Reklama

Ludzie

Mężczyzna od kuchni. Pomaganie wciąga i dobry kontakt z ludźmi też!

Z Mateuszem Mokrzyckim, ratownikiem medycznym, rozmawia Idalia Stochla
Dodano: 05.07.2018
40080_pomaganie
Share
Udostępnij
Pochodzący spod Strzyżowa Mateusz Mokrzycki to zdobywca tytułu "Wolontariusz Podkarpacia 2011" i ratownik medyczny. Pracę w Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego łączy z prowadzeniem firmy szkoleniowo-edukacyjnej Passio. Radość czerpie nie tylko z ratowania ludzkiego życia, ale i wcielania się w postacie żonglera, clowna czy zaklinacza  ognia w ramach Podkarpackiego Centrum Animacji i Fire Charmers.
 
Idalia Stochla: Pasja wybiera nas czy raczej my ją?
 
Mateusz Mokrzycki: Zdecydowanie to my wybieramy! Choć czasem ten wybór bywa trudny lub niemożliwy…
 
… jak w Twoim przypadku.  Animacja i  sztuka cyrkowa idą ze sobą w parze, a dodając ratownictwo medyczne powstanie? 
 
Człowiek orkiestra ( śmiech). Wszystkie wspomniane przez Ciebie dziedziny tak samo kocham i wszystkie wbrew pozorom są ze sobą powiązane.  Będąc na studiach, w 2010 roku dołączyłem do programu „Wolontariat Studencki”. Pojawiły się pierwsze możliwości prowadzenia zajęć animacyjnych.  Niesamowite doświadczenie. Pamiętam wszechogarniający stres i wylany pot, gdy wychodziłem na scenę, przed publiczność. Towarzyszyły mi fantastyczne emocje, pozytywny odbiór i mnóstwo uśmiechu od tych, dla których mogłem coś zrobić. Pomaganie wciąga i dobry kontakt z ludźmi też, uwierz mi! Wolontariat był ogniwem zapalnym. Później pojawił się jeszcze cyrk i kuglarstwo. 
 
  
Nie ukrywasz przeszłości – przyznałeś, że w młodości byłeś rozrabiaką, nienawidziłeś szkoły i stopnie do najlepszych nie należały. Niebywała metamorfoza, bo w 2013 r. otrzymałeś medal wraz z dyplomem Najlepszego Absolwenta Wydziału Medycznego. 

 
W szkole podstawowej do grona piątkowiczów nie należałem. A i brak akceptacji ze strony nauczycieli dla ucznia, który prymusem nie był, sprawiał, że nauka do lekkich, łatwych i przyjemnych nie należała. Takie błędne koło i dwie strony barykady. Na ratownictwo medyczne trafiłem trochę przypadkiem, bo dokumenty rekrutacyjne na Uniwersytet Rzeszowski złożyłem w ostatnim dniu. Pani z komisji rekrutacyjnej wyraziła tylko nadzieję, że będę dobrym studentem skoro ona czeka, a powinna już dawno przekręcać klucz w drzwiach.  I dopiero będąc na studiach stwierdziłem „wow”. Z przyjemnością siadałem do książek.
 
W końcu nie była to matematyka czy język polski (śmiech). Odkryłem siebie i to, co chciałbym w życiu robić, czyli praca trenera, instruktora.
 
„To niesamowite wygrać z przeznaczeniem. Niczym narodzić się jeszcze raz, tym razem w lepszym życiu” – powiedziałeś kończąc z wyróżnieniem studia. Oszukałeś przeznaczenie, czy raczej je wykreowałeś ciężką pracą? 
 
Dorastałem w trudnych warunkach materialnych…. Już w gimnazjum, później w szkole średniej, zacząłem zarabiać na siebie. Pamiętam jak kupiłem sobie słownik ortograficzny… bo dziewczyna, którą w szkole poznałem, najlepsza uczennica zresztą, nie mogła zrozumieć, jak można w smsach tyle błędów ortograficznych zrobić. Rodziców nie było stać na korepetycje. W ich zamyśle miałem szybko skończyć szkołę, najlepiej zawodową i znaleźć pracę. W domu słyszałem, „ Po co Ci te studia? I tak Ci nie wyjdzie”. Z pewnością to, gdzie teraz jestem i co osiągnąłem są rezultatem determinacji, nastawienia, ciężkiej pracy i energii, którą daje mi satysfakcja innych ludzi.
 
Nagroda dla najlepszego studenta w postaci stażu w szpitalu okazała się jednak nie do końca satysfakcjonująca…
 
Kochałem i kocham pomagać. Ale sztywne ramy, godziny pracy w szpitalu to jednak nie było to, co dawałoby pełnię szczęścia. Chciałem nie tylko ratować ludzkie życie, ale też szkolić i trenować. Podjęcie ryzyka 4 lata temu, czyli założenie własnej firmy, która by to umożliwiła, okazało się strzałem w dziesiątkę. 
 
 
Fot. Dominik Matuła
 
Chcesz powiedzieć, że zarabianie pieniędzy na czymś, co nie jest pasją może okazać się męczące? 
 
Zdecydowanie tak.  W szpitalu staż zaczynałem razem z kolegą.  Dla niego ta szpitalna stabilizacja okazała się satysfakcjonująca. A ja uważam, że stabilizacja w życiu owszem…, ale gdy mamy pacjenta po urazie. ( śmiech). Mnie ta ramowość w pracy zniewalała.
 
Jakie cechy charakteru pomagają w zawodzie ratownika medycznego? 
 
Trzeba mieć z pewnością mocne rusztowanie psychiczne, być odpornym na stres. Oprócz opanowania emocjonalnego warto znaleźć balans między empatią i apatią. Gdy braknie tego balansu łatwo o zawodowe wypalenie i błąd. Może to śmiesznie zabrzmi, ale ktoś kto wybiera zawód ratownika medycznego musi mieć w sobie jakiś pierwiastek wariactwa. Nie ukrywajmy, przecież to nie jest do końca taka zwykła profesja. Bierze się odpowiedzialność za życie i zdrowie drugiego człowieka. 
 
Aniołowie życia?
 
Raczej cisi bohaterowie, bo podejmują decyzje rzutujące na ludzkie zdrowie lub życie. 
 
Masz charyzmę? 
 
Dobre pytanie… Staram się być przykładem, dla tych wszystkich młodych osób, z którymi pracuje, współpracuje czy szkolę. Chciałbym pozostawić na ziemi po sobie, coś co będzie pozytywnie zapamiętane. 
 
Na przykład uśmiech?
 
Mam uśmiech, duuuuuuuużo uśmiechu i pozytywnej energii. Zresztą uważam, że dobro powraca. Dajesz uśmiech i sama go odbierasz. Nawet jak organizuję czy zabezpieczam imprezę na kilkaset osób, muszę logistycznie spinać wszystko i wszystkich, stres sięga zenitu staram się nie wprowadzać chaosu, paniki. To pomaga. 
 
Czy kampanie społeczne, jak chociażby ta ostatnia „Odłóż smartfon i żyj” organizowana przez Tramwaje Warszawskie, gdzie w spocie widzimy zombie panoszących się po ulicach Warszawy, muszą istotnie szokować by trafić do odbiorcy? 

Widziałem ten spot, mocny jest. Osobiście jestem zwolennikiem kampanii, które grają i oddziałują na emocje, ale nie poprzez drastyczność czy szokowanie. Wzorem jest tutaj dla mnie kampania społeczna z Kanady dotycząca zapinania pasów bezpieczeństwa z 2010 roku „Embrace Life – always wear your seat belt”. Przykuwa uwagę, ale nie jest inwazyjna.  Niesamowita!
 
 
Fot. Dominik Matuła
 
Dwa lata temu, pod Brzozowem, ratowałeś życie motocyklisty. Z tłumu gapiów zgromadzonych wokół wypadku, pomogły Ci 2 osoby. Tylko dwie… Skąd bierność wśród społeczeństwa i brak reakcji, gdy zdrowie drugiego człowieka jest zagrożone? 
 
Bierność wynika ze strachu, a strach z niewiedzy. Nie jesteśmy dostatecznie przygotowani, by udzielić pierwszej pomocy, więc nie czujemy się na siłach. Boimy się, że zostaniemy pociągnięci do odpowiedzialności. Zwykle, takie szkolenia to lekcje przysposobienia obronnego w szkole, szybki kurs BHP w zakładzie pracy, teraz w ramach kursu prawa jazdy. To powoduje, że w sytuacji zagrożenia sięgamy po telefon i dzwonimy na 112. W 80, nawet 90 proc. wezwań, gdy przyjeżdżamy na miejsce zdarzenia, poszkodowany leży. Ludzie stoją obok spanikowani. A niejednokrotnie czas potrzebny na dojazd karetki może zadecydować o życiu poszkodowanego. Już ponad czterominutowa przerwa w dostarczaniu do mózgu płynącego wraz z krwią tlenu może spowodować nieodwracalne zmiany w jego strukturze. 
 
Marzenia…
 
Marzy mi się coś związanego z moją drugą profesją, czyli sztuką cyrkową.  Mam nadzieję, że pomysł zorganizowania w Rzeszowie festiwalu sztuki kuglarskiej i cyrkowej uda się wcielić w życie w przyszłym roku. Barwnie, kolorowo z teatrem ognia, paradą żonglerów, szczudlarzy włącznie.  
 
Żonglerka, teatr ognia, animacje, szkolenia z pierwszej pomocy i dyżury w pogotowiu. Kiedy odpoczywasz? 
 
Rzadko. Teraz udało mi się wygospodarować 3 dni wolniejsze. Ale generalnie ten rok obfituje w wiele imprez, projektów, w których biorę udział, które koordynuje. Okres wakacyjny to już pełna mobilizacja, trzeba dać z siebie więcej niż 100 proc. normy. Łzy płyną czasem…  jednak adrenalina daje moc! 
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy