach.

Opozycjoniści pokazywali też, że możliwe jest zorganizowanie się wokół jakiejś większej idei. W tym przypadku – obrony praw człowieka i obywatela. W połowie lat 70. organizowali  się nie tylko robotnicy i inteligencja, ale również środowiska chłopskie. Działo się to w wielu miejscach w kraju. Przykładowo, w Łowisku, w okolicach Rzeszowa powstał Komitet Samoobrony Chłopskiej Ziemi Rzeszowskiej. Założyli go mieszkańcy Łowiska, by bronił ludzi przed decyzjami władz, które część rolników pozbawiały ziemi na potrzeby inwestycji państwowych. W regionie rzeszowskim, przemyskim, tarnobrzeskim i krośnieńskim, za sprawą bp. Ignacego Tokarczuka, społeczeństwo organizowało się również wokół inicjatyw kościelnych i nielegalnego budownictwa sakralnego. Za czasów bp. Tokarczuka w diecezji przemyskiej wybudowano prawie 400 kościołów, mimo że władze nie dawały pozwoleń i utrudniały budowę. Wymagało  to zorganizowania i dużego zaangażowania w małych miejscowościach, bo tam głównie te kościoły powstawały. Niezależne inicjatywy, uznawane przez władze za nielegalne, wiązały się z różnymi rodzaju represjami. Dlatego np. w Przemyślu, w 1979 roku powstał Przemyski Komitet Samoobrony Ludzi Wierzących. Kiedy to wszystko podsumujemy, przekonamy się, że w drugiej połowie lat 70. zaczęły tworzyć się niezależne inicjatywy społeczne, które przybierały różne formy i dawały nadzieję, że w kraju może się coś zmienić. Kiedy dodamy do tego sytuację międzynarodową, wybór Polaka na papieża i jego pielgrzymkę do Ojczyzny w czerwcu 1979 roku…
 
I słynne słowa, które padły wtedy na Placu Zwycięstwa w Warszawie: „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze Ziemi”..

… widać, że grunt był gotowy. To dzięki temu mogła powstać „Solidarność”. Podwyżki żywności, które w lipcu 1980 roku stały się punktem zapalnym, także były efektem procesu – upadającej gospodarki, za co odpowiedzialność ponosiła PZPR. To bardzo istotne. W Polsce nastąpił głęboki kryzys gospodarczy. Brakowało podstawowych produktów. Na przełomie lipca i sierpnia 1980 roku w komitetach wojewódzkich PZPR, m.in. w Rzeszowie, Przemyślu, Krośnie, Tarnobrzegu robiono analizy zaopatrzenia rynku. Działacze partyjni doszli do zatrważających wniosków. W Rzeszowie brakowało bułek, masła, śmietany, kefiru, cukru. W Leżajsku skarżono się, że z powodu oszczędzania cukru, nie produkuje się oranżady. Informowano, że przywiezione do sklepu masło ludzie wykupują w pół godziny. To było dla ludzi bardzo uciążliwe i miało wpływ na skalę protestów latem 1980 roku.
 
Symbolem jest dziś Stocznia Gdańska, bo to tam w sierpniu podpisano 21 postulatów, ale już od lipca strajkował cały kraj. Wśród pierwszych były zakłady z Podkarpacia – WSK PZL Mielec, Przedsiębiorstwo Transbud w Tarnobrzegu.

Zakład w Mielcu był rzeczywiście jednym z pierwszych, które zastrajkowały po wprowadzeniu podwyżki 1 lipca. Strajk trwał tam aż pięć dni. Władze partyjne były całkowicie zaskoczone protestem. Podwyżki celowo wprowadzono z początkiem wakacji, licząc, że ludzie będą odpoczywać i mniej zwracać uwagę na wydarzenia w kraju. Tymczasem tylko na Podkarpaciu zastrajkowało co najmniej 11 zakładów pracy. Oprócz WSK PZL Mielec, także Spółdzielnia Transportu Miejskiego w Mielcu, sanocka Fabryka Autobusów Autosan i aż osiem zakładów w ówczesnym województwie tarnobrzeskim, w tym: Huta Stalowa Wola, Fabryka Domów w Stalowej Woli, stalowowolski oddział Wojewódzkiej  Spółdzielni Transportu Wiejskiego, Siarkopol w Tarnobrzegu, Zakłady Mięsne w Nisku i Zakłady Metalowe Nimet w Nisku, WSK PZL Gorzyce i Miejska Komunikacja Samochodowa w Sandomierzu. Władze partyjne przyjęły taką metodę, aby zawierać ugodę z każdym zakładem z osobna i godzić się na postulaty strajkujących. Strajki udało się wygasić, ale tylko chwilowo.
 
Edward Gierek udał się na Krym, na wakacje.

Kiedy w sierpniu nastąpiła druga fala strajków, musiał wracać w trybie alarmowym. Kluczową rolę odgrywała Stocznia Gdańska, która stanęła wtedy pierwsza, a stamtąd protest rozlał się na cały kraj. W ostatniej dekadzie sierpnia w samym województwie rzeszowskim strajkowało co najmniej 37 zakładów pracy. Wśród nich WSK, Zelmer, Instal, PKS, MPK, Polskie Zakłady Optyczne, Transbud. Strajkowano także w mniejszych miejscowościach – w Zakładach Ceramiki Budowlanej w Kupnie i Hadykówce, w Polamie w Rudnej, w Fabryce Mebli i Wytwórni Filtrów w Sędziszowie Młp., w Zakładach Magnezytowych w Ropczycach, w Fabryce Śrub w Łańcucie, w Fabryce Maszyn w Leżajsku. Po porozumieniach sierpniowych podpisanych w Gdańsku robotnicy uznali, i słusznie, że obowiązują one w całej Polsce i że wszędzie można zakładać niezależny związek zawodowy, które 17 września przybrał nazwę „Solidarność”. Władze jednak czyniły robotnikom utrudnienia. Mówiono, że tam, gdzie nie było strajków, nie ma potrzeby tworzenia związków zawodowych. Z tego powodu WSK PZL Mielec ponownie zastrajkował na początku września 1980 roku. Do takiej sytuacji doszło jeszcze w kilku podkarpackich fabrykach. Porozumienia sierpniowe obejmują porozumienia zawarte w Gdańsku, Szczecinie i Jastrzębiu. Nie wszyscy wiedzą, że w postulatach robotników pojawiło się nazwisko więźnia politycznego z Podkarpacia, obok kilku innych, których zwolnienia żądali strajkujący. Chodzi o Jana Kozłowskiego pochodzącego z Chwałowic w gminie Rudnik n. Sanem. Był działaczem chłopskim, współpracownikiem KOR, współzałożycielem Tymczasowego Komitetu Niezależnego ZZ Rolników i kolporterem podziemnej prasy. Został skazany w lutym 1980 roku na dwa lata więzienia w sfingowanym procesie za rzekome pobicie sąsiada. Był uwięziony jednak z powodów politycznych. Jego córka Jolanta Róża Kozłowska jest obecnie ambasadorem Polski w Austrii.
 
 
Marcin Bukała. Fot. Tadeusz Poźniak
 
Czy władza coś przespała? Na początku strajku w Gdańsku był moment, kiedy wydawało się, że bunt udało się wygasić. Jak to się właściwie stało, że sytuacja wymknęła się spod jej kontroli? Jak to możliwe, że przy wszystkich narzędziach, jakie posiadała – milicja, służby, wojsko, media – jednak uległa. Mogła wyłączyć telefony, hamować przepływ informacji. Tymczasem strajk w WSK Rzeszów wybuchł w tym samym dniu co w Stoczni Gdańskiej, 14 sierpnia.

Mimo, że nie było Internetu, telefony działały, a ludzie podróżowali. W PRL-u źródłem informacji byli także kolejarze. Cały czas nadawało Radio Wolna Europa. Prawdziwe informacje mogły krążyć po Polsce. 
 
Strajki nie były jednak wcześniej zaplanowane i skoordynowane?

Nie. Wybuchały spontanicznie. Wszyscy mieli jeden wspólny cel – wywalczyć podwyżki płac, aby poprawić byt. Jeden przykład porywał kolejne. Rzeczywiście, w Stoczni Gdańskiej była groźba przerwania strajku. Władze wynegocjowały porozumienie, a Lech Wałęsa ogłosił koniec strajku, ale pod wypływem innych liderów, m.in. Anny Walentynowicz, rozchodzących się robotników zatrzymano argumentem, że nie mogą zostawić samym sobie kolegów z kilkunastu innych zakładów, które za przykładem stoczniowców również zastrajkowały. Postanowiono powołać wspólnie przedstawicieli wszystkich strajkujących i razem negocjować z władzami krajowymi. Największą siłę miała załoga stoczni – prawie 20 tysięcy pracowników.
 
Świadkowie wspominają, że strajki w 1980 roku mobilizował wszystkie warstwy społeczne – także lekarzy, nauczycieli, rolników. 

Tak rzeczywiście było. Strajkowali m.in. pracownicy służby zdrowia, szpitali, ale także robotnicy w prowincjonalnych pegeerach. Już miesiąc później okazało się, że „Solidarność” nie była  związkiem zawodowym wyłącznie robotników. Jej powstanie zmobilizowało do działania inne grupy zawodowe. Nawet w milicji podjęto próbę utworzenia „Solidarności”. Były to czasy, kiedy mimo kryzysu, zagrożenia i możliwości użycia przemocy przez władzę, ludzie się zjednoczyli. „Solidarność” stała się ruchem masowym, jakiego w skali Polski nigdy wcześniej, ani później nie było. Szacuje się, że do związku zapisało się 10 mln ludzi. W granicach obecnego województwa podkarpackiego – 462 tys. osób, a więc około 80 proc. wszystkich zatrudnionych. A ile osób należało w Polsce do partii? W szczytowym momencie, czyli w latach 70., ok. 3 mln ludzi, a przez cały okres jest funkcjonowania, od 1948 do 1990 roku przewinęło się przez nią 4,5 mln osób – o ponad połowę mniej niż w jednym roku w „Solidarności”. To pokazuje siłę związku. Historycy nie wiedzą do końca, jak traktować „Solidarność” – czy to był związek zawodowy o masowym charakterze i dziwnej strukturze opartej na regionach, a nie na branżach jak to jest na całym świecie? Czy może był to ruch społeczny? Ale o jakim charakterze? Czy tylko związkowym, czy również politycznym? Gdy prześledzimy raporty funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa z lat 80., to widać, że „Solidarność” była traktowana jako ruch polityczny, prawie jak partia polityczna, która dąży do zmiany władz. Jest to stwierdzenie krzywdzące. Na pewno była fenomenem, który łączył w sobie cechy związku zawodowego, i wielkiego ruchu społecznego o charakterze robotniczym i niepodległościowym. Niektórzy mówią o „Solidarności” jako o wielkim zrywie lub powstaniu narodowym bez użycia przemocy. 
 
Antoni Kopaczewski, lider „Solidarności” w rzeszowskiej WSK, pierwszy przewodniczący Regionu Rzeszowskiego NSZZ „Solidarność” wspominał, jak stanął na czele strajku: „Zobaczyłem tych ludzi, wyczułem, że potrzebują, by ktoś ich wsparł słowem. Więc przemówiłem, zostałem zauważony, to był przypadek”. Nie on jeden mówi o przypadkowych przywódcach związku. Lech Wałęsa też był poniekąd przypadkowy. Jak to wyglądało na Podkarpaciu? Jak rodzili się przywódcy w regionie?

Jakiś element przypadku w tym, kto reprezentował strajkujących, pewnie był. Umiejętność porywania tłumu i mówienia miały znaczenie, ale na pewno nie gwarantowały późniejszego przywództwa. To, że ktoś stanął na czele tworzących się struktur „Solidarności” nie znaczyło, że utrzyma te funkcje. Wiosną 1981 roku we wszystkich regionach w Polsce odbyły się wybory. Miały charakter demokratyczny. Ludzie wybierali przedstawicieli w zakładach, ci brali udział w wojewódzkim zebraniu delegatów, gdzie głosowano, kto wejdzie do zarządu.
 
Na pewno liderami „Solidarności” byli ludzie młodzi – pokolenie 30-latków. Spójrzmy na cztery najważniejsze miasta Podkarpacia – w Rzeszowie na czele staje 39-letni Antoni Kopaczewski, wzorowy pracownik WSK. Jeszcze w lipcu 1980 roku partyjna gazeta „Nowiny” pisała, że jest wyróżniającym się pracownikiem, racjonalizatorem produkcji. Czesław Kijanka, który stanął na czele „Solidarności” w Przemyślu miał 36 lat. Zygmunt Zawojski w Krośnie – 37 lat, a w województwie tarnobrzeskim związkowi przewodził zaledwie 27-letni Stanisław Krupka. Myślę, że istotną rolę odgrywała tu ich wiarygodność w środowisku robotniczym, z którego się wywodzili, determinacja oraz odwaga. Ci ludzie mieli za sobą wielotysięczny ruch zawodowy i siadali do rozmów z wojewodami, doświadczonymi i starszymi od nich politykami i partyjnymi działaczami, i negocjowali. Musieli uczyć się funkcjonowania w nowej dla nich sytuacji, otaczać się doradcami. 
 
Sierpniowym strajkom towarzyszyło wiele ciekawych epizodów. Na przykład Okręg Rzeszowsko-Przemyski KPN próbował w sierpniu 1980 roku wywołać strajk w tzw. suchym porcie w Medyce, by zablokować dostarczanie surowca do hut żelaza zlokalizowanych w południowej Polsce.

Było wiele różnych pomysłów. Z wielu nic nie wyszło, jak z tego w Medyce. Jego inicjatorem był działacz KPN Jan Ekiert. Gorąca atmosfera Sierpnia’80 nie dotyczyła wyłącznie zakładów pracy, ale wylewała się także poza nie. Z notatek esbeckich i dokumentów partyjnych wiemy, że w wielu miejscach ludzie spontanicznie pisali hasła solidaryzujące się z protestującymi na murach, nawet na drogach, kolportowano ulotki. W Moskwie odbywała się olimpiada, a w województwie rzeszowskim ktoś napisał: „Gierek, nie wystarczą olimpiady, żeby z rzeszowian zrobić dziady”. Sprawców szukano, ale przeważnie się to nie udawało, gdyż skala protestów przerosła możliwości Służby Bezpieczeństwa. 
 
Czy władze nie mogły siłowo zakończyć strajków sierpniowych w 1980 roku, analogicznie jak np. w czerwcu 1956 roku i w grudniu 1970 roku? 

W połowie sierpnia 1980 roku w MSW powołano sztab kierujący specjalną operacją „Lato ‘80”. Przy komendach wojewódzkich Milicji Obywatelskiej powstały jego lokalne odpowiedniki, składające się z milicjantów i funkcjonariuszy SB, które miały prowadzić rozpoznanie, zbierać informacje na temat nastrojów społecznych, planów następnych strajków i być w gotowości, gdyby podjęto decyzję o pacyfikacji strajków. Wszystkim funkcjonariuszom odwołano urlopy. Skala protestów była zbyt duża, by zakończyć je przy użyciu siły. W kraju strajkowało ponad 700 tysięcy osób, w prawie siedmiuset zakładach zlokalizowanych w 34 województwach. Musiano przystąpić do rozmów. Kiedy porozumienia zostały zawarte, obie strony miały poczucie, że osiągnęły sukces. Robotnicy – ponieważ mogli zarejestrować niezależne samorządne związki zawodowe, a partia liczyła, że zakłady i fabryki wrócą do normalnej produkcji. Władze partyjne traktowały porozumienia sierpniowe jako taktyczne ustępstwo, z którego w przyszłości trzeba będzie jakoś wybrnąć i wrócić do sytuacji sprzed sierpnia. I tak uczyniono, wprowadzając stan wojenny i delegalizując „Solidarność”. 
 
„Solidarność” była ruchem masowym. Mimo to różnice w poglądach nie dochodziły wtedy tak mocno do głosu? Panowała zadziwiająca jedność.

Oczywiście, dyskusje wewnątrz „Solidarności” były, różnice zdań również. Ale nie przekreślały możliwości dalszej współpracy. To także fenomen, że tak ogromny ruch społeczny i zawodowy mógł skupić w sobie socjalistów, chadeków, piłsudczyków, ludowców, katolików i  ateistów. Nikomu to nie przeszkadzało. Były większe cele niż różnice poglądów – poprawa sytuacji w państwie, poprawa warunków życia i uzyskanie pewnych obszarów wolności. Ponieważ był to ruch masowy, który objął bardzo wiele środowisk, obciążony był również zaszłościami. Działacze przemyscy rywalizowali z jarosławskimi, „Solidarność” z Jasła nie podporządkowała się zarządowi w Krośnie, tylko dołączyła się do Małopolski. W województwie tarnobrzeskim siedzibę regionalną utworzono nie w Tarnobrzegu, ale w Stalowej Woli, gdzie funkcjonował najprężniejszy w regionie zakład Huta Stalowa Wola. Sama Stalowa Wola słynęła już wcześniej z działalności opozycyjnej za sprawą księdza Edwarda Frankowskiego, późniejszego biskupa. Lokalne konflikty pomiędzy działaczami ze Stalowej Woli, Tarnobrzega i okolic trwały niemal do listopada 1981 roku.
 
Ale kiedy spojrzeć na 21 postulatów, to zakres żądań był szeroki. Od wolnych sobót po wolność słowa. Można zażartować, że jedynie usunięcia przewodniej roli partii nie żądano?  

Tak. Były tam i podwyżki płac, i obniżenie wieku emerytalnego dla kobiet do 50 lat.
 
Dziś brzmi jak fantazja.

Rzeczywiście, niektóre postulaty można uznać za wygórowane i niemożliwe do spełnienia. Co do wolności słowa, warto dodać, że „Solidarność” literalnie wykorzystywała wszystko, co zawarto w porozumieniach. Przełamała monopol władz partyjnych na przepływ informacji. Niemal zaraz po utworzeniu struktur „Solidarności” zaczęły powstawać gazety związkowe. W zakładach pracy, w poszczególnych regionach. W Krośnie zaczęto drukować „Podkarpacie”, w Rzeszowie „Wieś Rzeszowską”, „Solidarność Rzeszowską” i wiele innych. Tygodniki, miesięczniki. Pojawiały się w nich nie tylko informacje związkowe, ale artykuły dotyczące różnych kwestii, np. Katynia, rocznicy uchwalenia Konstytucji 3 Maja, odzyskania niepodległości 11 listopada, wojny polsko-bolszewickiej 1920 roku. Teksty pisane w duchu niepodległościowym. To zmieniało świadomość Polaków.
 
Oprócz historycznych porozumień w Gdańsku, Szczecinie, Jastrzębiu-Zdroju w 1980 r. wspomnieć trzeba o porozumieniach, które w lutym 1981 roku zakończyły strajki chłopskie w Ustrzykach Dolnych i Rzeszowie. Rolnicy zbuntowali się pod koniec 1980 roku, a jednym z zapalników protestu była sprawa modnego także dziś kurortu – Arłamowa. Chciano wywłaszczyć ich z działek pod rozbudowę ośrodka wypoczynkowego, z którego władza korzystała, łącząc relaks z polowaniami. Po sierpniu nie bano się prowokowania ludzi?

Sprawa powiększania obszaru ośrodków wypoczynkowych Rady Ministrów w Arłamowie i Mucznem kosztem rolników ciągnęła się już od lat. Władze nie wykazywały woli zakończenia konfliktu z miejscową ludnością. Może ignorowano nastroje społeczne? Na prowincji władza zawsze może pozwolić sobie na więcej. Problem z genezą strajków w Ustrzykach Dolnych i Rzeszowie był jednak o wiele głębszy. W 1980 r. Polska była krajem w głównej mierze rolniczym. Poza chłopami, ziemię uprawiali także robotnicy mieszkający na wsi. Chłoporobotnik to powszechny zawód w PRL-u. Rządzący odmówili rolnikom indywidualnym prawa do zarejestrowania własnego, niezależnego związku zawodowego. Strajkującym chłopom w Ustrzykach Dolnych i Rzeszowie chodziło właśnie o jego legalizację. Ponadto, domagali się zabezpieczenie prawa własności ziemi, równego traktowania z przedstawicielami innych grup zawodowych oraz załatwienia lokalnych problemów. Strajk rozpoczął się tam, gdzie lokalnych konfliktów było najwięcej – w Ustrzykach Dolnych. Dzięki „Solidarności” Regionu Rzeszowskiego, poparciu Komisji Krajowej i samego przewodniczącego Lecha Wałęsy stał się strajkiem ogólnopolskim. Trwał bardzo długo, od końca grudnia 1980 roku aż do 19 i 20 lutego 1981 roku. 
 
Lech Wałęsa przyjechał wtedy, by wesprzeć strajkujących.

Był dwa razy. Zresztą nie tylko on. Do strajkujących w Rzeszowie rolników przyjechał też  biskup pomocniczy diecezji przemyskiej Tadeusz Błaszkiewicz. Ponadto, wiele osób gromadziło się przed budynkiem byłej Wojewódzkiej Rady Związków Zawodowych w Rzeszowie, który okupowali strajkujący. Dzięki ogromnej determinacji mieszkańców wsi, uczestnikom strajku chłopskiego udało się 19 lutego wynegocjować porozumienie w Rzeszowie, a 20 lutego w Ustrzykach Dolnych. Rolnicy wywalczyli nienaruszalność prawa własności ziemi, do tej pory podważanego przez władze, traktowanie rolnictwa indywidualnego na równi z rolnictwem państwowym i spółdzielczym, swobodny dostęp do praktyk religijnych podczas wypoczynku dzieci na koloniach czy odbywających służbę wojskową, oraz rozbudowę sieci szkół i przedszkoli na terenach wiejskich. Porozumienia w Rzeszowie i Ustrzykach Dolnych utorowały drogę do rejestracji w przyszłości niezależnego związku zawodowego rolników. Były więc niezwykle ważnym wydarzeniem o skali ogólnopolskiej. 
 
Wracając do porozumień z sierpnia, władza szła na ustępstwo, bo liczyła, że i tak zniszczy związek. W listopadzie 1980 r. I sekretarz KW PZPR w Katowicach, Andrzej Żabiński, instruował działaczy partyjnych, jak rozbijać „Solidarność”. Mówił, że trzeba dać władzę „Solidarności”, bo on nie zna nikogo, kogo by władza nie skorumpowała. Jak intensywne były działania służb wobec związku?

Odbywały się posiedzenia biura politycznego, najwyższych gremiów w kraju, pojawiały się głosy, że MSW ma pełną kontrolę nad „Solidarnością” i że „Solidarnością” da się od wewnątrz sterować. To była wersja optymistyczna dla władz. Jak się później okazał niemożliwa do realizacji. Oczywiście SB wprowadziła między związkowców swoich agentów, prowadziła sprawy operacyjne przeciwko liderom i organizacjom związkowym. W województwie rzeszowskim był pomysł, by wywierać presję na „Solidarność” poprzez wchodzenie w jej struktury działaczy partyjnych. Do związku zapisało się wielu członków PZPR. Według danych ogólnopolskich z listopada 1980 roku prawie 16 proc. członków „Solidarności” należało wcześniej do PZPR lub miało status kandydatów do partii. Jednak osoby te nie były w stanie kierować związkiem. Wielu zresztą składało legitymacje partyjne, zmniejszając liczebność PZPR. „Solidarność” wobec tych wszystkich metod, które wobec niej zastosowano, nie dała sobą sterować. Było to jedną z przyczyn wprowadzenia stanu wojennego 13 grudnia 1981 roku. Wtedy zawieszono działalność „Solidarności”, a formalnie zdelegalizowano ją w październiku 1982 roku. 
 
Jakie znaczenie miało wsparcie zagraniczne? 

O stosunku zagranicy do strajków i powstania „Solidarności” w 1980 roku pisały nawet partyjne „Nowiny”. Przekazywały głosy nie tylko z państw Bloku Wschodniego, ale i Finlandii, Szwecji, Stanów Zjednoczonych. Oczywiście, wybierano te fragmenty, w których zagraniczni dziennikarze oceniali, że „Solidarność” nie jest ruchem antypartyjnym. Tak naprawdę jej powstanie spotkało się z przychylnością na zachodzie Europy i w Stanach Zjednoczonych. Znaczenie pomocy międzynarodowej było jednak większe po wprowadzeniu stanu wojennego i delegalizacji związku. Wtedy pomagano finansowo, przerzucano materiały do druku, finansowano działalność opieki prawnej dla represjonowanych, a w końcu wprowadzono międzynarodowe sankcje. 
 
W 1989 roku można było zarejestrować „Solidarność” po raz drugi. Dziś wiele osób twierdzi, że ta druga już nie była tą z 1980 roku… Jedni mówią o kontynuacji, inni się odcinają. Kto ma rację?

Nie można na to pytanie odpowiedzieć jednoznacznie. Oczywiście, „Solidarność”, która została zalegalizowana w 1989 roku, po obradach Okrągłego Stołu, nigdy już nie była takim ruchem masowym, jak w 1980 roku. Nie miała nawet jednej czwartej liczebności z 1980 r. Część liderów pozostała ta sama. Nastąpiła jednocześnie pewna wymiana pokoleniowa wśród działaczy. Pojawiły się nowe osoby, wywodzące się m.in. z NZS. Wielu działaczy uważa, że „Solidarność” zachowała ciągłość i wciąż odwołuje się do tych samych idei. Na pewno jej radykalizm po 1989 roku zmniejszył się, ale też rzeczywistość w 1989 roku była już inna niż w 1980 roku. Tzw. pierwsza „Solidarność” była tworzona od zera, bez doświadczenia, bez krzywd stanu wojennego. Stała w wyraźnej opozycji wobec rządzących. W 1989 roku wszystko wyglądało inaczej. 4 czerwca odbyły się wybory, solidarnościowcy weszli do rządu, który współtworzyli z PZPR, mieli swojego premiera Tadeusza Mazowieckiego. Trzeba podkreślić, że bez „Solidarności” 1980 roku nie byłoby tych wyborów i zmiany ustroju. Jej fenomen oddziaływał na całą Europę Środkowo-Wschodnią. Za przykładem Polski potoczyły się zmiany w innych krajach. Zachód dziś podkreśla moment zburzenia muru berlińskiego, ale zmiana zaczęła się tu u nas, w Polsce.  Powstanie „Solidarności” to jeden z najjaśniejszych momentów polskiej historii. Unikalny twór na skalę Europy i świata. Ruch masowy i pokojowy, który doprowadził do rzeczy wydawało się niemożliwej – zmiany systemu i układu politycznego na kontynencie, potrafił łączyć, a nie dzielić i w swoich szeregach skupiał przedstawicieli różnych grup zawodowych, osoby o różnych poglądach, koncepcjach i podejściach do życia oraz świata. Jest tym symbolem, że czasami Polacy, gdy chcą, potrafią się zjednoczyć w imieniu wyższego celu. I to chyba najważniejszy morał, jaki wynika z historii „Solidarności”.  
 
***
Marcin Bukała, ur. 1983 r., historyk, dr, pracownik Oddziałowego Biura Badań Historycznych IPN w Rzeszowie. Zajmuje się kryzysami społecznymi, opozycją w PRL oraz polskim ruchem ludowym. Współautor albumu: Wincenty Witos 1874–1945 (2010), autor książki Polskie Stronnictwo Ludowe w województwie rzeszowskim 1945–1947. Geneza i działalność (2015), współredaktor książek o dekadzie lat 70. XX w. PRL na pochylni (1975–1980) (Rzeszów 2017), Aby Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej. PRL w latach 1970–1975 (Rzeszów–Warszawa 2019), autor licznych artykułów o wydarzeniach 1956 r. i  „Solidarności”.
 
 

Wanda Tarnawska: Doświadczyliśmy, czym jest wielka ludzka otwartość

(wspomnienie) 
 
 
Rzeszowski „Biały marsz” w maju 1981 roku po zamachu na Papieża Jana Pawła II. Zdjęcie operacyjne Służby Bezpieczeństwa, strzałką oznaczono Wandę Tarnawską niosącą transparent. Fot. Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej Oddział w Rzeszowie.
 
Przed 1980 rokiem nie angażowałam się w działania opozycji, ale dzięki rodzinie z Krakowa wiedziałam o wystąpieniach przeciwko władzy w tamtym środowisku studenckim, o śmierci Stanisława Pyjasa i Studenckim Komitecie Solidarności. Kiedy nastało lato ’80, wieści o strajkach robotniczych w Lublinie i w Mielcu szybko do nas dotarły. Początkowo ludzie byli ostrożni. Pamiętaliśmy potesty robotnicze w 1970 i 1976 roku, z których niewiele poza represjami wynikło. Wieści jednak było coraz więcej. Przywozili je m.in. kolejarze i przyjaciele wracający z wakacji na Wybrzeżu. Strajkujące zakłady wysyłały do kolejnych fabryk emisariuszy z ulotkami, licząc na szersze poparcie. Moment był sprzyjający. Od pielgrzymki papieża do Polski w ludziach coś się przełamało. My naprawdę policzyliśmy się i uwierzyliśmy, że można coś zrobić razem, wspólnie. Cichcem zbierano więc pieniądze, przekazywano sobie wieści. Spokojny opór narastał. 
 
Kiedy zaczęły się rozmowy w Stoczni w Gdańsku, wszyscy śledzili je z uwagą i poczuciem, że tym razem uda się coś osiągnąć. Była w nas jednocześnie głęboka nieufność, że jeśli nawet władza zgodzi się na 21 postulatów, to zaatakuje, gdy tylko robotnicy rozejdą się do domu. Żądania dotyczyły przecież wielu spraw godzących w system. Upomniano się też o więźniów politycznych. Robotników wsparli doradcy – inteligencja z opozycji demokratycznej po raz pierwszy siedziała obok nich w strajkującym zakładzie. Ludzie pracy żądali już nie tylko podwyżek płac. Chcieli czegoś więcej. To były dobrze przemyślane postulaty, które dotyczyły wszystkich. I dlatego ludzie tak masowo poszli w ślady Stoczni Gdańskiej. Nie udało się rozbić strajków od wewnątrz za pomocą agentów, ponieważ robotnicy bardzo pilnowali, by wszystko przebiegało spokojnie. 
 
Mój pierwszy „praktyczny” kontakt z „Solidarnością” nastąpił w siedzibie Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego NSZZ „Solidarność” – przy obecnej ul. Hetmańskiej, wtedy jeszcze Obrońców Stalingradu. Zbierali się tam również rolnicy, m.in. z Komitetu Samoobrony Chłopskiej Ziemi Rzeszowskiej. Oni także domagali się prawa do własnych związków zawodowych. To tam zaczęli pisać postulaty, które potem znalazły się w porozumieniach ustrzycko-rzeszowskich. Pomagałam w ich redagowaniu i przepisywałam na matrycę, służącą do druku na powielaczu. Trzeba to było robić z dużym wyczuciem, bo zbyt mocne uderzenie w klawisz maszyny do pisania mogło matrycę przedziurawić i spowodować jej zerwanie w czasie drukowania. Wielu ludzi tam wtedy pomagało. Ktoś robił kanapki, ktoś rozwoził ulotki. To było gdzieś w październiku, jeszcze przed strajkami chłopskimi, które rozpoczęły się w grudniu 1980 roku.
 
Porozumienia sierpniowe spowodowały, że i studenci zaczęli się organizować. Na WSP w Rzeszowie założyliśmy w październiku Niezależne Zrzeszenie Studentów. Przyczynił się do tego m.in. Radek Wyrzykowski, który właśnie w tym celu zamienił studia w Krakowie na rzeszowską WSP, a radą i doświadczeniem służyli nam również jego rodzice – weterani Powstania Warszawskiego, sami także zaangażowani w „Solidarności”. Musieliśmy jednak pokonać opór władz uczelni, które nie od razu chciały wpisać NZS do rejestru, tłumacząc, że istnieje przecież Socjalistyczny Związek Studentów Polskich i Akademicki Związek Sportowy. Ale udało nam się dopiąć swego. Biuro NZS mieściło się w budynku „mat-fizu”. Po jakimś czasie dostaliśmy nawet telefon i dalekopis, który działał na podobnej zasadzie jak współczesny fax. Mogliśmy przekazywać informacje między uczelniami, ale także na zewnątrz. Docierały one m.in. do Radia Wolna Europa, więc władze traktowały nas ostrożnie, bojąc się rozgłosu. Stawialiśmy na dostęp do informacji i wolność słowa. Publikowaliśmy poza cenzurą (czyli: „do użytku wewnętrznego”) wiele artykułów na tematy historyczne. Powołaliśmy Centrum Informacji Akademickiej, którego nazwa, a raczej jej skrót – CIA szczególnie działał na nerwy władzom. Podobne powstawały w całej Polsce. Żądaliśmy dostępu do informacji, bo cenzura sprawiała, że pewni ludzie „nie istnieli”, pewne rzeczy „nie wydarzyły się”. To jeszcze nie była wolność słowa – jak dziś, gdy można wyjść na ulicę i krzyczeć co się chce. Wtedy wsadzano za to do aresztu. Oficjalnie nie za hasła czy ulotki, ale np. „za zaśmiecanie miasta”. Nie liczyliśmy wtedy na zmianę ustroju i nie sądziliśmy, że socjalizm da się obalić w najbliższej przyszłości. Chcieliśmy zmodyfikować system na bardziej znośny, by chociaż trochę zbliżył się do szlachetnych haseł, jakie niósł na sztandarach. Jako studenci egzekwowaliśmy to, co nie było respektowane przez władze, chociaż obowiązywało – jak np. eksterytorialność uczelni, prawo studentów do własnych przedstawicieli w senacie itp. Nasze niezależne akcje i publikacje zmieniały świadomość społeczną. Byliśmy pełni entuzjazmu, a tajnymi współpracownikami nie przejmowaliśmy się. 
 
W 1980 i 1981 roku, a potem w stanie wojennym, wszyscy graliśmy od jednej bramki. Mieliśmy różne poglądy, ale cel był wspólny – zmiana systemu i warunków życia – miały w tym pomóc wolne związki zawodowe i wolność słowa. Ludzie przestali się godzić na totalne zakłamanie, coraz częściej mówili o suwerenności Polski. Okres legalnej „Solidarności” to było wspaniałe 16 miesięcy. Nabraliśmy oddechu, poczuliśmy swobodę i doświadczyliśmy ogromnej ludzkiej otwartości – co po traumie stanu wojennego już się nie powtórzyło, bo ludzie stali się bardziej ostrożni. Ale wtedy wszyscy się wspierali – także praktycznie, np. dając jedzenie, użyczając samochody. „Karnawał Solidarności” – nie lubię tego określenia, ale tak, to było jak karnawał.
 
***
 
Wanda Tarnawska, ur. w 1958 roku, absolwentka filologii germańskiej Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Rzeszowie. W 1980 roku współzałożycielka Niezależnego Zrzeszenia Studentów i Centrum Informacji Akademickiej NZS przy WSP w Rzeszowie, współzałożycielka i redaktor pism NZS „Kontrapunkt” i „CIA. Centrum Informacji Akademickiej. Biuletyn Informacyjny”. Od listopada 1981 roku zatrudniona w Biurze Rzecznika Prasowego MKR Regionu Rzeszowskiego NSZZ „Solidarność”, współpracowniczka niezależnego pisma „Solidarność Rzeszowska”.
 
 
Wanda Tarnawska w biurze NZS podczas strajku okupacyjnego w 1981 roku. Fot. Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej Oddział w Rzeszowie.
 
 
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy