Reklama

Ludzie

Rosyjski historyk: Kobieta polska to wieczny spiskowiec

Z Aliną Woś, współautorką katalogu do wystawy pn. Schowaj matko suknie moje, o cichych bohaterkach, kobietach, które 160 lat temu wzmocniły powstanie styczniowe, rozmawia Alina Bosak.
Dodano: 03.05.2023
73631_sss
Share
Udostępnij
Alina Bosak: 70 lat po powstaniu styczniowym, w 1933 roku, lwowska publicystka Maria Bruchnalska, wydała książkę „Ciche bohaterki. Udział kobiet w powstaniu styczniowym”. Ocaliła w ten sposób pamięć o kobietach, których zaangażowanie w walkę o niepodległość było mocno przemilczane. Ta sama książka stała się inspiracją dla projektu „Ciche bohaterki”, który rozpoczął w tym roku, w 160 rocznicę powstania, Gminny Ośrodek Kultury i Rekreacji w Czarnej. Dzięki niemu, obrazom namalowanym przez Ninę Zielińską-Krudysz i pani opisom sporo się o tamtych kobietach, także z terenów naszej Galicji, dowiadujemy.
 
Alina Woś: Ten temat wciągnął mnie i zafascynował. Książka „Ciche bohaterki” była moją pierwszą lekturą, kiedy przygotowywałam się do opisania fenomenu patriotyzmu kobiet. Maria Bruchnalska zebrała wszystko, co na ten temat mogła znaleźć: w innych publikacjach, pamiętnikach, a także od świadków, którzy wtedy jeszcze żyli. To cenne świadectwa, ale jest ich tyle, że trzeba było wybrać najciekawsze. Natomiast książka jest dostępna w Internecie w otwartych zbiorach bibliotecznych.
 
Mówi pani, że z wielu przykładów podanych przez Bruchnalską musiała wybrać najciekawsze. A i Bruchnalska zrobiła do swojej książki selekcję, bo ogrom materiału, który zebrała, nie dałby się pomieścić w takiej publikacji. Przy czym wymienia tam z nazwiska aż 3 tysiące kobiet. 

Wiele tych „cichych bohaterek” wciąż jest do odkrycia. W Nienadówce na przykład pasjonaci historii, których znalazłam na Facebooku, przypominają o Marii Nowak z domu Krudos. Informacja o jej udziale w powstaniu styczniowym umieszczona została na jej grobie, który znajduje się na miejscowym cmentarzu. Maria nie brała bezpośredniego udziału w powstaniu, ale pomagała powstańcom ukrywającym się w lesie. Jak twierdzi regionalista Bogusław Stępień, to był jeden z oddziałów, który wycofywał się z okolic Ulanowa i Niska. Około 20 ludzi. Niestety, ktoś na nich doniósł i powstańcy zostali zabici. Podobno pochowano ich przy leśnej drodze na Przewrotne i Głogów Małopolski. Maria posiadała podobno pisemne poświadczenie o udzielonej powstańcom pomocy, ale spłonęło ono podczas pożaru domu. Trzeba by przeprowadzić badania historyczne na ten temat. Kobiety angażowały się w powstanie w różny sposób: od protestów, agitacji, opatrywania rannych, po konspirację i czynną walkę z szablą w ręku. 
 
A jednak, jak pisze Bruchnalska, „wiele piór opracowywało dzieje 1863 r. i znaczny jest dorobek pamiętników, skreślonych przez uczestników tej walki o wolność. Mało w nich jednak bezstronności, a jeszcze mniej uwzględniania udziału w tych zmaganiach, podjętych przez kobietę polską. W zapiskach powstańczych czyta się wprawdzie tu i ówdzie rzucone jakby mimochodem słowa uznania lub zgryźliwej krytyki, z podobnych jednak uwag nie ma się zgoła wyobrażenia i całokształtu o akcji niewiast naszych”.

Dlaczego autorzy pomijali kobiety? To wynikało z realiów epoki. 1863 rok to druga połowa XIX wieku. Czytając książki i wspomnienia z tamtego okresu, miałam wrażenie, że kobiety wstydziły się przyznawać do udziału w powstaniu. To były przeważnie szlachcianki, chociaż zdarzały się i mieszczanki czy chłopki. Pochodziły z szanowanych rodzin, w których nawet tradycje patriotyczne nie zmieniały faktu, że obowiązywał zestaw cnót, jakimi powinna się wyróżniać szanowana kobieta.
 
Konspiracyjne talenty oficjalnie do nich nie należały. 
 
A tu jeszcze dochodziło obcinanie włosów, przywdziewanie męskich strojów. W takim przebraniu kobiety były często nierozpoznawane. Kiedy oddział powstańczy ulegał rozbiciu, wracały po cichu do domu i nie chwaliły się głośno udziałem, by nie narazić się na towarzyski ostracyzm. Nie miały przecież nawet praw wyborczych. W tamtych czasach kobieta wychodziła za mąż w wieku kilkunastu lat, po czym zajmowała się domem i wychowaniem dzieci. Była niczym towar, który przez pierwsze lata trzyma się z dala od towarzystwa, by w odpowiednim momencie pokazać i korzystnie wydać za mąż. Wystarczy przypomnieć sobie biografię Marii Curie-Skłodowskiej.
 
Szlachcianka, ale uboga. Inteligencja i wykształcenie nie przekonały rodziców jej ukochanego, by wyrazili zgodę na ślub. 

Wciąż miała pod górkę. To były czasy mężczyzn. 
 
Chociaż… Malczewski malował kobiety na swoich „powstańczych” obrazach.

Tak, Matkę Polkę, która żegna męża idącego na zsyłkę, przytula syna powstańca. Sztuce jednak zdarzało się upomnieć o kobiety. Na pewno zrobił to Adam Mickiewicz, który stworzył legendę Emilii Plater, wydobywając jej historię z losów powstania listopadowego. Była prawdziwa, chociaż wieszcz dodał jej dramatyzmu, pisząc o chatce leśnika. Emilia umarła w domu. Przed śmiercią zdążyła napisać list, że do udziału w powstaniu nikt jej nie zmuszał. Chciała w ten sposób uchronić rodzinę przed represjami. 
 
Powstanie styczniowe było jednak pod względem udziału kobiet wyjątkowe. Jak mówiłyśmy – tylko Bruchnalska wymienia 3 tysiące uczestniczek z imienia i nazwiska.

Miało zupełnie inny charakter niż listopadowe, które było właściwie wojną z udziałem polskiego wojska. Natomiast powstanie styczniowe to już partyzantka. Kobieta w wojsku? Wykluczone. Za to w powstańczym oddziale miała znacznie większe szanse. Powstańcy, którzy gromadzili się w lasach bez solidnego zaplecza – prowiantu, broni, opieki medycznej – nie zdołaliby prowadzić walki przez rok bez pomocy społeczeństwa. Gdzieś przeczytałam, że to nie kobiety przyszły do powstania, ale powstanie przyszło do nich. Nadal opiekowały się w domach rodzinami, wychowywały dzieci, a po cichu stały się niezłomnymi podporami narodowego zrywu. Mikołaj Berg, rosyjski literat i historyk, pisząc o powstaniu styczniowym, stwierdził: „Ludność męska w Polsce może się w danej chwili cofnąć, ustąpić (…) Kobieta polska jest wiecznym, nieubłaganym i niewyleczonym spiskowcem”.
 
Tę znaczącą rolę kobiet w powstaniu uzmysłowił nam projekt „Ciche bohaterki”, który wymyśliła Katarzyna Gargała, a koordynuje Agnieszka Cieślicka z Gminnego Ośrodka Kultury i Rekreacji w Czarnej. Ja wyszukiwałam historie konkretnych osób.
 
Bruchnalska pozwala cichym bohaterkom odzyskać tożsamość?
 
Tak, ale bywa, że i jej dane są nieprecyzyjne. Często nie podaje imienia kobiety tylko, czyją jest żoną – np. hrabina Janowa Tyszkiewiczowa. To też znak pozycji kobiet 100 lat temu. 

Komitet w Rzeszowie

Powstanie przeciwko Imperium Rosyjskiemu obejmowało Królestwo Polskie, ale z Galicji i zaboru pruskiego napływali ochotnicy, broń i zaopatrzenie. Były regiony, gdzie kobiety były bardziej zaangażowane w tę walkę o niepodległość?

Wspierały powstanie z całego tego obszaru. Była jednak pewna prawidłowość – im bardziej na wschód, tym represje ze strony Rosjan groziły większe, więc kobiety bardziej się ukrywały. To były często żony urzędników. Bardziej oficjalnie mogły działać natomiast te, które pomagały spoza granicy Królestwa Polskiego. Na przykład w Rzeszowie powstał Komitet Niewiast założony przez Amelię Jahlową z Gokiertów. Należało do niego bardzo wiele żon urzędników, które organizowały pomoc dla więźniów politycznych i ich rodzin. Niestety o szczegółach mało wiemy, ponieważ kobiety bardzo dbały, aby dokumenty na temat ich działalności nie dostały się w niepowołane ręce, niszczyły je zatem. A przecież musiały prowadzić rachunkowość, zbierając datki na rzecz powstańców. 
 
Czy któraś z tych cichych bohaterek szczególnie pani zapadła w serce?
 
Wśród wielu opowieści jest historia na miarę Romea i Julii. Maria Piotrowiczowa wywodziła się z ziemiańskiej rodziny Rogolińskich, spod Łodzi. Jej ojciec walczył w powstaniu listopadowym, a ona od najmłodszych lat uczyła się jazdy konnej, strzelania i fechtunku. W wieku 17 lat wyszła za mąż za nauczyciela – Konstantego. I oboje poszli walczyć w powstaniu styczniowym. Przyłączyli się do 300-osobowego oddziału Józefa Dworzaczka. Maria wpierw pomagała głównie na zapleczu, zbierając pieniądze dla oddziału, kupując żywność i broń, ale kiedy zauważono, że sprawnie posługuje się bronią, dopuszczono ją do walki. Pod koniec lutego wzięła udział w krwawej bitwie pod Dobrą koło Łęczycy. Jej mąż został ranny, padł. Maria to widziała. Sama ciężko walczyła, zabijając i raniąc paru wrogów. Kozacy ją otoczyli i wołali, aby się poddała. Nie zrobiła tego, a oni z wściekłości posiekli ją bagnetami. Świadczą o tym ślady na ubraniu – podziurawioną czamarkę Marii rodzina przechowywała potem jak cenną relikwię. Konstanty bitwę przeżył. Leżał w szpitalu polowym, który naprędce zorganizowano w Łodzi. Kiedy podczas pogrzebu Marii w całym mieście bito w dzwony, zapytał pielęgniarkę dla kogo takie głośne podzwonne. A ta zdziwiona odpowiedziała, że przecież to na cześć jego żony. Konstanty dostał ataku serca i zmarł. Dramatyzmu historii dostaje fakt, że Maria była w ciąży. To pokazuje, na jak wielkie, wręcz niewyobrażalne poświęcenie dla polskiej niepodległości były gotowe kobiety. Może trudno nam to nawet zrozumieć, bo żyjemy w wolnym kraju. 
 
Dziś kobiety są żołnierkami.
 
A wtedy po śmierci Marii Piotrowiczowej Wydział Wojny Rządu Narodowego wydał zakaz przyjmowania kobiet do służby liniowej i odtąd mogły pełnić tylko służby pomocnicze. Zmieniło to sytuację o tyle, że kobiety nie tylko ubierały męskie stroje, aby walczyć w szeregach powstańców, ale i w dokumentach funkcjonowały pod męskimi nazwiskami. Takimi jak np. Michał Smok. Taki pseudonim przybrała Anna Henryka Pustowójtówna. Była córką polskiej szlachcianki z rodu Kossakowskich i oficera rosyjskiego z pochodzenia Węgra. Babka wychowywała ją w duchu patriotycznym. Kiedy potem jej ojciec i brat prześladowali Polaków, ona już w 1961 roku została skazana za działalność patriotyczną. Zbiegła z transportu na Sybir, a kiedy wybuchło powstanie styczniowe, przyłączyła się do oddziału Mariana Langiewicza. Walczyła pod Małogoszczem, Piaskową Skałą i Grochowiskami. Wzięto ją „na języki”, pomawiano o romans z dowódcą. Była to zapewne zwykła ludzka złośliwość. Już na emigracji Maria wyszła za mąż za lekarza poznanego w czasie powstania. Całe życie skromna, cicha. Nie zabiegała o sławę. Urodziła czwórkę dzieci, ale nigdy nie zaprzestała społecznej działalności. We Francji angażowała się w zbiórkę funduszy dla byłych powstańców, uczestniczyła w manifestacjach patriotycznych, w końcu wzięła udział w wojnie francusko-pruskiej, za co zostało odznaczona francuskim Krzyżem Zasługi. 
 
Duch patriotyzmu był silniejszy niż dziś?
 
Możemy się oceniać przez pryzmat warunków, w jakich żyjemy. To Herling-Grudziński powiedział, że: „Człowiek jest ludzki w ludzkich warunkach. Uważam za upiorny nonsens naszych czasów próby sądzenia go według uczynków, jakich dopuścił się w warunkach nieludzkich”. Wydaje mi się, że podobnie jest z patriotyzmem. Dziś nie wiemy, jakbyśmy się zachowali. W czasach powstania styczniowego były nie tylko takie kobiety jak Maria Piotrowiczowa czy Anna Pustowójtówna, ale i donosiciele. Wiele z tych kobiet trafiło na zesłanie, bo ktoś doniósł, że np. za wielu obcych ludzi się kręci w ich domu, że coś się przewozi, do lasu jeździ. Tak było kiedyś, tak jest i dziś. Wzruszające postawy patriotyzmu obserwujemy przecież teraz na Ukrainie – także kobiety, młode dziewczyny z karabinami. I nie przekonuje mnie czarnowidztwo, że dziś w razie wojny większość by uciekła, bo żyjemy w społeczeństwie kosmopolitów. Ktoś by uciekł, ale wielu by zostało.
 
Idzie też polska pomoc do Ukrainy, chociażby przez Medykę, gdzie i w czasie powstania styczniowego organizowano pomoc. Myślę o Mieczysławie Pawlikowskiej z hrabiów Dzieduszyckich. Kiedy jej mąż stale wyjeżdżał z misjami Rządu Narodowego, ona zbierała zaopatrzenie dla oddziału powstańczego. 
 
Tak, najpierw w Medyce, potem we Lwowie. W jej historii jest taki epizod, że podczas kwesty jedna z kobiet, nie mając nic innego, zdjęła ślubną obrączkę i podała hrabinie. Pawlikowska nie chciał daru wziąć, ale kobieta uparła się. „Na taki cel nie wolno pani nie przyjąć”, powiedziała. To także przykład cichego bohaterstwa. 

Czarna suknia jako propagandowa broń

To był także czas, kiedy do walki o niepodległość kobiety wykorzystały modę! Dziś kolekcjonerzy poszukują bardzo wymownej, patriotycznej biżuterii z tego okresu.
 
Był to efekt żałoby narodowej. W 1861 roku umarła żona generała Sowińskiego, obrońcy reduty na warszawskiej Woli, bohatera powstania listopadowego. Generałowa była znana z działalności charytatywnej i po jej śmierci odbyła się pierwsza duża manifestacja patriotyczna. Po niej następne, a kiedy podczas jednej z nich wojsko rosyjskie zabiło pięć osób, ich pogrzeb 2 marca na cmentarzu na Powązkach przerodził się w kolejną manifestację i wtedy oficjalnie pojawiło się pojęcie żałoby narodowej. Przed tzw. pogrzebem pięciu, kupcy jak jeden maż zamawiali czarne materiały, a krawcowe miały pełne ręce roboty, bo cała Warszawa szyła żałobne suknie. Podobna jedna zamożna dama przekazała ogromny datek pewnemu kupcowi, aby ten sprowadził do tego biżuterię żałobną i dawał ja za darmo każdemu, kogo na nią nie byłoby stać, a chciałby ją na manifestację założyć. 
 
Co na to zaborcy?
 
Początkowo drwili, że to żałoba po pańszczyźnie, której zniesienia szlachta nie może przeżyć. Ale szybko się okazało, że kobiety, by wyrazić opór, zaczęły zakładać czarne suknie w coraz to nowych sytuacjach. A bywało i tak jak zrobiła hrabina Izabella Janowa. Kiedy zmarła żona cara i ogłoszono obowiązkową żałobę, hrabina zjawiła się na wieczorze u gubernatora w kolorowej sukni. Za to jako pierwsza założyła czarną suknię, kiedy pojawiła się moda na czarne sukienki jako wyraz protestu przeciwko zaborcy. 
 
Czarna sukienka stała się bronią?
 
Szczególnie wtedy, kiedy przekroczyła granice zaboru rosyjskiego i zaczęto ją manifestować na zagranicznych salonach, nawet w Stanach Zjednoczonych. Czerń, która wówczas przypisana była wyłącznie żałobie, zwracała uwagę. Tak obudziło się zainteresowanie sprawą polską. I to zaborcy już nie było w smak. Zaczęto prześladować kobiety noszące czarne suknie. Wydano zakaz, ale to nie pomogło. Wprowadzono więc taryfikator kar za noszenie takiego stroju. Wysokość mandatu zależała od tego, czy kobieta szła przez park, czy jechała bryczką, czy własnym powozem, czy miała towarzystwo odziane na czarno, a jeśli była żoną urzędnika – to jej mąż tracił miesięczną pensję. Zdarzało się, że kobiety zatrzymywano, ściągano suknie, zamykano do areszt, dla dodatkowego poniżenia np. z prostytutkami. Albo skazywano na roboty publiczne w towarzystwie takich właśnie kobiet o złej reputacji. 
 
Biżuteria to były między innymi krzyże.
 
Noszone na łańcuszku o wzorze więziennego łańcucha. Były także pierścionki, brosze, kolczyki, klamry od pasa, z symbolami korony cierniowej, orła albo splecionych dłoni symbolizujących unię polsko-litewską. Moda ta miała taki rozgłos, że w Hiszpanii powstała biżuteria o nazwie „polskie łzy” – zdobiona czarnymi kamieniami. Polski krzyżyk nosiła nawet córka Karola Marksa. 
 
Upadek powstania styczniowego zakończył czas czarnej sukni?
 
Represje się nasilały. Maria Bruchnalska pisze, że za noszenie żałoby narodowej zabito pannę Sliapówną – zmarła na skutek chłosty, na którą ją skazano. Zaborcy byli już tak przewrażliwieni na punkcie symboliki damskiej garderoby, że kiedy pani Denisów chcąc uniknąć represji przyjechała do Bielska w sukni zielonej, nałożono na nią mandat, bo… zielony to kolor nadziei. Z obawy o kobiety Rząd Narodowy zaapelował, aby zrezygnowały z czarnych sukien. Powstańczego rządu Polki posłuchały. Chociaż niektóre miały kłopot, bo w ich szafach nie było niczego w jasnych kolorach. Żałobę narodową od tej pory zaznaczano w mniej ostentacyjny sposób – wiążąc na głowie ciemną chustkę albo chowając włosy pod czarną siatką. Nadal unikały wielkich przyjęć, chociaż obowiązywał nakaz chodzenia na bale.
 
Jak mówił Berg, kobieta polska jest wiecznym spiskowcem…
 
A potrafi być i liderem, porywać tłumy jak Józia Dybowska, której przemówień w Wilnie słuchano z zapartym tchem. Miała taki wpływ na ludzi, że zaczęła jej pilnować policja. Kobiety przechowywały konspiracyjne dokumenty, a i przewoziły je ukryte pod krynolinami. Były kurierkami. W okolicach Medyki Rosjanie pobili na śmierć kurierkę Wandzię – znamy tylko jej imię – bo nie chciała nikogo zdradzić. Specjalnie dla niej szewc zrobił bucik z podwójną podeszwą, w której przenosiła tajne instrukcje dla powstańców.  
 
Na ten zbiorczy wysiłek składają się pojedyncze wybory, decyzje każdego człowieka z osobna. Czego możemy nauczyć się od cichych bohaterek?
 
Dla mnie była to fantastyczna przygoda. Poznałam nowe oblicze powstania styczniowego. Do tej pory patrzyłam na nie oczami Żeromskiego, Traugutta. Widziałam głównie mężczyzn. Ciche bohaterki często płaciły życiem za walkę o niepodległość. A jednak nie znam literackiej opowieści, w której podkreślano by zaangażowanie kobiety w powstanie. Brakuje mi tu wiersza jak Mickiewicza o Emilii Plater. A jest tu tyle niesamowitych opowieści, że gdyby którąś z nich zainteresował się Hollywood, byłby materiał na świetny film. To, co ja mogę dziś zrobić dla ich pamięci, to chociażby wywiesić flagę przy okazji takich świąt, które właśnie obchodzimy – 2 maja, 3 maja – bo dla tych barw narodowych Polki i Polacy umierali. 
 
Wystawa w ramach projektu "Ciche bohaterki", jego pomysłodawcy i uczestnicy. Wraz z harcerzami z 51 Drużyny Harcerzy i Harcerek Żuawi w strojach z czasów powstania styczniowego stoją: (od lewej) Katarzyna Gargała, dyrektor Gminnego Ośrodku Kultury i Rekreacji w Czarnej i zarazem pomysłodawczyni projektu,  Nina Zielińska Krudysz – autorka grafik, Jolanta Superson, specjalista w GOKiR w Czarnej, Agnieszka Cieślicka, koordynator projektu "Ciche bohaterki" oraz Izabela Fac z Kancelarii Sejmiku Województwa Podkarpackiego. Fot. Archiwum GOKiR w Czarnej
 
Wystawę prac Niny Zielińskej-Krudysz „Schowaj matko suknie moje” do 10 maja można oglądać w holu Urzędu Marszałkowskiego Województwa Podkarpackiego. Wydano do niej katalog, którego współautorką jest Alina Woś, przybliżający sylwetki kobiet walczących w powstaniu styczniowym. Wystawa jest częścią większego przedsięwzięcia, które od lutego realizuje Gminny Ośrodku Kultury i Rekreacji w Czarnej pn. „Ciche bohaterki”. Obejmuje ono także pokazy, cykle warsztatów dla dorosłych, w tym z mistrzem płatnerstwa Krzysztofem Panasem, a także spotkania i warsztaty survivalowe dla dzieci i młodzieży. Największym wydarzeniem jest gra terenowa z elementami rekonstrukcji historycznej, do której zaproszono wiele organizacji oraz pasjonatów, w tym m.in. 51 Drużynę Harcerzy i Harcerek Żuawi – Szczep z Rzeszowa. Projekt „Ciche bohaterki” realizowany będzie do 31 października 2023 r. Dofinansowany jest ze środków Biura „Niepodległa” w ramach Programu Dotacyjnego „Powstanie Styczniowe 1863-1864”.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy