Reklama

Ludzie

Kossakowski: Ciągle mam w sobie dziecięcą ciekawość świata

Z PRZEMYSŁAWEM KOSSAKOWSKIM, podróżnikiem, rozmawia Katarzyna Grzebyk
Dodano: 26.12.2018
Dominik Matuła
Share
Udostępnij
Katarzyna Grzebyk: Czasem mówimy o innych „człowiek z bagażem doświadczeń”. W Pana przypadku to określenie bynajmniej nie na wyrost, bo do swojej prywatnej walizki dorzucił Pan sporo dodatkowego bagażu na własne życzenie… podróżując i realizując dość niezwykłe, czasem ekstremalne programy.
 
Przemysław Kossakowski: Staram się być w centrum wydarzeń, które pokazujemy w programach, co powoduje, że moje doświadczenia są o wiele mocniejsze. Ja się nie przyglądam światu z boku, tylko go przeżywam. On mnie atakuje, czasem boleśnie, czasem w sposób zachwycający, ale to zawsze są bardzo intensywne przeżycia. Czasem, gdy biorę udział w prelekcjach, spotkaniach, tak jak w Rzeszowie na Podkarpackim Kalejdoskopie Podróżniczym, i słucham tego, co mówię na głos ze sceny, to mam wrażenie, że przez ostatnie lata przeżyłem kilka życiorysów. Wydarzenia, w których biorę udział, są niezwykłe, zróżnicowane, mało podobne do siebie, bo każdy odcinek programu jest inny, dotyczy czegoś innego. Realizując kolejne odcinki dużo podróżujemy, ale nie jest to zwykłe podróżowanie. Bierzemy udział w rytuałach i różnych praktykach. To jest kosmos doświadczeń.
 
Dlaczego zdecydował się Pan na takie doświadczenia i pracę w telewizji?
 
To przyszło samo, nieoczekiwanie. Nagle okazało się, że wskutek jakiegoś przypadkowego splotu wydarzeń w moim życiu, zacząłem pracować w telewizji. Raptem okazało się, że to co robię – a robiłem to inaczej niż wszyscy – zaczęło interesować ludzi. Widownię interesuje zwłaszcza sposób emocji, który staram się mniej lub bardziej zręcznie opowiedzieć. Ten fakt nadał bardzo intensywny rys mojej pracy. Przygoda z telewizją zaczęła się nieoczekiwanie. Gdy pojawiła się taka okazja, wszedłem w nią. Uważam, że bardzo żałowałbym, gdybym tej możliwości nie wykorzystał. Podjąłem bardzo dobrą decyzję. Przez lata prowadziłem życie pozbawione nadzwyczajności. Mam za sobą pięcioletni epizod życia na wsi, kiedy tak naprawdę nic się nie działo. Praca w telewizji jest bardzo intensywna. Czasem gubię się i nie wiem, co kiedy się wydarzyło.
 
Wcześniej, gdy był Pan nastolatkiem, interesowało Pana przekraczanie granic, szukanie ekstremalnych doświadczeń, które są znane z programów „Szósty zmysł” czy „Przemysław Kossakowski. Wtajemniczenie”?
 
Wiem, że to bardzo dziwne, ale nie. Moi znajomi z dawnych czasów i znajomi, którzy wychowywali się ze mną i przechodzili przez wiek młodzieńczy, gdy zawiązują się przyjaźnie, spotykają mnie i pytają: „Stary, co się z tobą stało? Zawsze byłeś taki spokojny, z tyłu, nigdy nie pchałeś się do przodu. Zawsze byłeś stonowany, a tu taka eksplozja!”. Nie wiem, co mam im odpowiadać, bo nie mam pojęcia, co się stało. Przeszedłem ewolucję, z której jestem zadowolony. Cieszę się z tego, kim jestem, jak i z tego, kim byłem. Staram się być pogodzony z sobą.
 
Podróże kształcą i podczas każdej z nich dowiadujemy się czegoś nowego o sobie. Czy były takie osoby, miejsca lub wydarzenia, dzięki którym dowiedział się Pan o sobie czegoś nieoczekiwanego?
 
Tak. Wiele osób jest przekonanych, że co krok spotykają mnie jakieś cuda lub wyjątkowe zdarzenia. Owszem, przeżyłem wiele szalonych przygód, ale jeśli miałbym wymienić sytuacje, które naprawdę mnie dotknęły, które zmieniły mnie, to mógłbym je wymienić na palcach jednej ręki. Czasem, pod wpływem pewnych gwałtownych sytuacji, czułem zmianę, ale tylko na chwilę. Trwałą zmianę wywarły na mnie dwa doświadczenia. W 2013 roku pod Moskwą na 40 minut zostałem zakopany żywcem w grobie (sam wykopał sobie grób, a potem przez 40 minut leżał w nim przysypany ziemią, oddychając przez specjalną rurkę w masce przeciwgazowej – przyp. aut.). Było to straszne, dewastujące doświadczenie, ale finałowo piękne, bo bardzo doceniłem życie. Dzięki temu przestałem się zadręczać i zamartwiać jakimiś wydumanymi problemami. Uznałem, że jestem niesamowitym szczęściarzem, bo mogę poznawać świat, oglądać, wąchać i czuć. 
 
 
Fot. Dominik Matuła
 
Czego dotyczyło drugie doświadczenie?
 
Drugie wydarzenie miało miejsce niecały rok temu w Kolumbii, w Ameryce Południowej, gdzie przeszedłem stary indiański rytuał polegający na odosobnieniu. Przez cztery dni w dżungli byłem sam, z nakazem milczenia. Nie jadłem i nie piłem. W tym czasie padał deszcz, mocno świeciło słońce, a ja nie mogłem opuścić skrawka ziemi, na którym przeżywałem odosobnienie. Mój przewodnik pozwolił mi wziąć ze sobą kamerę i dwa razy dziennie nagrywać się przez 4 minuty. Jednak na nagraniach nie znalazło się nic, poza niezrozumiałym bełkotem… To przeżycie niesamowicie na mnie wpłynęło. Była to zmiana, którą zaobserwowali nawet inni ludzie. Z Ameryki Południowej wróciłem skrajnie wyczerpany, mówiono mi, że wyglądam słabo. Sporo schudłem. Musiałem odbudować się fizycznie. Ale ludzie dostrzegli we mnie coś nowego, dzięki czemu jaśniałem od wewnątrz jakimś ogniem. Ta podróż i odosobnienie, kiedy przez cztery dni byłem sam na sam z sobą spowodowały, że pogodziłem się sam z sobą.
 
Po takich wydarzeniach chyba ciężko jest się przestawić na codzienne, zwykłe tory…
 
Teraz już wiem, jak sobie z tym radzić. Jest ogromna różnica w moim zachowaniu po powrocie ze zdjęć kiedyś a teraz. Kiedyś ta adrenalina  kumulowała się we mnie i nie wiedziałem, co z nią robić. Nie mogłem spać, chodziłem porozbijany psychicznie, musiałem się sklejać na nowo. Najdziwniejszym powrotem był powrót w 2013 roku z Rosji. Przez trzy tygodnie trwały zdjęcia, byliśmy non stop w podróży. Mocne były zwłaszcza ostatnie cztery dni, gdy przeszedłem bardzo mocny rytuał szamański. Spotkałem się z mnichem buddyjskim, który robił mi bardzo dziwne, bolesne rzeczy. Nacinał mi skórę, stawiał bańki, wykonywał bolesny masaż, a na koniec obłożono mnie wnętrznościami zwierzęcymi. Gdy wróciłem do Polski, kompletnie nie mogłem się odnaleźć w rzeczywistości, w której gonią terminy, są telefony komórkowe i kalendarze, i trzeba się tego szczelnie trzymać. Kilka tygodni trwało, zanim wróciłem do siebie i zacząłem rozumieć, to, co inni mówią do mnie.
 
Czy chciałby Pan wrócić ponownie do niektórych z odwiedzonych miejsc bądź poznanych osób?
 
Mam takie sentymentalne wspomnienia, które dotyczą bohaterów z cyklu „Szósty zmysł”. Mile wspominam pewną szeptunkę z Ukrainy, a także młodego kolumbijskiego szamana Renato, który przeprowadził mnie przez rytuał odosobnienia. Mimo że jest młodszy ode mnie, uważam go w pewnym stopniu za mentora. To niesamowita, charyzmatyczna postać.

Ile dziś jest w Panu sceptycyzmu, a ile zwykłej ludzkiej ciekawości, gdy jedzie Pan w nowe miejsce i poznaje nowych ludzi?
 
Cały czas mam w sobie dziecięcą ciekawość i wielki entuzjazm. My bardzo dbamy o to, żeby w programach pewne tematy nie powtarzały się, dlatego do każdego wyjazdu i spotkania podchodzę z entuzjazmem.
 
 
Fot. Dominik Matuła

W 2003 roku jeden z portali zapowiadających wystawę Pańskich prac, napisał: „Młody artysta z Częstochowy. Prawie wszystkie jego prace rozchodzą się błyskawicznie”. Ukończył Pan studia na kierunku wychowanie plastyczne i…
 
Tak, jestem nauczycielem od przedmiotów artystycznych…
 
Czy zajmuje się Pan tą dziedziną sztuki? Maluje Pan jeszcze?
 
No właśnie, jest to rzecz, która mnie dręczy… Moja przygoda z malowaniem jest pełna zwrotów akcji i namiętności. Kilka razy rzucałem to wszystko, miałem tego dosyć. Nie chciałem malować, bo nie można tworzyć tylko dlatego, że umie się to robić. Żeby tworzyć, trzeba mieć potrzebę tworzenia. Ta potrzeba przynajmniej dwa razy we mnie wygasała i ją odkładałem. Natomiast w tej chwili bardzo chciałbym malować, ale nie mam na to czasu. I ten fakt mnie dręczy. Czuję, że z wielką chęcią zająłbym się malowaniem i wyszłyby z tego rzeczy, które dawałyby mi dużą satysfakcję. Jednak poziom intensywności mojego życia jest taki, że nie mam na to czasu. Wiem, że dla własnej higieny psychicznej muszę tworzyć. Owszem, realizuję programy telewizyjne, które są wspaniałe i dają dużą satysfakcję. Są to jednak wyrazy ekspresji grupowej. Ja jestem twarzą i nazwiskiem tych programów, ale trzeba pamiętać, że za programami stoi cały zespół. Są operatorzy, produkcja, montażyści, którzy zarywają noce i ścinają godziny materiału, który nakręciliśmy… Chciałbym też tworzyć coś własnego, a tym czymś jest malowanie i pisanie. Obecnie muszę dokonywać rozpaczliwych prób wyboru. Więcej piszę, bo jeśli mam trzy wolne godziny, to w tym czasie więcej mogę napisać. Farb nawet nie ma sensu na taki czas rozkładać. Dlatego piszę, dłubię w pisaniu i mam nadzieję, że uda mi się w końcu oddać drugą książkę.
 
O czym będzie to książka?
 
(śmiech)… nie wiem. Najpierw myślałem, żeby spisać własne doświadczenia z realizacji programu „Inicjacja” lub „Wtajemniczenie”, ale zauważyłem, że gdy koncentruję się na tematyce jednego programu, to nic mi nie wychodzi. Mam wątpliwości, czy to, co piszę, jest dobre. Nie chcę też pisać cały czas o sobie, bo o sobie mówię w telewizji. Dlatego piszę różne krótkie formy i testuję, w jakim kierunku powinienem pójść w pisaniu. Na pewno chciałbym, aby w tym pisaniu było jak najmniej mnie jako bohatera.
 
Czy w Pana życiu jest miejsce na zwykłe podróże wypoczynkowe?
 
Oj, nie ma. To jest straszne… Cały czas intensywnie pracuję, zmieniło się też moje życie osobiste, co jest wspaniałe. Jednak mój czas prywatny nie należy już tylko do mnie.  Na przełomie 2017 i 2018 roku prawie cały czas mieszkałem na wsi, na Podlasiu. Kiedy tylko nie miałem zdjęć ani pracy i gdy tylko nadarzała się okazja, wsiadałem w Warszawie w samochód i zaszywałem się na wsi, w domu, który wynajmowałem na zupełnym odludziu i było mi tam wspaniale. Nadal mam taką możliwość, ale na Podlasiu ostatni raz byłem trzy miesiące temu…przez ten czas nie miałem ani jednego dnia, by tam pojechać. Dlatego bardzo chwalę sobie takie sytuacje, jak ta, że mogłem wyjechać z Warszawy i przyjechać na Podkarpacki Kalejdoskop Podróżniczy do Rzeszowa, by spotkać się z ludźmi spoza branży, z ludźmi żywo zainteresowanymi tym, co mówię. W Warszawie funkcjonuję w grupie osób związanych z programami, więc taka chwila oddechu jak przyjazd do Rzeszowa jest cenna. Przyznaję, chciałbym pojechać gdzieś na wieś i zapaść się w samotności.
 
Nasze Bieszczady mają ku temu znakomite warunki…
 
Bieszczady, tak… Fakt, że wynająłem dom na Podlasiu, zaczął się od tego, że latem 2017 roku cały miesiąc spędziłem pod Przemyślem, w drewnianym domu. To spowodowało, że wróciłem do Warszawy, spakowałem wszystkie swoje rzeczy i wyprowadziłem się na wieś. Wiem, jak urocze są Bieszczady.
 
Przemysław Kossakowski, urodził się w 1972 roku, pochodzi z Częstochowy. Ukończył częstochowskie liceum plastyczne oraz studia na kierunku wychowanie plastyczne na Wydziale Wychowania Artystycznego WSP w Częstochowie. Karierę telewizyjną rozpoczął w 2012 r. programem "Kossakowski. Szósty zmysł" na kanale TTV. Osobiście doświadczał praktyk szeptunek, znachorów, uzdrawiaczy, wróżów i bioenergoterapeutów. Potem realizował programy "Kossakowski. Inicjacja", "Kossakowski. Być jak…", „Kossakowski. Wtajemniczenie”. W 2014 roku ukazała się jego książka „Na granicy zmysłów”. W grudniu 2018 roku był gościem 10. Podkarpackiego Kalejdoskopu Podróżniczego, który odbywał się w Centrum Wystawienniczo-Kongresowym G2A Arena w Jasionce.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy