Reklama

Ludzie

Chasyd kocha podróżnych i ubogich

Ze Zbigniewem Józefem Tobiasiewiczem, Żydem z Jarosławia, rozmawia Antoni Adamski
Dodano: 14.05.2017
32544_Chasyd_11
Share
Udostępnij
Antoni Adamski: Czy kogoś interesuje żydowska przeszłość Jarosławia?
 
Zbigniew Józef Tobiasiewicz: Tylko wąski krąg osób, takich jak np. Józef Czechowicz, który wydał niedawno książkę „Historia Żydów jarosławskich”. Ta przeszłość niełatwa jest do odkrycia. Cztery kilometry za Jarosławiem, na przedmieściu pełkińskim znajduje się dziko zarośnięte wzgórze. To kirkut – cmentarz żydowski. Przy wejściu widzimy nową – z 2006 r.- macewę Markusa Rubinefelda postawioną przez jego rodzinę z Kanady. Przedzierając się przez chaszcze można dojrzeć podmurówki starych macew (nagrobków), którymi Niemcy wybrukowali place i ulice miasta. Po wojnie staraniem rodaków z USA odtworzono na pagórku ohel (kaplicę grobową) cadyka Marylesa zwanego niewidzącym, ponieważ był ociemniały. W głębi kirkutu zachowało się 36 macew; najstarsza pochodzi z XVI w., zaś najnowsze z XX stulecia. Nie ma śladu po mogile 36 Żydów – legionistów Józefa Piłsudskiego. Cementowa płyta, zarośnięta krzewami i trawą, kryje prochy 32 Polaków z Pełkiń, których tutaj  rozstrzelali Niemcy za przechowywanie Żydów. Za tę „zbrodnię” wieś została przez okupanta zdziesiątkowana. Tak Żydzi ginęli za Polskę, a Polacy za Żydów. Kto dziś o tym wie? Dlatego ten kirkut jest dla mnie i dla żydowskiej lokalnej pamięci najważniejszym miejscem.
 
Jarosław był miastem, w którym obowiązywał zakaz osiedlania się Żydów.
 
Tak było w XV w. W XVII w. właścicielka Jarosławia, księżna Anna z Kostków Ostrogska, potwierdziła ten zakaz z zastrzeżeniem, że jedna rodzina żydowska może posiadać tylko jedno mieszkanie poza murami miasta. Sto lat później mieszkało tu ok. 100 rodzin wyznania mojżeszowego. Na początku XIX stulecia Jarosław liczył 2355, zaś w 1921 r. 6577 Żydów. Wielu z nich  handlowało bydłem na słynnych miejscowych jarmarkach. We wrześniu 1939 r. hitlerowcy zgromadzili w piwnicach opactwa benedyktynek ok. 10 tysięcy Żydów. Miejscowy szef Gestapo Schmidt kazał wyrzucać więźniów z okien I piętra. Strzelał do nich  jak do kaczek. Żydów masowo rozstrzeliwano pod murem obronnym nieopodal Baszty Portowej. Zwłoki transportowano ciężarówkami do Koniaczowa, gdzie je palono. Tej tragedii nie upamiętniono do dziś żadną tablicą.
 
Jednak w ściany synagog wmurowano tablice. 
 
Jedną tablicę widzimy tylko przy wejściu do Synagogi Dużej z 1811 r., przebudowanej po wojnie na siedzibę liceum plastycznego. Obok znajduje się  Synagoga Mała (wzniesiona ok. 1900.), przemianowana na pracownię konserwacji zabytków. Określenie „Mała” oznaczało w skali Jarosławia, że zaplanowano ją dla tysiąca siedzących osób! Synagog i domów modlitwy było w Jarosławiu więcej. Powojenne przekształcenia spowodowały, iż judaistyczne świątynie zatraciły charakter sakralny. Na przykład na Rynku 17 sala zebrań cechów miejskich została zaadoptowana na modlitewną. Przy ul. Jana Tarnowskiego 1 wznosi się okazała klasycystyczna siedziba Towarzystwa Żydowskiego „Jad Charyjcym" (Pomocna dłoń). Do niedawna mieściła się tu biblioteka, a w ogromnej, ozdobionej sztukaterią sali na piętrze – szkoła baletowa. Teraz gmach świeci pustką. Przed wojną wielką salę wynajmowało wojsko oraz polskie stowarzyszenia na różnego rodzaju uroczystości.  W jednej z izb  parteru znajdowała się sala modlitw. Od strony wschodniej, do dziś zachowała się wnęka – aron ha kodesz, w której przechowywano Torę. 
 
Może władze samorządowe kupią ten gmach z przeznaczeniem na cele kulturalne?
 
Liczę na to. Być może wtedy znalazłoby się tam miejsce na Centrum Dialogu między Religiami i Narodami. Centrum działało przy Państwowej Wyższej Szkole Techniczno-Ekonomicznej w Jarosławiu w latach 2014-2015. Zostało powołane z inicjatywy ówczesnego rektora jarosławskiej uczelni, prof. Wacława Wierzbieńca – jego twórcy, założyciela i propagatora, historyka, któremu bliska jest idea kultywowania wieloreligijności, wielonarodowości, tolerancji i dialogu międzywyznaniowego. Koordynatorem prowadzącym działalność Centrum była Joanna Potaczek – historyk, zajmująca się religią i kulturą Żydów oraz problematyką Holokaustu. 
 
Ja współpracowałem z Centrum na co dzień, byłem z nim mocno związany.  Zaangażowanych było również wielu działaczy i instytucji z terenu miasta, województwa i kraju. Działalność Centrum urosła do rangi międzynarodowej. W ciągu dwóch lat jego istnienia zorganizowaliśmy szereg przedsięwzięć kreujących wydarzenia historyczne, dialog międzywyznaniowy i tolerancję. A teraz Centrum nie istnieje. Jego wyposażenie złożono w pustym gmachu Towarzystwa Żydowskiego.
 
Wracajmy do żydowskich pamiątek. 
 
Widać je w wielu kamienicach Jarosławia. Przy ul. Mickiewicza 8  znajdował się dom starców, szpital, zaś obok siedziba kahału. Ten dom związany był z Samem Spiegielem, hollywoodzkim producentem tak znanych filmów jak „Most na rzece Kwai”, „Afrykańska królowa”, „Lawrence z Arabii”. Kamienicę przy Grunwaldzkiej 8 zamieszkiwała rodzina Weissów – ta, z której wywodził się Szewach Weiss (przyszedł na świat w 1935 r. w Borysławiu). Grunwaldzka 16 to miejsce urodzenia Mosze Kupfermana, wybitnego amerykańskiego malarza i budowniczego. Dom na rogu Grunwaldzkiej i św. Ducha należał do Juliusa Strisowera, wiceburmistrza Jarosławia. (W tym mieście stanowisko  zastępcy burmistrza sprawował zawsze  Żyd). Reprezentacyjna kamienica zbudowana w latach 1898-99 wzorowana była na architekturze Wiednia i Lwowa. Taka jest niepełna lista żydowskich pamiątek Jarosławia.
 
 
Ohel w okolicach w Jarosławia. Fot. Tadeusz Poźniak

Jak odkrył Pan swoje żydowskie korzenie?
 
Do 21. roku życia wychowywałem się w rodzinie katolickiej. Chodziłem na religię, byłem ministrantem, znałem wielu wybitnych księży. Gdy osiągnąłem pełnoletniość, matka powiedziała mi, że mamy rodzinę w Izraelu. Wyjechałem tam na ich zaproszenie. Znalazłem się w Tel Awiwie, w środowisku polskich emigrantów-syjonistów. Pochodzili ze wschodu: ze Lwowa, Chełma, Lublina. Mówili o mnie: „To Polak, ale nasz”. Chodziłem też z kolegami na Mszę św. do księdza Grzegorza, aby jego kaplica w dzielnicy Tel Awiwu Jafo nie świeciła pustkami.
 
Był Pan katolikiem czy Żydem?
 
Aniołowie lepią duszę człowieka po czterdziestu dniach pobytu embriona w łonie matki. Jeżeli jest to dusza żydowska, współwyznawcy winni ją rozpoznać i przyjąć do swej społeczności. Tak jak mnie przyjęli, choć przez 21 lat nie znałem swego miejsca.   Czasami zdarza się, że ta dusza pozostaje w ukryciu, stając się później niespodzianką nawet dla jej właściciela. Nie wiedząc o tym, miałem duszę żydowską. Urodziłem się w Polsce i wychowywany byłem jak Polak  w kraju jednolitym narodowo. Matka jednak gotowała potrawy koszerne, choć nie zdawałem sobie z tego sprawy. Podczas jedzenia nie ściągałem czapki z głowy, a na kotleta mówiłem sznycel. Zastanawiałem się nieraz, skąd biorą się te odmienności. W szkole uważano mnie za dziwaka. Niewiele o judaizmie wiedziała również moja izraelska rodzina. Byli to przecież socjaliści – bundowcy, odpowiednik przedwojennej PPS. W końcu trafiłem do prawdziwej koszernej kuchni w Petach Tikwa  (z zawodu jestem kucharzem). Tam  marokańscy rabini dozorujący praw koszerności  stwierdzili, że muszę pochodzić z rodziny żydowskiej. Pracowałem tak, jak nauczyła mnie matka. Czułem jedność z judaizmem. Zostałem chasydem.
 
A jednocześnie podkreśla Pan swą polskość. Dlaczego?
 
Mój pradziadek ożenił się z katoliczką z Kościoła ormiańskiego. Był on znanym we Lwowie ateistą. Zaciągnął się do Legionów Piłsudskiego, fałszując metrykę, bo nie osiągnął wieku poborowego. Później wziął udział w wojnie polsko-sowieckiej 1920 roku i dostał się do niewoli. Gdy wrócił do domu, jego matka zemdlała. Długo utrzymywała się bowiem wersja, iż zginął w Bitwie Warszawskiej. Po tej wojnie służył w wojsku w Rzeszowie i Jarosławiu, lecz jako asymilowany Żyd nigdy nie otrzymał wyższego stopnia niż chorąży sztabowy. W 1939 r. przebywał  we Lwowie i ponownie został wzięty do sowieckiej niewoli. Trafił do obozu w Starobielsku. Zginął w Katyniu. 
 
 
Zbigniew Tobiasiewicz. Fot. Tadeusz Poźniak
 
Dlaczego wybrał Pan chasydyzm?
 
Dlatego, że jest religią  radości, z jaką należy oddawać cześć Bogu, oraz religią miłości, którą należy mieć w stosunku do drugiego człowieka. Nawet do nieprzyjaciela. Z tego powodu Żydzi – ofiary Holocaustu – nie walczyli ze swymi ciemiężcami. To trudna do przyjęcia prawda. W Izraelu w rozmowach z ciotką poznawałem historię pokolenia Holocaustu. To budziło moją świadomość. Zacząłem zastanawiać się, jaka jest moja droga. Budowałem w moim sercu miłość do podróżnych i do ubogich. Wszyscy przecież wędrujemy przez życie. W środowisku chasydzkim odnalazłem takie  zasady, jak tolerancja i braterstwo. A ponieważ chasydyzm został w Polsce wytępiony przez nazistów, postanowiłem wziąć udział w jego wskrzeszeniu. Rabin Benjamin Pinchas Pump z Jerozolimy zbierał na ten cel datki, zaś ja prowadziłem w Dynowie prace budowlane. Kupiliśmy budynek po nieczynnej wikliniarni. Został  przebudowany tak, by mieścił dużą salę modlitewną na 300 miejsc oraz 450 miejsc noclegowych. Powstało największe w Polsce centrum chasydyzmu, gdzie zjeżdżają tysiące wyznawców z Europy i innych kontynentów. Staramy się, aby Polacy poznawali Żydów. Od roku 2009 chasydzi zapraszali na swoje święta studentów z Uniwersytetu Rzeszowskiego. Na Jom Kipur (Dzień Sądu) przychodzi młodzież ze szkół dynowskich. Bierze ona także udział w obchodach rocznic Holokaustu. Uczniowie zapalają świece za zabitych. Ponadto młodzież uczestniczy w obrządkach religijnych w synagodze, poznając kulturę chasydów. Duże zaangażowanie ze strony Uniwersytetu Rzeszowskiego wykazuje prof. Wacław Wierzbieniec, który poszukuje w historii Podkarpacia mniejszości narodowych i odnajduje tradycje tolerancji. 
 
Jest Pan pomocnikiem rabina Pumpa?
 
Jestem nauczycielem, a równocześnie uczniem. Nauczycielem, ponieważ za takiego uważają mnie przybywający do Dynowa.A uczniem, bo od lat koresponduję z rabinami francuskimi, którzy  uczą mnie zasad Kabały oraz filozofii żydowskiej. Oprócz tego w jarosławskiej uczelni studiuję europeistykę i stosunki międzynarodowe. 
 
Czy istnieje w Polsce antysemityzm? 
 
Istnieje, ale nietypowy. Żyda nie zabiją ani nie biją, ale nie dadzą mu spokojnie żyć. Polacy wobec Żydów kierują się mitami i uprzedzeniami. Na przykład takimi, że każdy Żyd jest bardzo bogaty. Tymczasem chasydzi byli zawsze najbiedniejszymi członkami naszego społeczeństwa. A uprzedzenia? Polacy szukają korzeni żydowskich u ludzi, których nie akceptują. Tymczasem musimy poznać się wzajemnie, gdyż bez tego obie społeczności: polska i żydowska, są kalekie. Jest od niedawna w Polsce moda na bycie Żydem: wielu Polaków szuka żydowskich korzeni. 
    
 
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy