Reklama

Ludzie

Nauczyciele są zastraszani. Na wyższe pensum się nie zgodzimy

Ze Stanisławem Kłakiem, prezesem Okręgu Podkarpackiego ZNP w Rzeszowie i członkiem Zarządu Głównego ZNP w Warszawie rozmawia Alina Bosak.
Dodano: 08.04.2019
45274_znpk
Share
Udostępnij
Alina Bosak: „Solidarność” zgodziła się na wysokość podwyżek dla nauczycieli zaproponowanych przez Rząd. Dlaczego ZNP i Forum Związków Zawodowych nie chce się na nie zgodzić?

Stanisław Kłak: „Solidarność” zdradziła nauczycieli. Prowadziła grę. Prawdopodobnie już 25 marca ustaliła ze stroną rządową, że podpisze porozumienie. Zastanawiam się, czy to jest związek zawodowy, który broni pracowników, czy związek broniący rządzących? Co uzyskali, uczestnicząc w tych rozmowach?
 
„Solidarność” podkreśla, że nauczyciele dostaną 15 proc. podwyżki w tym roku, wliczając w to 5 proc., które otrzymali w styczniu oraz 9,6 proc. podwyżki we wrześniu. Ma być skrócony okres stażu i dodatek za wychowawstwo nie mniejszy niż 300 zł.

„Solidarność” proponowała 15 proc.  w tym roku z wyrównaniem od stycznia i 15 proc. w przyszłym roku. Tymczasem będzie to niecałe 9 proc. w tym roku, gdy uśrednimy podwyżkę na wszystkie miesiące. 300 zł za wychowawstwo? Ale od kiedy i z jakich środków finansowych? Czy to samorządy mają za to zapłacić z dochodów własnych gminy? Karta Nauczyciela jasno mówi w artykule  30, ustępie 6, że ten składnik wynagrodzenia ustala jednostka samorządu terytorialnego. Kiedy zmienią się przepisy w tej sprawie? Te 300 zł jest dla mnie niepewne.
 
Sytuacja jest coraz bardziej napięta. Dziś w Rzeszowie strajkuje 55 proc. nauczycieli i prawie 80 proc. placówek edukacyjnych. ZNP i Forum Związków Zawodowych nie ustąpią? 

A co strona rządowa nam zaproponowała? Zmniejszyliśmy nasze żądania przecież. I to ustępowanie było na każdym etapie negocjacji. Na początku żądaliśmy 1000 zł, potem 30 proc. z wyrównaniem od stycznia, później 15 proc. od stycznia i kolejne 15 proc. od września. Prawdopodobnie związki zgodziłby się jeszcze na kolejne ustępstwo – 15 proc. w tym roku z wyrównaniem od stycznia i 15 proc. w następnym roku. Ale strona rządowa nie chciała już o tym rozmawiać. W piątek zaproponowano karkołomne rozwiązania – zwiększenie pensum i wtedy większe wynagrodzenie. 
 
Rząd podaje za przykład bogate kraje europejskie, w których nauczycielskie pensum także wynosi więcej godzin tygodniowo niż w Polsce. 

Ale nikt się nie zastanawia przy okazji, że to oznacza gorszą jakość kształcenia w wiejskich szkołach. Mamy wracać do sytuacji z czasów PRL-u?  Ja wtedy właśnie zaczynałem pracę, pensum wynosiło 26 godzin. Jako nauczyciel informatyk musiałem uczyć języka polskiego, rosyjskiego, do czego nie byłem przygotowany. Jaki nauczyciel zgodzi się uczyć fizyki w szkole podstawowej, w której tych godzin będzie niewiele? Ma jechać na 2/18, 4/18 etatu do jednej szkoły?
 
Może pracować w kilku.

Kto się na to zgodzi? Bulwersujące jest, że w Polsce świnie stały się ważniejsze od nauczyciela.
 
Przecież Pan wie, że te 500 zł na krowę i 100 zł na świnię, które obiecuje rolnikom prezes PiS Jarosław Kaczyński, ma pochodzić z budżetu unijnego i jeszcze nie jest pewne. 

Ale słowa obietnic padły w takim momencie, w jakim padły. I po tych słowach miałem kilka telefonów w sprawie powołania komitetów strajkowych, bo zbulwersowani nauczyciele zdecydowali, że chcą jednak przystąpić do strajku. Oburza ich też możliwość zwiększenia pensum, bo to oznacza, że ok. 20 proc. straci pracę. Rząd daje propozycje, które trudno przyjąć. Mówi, że będą zwolnienia podatkowe do 26 roku życia. Przecież kończąc studia, jeśli uda się znaleźć prace, z takich zwolnień skorzysta się rok. Trudno się dziwić, że dyrektorzy szkół mają problem ze znalezieniem nauczycieli fizyki, informatyki, chemii. Za 1840 zł na rękę ludzie nie chcą pracować. 
 
Jednak na szali rozmów z rządem postawiono uczniów. W tym tygodniu mają rozpocząć się egzaminy gimnazjalne, w przyszły kończące ósmą klasę. Bezterminowy strajk stawia je pod znakiem zapytania. Co będzie dalej z uczniami?

Ustawa o sporach zbiorowych daje nauczycielom prawo do strajku i nie wyłącza ze strajku okresu egzaminów. A prywatnie uważam, że te egzaminy nie pozwalają na obiektywną ocenę umiejętności ucznia. Jako matematyk mam takie doświadczenie, że bardzo zdolna uczennica z powodu stresu i omyłkowego pominięcia zadania otwartego zdobyła na takim teście zaledwie 28 punktów, a uczeń nie mający pojęcia o matematyce – 26 punktów. Pytałem go, jak to zrobił. Śmiał się w głos, że zaznaczał na chybił-trafił i udało się. Jak nie będzie testów, można inaczej przeprowadzić nabór do szkół średnich. Kiedyś był konkurs świadectw, egzaminy wstępne. Pani minister jednym pociągnięciem ręki może wyrzucić z rozporządzenia zapis o egzaminie wewnętrznym. I nie ma żadnego problemu. Mówienie, że nie będzie przyjęć dzieci do szkół średnich to tylko straszenie. 
 
Uczniowie jednak przygotowywali się do określonego rodzaju egzaminów.

Tak mówiła pani kurator oświaty w Rzeszowie w wywiadzie radiowym. A czy uczeń uczy się do egzaminu, czy dla siebie? Bo jeśli dla siebie, to po to, by mieć odpowiednią wiedzę, by móc kontynuować naukę w szkole średniej, a potem na studiach, by zdobyć określony zawód i dobrze zarabiać. A tu się mówi o uczeniu do testów? W jakim ja świecie żyję? 
 
Przecież testy są od lat!

A raport przygotowany ostatnio na zlecenie MEN oraz Ministerstwa Technologii i Przedsiębiorczości nie zostawił suchej nitki na nowym systemie nauczania i podstawie programowej. My nie idziemy z edukacją do przodu. My się uwsteczniamy.
 
Protest nauczycieli jeszcze nigdy nie miał takiej skali. Rządzący uważają, że jest polityczną grą opozycji. A jednak część członków „Solidarności” dziś strajkuje mimo podpisania porozumienia przez ich związek.

Mam informacje ze szkół, które przekazali mi prezesi naszych oddziałów, że członkowie „Solidarności” strajkują razem ze Związkiem Nauczycielstwa Polskiego. Głośno mówią, że kierownictwo zdradziło szeregowych członków związku.
 
Ta solidarność w proteście to efekt olbrzymiej frustracji środowiska z powodu płac i reformy? Czy może nieudolne mediacje strony rządowej?  

ZNP już 18 grudnia dał sygnał, że może być zorganizowany spór zbiorowy i strajk. Było niejedno wystąpienie do premiera. Na posiedzeniu Zarządu Głównego 10 marca podejmowana była decyzja o strajku. Dyskutowaliśmy wtedy między sobą. Podjęta została uchwała i apel do premiera o spotkanie z nami premiera, pani minister. Nie spotkali się z nami. Ani z kierownictwem związku, ani z prezydium. Zaczęto z nami rozmawiać dopiero tydzień przed strajkiem. Można było to zrobić wcześniej. Zapobiec tej sytuacji. Znalazły się pieniądze dla innych grup zawodowych, więc pewnie znalazłyby się także dla nauczycieli. Skoro tak świetnie rozwija się gospodarka, powinny się znaleźć w budżecie także pieniądze dla nauczycieli. 
 
Chyba jednak tyle pieniędzy tam nie ma, skoro 500+ na pierwsze dziecko i 13 emerytura mają zwiększyć deficyt budżetowy. Przy rozmowach o strajku nie da się nie zauważyć nieobecności minister Zaleskiej. Nawet dziś, w pierwszym dniu strajku, nie pokazała się na konferencji prasowej.

Według mnie to potwierdzenie arogancji, jakiej jeszcze u żadnego ministra edukacji nie widziałem. A przeżyłem ich sporo, także już nieżyjącego ministra Stelmachowskiego, który groził laską, kiedy organizowaliśmy strajk, a byłem prezesem okręgu przemyskiego ZNP. Ale takiego zastraszania, jak jest teraz, jeszcze nie widziałem. Zastraszają wójtowie i starostowie, z których część jest z obecnie rządzącej opcji politycznej. Mówią nauczycielom, że jeśli strajkują, to mają być w szkołach przez 8 godzin. Straszą zwolnieniami, jakby nie znali przepisów prawa. Tyle się mówi o wolności, a strajkującym każe się ściągać flagi ze szkół? Przez lata uczestniczyłem w wielu rozmowach z politykami. Zawsze mieli swoje interesy i chcieli przechytrzyć protestujących, ale stwarzano przynajmniej pozory, że chce się pomóc, nikt nie wyciągał na stół gróźb zwolnień nauczycieli.
 
Ten strajk, nawet kończąc się podwyżkami, nie rozwiąże systemowych problemów polskiej edukacji. Szkoły w tysiącach gmin od dawna są folwarkami wójtów. I nie wiedza i kompetencje decydują o etacie, ale poparcie władzy. To także negatywnie wpływa na jakość kształcenia. 

To prawda. Wielu dyrektorów jest na usługach wójta, burmistrza czy starosty. Dostają dodatki, które pozwalają im zarabiać o wiele więcej od nauczycieli. Tymczasem nie znają nawet przepisów prawa. Wielu nie potrafiło zgłosić do Państwowej Inspekcji Pracy sporu zbiorowego. Działają po omacku. Zastraszają nauczycieli. Mnie też zastanawia, jaka jest jakość pracy w tak zarządzanej szkole. Sądzę, że zostawia wiele do życzenia. 

 
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy