Reklama

Ludzie

Czekam, aż Beksińskiego zaproszą Muzea Narodowe Krakowa i Warszawy

Z Wiesławem Banachem, dyrektorem Muzeum Historycznego w Sanoku, rozmawia Antoni Adamski
Dodano: 01.01.2020
48882_banach
Share
Udostępnij
Antoni Adamski: W listopadzie otrzymał pan tytuł Honorowego Obywatela Sanoka.  Nie jest pan rodowitym sanoczaninem?
 
Wiesław Banach: Nie. Pochodzę z Wielkopolski. Urodziłem się w Kościanie, znanym ze swej gotyckiej fary oraz ze wspaniałego manierystycznego ołtarza głównego (1520 r.), który stał się tematem mojej pracy magisterskiej. 
 
Jestem zaskoczony, że nie wybrał pan tematu ze sztuki współczesnej.
 
To wynikło z powodów pozamerytorycznych. Sztukę współczesną wykładał nam na KUL znakomity specjalista – prof. Jacek Woźniakowski. Rzecz w tym, iż był on w częstych rozjazdach, w tym zagranicznych. Pisanie i obrona pracy magisterskiej mogła w tej sytuacji grubo przekroczyć jeden rok akademicki. 
 
Jak trafił pan do Sanoka?
 
Z Sanoka pochodziła moja przyszła żona Joanna, córka znanych miejscowych artystów: Anny Turkowskiej, która tworzyła gobeliny oraz malarza Tadeusza Turkowskiego.
 
Kiedy poznał pan nazwisko Beksińskiego?
 
W roku 1972 roku w Muzeum Narodowym w Poznaniu, gdzie wystawiano prace artystów współczesnych według miejsca ich zamieszkania. Sanok reprezentował obraz Zdzisława Beksińskiego pt.„Golem”. Moje wrażenie było zdecydowanie negatywne: ostra kolorystyka, nieprzyjemna deformacja – wszystko to razem było odpychające. W Poznaniu zaczęła się moja znajomość z Beksińskim i tam się ona zakończy, gdyż niedługo – w Sylwestra br. przechodzę na emeryturę. Miejscowe Muzeum Narodowe poprosiło mnie o wygłoszenie odczytu o nim. Ilustracją będą cztery jego obrazy z miejscowych zbiorów: dwa wczesne z lat 60-tych oraz dwa z przełomu lat 80/90. 
 
Kiedy poznał pan samego artystę?
 
Okazało się, iż moja przyszła żona – Joanna Turkowska zna malarza. W rok później, kiedy przyjechałem do Sanoka na ferie wraz państwem Turkowskimi wybraliśmy się do niego z wizytą. Beksiński widząc, iż ma do czynienia z nieopierzonymi historykami sztuki zaczął prowokować: „Ten Piotr Michałowski jest wyraźnie przereklamowany. A on przecież wcale nie umiał rysować” – rozpoczął zaczepnie, my zaś nie wiedzieliśmy, co odpowiedzieć. Byliśmy zbyt onieśmieleni, aby dyskutować.
 
Jaki był Beksiński przy bliższym poznaniu?
 
Okazał się człowiekiem skromnym, nawet nieśmiałym, a przy tym bardzo uczynnym. Stale miał skrupuły wobec ludzi, czy aby nie postąpił źle lub nietaktownie. Pytał, czy mógłby im te rzekome swoje wady w jakiś sposób zrekompensować: coś dać, coś załatwić. Po jego śmierci pod balkonem, na którym odkryto jego ciało pojawiły się dziesiątki światełek. Tak sąsiedzi chcieli zamanifestować swoją pamięć o nim jako o dobrym, wrażliwym człowieku.  Był przy tym obdarzony specyficznym poczuciem humoru, którym opisywał swoje codzienne życie i bardzo prozaiczne kłopoty. Po samobójstwie syna i śmierci żony czuł się bardzo samotny. Narzekał, iż „nikt już nie pamięta o opuszczonym starym człowieku”. Co nie było prawdą, bo serię ożywionych towarzyskich kontaktów kwitował, że to stanowczo nie do wytrzymania i że brakuje mu czasu na malowanie. 
 
Tragiczna śmierć artysty bardzo ludzi poruszyła. Zastanawiano się czy zawładnęło nim zło, rzekomo przejawiające się w jego kompozycjach. Czy przeciwnie: tragedia wynikła z banału. Zginął przecież dla kilku groszy i dwóch amatorskich aparatów fotograficznych, które bandyci wynieśli z jego mieszkania, pozostawiając to, co najcenniejsze: obrazy. Jak pan sądzi?
 
?????

Nie czuł się pan nieswojo nocując w pustym warszawskim mieszkaniu kilka tygodni po tragedii?
 
Wytłumaczyłem sobie, iż to było mieszkanie pełne dobrych fluidów. Beksiński był pogodny, przyjazny, życzliwy wszystkim. Jego dobre uczucia emanowały z tego wnętrza, a nie zło, które wtargnęło tu niespodziewanie. Co nie zmienia faktu, iż zmywaliśmy jego krew z podłogi.
 
Wróćmy do pańskiej pierwszej wizyty. Beksiński mieszkał wtedy w domu rodzinnym przy ulicy wówczas Świerczewskiego (dziś Jagiellońskiej).
 
Był to stary rodzinny dom, niby – dworek pamiętający czasy jego dziadków. Drewniany z rzeźbionym gankiem obrośniętym dzikim winem, z zapuszczonym zdziczałym ogrodem, ciemną sienią i korytarzami, z ponurymi pokojami, gdzie z półmroku wyłaniały się czaszki. Był to cykl ówczesnych rzeźb artysty. Obok stała także rzeźba Hamleta – wszystkie są dziś w naszych zbiorach. Pamiętam wiszący na ścianie niesamowity pejzaż, rozjaśniony świtem poranka,  niepokojący jakimś nieokreślonym wizjonerskim przesłaniem. W 1975 r. moja przyszła żona z dumą pokazała mi Zamek – siedzibę Muzeum Miejskiego. „W Wielkopolsce stodoły są większe”- podsumowałem oglądając budowlę z zewnątrz. Jednak ekspozycja ikon zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Zajmowała trzy sale parteru. Wyżej wisiały XVIII-wieczne portrety rodziny Załuskich oraz prawdziwa perełka: „Kobieta z wachlarzem” holenderskiego mistrza Gijsberta Sybilli. Eksponowano także trzy obrazy Beksińskiego z końca lat 60. Zamek odstręczał zaniedbaniem. Przerobiony w XIX stuleciu przez Austriaków na siedzibę cyrkułu (powiatu) miał długi, ciemny korytarz zniekształcający dawną amfiladę królewskich komnat. Później już jako pracownik obejrzałem pomieszczenia niedostępne zwiedzającym. W magazynach na parterze płaty tynku spadały na zgromadzone tam eksponaty. Jednak zbiory – szczególnie sztuka cerkiewna – pomogły mi podjąć decyzję o pracy w Sanoku.

Kiedy sprowadził się pan do Sanoka?
 
W roku 1977 skończyłem studia i od 1 sierpnia tego roku zostałem zatrudniony przez dyrektora Edwarda Zająca. Po kilku dniach dyrektor wysłał mnie do Zdzisława Beksińskiego, abym odebrał wcześniej zakupiony przez Muzeum obraz. Artysta dodał do niego jeszcze sześć abstrakcji. Wykonywał ostrą selekcję i palił prace, z których nie był zadowolony. Przeprowadzał się bowiem do Warszawy. Władze postanowiły rozebrać jego dom rodzinny, który leżał na trasie przejazdu ważnych delegacji partyjnych udających się z „gospodarską wizytą” do AUTOSANU. Mój przyjazd zbiegł się z wyjazdem Beksińskiego, który na zawsze opuszczał rodzinne miasto.

Od czego zaczynał pan pracę?
 
W roku 1978 muzeum otrzymało drugą partię kolekcji Prochasków. Do tego należy dodać kontakty z twórcami współczesnymi: fascynującymi rzeźbiarzami: Marianem Kruczkiem i Romanem Tarkowskim, malarzem-kolorystą Stanisławem Batruchem oraz abstrakcjonistą Mieczysławem Janikowskim. Warszawska Zachęta chciała zorganizować ekspozycję tego ostatniego. Poprzez Warszawę dostałem paszport służbowy, podczas gdy w Sanoku nie miałem żadnej szansy nawet na paszport prywatny. Wykonałem inwentaryzację prac tego ostatniego artysty w czasie tygodniowego wyjazdu do Paryża. Sfotografowałem i opisałem jego obrazy ze zbiorów Biblioteki Polskiej Oraz Muzeum Miasta Paryża. Wyjeżdżając z Paryża wziąłem ze sobą obrazy Jana Ekierta  do naszych zbiorów. Później po wystawie Janikowskiego w Pałacu Sztuki w Krakowie oraz w sieci BWA w Polsce zorganizowałem jego ekspozycję w Muzeum Historycznym w Sanoku.
 
Kiedy został pan dyrektorem?
 
W roku 1990. Do konkursu nie zgłosił się żaden inny kandydat. Przed komisją przedstawiłem moją własną koncepcję: ma to być muzeum rangi ogólnopolskiej. Zapowiadały to zorganizowane przeze mnie ekspozycje prac M. Janikowskiego, J. Ekierta, M. Kruczka i Z. Beksińskiego, do których dopisać trzeba sztukę dawną: jedną z najcenniejszych kolekcji ikon.
 
To przyszłe ogólnopolskie Muzeum było wówczas placówką niemal w ruinie.
 
Remont zawdzięczam pomocy senatora Gustawa Holoubka, który po wizycie w Sanoku niezbędne fundusze wychodził w Ministerstwie Kultury. Rozpoczęliśmy prace. Już po kilku dniach mój inspektor nadzoru poprosił mnie o poufną rozmowę, na której doradził abym natychmiast zrezygnował ze stanowiska. Więźba dachowa zamku była w takim stanie, iż mogła ją zmieść jedna większa wichura. Belki poleciałyby w dół wprost na ruchliwą szosę. Byłyby ofiary w ludziach – argumentował inspektor. Jego opis nie był wcale przesadzony. Remont miał się rozpocząć natychmiast po oddaniu do użytku nowego budynku magazynów. Kiedy zaczęliśmy opróżniać wnętrza zamku z eksponatów okazało się, iż w magazynie kruszy się podłoga. Budowlańcy zgodnie z socjalistycznymi zasadami „dobrej roboty” nakradli bowiem tyle cementu, ile się dało. Trzeba było natychmiast wykonać nową wylewkę.

Na szczęście wichura nie przyszła…
 
Czekały nas za to inne niespodzianki. Gdy zabytki w końcu znalazły się w nowych magazynach, rozpoczął się remont. Gdzie tylko robotnik uderzył młotkiem w tynk, wyłaniał się renesansowy detal: fragment portalu, obramienia okiennego, a nawet koncha pełniąca rolę umywalki. (W ścianie niegdyś umieszczony był zbiornik na wodę.) Tu dworzanie myli ręce po wyjściu z ustronnego miejsca, do którego „nawet król chodzi piechotą”.  W ten sposób w czasie wyburzania austriackich przeróbek wyłoniły się zręby renesansowego zamku królowej Bony, wzniesionego przez muratorów wawelskich. Istniał bowiem w Sanoku „mały Wawel” – rezydencja władczyni z włoskiego rodu Sforzów. Znaleźliśmy nawet herb królowej Bony – węża oraz orła Jagiellonów (tarcza z litewską Pogonią przepadła gdzieś w pomroce dziejów). Dysponowaliśmy projektem, który tych odkryć nie mógł uwzględnić. Sytuację uratował Alojzy Cabała – konserwator zabytków województwa krośnieńskiego. Na bieżąco wydawał decyzje niezbędne do kontynuowania prac budowlanych. Gdyby nie on, remont ciągnąłby się latami. Tymczasem po wymianie dachu oddawaliśmy do użytku piętro za piętrem. Na parterze znalazły się – tak jak dawniej najcenniejsze ikony. Na całym pierwszym piętrze, w amfiladzie renesansowych komnat wystawa Beksińskiego. 
 
Była znakomita, niestety – tymczasowa.
 
Poddasze zajęła ekspozycja rzeźb Mariana Kruczka, przeniesiona z Warszawy pracownia Z. Beksińskiego oraz jego rysunki i zdjęcia, a także sala wystaw czasowych. Ponieważ na piętro wróciła dalsza część wystawy ikon, rozpoczęliśmy dyskusję nad tym jak ma wyglądać Galeria Beksińskiego w nowo zbudowanym skrzydle zamku. Koncepcji było kilka: od supernowoczesnego pawilonu ze szkła, w którym odbijałaby się fasada starego zamku aż po skrzydło z okładziną kamienną i nieregularnym układem okien. Ten układ miał akcentować, iż skrzydło jest budowlą nową – a ukryć fakt, że jest ono wyższe o jedno piętro niż zamek. Wzniesienie Galerii Beksińskiego kosztowało 3,5 mln zł, a przedsiębiorstwo budowlane wykonało ją po kosztach własnych. 
 
W Muzeum Historycznym zawsze brakowało pieniędzy. 
 
Miasto odmówiło nam utrzymania, dla władz powiatu byliśmy dodatkowym, pożerającym fundusze kłopotem. Na początku nowego wieku zabrakło nawet pieniędzy na ogrzewanie. Zamknęliśmy ekspozycje, pracownicy zgromadzeni zostali w dwóch ogrzewanych pomieszczeniach magazynu. Pozostali pracowali w domu. Kłopoty finansowe skończyły się dopiero w tym roku, kiedy połowę kosztów wziął na siebie marszałek województwa.

Kiedy Muzeum urosło do rangi ogólnopolskiego?
 
W roku 2012, gdy zakończył się remont dziedzińca i powstała część podziemna z ekspozycją malarstwa kolorystów. Już wcześniej zaczęliśmy organizować poza Sanokiem ekspozycje obrazów Beksińskiego. Odwiedziły one ponad 100 miast w kraju oraz Pragę i Wiedeń. Beksiński stał się najbardziej znanym w Polsce malarzem współczesnym.

Niestety są wyjątki: Warszawa i Kraków. Dlaczego?
 
W Krakowie była to niewielka ekspozycja z okazji wykonania muzyki ulubionych kompozytorów artysty w miejscowej Filharmonii. Tłumy oglądały wystawę do północy. Za to przed Nowohuckim Centrum Kultury ustawiały się na ulicy długie kolejki. Później Centrum postarało się o stałą ekspozycję prac malarza ze zbiorów Piotra Dmochowskiego. Tą, której nie chciała Warszawa. Przyczyną owej niechęci jest przekonanie niektórych krytyków, że Beksiński zmarnował swój talent. To znaczy, iż po krótkim okresie awangardowym rozpoczął okres „fantastyczny”, czyli tworzenie mrocznych, apokaliptycznych wizji. Wedle tych krytyków był to nawrót do anachronicznego – ich zdaniem – romantyczno-symbolicznego sposobu widzenia świata.
 
Sam Beksiński mówił, że odszedł od nudnej „galanteryjnej”- jak ją nazywał – awangardy. Dlaczego nie chce pan wystawiać artysty w prywatnych galeriach Krakowa i Warszawy?
 
Miałem kilkanaście takich propozycji, ale odmówiłem. Poczekam aż Zdzisława Beksińskiego zaproszą Muzea Narodowe Krakowa i Warszawy. 
 
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy