Reklama

Ludzie

Złej książki nie czytamy, z koszmarną architekturą obcujemy na co dzień!

Ze Stanisławem Kokoszką, architektem, autorem projektów m.in. Skarbca NBP oraz Naczelnego Sądu Administracyjnego w Rzeszowie, rozmawia Aneta Gieroń
Dodano: 08.04.2020
50494_kokoszka
Share
Udostępnij
Aneta Gieroń: Nestor rzeszowskich architektów, mówią o Panu młodsi koledzy…
 
Stanisław Kokoszka: To miłe, ale chyba niezasłużone wyróżnienie. Z zawodem jestem związany 57 lat – doskonale pamiętam swój pierwszy dzień w pracy, 7 lipca 1967 roku, w Rzeszowskim Przedsiębiorstwie Budowlanym. Ukończyłem architekturę na Politechnice Krakowskiej i wróciłem w rodzinne strony odpracować stypendium fundowane. Pochodzę ze Świlczy, w Rzeszowie ukończyłem II LO i mimo studiów w Krakowie, od zawsze wiedziałem, że wrócę na Rzeszowszczyznę. W tamtym czasie były tylko cztery wydziały architektury w Polsce i uważam, że była to wystarczająca liczba. Dziś jest aż 37, także w miastach, które właściwie pozbawione są dobrej architektury, co jest absurdalne. Architekt, a już na pewno student architektury, powinien nieustannie przebywać wśród najlepszej architektury. Tylko tak kształtuje swój warsztat.

Gdy w latach 60.70. XX wieku zlikwidowano na wsi ostatnie strzechy, w przeszłość odeszła architektura regionalna. Domy ulegały licznym zmianom, architektura ulegała modom…
 
Zmiany, jakie zaszły w powojennym budownictwie, są nieodwracalne.  Nie ma już prawie domów ze strzechami i żałuję, bo to była świetna architektura, jeśli chodzi o proporcje zrębu do dachu. Do mieszkania może nie najwygodniejsze, ale krajobrazowo wyglądało to rewelacyjnie, zwłaszcza zimą, kiedy czapy śniegu leżały na strzechach. Pozostały już tylko obrazy i fotografie…
 
Wraz z socjalizmem wieś opanowało budownictwo typowe. Powstały wtedy „sześciany” oraz  PGR-owskie bloki – współczesna wersja dworskich „czworaków”. Straszyły one w polskim pejzażu do końca lat  80. Duże zmiany nastąpiły po 1989 roku, kiedy zaczęliśmy mieć dostęp do technologii i materiałów budowlanych. Co nie oznacza, że coraz lepsza była też architektura. Wraz ze zmianami gospodarczymi pojawiła się nowa grupa inwestorów. To przedsiębiorcy – ludzie, którzy wyprowadzili się z bloków, aby postawić własny dom na zakupionej działce. 

I co powstało? 
 
Niewyobrażalna kakofonia. Uwielbiamy podkreślać swój indywidualizm, a dom ma być większy od willi sąsiada i koniecznie w innym kolorze. Ogrodzenia i stolarka są „od Sasa do lasa”. Część z nich współgra z architekturą domków, która co wrażliwszym narzuciła dobre, oszczędne rozwiązania. W innych, przeważyło zamiłowanie do bogactwa, o czym przypominają ozdobne, solidnie kute kraty.  Przeważają domy z katalogów – niemal każdy jest inny; ustawione wzdłuż ulicy są ilustracją przysłowia „Polak na zagrodzie równy wojewodzie”. Dobitnie świadczą o tym, że każdy rodak jest sam dla siebie projektantem,  bo każdy lubi być lepszy od sąsiada.

Nikt nas nie uczy, czym jest architektura?
 
W szkole mówi się o literaturze, plastyce, są koncerty dla młodzieży. Zły obraz można postawić za szafą, złej muzyki można nie słuchać, złej książki – nie czytać. Z koszmarną architekturą musimy obcować na co dzień. Bije „po oczach”, wypacza gusty, staje się obowiązującym wzorcem prestiżu i bogactwa. Co gorsza, zła architektura funkcjonuje w całkowitym chaosie urbanistycznym. Kultura narodu to także dbałość o przestrzeń wspólną.
 
Dlatego szybko miał Pan ambicje, by uprawiać zawód architekta na swoich warunkach?
 
Od zawsze jestem głodny projektowania, choć to niełatwy zawód, szalenie absorbujący, o feudalnym charakterze, gdzie najsilniejsi narzucają swoją wizję pozostałym. I choć nigdy o to nie zabiegałem, wręcz przeciwnie, to architektoniczną pasję przekazałem synowi oraz córce i wnuczce, które ze mną pracują. Syn ma własną pracownię.  Żona, która jest inżynierem budowlanym, żartuje niekiedy, że jest jedyną normalną osobą w naszej rodzinie.
 
Gdy w 1982 roku otrzymałem zlecenie na zaprojektowanie kościoła pw. Ducha Świętego w Mielcu, byłem pracownikiem „Inwestprojektu” Rzeszów. Już wtedy uznałem, że warto zawalczyć o swoją architekturę, bo takie zlecenie może się nie powtórzyć. Zrezygnowałem ze stabilizacji i postanowiłem na własną rękę działać na rynku. W tamtym czasie budowa kościoła wiązała się z licznymi kłopotami, ale to nie miało znaczenia. Najważniejsze, że powstał obiekt sakralny, który do dziś umieszczany jest w rankingach najładniejszych kościołów w Polsce.
 
Zawsze też powtarzam, że architekt powinien umieć wszystko zbudować, a najtrudniejsza jest kapliczka. Sam mam tylko jedną na koncie – zrobiłem ją dla koleżanki mamy. Żałuję, że nie więcej, bo kapliczki to przepiękna polska tradycja, która wymiera z krajobrazu. Coraz rzadziej wracamy do kapliczek, bo są trudne i wymagają niebywałej sztuki łączenia prostoty z uniwersalizmem. Na tym właśnie polega dobra architektura – człowiek przystaje i tkwi w zachwycie.  
 
 
Stanisław Kokoszka. Fot. Tadeusz Poźniak
 
Lata 80. XX wieku, komuna dookoła, a Pan buduje kościół. Nie bał się Pan, że już nic więcej nie zaprojektuje?
 
Jak człowiek jest młody, mniej kalkuluje, na szczęście. Gdy skończyła się budowa kościoła w Mielcu, zająłem się szeregówką dla swojej rodziny na osiedlu Baranówka, a poza tym zawsze było coś do roboty. Od pierwszego dnia po skończeniu studiów wszedłem w ten zawód i od razu byłem zachłanny na pracę. Pamiętam, że pierwszy dom zrobiłem w pierwszym roku po studiach, kiedy nie miałem jeszcze uprawnień. Ten dom do dziś stoi w Rzeszowie i właściciele są zadowoleni. Prosta, funkcjonalna bryła z płaskim dachem – klasyczna moderna, dobrze zaprojektowana. W kolejnych latach przyszły zamówienia na kościoły w Domatkowie oraz Woliczce. Udał się też kościół w Strzelcach Wielkich w Małopolsce, a trzeba pamiętać, że budownictwo sakralne jest wymagające, trudne, nie znosi sztampy, a jednocześnie musi mieć w sobie sacrum. W 1991 roku założyłem autorską pracownię architektoniczną B.U.I. ARCHITEKT i od tego czasu nie wychodzę z biura, nawet emeryturę spędzam w pracy (śmiech).

Lata 80. XX wieku w Pana przypadku to nie tylko budowa kościołów, ale też pierwszego w Rzeszowie domu ze spadzistym dachem.
 
Zbudowałem go w Miłocinie dla znanej rodziny śpiewaków operowych Polatyńskich – Pustelak (dziś to siedziba firmy Małek Media Adama Małka). Pokryty czerwoną ceramiczną dachówką (załatwianą „po znajomości” u jedynego wówczas wytwórcy w kraju) ma zróżnicowaną formę: wyższy nad częścią mieszkalną, bardziej stromy nad garażem. Okap ozdobiono ludową ciesiołką. To pamiątka po cieślach – góralach, którzy wykonywali więźbę. W całości bryły nie widać jednak inspiracji stylem zakopiańskim, ani jakimkolwiek innym. Ja nigdy niczym się nie inspiruję, uwielbiam prostotę. Jakoś samo wychodzi, po prostu projektuję. W swoich pracach posługuję się też niekiedy… żartem. Ten żart to dwie jońskie kolumny przy ścianie frontowej. Wbrew regułom, nie podtrzymują niczego. Na ich kapitelach umieszczono żarówki oświetlające od dołu okap dachu. 

W kolejnych latach też proponował Pan ciekawe rozwiązania w rzeszowskim budownictwie jednorodzinnym.
 
Dom miejski na Osiedlu Kmity w Rzeszowie powstał w 2005 r. Ma czterospadowy dach kryty niemiecką dachówką w kształcie rombów. Jego prostą, dyskretną architekturę ogarnąć można jednym spojrzeniem. Fasada ogrodowa zaakcentowana została ryzalitem z sięgającymi do ziemi porte-fenetre (okna, które są zarazem drzwiami). Takie same portes-fenetres miały być również w bocznych częściach parteru, ale właściciele obawiali się naszego surowego klimatu. Nad oknami bocznymi balkony. Piętro wyłożone jest surowym drewnem, z którym kontrastuje gładki tynk parteru. Cokół z cegły klinkierowej harmonizuje z kolorem dachu oraz granitową kostką w tym samym odcieniu ułożoną przed wejściem. Dom pozbawiony jest rynien. Zostały one ukryte w okapie, a ich wyloty w ścianach. Zadowolony też jestem z rezydencji w Rzeszowie-Słocinie, zbudowanej na planie dwóch połączonych pawilonikami kwadratów o boku 12 i 9 m. Dzięki tym połączeniom powstał wewnętrzny dziedziniec z fontanną. Ciemny dach, białe ściany, portes-fenetres parterowej zabudowy (nad którą wznosi się duży namiot dachu części głównej), wejście zaakcentowane klinkierową cegłą – prostota, którą uwielbiam i promuję od ponad 50 lat.
 
Jakie domy wybieramy dziś w budownictwie jednorodzinnym?
 
Różne. Na pewno nie mamy domów charakterystycznych dla Podkarpacia.

To, co powstaje, podoba się Panu?
 
Niekoniecznie, ale trafiają się świetne projekty, które są nie tylko budownictwem, ale już architekturą. W Rzeszowie znakomita była architektura mieszkaniowa w okresie międzywojennym – prosta, solidna, „dobrze uczesana”, gdzie człowiek dobrze się czuł. Świetny jest budynek przy ulicy Leszczyńskiego w Rzeszowie. Osiedle domków przy ulicy Poznańskiej, zbudowanych dla pracowników Fabryki Obrabiarek Cegielskiego – ładne, jednakowe w bryle i kolorystyce. Dziś już prawie niespotykana estetyka, a przecież gdy na osiedlu stoi obok siebie 10 domów, nawet bardzo ładnych, ale diametralnie różnych, to jest naprawdę męczące. Spójne osiedle próbowałem zrobić pod Głogowem Młp., na Niwie. W zamyśle było ponad 50 domów, powstało około 30, ale dobrze zaprojektowanych, harmonijnie wpisujących się w krajobraz. Tak się buduje na świecie, w Danii, Holandii, Niemczech. Wszystko zaczyna się od dobrej urbanistyki. Zamość jest piękny, bo projektował go jeden architekt. Stalowa Wola jest bardzo dobra, bo powstała w okresie międzywojennym na podstawie dobrze zaprojektowanych planów. Także Nowa Huta, dzielnica Krakowa, to świetny przykład urbanistyki miasta.
 
Może estetyka Wschodu jest nam bliższa niż Zachodu, wielbiącego prostotę i funkcjonalność?
 
Cyganie uwielbiają bogatą ornamentykę, my mamy podobny gust, niestety. Nie rozumiemy architektury bez względu na wykształcenie. Wydaje się nam, że im większa bryła i bogatsze wzornictwo, tym lepiej.

Ponad 90 proc. budowanych domów jednorodzinnych to gotowe projekty, co chyba nie sprzyja dobrej architekturze…
 
Nie każdy projekt jest na każdą działkę, ale gotowe projekty są najtańsze. Nie do końca podzielam tę argumentację, tym bardziej, że cena projektu stanowi ledwie kilka procent całego budżetu budowanego domu i zazwyczaj najtańszy projekt wcale nie oznacza najtańszego domu w budowie, a potem w eksploatacji. Dla mnie każdy projekt zaczyna się od urbanistyki. Patrzę, co jest dookoła, jaki jest dojazd, ukształtowanie terenu itd. Projekt ok. 150-metrowego domu z całą dokumentacją wyceniam na ok. 15 tys. zł., a z roku na rok biurokracji jest więcej. W 1967 roku pozwolenie na budowę domu dostałem w oparciu o projekt na 9 kartkach formatu A4. Obecnie, zanim otrzymam pozwolenie na dom, przygotowuję 100 – stronicową księgę, gdzie większość papierów nie ma żadnej wartości.
 
Proszę spojrzeć na Dom Kultury WSK w Rzeszowie, gdzie obecnie mieści się Instytut Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego oraz budynki dookoła. To jedne z nielicznych przykładów dobrej zabudowy miasta. Dlatego tak ważna jest urbanistyka, ona jest podstawą może nie najlepszej, ale na pewno dobrej architektury.
 
Podoba się Panu przestrzeń miejska Rzeszowa?
 
Są fragmenty, które wyglądają całkiem dobrze. Pojawia się coraz więcej przyzwoitych projektów. Na czym polega dobra urbanistyka, najlepiej zrozumieć jadąc ulicą Hetmańską, gdzie człowiek dobrze się czuje, a potem przenieść się na Nowe Miasto, gdzie funkcjonuje bardzo źle.  

Będąc na Podhalu, Mazurach od razu wiemy, jaki styl architektoniczny nas otacza. Na Podkarpaciu, oprócz łemkowskich czy bojkowskich chyży, mamy typową dla naszego regionu architekturę?
 
Nie mamy jakiegoś charakterystycznego stylu i raczej nie będziemy mieć. Dobrze zaprojektowany dom to już sukces. 
 
Podobnie jak dobrze odrestaurowany budynek historyczny?
 
Dumny jestem z rewitalizacji przepięknej kamienicy Tekielskiego na ulicy 3 Maja oraz domu pod numerem 24 na rzeszowskim Rynku. Kamienica ma układ trójosiowy, trzytraktowy z centralnym korytarzem o sklepieniu łukowo-segmentowym ceglanym prowadzącym do klatki schodowej oraz otwartej galerii przez wszystkie kondygnacje, która przykryta jest przeszklonym świetlikiem. W nadbudowanej attyce udało się zamontować słoneczny zegar pomiędzy dwoma znakami zodiaku: Bliźnięta i Koziorożec. Nad zegarem napis Vita brevis, ars longa – życie krótkie, sztuka długa, według łacińskiej sentencji, będącej tłumaczeniem greckiej maksymy Hipokratesa. Budynek się wyróżnia i jestem z niego zadowolony.
 
Jednak to nie z projektów budynków mieszkalnych, ale użyteczności publicznej jest Pan najbardziej znany. Siedziby ICN Polfa i Naczelnego Sądu Administracyjnego, Skarbiec Narodowego Banku Polskiego oraz budynek Wyższej Szkoły Prawa i Administracji to wszystko Pana architektura w przestrzeni miejskiej Rzeszowa.
 
Z budynku Naczelnego Sądu Administracyjnego przy ulicy Kraszewskiego jestem bardzo zadowolony, udało się zachować skromność na zewnątrz oraz wygodę i funkcjonalność wewnątrz. Architektura skarbca ma ukrywać, a nie pokazywać. Prosta, monumentalna ściana kamiennej fasady kojarzy się z bastionami rzeszowskiego Zamku. Gdy projektowałem ten budynek, który jest dla mnie bardzo ważny, często myślałem o egipskich piramidach. W siedzibie Wyższej Szkoły Prawa i Administracji powstało zielone patio, które jest jedną z większych atrakcji tego budynku. Teraz przygotowuję projekt budynku mieszkalnego w okolicach ulicy Panoramicznej w Rzeszowie, który może być najciekawszym budynkiem mieszkalnym, jaki dotychczas zaprojektowałem. Z zimowymi ogrodami, wejściem do mieszkań z galerii i licznymi rozwiązaniami pasywnymi w budynku.
 
Ekologia na dobre weszła do architektury i budownictwa?
 
Wchodzi coraz mocniej, czego doświadczam w projektowanym budynku przy ulicy Panoramicznej. W podziemnych garażach zaplanowane są m.in. stoiska do elektrycznego ładowania samochodów w każdym boksie – za pięć lat ekomobilność będzie standardem. Wszystkie windy, podlewanie kwiatów sterowne są elektronicznie, a zasilanie pochodzi z fotowoltaiki. Będą też zbiornik retencyjny z wodą do podlewania roślin. Z galerii będzie się wchodziło do mieszkań, patrząc na całoroczny, zielony ogród, a całość zostanie przeszklona.  
 
Technologicznie świat pędzi do przodu i na pewno wymusza lepsze budownictwo.  Ale sama technologia architektury nie zrobi.
 
W architekturze, tak samo jak w muzyce, najważniejsze są rytm i proporcje. Architekturą się nasiąka i gdyby to ode mnie zależało, kazałbym wszystkim studiować w Wenecji, gdzie na każdym kroku otaczają nas przepiękne budowle. Obawiam się, że gdyby dziś do Rzeszowa przyjechał najlepszy architekt świata, przetrwałby tyle, ile wytrzymałby bez jedzenia, bo nikt nie dałby mu zlecenia. Ciągle najwyżej cenimy sobie projekty, które są tanie i szybkie w realizacji, choć zdarzają się inwestorzy, którzy myślą w trochę szerszej perspektywie niż tylko jedno pokolenie.
 
I to jest nadzieja na przyszłość?
 
Tę dostrzegam w postępach, jakie uczyniliśmy w małej architekturze oraz aranżacji zieleni i ogrodów – cudowna zmiana nastąpiła w ostatnich latach. Dlatego ciągle mam nadzieję, że do dobrej architektury w końcu też dorośniemy, choć nie tak szybko.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy