Reklama

Ludzie

Stan wojenny: byliśmy naiwni

Z Leszkiem Waliszewskim, w 1981 r. przewodniczącym Regionu Śląsko-Dąbrowskiego NSZZ
Dodano: 13.12.2013
9560_3968_Waliszewski
Share
Udostępnij
Jaromir Kwiatkowski: Stan wojenny był dla Pana zaskoczeniem?
 
Leszek Waliszewski: W Regionie Śląsko-Dąbrowskim spodziewaliśmy się takiego uderzenia, nawet poczyniliśmy do niego pewne przygotowania, tylko przegapiliśmy termin. To w ogóle osobna historia. Zarząd Regionu na dwa tygodnie przed stanem wojennym upoważnił mnie, abym jednoosobowo podjął działania przygotowawcze. Powołałem kilkuosobową grupę najbardziej zaufanych ludzi, podzieliliśmy zarząd na cztery grupy. Mieliśmy plan, żeby cały Zarząd Regionu rozlokować w kilku dużych, strategicznie położonych zakładach, wyciągnąć z banku dużą ilość gotówki…
 
Jak we Wrocławiu.
 
Tak. Chcieliśmy to zrobić w piątek, 11 grudnia. Od czwartkowego popołudnia zarząd miał się rozlokować w zakładach. I wtedy Komisja Krajowa zmieniła termin posiedzenia. Miało się ono odbyć w następnym tygodniu, a przyspieszono je na 11-12 grudnia. Zamiast więc zacząć realizować nasz plan, pojechaliśmy do Gdańska. W następnym tygodniu miało się także odbyć posiedzenie Sejmu i spodziewaliśmy się, że zostanie na nim podjęta decyzja o stanie wyjątkowym.
 
Nie spodziewaliście się, że Jaruzelski złamie PRL-owską konstytucję i wprowadzi stan wojenny podczas  sesji Sejmu.

Tak. Byliśmy naiwni. Miałem w tamtych dniach dylemat, co robić. W końcu przełożyliśmy realizację planu na następny tydzień. A wtedy już było za późno. 
 
13 grudnia 1981 r., kiedy wracał Pan z posiedzenia KK, został Pan zatrzymany na dworcu w Katowicach i internowany. Siedział Pan do 23 grudnia 1982 r., a więc został Pan zwolniony w ostatniej turze. Na początku 1983 r. wyjechał Pan na Zachód. Dlaczego nie włączył się Pan w działalność solidarnościowego podziemia? 
 
Miałem duże wyrzuty sumienia, rezygnując z dalszej walki. 
 
To dlaczego podjął Pan taką decyzję?

Miałem dwójkę małych dzieci. Jedno z nich urodziło się w czasie, gdy byłem internowany. Według mnie, był to wybór pomiędzy tym, czy zadbam o nie, czy będę kontynuował działalność. Tych dwóch spraw nie dałoby się połączyć. Musiałem wybierać. Wybrałem dzieci. Z żoną niezbyt się wtedy układało, więc tym bardziej czułem się im potrzebny. 

Czy ktoś kiedyś miał do Pana pretensje, że Pan – szef największego regionu – „stchórzył”, „zdradził”?
 
Przed wyjazdem rozmawiałem z Wałęsą i kilkoma innymi osobami. Nie podobało im się to, że wyjeżdżam, ale nie spotkałem się z potępieniem czy aktywną niechęcią. 
 
Z Ameryki śledził Pan przez lata 80. to, co się działo w Polsce?

Przez pierwsze dwa lata pracowałem w gazecie jako elektronik do serwisowania systemu komputerowego i tam miałem dostęp do agencji informacyjnych. Codziennie przeglądałem wszystkie doniesienia. Zbierałem też pieniądze, przesyłałem do Polski. Miałem jednak świadomość, że mój wyjazd nie był dobry dla sprawy. Niektórzy mówili, że z Zachodu będą pomagać więcej. Ja jednak uważam, że trzeba było zostać w Polsce i ci, którzy dokonali zmian, działali tutaj.
 
Czy czuje Pan dystans do swoich dawnych kolegów z „Solidarności”?

Owszem, choć nie do wszystkich. Uważam, że żyją przeszłością. Według mnie, w latach 80. był czas przeciwstawiania się komunie i burzenia starego systemu. Ale ten system został zburzony. Czy całkowicie, to sprawa do dyskusji. Jednak teraz jest czas budowania. A widzę, że wielu moich danych kolegów lepiej się czuło w czasie burzenia. Choć są i tacy, którzy np. weszli w działalność gospodarczą i tworzą coś pozytywnego. 
 

13 grudnia 1981 r. władze PRL wprowadziły stan wojenny. To była mroźna i śnieżna noc z soboty na nadzielę. Jeszcze przed północą zostali zatrzymani pierwsi działacze „Solidarności”, wyłączone telefony i dalekopisy, przestało nadawać radio i telewizja. O godzinie szóstej rano w radiu i telewizji przemówił generał Wojciech Jaruzelski. – Awanturnikom trzeba skrępować ręce, zanim wtrącą ojczyznę w otchłań bratobójczej walki – tak uzasadniał dowodzoną przez siebie operację. Wzięło w niej udział 70 tys. żołnierzy, 30 tys. milicjantów, kilkanaście tysięcy SB-eków wyposażonych w 1396 czołgów i blisko dwa tysiące transporterów opancerzonych. Już pierwszej nocy aresztowano ponad trzy tysiące działaczy „Solidarności” i niezależnych organizacji. Wprowadzono godzinę milicyjną, zmilitaryzowano kluczowe zakłady pracy, zawieszono „Solidarność” i inne związki zawodowe, jak również organizacje społeczne. Pełnię władzy przejęło wojsko. „Solidarność” odpowiedziała strajkami w całym kraju, choć miały one mały zasięg. Stan wojenny – sprawnie przeprowadzona operacja wojskowo-milicyjna, zatrzymanie większości przywódców, brak łączności psychologicznie zrobiły swoje. W kraju panował strach. Po ulicach jeździły kolumny czołgów i samochodów milicyjnych, uzbrojone patrole legitymowały przechodniów, wprowadzone zostało drakońskie prawo. I choć kara śmierci była przewidziana za kilkanaście czynów, również za strajk w zakładzie zmilitaryzowanym i za druk bibuły, to – po pierwszym szoku – „Solidarność” zaczęła organizować opór.  Ale to już inna historia…
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy