Reklama

Ludzie

Serce jest czymś, co od zawsze mnie fascynuje

Z dr. n. med. Witoldem Mazurem, kardiochirurgiem i kardiologiem, rozmawia Maja Bułaś
Dodano: 28.05.2019
45823_mazur
Share
Udostępnij
Maja Bułaś: Maj to niezwykły miesiąc, nie tylko dlatego, że mamy apogeum wiosny, ale wiąże się także z pewną akcją… Miesiąc pomiaru ciśnienia!

Dr n. med. Witold Mazur: Bardzo się cieszę, że jest taka akcja. Generalnie jest bardzo dużo zaniedbań, jeśli chodzi o wiedzę na temat ciśnienia i leczenia ciśnienia. Jest nawet  taka stara medyczna maksyma, która mówi, że połowa populacji osób dorosłych ma nadciśnienie, połowa z tej połowy wie, że ma nadciśnienie – znowu połówka z tego grona leczy to ciśnienie, a dopiero połowa z nich jest właściwie leczona. Niestety, taka jest prawda i to się też widzi w gabinecie.
 
Dlaczego nadciśnienie nie zawsze jest leczone właściwie?
 
Polacy są ekspertami w każdej dziedzinie: znają się na samochodach, polityce, piłce nożnej i na zdrowiu też. Wystarczy posłuchać przy stole rodzinnym. Z takiego podejścia wynika, że gdy pytam: „Jakie ma Pani ciśnienie?” – zazwyczaj słyszę: „Dobre!”. Jak mówię, aby mi podać konkrety, słyszę: „No, 150/90, 160/90” – a ja mówię, że to nie jest dobre ciśnienie. Każdy jest wtedy zdziwiony. Pacjenci nie mają świadomości tego, jakie są normy ciśnienia. Wszystko, co jest 140 mmHg i/lub 90 mmHg, czyli 140 skurczowego i/lub 90 rozkurczowego – to już pierwszy stopień nadciśnienia tętniczego, oczywiście, w powtarzalnych pomiarach w spoczynku. Ludzie o tym nie wiedzą, a szkoda. Pojawia się tutaj brak informacyjnych kampanii społecznych, ale też brak zwracania uwagi na problem przez lekarzy rodzinnych, bo oni mają pierwszy kontakt z pacjentem.

Czy ciśnienie się czuje, gdy jest za duże lub za małe?
 
Kiedy pacjent zaczyna odczuwać za wysokie ciśnienie, to jest już zwykle bardzo długo trwające nadciśnienie. Jeśli ktoś, mimo nieprawidłowego ciśnienia, czuje się dobrze, to też nie dowód na to, że z ciśnieniem jest wszystko w porządku.
 
To tak, jak z kierowcą, który w terenie zabudowanym przekracza prędkość, zatrzymuje go policja i tłumaczy się, że przecież zawsze tyle tędy jedzie i jeszcze nigdy nic się nikomu nie stało. Optymalne ciśnienie tętnicze (czyli najlepsze) jest takie, które jest poniżej 120 mmHg ciśnienia skurczowego oraz poniżej 80 mmHg rozkurczowego. Są osoby z ciśnieniami 60/40 mmHg czy 70/50 mmHg i bardzo dobrze funkcjonują przez całe życie – dzięki temu mają niższy odsetek rozwoju miażdżycy, bo nadciśnienie tętnicze jest jednym z czynników jej rozwoju.
 
Jeżeli zlekceważymy wysokie ciśnienie, jakich chorób możemy się nabawić?
 
To jest jeden z głównych czynników rozwoju miażdżycy, w efekcie której są udary i zawały. To jeden z dwóch głównych czynników, który zabija dorosłą populację. Drugi to nowotwory.

Obchodziliśmy niedawno Międzynarodowy Dzień Pielęgniarek. Gdyby nie one, to…?
 
Zawsze uważam, że jesteśmy jednym zespołem. Zawsze starałem się mieć jak najlepszy kontakt z paniami pielęgniarkami. To są niezbędne członkinie zespołu. Bez porozumienia i bez asekuracji nie ma  spójnej pracy. Powiem tylko tyle, że zawód pielęgniarki w Polsce jest niedoceniany z tego względu, że mimo tej wiedzy, którą posiadają, mają bardzo mało uprawnień do wykonywania pewnych czynności. Będąc kilka razy za granicą, obserwowałem to, w jak płynny sposób wykorzystują swoją wiedzę. Zdecydowanie usprawnia to pracę a także wpływa na szybkość działania, zwłaszcza w sytuacjach, kiedy naprawdę czas jest na wagę złota.
 
Na wagę złota wydaje się też nauka operowania serc! Opowie Pan coś więcej? 
 
Wiadomo, że jest przygotowanie teoretyczne. Później, jak każda nauka chirurgiczna, dokonuje się na zasadzie Mistrz i Uczeń. Warto dowiedzieć się od kogoś, jak niektóre czynności należy robić, a czego absolutnie nie. Bezcenne są uwagi osoby, która poprowadzi i powie: “Uważaj na to, złap tak, zrób tak, przełóż palce w ten sposób”. Operowanie zaczyna się powoli. Praktyki chirurgiczne są w trakcie studiów, jeżeli ktoś ma zacięcie chirurgiczne, to pójdzie w tym kierunku.
 
Pierwszą ranę zszyłem po pierwszym roku studiów, będąc na stażu. Do dziś pamiętam, była to Pani, która skaleczyła palec,  myjąc szklankę – ta pękła jej w rękach. Założyłem dosłownie jeden szew, ale jakże to cenny szew, skoro pamiętam  go do dzisiaj. To jest stopniowa nauka. Trudno jest określić takie „pierwsze trzymanie skalpela”.
Początkowo jest się na „drugiej asyście”. Pobiera się materiał żylny do bypassów, później, jeżeli „awansuje się” na pierwszą asystę, to już otwiera klatkę piersiową i przygotowuje zasadniczą część operacji. Nauka postępuje etapami i do tego potrzeba czasu. Nie mogę więc odpowiedzieć, kiedy pierwszy raz wziąłem skalpel w dłoń. Trzeba wiedzieć, że nawet ta pierwsza operacja, w której występuje się w roli operatora, nigdy nie jest prowadzona samodzielnie, bo obok jest zawsze ktoś bardziej doświadczony, mogący zawsze podpowiedzieć i pomóc we właściwym momencie – zwykle jest to osoba, będąca opiekunem specjalizacji. Pacjent na stole operacyjnym nigdy nie jest oddany tylko jednemu lekarzowi.
 
Bardzo dużo uwagi poświęca Pan profilaktyce. Jak wygląda profilaktyka infekcyjnego zapalenia wsierdzia? Kto jest nią objęty, w jakich przypadkach, na czym polega?
 
Profilaktyka infekcyjnego zapalenia wsierdzia jest regulowana wytycznymi Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego, które pochodzą z europejskich wytycznych kardiologicznych. Obowiązuje tylko Pacjentów, którzy mają sztuczną zastawkę serca albo gdy do naprawy zastawek użyto materiału sztucznego. Następna grupa pacjentów objętych tą profilaktyką, to osoby, które już wcześniej przeszły przez infekcyjne zapalenie wsierdzia, z jakichkolwiek powodów. Obowiązuje też pacjentów z wrodzoną wadą serca, jeżeli mają wadę przeciekową (ubytki) nieskorygowaną i jeszcze, jeżeli jest przeciek residualny – to do końca życia. Natomiast, gdy jest użyty sztuczny materiał, to przez 6 miesięcy od czasu operacji.
 
Zdrowym, niekardiologicznym ludziom, może przytrafić się zapalenie wsierdzia?
 
Może, ale dużo rzadziej niż pacjentom, którzy mają, na przykład wadę zastawkową.
 
Jeżeli zdrowy człowiek zachoruje, są tego jakieś objawy?
 
Tak – to jest bardzo ciężko chory człowiek. Infekcyjne zapalenie wsierdzia jest bardzo poważną chorobą. Rozpoznanie infekcyjnego zapalenia wsierdzia (IZW) jest trudne. Należy je podejrzewać w różnych stanach klinicznych przebiegających z infekcją, gorączką, szmerem nad sercem, osłabieniem, utratą masy ciała. Badania laboratoryjne jak morfologia, CRP, prokalcytonina są pomocne, lecz nie mają wartości diagnostycznej.
 
Kluczowym dla rozpoznania IZW jest połączenie dwóch metod: Echo serca oraz diagnostyki mikrobiologicznej. Echo serca jest kluczową metodą w rozpoznawaniu i monitorowaniu leczenia. Pozwala uwidocznić zmiany morfologiczne w okolicy zastawek serca, jak wegetacje, ropień, pseudotętniak oraz nowy przeciek. Identyfikacja mikrobiologiczna drobnoustroju chorobotwórczego odbywa się przez posiewy krwi. Na podstawie wyhodowanych bakterii ocenia się wrażliwość na antybiotyki i ustala schemat leczenia.
 
 
Maja Bułaś i dr n. med. Witold Mazur. Fot. Archiwum prywatne
 
Kończy się zazwyczaj operacyjnie?
 
Zazwyczaj tak. Przy czym zasadniczą kwestią jest tu dobór czasu operacji, ponieważ jeżeli jest zainfekowana zastawka, robi się ona w pewien sposób dysfunkcyjna. Mamy teraz dwie rzeczy: niewydolność krążenia, (dlatego mówię, że osoba jest ciężko chora – ma duszność, wysoką gorączkę, osłabienie). Nie można tego przeoczyć. Taka osoba ma niewydolność serca – i teraz, żeby ją wyleczyć,  wypadałoby zreperować zastawkę, którą właśnie bakterie sobie „konsumują”. IZW jest to generalnie infekcja, która dotyczy głównie zastawek serca i one są uszkadzane – zaczynają być dysfunkcyjne.
 
W postępowaniu kardiochirurgicznym powinniśmy wyleczyć pacjenta ze stanu zapalnego. Podajemy duże dawki różnych antybiotyków – oczywiście są odpowiednie schematy do poszczególnych bakterii. Dobierając odpowiednią antybiotykoterapię, chcemy te bakterie zniszczyć. Musimy to zrobić dlatego, żeby wszczepiając sztuczną zastawkę, nie wszczepiać jej w miejsce zakażenia (ponieważ te bakterie uwielbiają sztuczne zastawki). To jest jedno ze wskazań profilaktyki IZW. Jeżeli wykonamy wszczepienie takiej zastawki do niewyleczonego stanu zapalnego, tak zainfekowana zastawka powoduje jeszcze gorszy stan chorobowy pacjenta. Dlatego bardzo trudno jest ustalić właściwy  czas  na przeprowadzenie operacji.
 
Z jednej strony mamy pacjenta, który ma niewydolność oddechową, dusi się, ma niewydolne nerki – a z drugiej strony ryzyko ponownego zakażenia, co może powodować kolejne komplikacje. Mówię o pacjencie, który ma wszczepioną zastawkę i musimy ją wymienić. Wymienienie zainfekowanej zastawki na inną zainfekowaną zastawkę mija się z celem.
 
Kluczowym etapem leczenia jest więc wyleczenie zapalenia, pozbycie się bakterii i możliwość pracowania na zastawce bez infekcji. Nie można dopuścić do sytuacji, kiedy wszczepiamy zastawkę i zaraz ją wymieniamy, ponieważ okazuje się być zainfekowana. Zawsze pamiętajmy o tym, że to są szalenie indywidualne przypadki. Każdy organizm jest inny, każda zastawka jest inna. To jest trudny wybór – dobór odpowiedniej chwili działania podczas IZW, bo zawsze najpierw trzeba pozbyć się stanu zapalnego. 
 
Zajmuje się Pan dorosłymi Pacjentami?
 
Aktualnie tak, chociaż specjalizacja z kardiochirurgii jest specjalizacją uniwersalną.
 
To znaczy, że może Pan operować również dzieci?
 
Mogę, ale ponieważ nigdy tego nie robiłem, to nie będę tego robił, bo do tego potrzeba wieloletniej wprawy.
 
Co dzieje się z chorym sercem podczas ciąży?
 
Z chorym sercem dzieje się mniej więcej to samo, co ze zdrowym. Zmuszane jest do większego wysiłku – praca serca wzrasta o ok. 40 – 50 %, głównie przez zwiększoną objętość krwi krążącej. Do tego dochodzi wzrost częstości akcji serca. Przy tych klasach „pierwszych ryzyka” –  o czym rozmawialiśmy przy okazji planowania ciąży przez Kobiety z wws – jeżeli jest to serce wyrównane krążeniowo, wydolne, to nie powinno wpływać na zdrowie kobiety, ale kiedy serce jest uszkodzone, z niską frakcją wyrzutową, to może być to istotny czynnik pogarszający stan serca.
 
Jakie są szanse na to, że matka lub ojciec z wws przekażą dziecku/dzieciom wadę serca?
 
Nie ma dobrej odpowiedzi na tak postawione pytanie. Szanse są średnio, ok. 3 – 40 proc.
 
Dużo… ja żyłam ze świadomością, że jest to 2 proc. ryzyka.
 
Dużo. Tylko, że jeżeli mamy choroby, które są przekazywane w sposób dominujący, ryzyko jest dużo większe – nawet do 50 proc.. Wydłużony odstęp QT, czy zespół Marfana są takimi wadami.
 
Które wady serca przekazywane są genetycznie?
 
Zespół Marfana, kardiomopatia przerostowa, wydłużony odstęp QT – to są choroby udowodnione, autosomalne dominujące, przy których istnieje duże ryzyko przekazania ich potomstwu.
 
Choroby serca to nie tylko te wrodzone. Jak rozpoznać sygnały kardiologiczne?
 
Pierwsza sprawa – jeżeli spadnie nam wydolność wysiłkowa. To jest podstawowy sygnał. Czyli, jeżeli wychodzimy na 4. piętro z zakupami, a nagle lub stopniowo narasta duszność przy tej czynności. Typowym objawem jest również pieczenie w klatce piersiowej – zaczyna się pieczenie, które związane jest z wysiłkiem fizycznym i musimy się po prostu zatrzymać, żeby odetchnąć.
 
To pieczenie, o którym Pan mówi, może być mylone z nerwobólem lub nawet zgagą?
 
Oczywiście, że może być. Jeżeli będzie to zgaga, już na etapie rozmowy z pacjentem,  możemy określić, czy te dolegliwości spotykają chorego na czczo, czy już kiedy coś zje – na tej podstawie możemy rozróżnić te objawy. Nerwobóle, mam na myśli te wychodzące od kręgosłupa, związane są bardziej z ruchem. Dla serca nie ma to większego znaczenia, ale oczywiście można rozróżnić te dolegliwości, od tych naprawdę kardiologicznych.
 
Mądre książki wskazują na to, że dolegliwości w klatce piersiowej dotyczą wszystkich organów w klatce piersiowej (z wyjątkiem miąższu płuca) i organów nadbrzusza. Diagnostyka bólu w klatce piersiowej jest więc bardzo szeroka.
 
Jak w prosty sposób można zadbać o serce? Czy RTG lub echo serca raz w roku wystarczą?
 
Ja bym dbał przede wszystkim przez profilaktykę, na którą kładę ogromny nacisk. Mówiliśmy już o mierzeniu ciśnienia. Następne kwestie to aktywny tryb życia, czyli wysiłek fizyczny oraz dbanie o prawidłową masę ciała. Trzeba również troszczyć się o prawidłowy poziom cukru oraz odpowiednie odżywianie. Należy zwracać uwagę na prawidłowy poziom cholesterolu, no i niepalenie papierosów. To są główne czynniki, które powinny zmniejszać szansę na to, że będziemy mieli chore serce.
 
Oczywiście, mamy czynniki genetyczne – niemodyfikowane. Z upływem lat miażdżyca się jednak rozwija. Istotna jest płeć – nie mamy wpływu na to, że mężczyźni mają gorzej niż kobiety, jeśli chodzi o rokowanie. Badania diagnostyczne powinniśmy wykonywać raz do roku, czyli: morfologia, kreatynina, TSH, lipidogram, glukoza, badanie moczu.
 
Nie ma wskazania, żeby co roku robić sobie EKG, bo to badanie jest mało istotne, jeśli nie ma się objawów. Echo serca radziłbym, aby każdy sobie wykonał przynajmniej raz w życiu, tak po prostu – kontrolnie. Jasne, że jeżeli serce jest dobrze skonstruowane, to nie powinno zdarzyć się tak, że nagle coś z nim stanie. Nie ma jednoznacznych wskazań, by robić EKG czy Echo serca raz w roku, jeśli wszystko jest dobrze. Pacjenci z wrodzonymi wadami serca są już zupełnie inną grupą pacjentów.

Jest Pan w trakcie specjalizacji z kardiologii. Czy operowanie więc, to już dla Pana zamknięty rozdział?
 
Nigdy nie mów nigdy, ale na razie tak.
 
W jaki sposób doświadczenia z zakresu kardiochirurgii pomagają Panu jako kardiologowi?
 
W programie specjalizacji z kardiochirurgii jest oczywiście kardiologia.  Nie można zakwalifikować pacjenta do operacji, nie wiedząc, na co on choruje. Egzaminy z kardiochirurgii to właśnie analiza badań senso stricto kardiologicznych.
 
Wiedza kardiochirurgiczna dla kardiologa jest tak naprawdę bezcenna. Miałem to serce w rękach. Widziałem, jak wszystko wygląda. Przydaje się to np. w ocenie echo serca. W kardiochirurgii przywiązuje się dużą wagę do opieki pooperacyjnej – od tego zależy powodzenie leczenia. W pewnym sensie mamy do czynienia wtedy z leczeniem niewydolności krążenia – taka wiedza pomaga również w codziennej pracy.
 
W Polsce „kuleje” informowanie Pacjentów o tym, co spotka go po zabiegu. Będąc wielokrotnie za granicą, miałem okazję obserwować, jak to tam wygląda. Każdy pacjent przed operacją otrzymuje kartkę, gdzie punkt po punkcie jest opisane, co będzie się działo po wybudzeniu – będą monitory „pikały”, dużo kabli, dużo rurek – to normalne. Co chwilę zaglądać będzie pielęgniarka – to również jest normalne. Zostanie usunięta rurka – i to jest też w normie. A w Polsce? W Polsce tego brakuje, pacjent nie do końca wie, jakie będzie postępowanie pooperacyjne.
 
Co najbardziej fascynuje Pana w sercu?
 
Trudno powiedzieć… Wszystko! Z jednej strony prostota jego budowy i działania, a z drugiej możliwości adaptacyjne i podziw dla ilości wykonywanej pracy. Serce bije ok. 100 tys. razy na dobę! Nie może przestać pracować – oczywiście z wyjątkiem krążenia pozaustrojowego. Serce jest czymś, co zawsze mi się podobało i dlatego mnie fascynuje.
 
Nie mogę nie wspomnieć o filmie „Bogowie”. Przejmujący obraz człowieka szalenie ambitnego…
 
Oglądałem ten film z pewnym sentymentem i z zupełnie innej strony. Widziałem to przez wiele lat i brałem w tym udział. Powiem tak: dosyć wiernie oddaje realia, choć oczywiście jest to sfabularyzowana wersja. Rzekłbym, że czasem nawet pokazuje taką łagodniejszą stronę całej tej sytuacji. W życiu padają mocniejsze słowa, dużo więcej jest napięć i emocji.
 
Z drugiej strony musimy docenić profesora Religę. Medycynę, naukę tak naprawdę „popychają” ludzie, którzy mają poczucie misji. Poświęcają siebie w całości, oddając się zadaniu. Jesteśmy tu, w polskiej kardiochirurgii, w ogromnej mierze dzięki profesorowi. Trzeba mieć jakąś pasję, poświęcić czasami swoje życie, żeby o coś zawalczyć. My żyjemy teraz w całkiem komfortowych czasach, jeżeli chodzi o leczenie.Najtrudniejszy okres jest za nami. A trzeba pamiętać, że wszystkie nowości, to zawsze nauka na zasadzie prób i błędów – kardiochirurgia jest stosunkowo młodą dyscypliną. Rozwinęła się w ostatnich 70 latach. Panowało takie przekonanie, że chirurg, jeśli dotknie serca – zawsze będzie przeklęty. Wszyscy to serce omijali.
 
Profesor Religa potrzebował długiego czasu, by zrozumieć, że nie każdego pacjenta można uratować. Nadużywanie alkoholu tłumiło frustrację?
 
Należy się nieco cofnąć w czasie i przypomnieć tamte realia, kiedy spożywanie alkoholu w miejscu pracy było powszechne…
 
Mam na myśli to, że alkohol pełnił u profesora rolę mechanizmu obronnego, ucieczki, metody odreagowania.
 
Każdy ma jakiś swój sposób na odreagowywanie. Na pewno liczba porażek w tych czasach była dużo większa. Znam takich doktorów, którzy wspominają jeszcze czasy, kiedy poszło czworo pacjentów w poniedziałek na operację i żaden nie wrócił. We wtorek znów czworo – i również nikt nie wrócił. To były ogromne stresy – trzeba było zmarłych pacjentów kłaść piętrowo. Odbijało się to, bez względu na charakter człowieka, na zdrowiu i psychice.
 
Poruszyła mnie też scena, kiedy zmarła dziewczynka, z którą się zaprzyjaźnił. To kolejny problem –  trudu emocjonalnego. Miałam wrażenie, jakby profesor obraził się na tę dziewczynkę – a trzaskając drzwiami, uciekł przed rozmową z mamą. Jak jest teraz? Czy lekarz trzymający życie drugiego człowieka w swojej dłoni, jest jakoś przygotowany? Jak radzić sobie w chwili, gdy słowa są za małe – bo odchodzi człowiek?
 
Studia skończyłem prawie 20 lat temu, więc to nie były czasy, w jakich pracował profesor Religa. Mam wrażenie, że jest za mało takich zajęć, a jeśli już są, to nie są aż tak wymagane na przestrzeni całych studiów. Człowiek jest młody i wiadomo – uczy się anatomii, fizjologii i różnych tzw. „kobył”, które musi zdać. Cała reszta traktowana jest trochę po macoszemu. Generalnie, nikt nas nie przygotowywał, choć oczywiście były przekazane treści typu: Nie wolno się związać uczuciowo z pacjentem i to w zasadzie tyle. Tyle zapamiętałem ze studiów, w kwestii, jak sobie z tym wszystkim radzić. Każdy musi sobie wypracować jakąś metodę. Bardziej lub mniej udolną. Na szczęście miałem bardzo, bardzo mało takich sytuacji, kiedy było niepowodzenie.

No, ale przekazać rodzinie, trzeba było…
 
Tak. Generalnie ze śmiercią spotykamy się niezależnie od dziedziny. Kiedy pacjenci przyjeżdżają i widać, że są umierający i jak my to mówimy – są poza medycyną – nie jesteśmy w stanie nic zrobić. Wtedy jest czas na rozmowę z rodziną i z pacjentem, którą zawsze sobie cenię.
 
 Poinformowanie o tym, czy mają świadomość, w jakim stanie jest pacjent. Kwestia rozmowy z rodziną jest kluczowa. Takie przygotowanie szczególnie nabiera znaczenia dla rodziny, która opowiada, że mimo 95 lat tatusia, jeszcze kilka dni temu spokojnie chodził, a teraz okazuje się, że jednak może umrzeć.
 
Prof. Eugenia Zdebska po operacji wychodziła do dużego holu, czegoś w rodzaju sali gimnastycznej, jakby oddawała cześć każdemu swojemu pacjentowi.
 
Każdy wypracowuje swój sposób. Jedni, jeśli mają czas, pobiegną w półmaratonie, inni pojeżdżą na rowerze, kolejni będą rozmawiać z kimś zaufanym, a jeszcze inni wolą odizolowanie w pomieszczeniu ciemnym lub wybiorą przestrzeń. Nie ma oczywistego panaceum, każdy ma swój mechanizm obronny. Chwała za to, że pani profesor znalazła sobie taki sposób odreagowywania.
 
Profesor Zdebska była chłodna i zdystansowana, pamiętam Ją doskonale.
 
To również mogło być Jej mechanizmem obronnym, bo tak naprawdę naszym zadaniem jest pracować efektywnie, a na naszą pracę wpływa wiele rzeczy. Jeżeli będziemy mieli głowę zaprzątniętą problemami wszystkich, to nie będziemy mogli skupić się na danym pacjencie. To może mu zaszkodzić.
 
Często tłumaczę, że w medycynie jest tak, że musimy podejmować decyzję, licząc się z tym, że ta decyzja – jakiej byśmy nie podjęli – może być niedobra. Musimy sobie z tym poradzić i iść do przodu, bo jak się zatrzymamy, to jest już błędna decyzja. Dla mnie istotne jest, że jeżeli ktoś już coś robi profesjonalnie, chociaż jest chłodnym w komunikacji lekarzem, to super, bo wcale nie odbiera to nikomu profesjonalizmu.
 
A Pan, jak sobie radzi w tych cięższych, lekarskich chwilach?
 
Dzięki wsparciu mojej cudownej żony. To niezwykły komfort psychiczny, móc wiedzieć, że mam tak ogromne wsparcie w najbliższej mi osobie. Od początku mojej pracy bardzo mi żona kibicowała i kibicuje do tej pory.
 
Mnie jako pacjentkę szpital nauczył wiele, a Pana?
 
Też. Zawsze rozmawiam z pacjentem, czy w poradni, czy w szpitalu. Kiedy przychodził pacjent do poradni, na operację planową, miałem czas przedstawić kwestie: ryzyka operacji, jaka będzie operacja, co będzie robione, jak będzie wyglądało cięcie, ile to potrwa… Po takiej rozmowie pacjent mógł wrócić do domu, zastanowić się nad tym wszystkim. Robiliśmy tak po to, żeby rozwiać już te przemyślane wątpliwości pacjenta.
 
Co dał szpital? Zawsze wczuwam się w rolę pacjenta. Powrócę do tych zajęć, które były zawsze niedoceniane – zapamiętałem sobie, że informację pacjentowi należałoby przekazać w taki sposób, żeby adekwatnie do jego poziomu wiedzy, wieku, była dla niego zrozumiała. Jeżeli ja nie znam się na danej dziedzinie, a przychodzę po poradę, to nie interesuje mnie fachowe słownictwo, z którego ja niczego nie wiem. Kilka razy sam też byłem pacjentem.
 
Skąd pomysł na bloga?
 
Duch czasu!
 
Co można powiedzieć na temat depresji a chorego serca.
 
Musimy odróżnić tutaj depresję, która jest zespołem nerwicowym i stanowi odrębną jednostkę chorobową, od tzw. „depresji” służącej do powszechnego określania „zwykłego” smutku czy przygnębienia w reakcji na przykre zdarzenie czy wiadomość (np. diagnozę choroby). Jaka by ona nie była, nie ma pozytywnego wpływu na nasze zdrowie, w tym serce. Ma to związek z wieloma czynnikami, a mechanizm jest złożony – zaburzenia odżywiania, „hormony stresowe”, ograniczenie wysiłków fizycznych, skłonność do nałogów, zaniedbania higieniczne, zaprzestanie zażywania stosowanych do tej pory leków… 
 
Patrząc na problem z drugiej strony, udowodniono, że chorzy z dobrym, pozytywnym nastawieniem lepiej reagują na leczenie i zdrowieją szybciej.
 
Dr n. med. Witold Mazur jest jedynym na Podkarpaciu lekarzem, który prowadzi bloga. Maja Bułaś, która urodziła się z wrodzoną wadą serca, dziś jest szczęśliwą mamą dwójki dzieci.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy