Aneta Gieroń: Myślałaś o życiu w Paryżu, chciałaś osiąść w Krakowie albo Wrocławiu, ale od pięciu dekad Twoim wyborem życiowym jest Medynia, która od prawie 30 lat definiuje Cię także zawodowo. Co przesądziło o Twoich silnych związkach z lokalną społecznością gminy Czarna, kilkanaście kilometrów oddalonej od Rzeszowa, naznaczonej niebanalną historią i tradycjami?
Małgorzata Wisz: To długa historia, w której decydującą rolę, jak zawsze, odegrał przypadek. Rzeczywiście, duże miasta zawsze mnie pociągały i w życiu prywatnym rozważałam, by na stałe zamieszkać w jednym z nich. I bynajmniej nie wynika to z faktu, że urodziłam się i wychowałam na wsi, przez co można upraszczać, że to tęsknota za światem nieznanym. Wydaje mi się, że jestem „miejskim stworzeniem”. Bardzo dobrze czuję się w tłumie ludzi, w miejscach, gdzie dużo się dzieje i gdzie łatwiej o anonimowość. Dziś wydaje mi się, że takim idealnym dla mnie adresem byłby Gdańsk, ale moim miejscem na ziemi pozostaje Medynia, skąd współpracuję ze środowiskami miejskimi z Polski i Europy.
Teraz z biegiem czasu bardziej doceniam lokalny ocean zielności niż daleki ocean szmaragdowy.
Medynia, wręcz sielska, wydaje się idealna do życia, ale czy nie ogranicza w działaniu?
Nie, ponieważ szybko przekonałam się, że jeśli tego chcemy i o to zabiegamy, wcale nie musimy gonić za światem i rozpaczliwie marzyć o Nowym Jorku. Bardzo często, gdy mamy coś ciekawego do zaoferowania, świat sam do nas przychodzi. Paradoks, ale prawdziwy.
Dziś, po kilku dekadach spędzonych w Medyni i z sukcesem zrealizowanych wielu projektach te słowa wydają się oczywiste, ale czy łatwo było w nie uwierzyć, gdy miałaś dwadzieścia kilka lat i zaczynałaś pracę w Czarnej?
Miałam 26 lat, gdy zostałam dyrektorem, wtedy Gminnego Ośrodka Kultury. Głowę pełną ideałów i wydawało mi się, że wszystko mogę, a jeszcze więcej jest możliwe.
Ta młoda dziewczyna, która na studia wyjechała do Krakowa, nie bała się, że wracając do Medyni, zamyka za sobą drzwi do przyszłości?
Nie miałam czasu na takie rozterki. Wcześnie zaczęłam życie rodzinne – byłam już wtedy mężatką i mamą dwójki dzieci. Wspólnie z mężem decyzje podejmowaliśmy roztropnie, a to oznaczało, że nie zdecydowaliśmy się na rewolucyjne kroki. Uważaliśmy, że na ewentualną przeprowadzkę będzie lepszy moment, gdy dzieci będą już starsze. Szybko wciągnęła mnie też praca w gminie, która w połowie lat 90. XX wieku, była dużym wyzwaniem. Trzeba było zarządzać obiektami rodem z PRL-u, bez toalet, telefonów, zaplecza, w siermiężnej rzeczywistości. Uświadomiłam to sobie, gdy już wygrałam konkurs na dyrektora i… na początku chciałam stamtąd uciekać.
Jak 25 lat temu wyglądała kultura w gminie oddalonej kilkanaście kilometrów od Rzeszowa?
Bardzo mocno promowana była kultura ludowa, wokół której organizowane były wydarzenia w domach ludowych i świetlicach. Jednak nawet nie ranga tych imprez, ale brak osób merytorycznie przygotowanych do pracy w kulturze, było największym problemem. Tym większe było moje zdziwienie, gdy w niektórych miejscowościach, jak np. Krzemienica, zobaczyłam teatr amatorski na dobrym poziomie, chór, czy znakomity zespół obrzędowy „Wesele Krzemienickie”. Ta miejscowość, wcześniej niż pozostała część gminy Czarna, miała dostęp do pracy w mieście, czy zdobywania wykształcenia, co zawdzięczała między innymi linii kolejowej. Przed wielu laty dostęp do środków komunikacji miał niebywałe znaczenie. To decydowało o rozwoju wsi, co świetnie widać w naszej gminie. Co ciekawe, pewne tradycje są nieznane w wioskach ze sobą graniczących – żyły w małej grupie i nie przenikały do kolejnych społeczności. Dopiero od niedawna, w dobie globalizacji, gdy organizujemy różnego rodzaju imprezy, widzimy, jak nieustannie poznajemy się wzajemnie i czerpiemy ze swoich doświadczeń. A jest z czego. W gminie Czarna jest 8 wsi, w których życie społeczno- kulturalne koncentruje się w 7 domach kultury i powstałej w 2000 roku Zagrodzie Garncarskiej. Nad całością, w skład której wchodzi jeszcze kompleks sportowy, czuwa instytucja kultury, w której pracuje 15 osób.
Jarmark, festyn, muzyka disco polo – tak stereotypowo postrzegana jest kultura na prowincji. Ponad 20 lat temu nie miałaś w sobie lęku, że taka właśnie estetyka będzie Twoją codziennością i nie znajdziesz ani siły, ani współpracowników, z którymi będzie można skutecznie walczyć o inną jakość?
Może to naiwność, ale od początku byłam pewna, że uda mi się zaproponować mieszkańcom gminy coś innego, wartościowego, autentycznego i opartego na czymś, co wyróżnia ich miejscowość od innych. Nigdy nie stawiałam na popularne imprezy typu „Dni Gminy”, które nie mają w sobie nic, co właśnie z tym konkretnym miejscem się kojarzy.
Proponowałam wystawę fotografii czy malarstwa w starym młynie w Medyni Głogowskiej, który zachwycał mnie od dawna i to się udawało. Zrobiliśmy szkołę ceramiki współczesnej w pawilonie handlowym, którego piętro nigdy nie było wykorzystywane, a gdzie piękne, widokowe przestrzenie okazały się idealnym miejscem na pracownie. Mieszkańców nie zrażały zima i trzaskający mróz – tłumnie uczestniczyli w zimowych „festynach” w środku lasu z konnymi i psimi zaprzęgami, czy w nocnych koncertach na kościelnym widokowym wzgórzu w Medyni. Scenerię architektury sakralnej wykorzystywałam też wielokrotnie do organizacji koncertów w zabytkowym drewnianym kościółku w Krzemienicy.
Prawie wszystko od początku było akceptowane i wspierane przez lokalną społeczność. Doskonale przyjęły się też „Spotkania ze sztuką” w Czarnej, na których co roku odbywa się wernisaż wystawy malarstwa oraz premiera spektaklu teatralnego. Na początku zapraszałam na to wydarzenie teatry zawodowe, obecnie od kilku lat publiczność zjeżdża ze wszystkich stron, aby zobaczyć świetny, miejscowy teatr amatorski „Do trzech razy sztuka”.
Jesteś rodowitą medynianką. To pomagało w przełamywaniu barier w pierwszych latach, gdy przekonywałaś, że warto odejść od utartych schematów w promowaniu lokalnej kultury?
Mieszkam w Medyni Łańcuckiej, moi rodzice pochodzą z Medyni Łańcuckiej i Głogowskiej, podobnie dziadkowie, to daje siłę i swego rodzaju glejt dany od przodków: „Jesteś nasza i masz naszą zgodę na to co robisz”. Jeden dziadek był oczywiście garncarzem, drugi sołtysem, który podobno chodził z głową pełną pomysłów. Był m.in. zagorzałym orędownikiem elektryfikacji wsi, co – choć trudno w to dziś uwierzyć – miało bardzo wielu przeciwników.
Wyrosłaś z Medyni. Dzięki temu od razu widziałaś i dostrzegałaś, w czym tkwi fenomen tego miejsca?
Od dziecka organizowałam dziecięce spektakle, koncerty, uwielbiałam gromadzić publikę. Zakładałam nieformalne organizacje, które miały swoje hasła, logotyp, no i program. Moim placem zabaw było miejsce, do którego wróciłam po latach i już jako człowiek z samorządu, wraz z lokalnymi organizacjami zainicjowałam tu utworzenie Parku Matki Bożej Jagodnej. Na ceramiczną figurkę Jagodnej wykonywanej kiedyś przez artystkę Władysławę Prucnal zwrócił moją uwagę ówczesny prezes Gminnego Związku Pszczelarzy – Józef Frączek. Ta rzeźba stoi obecnie w sercu tego miejsca, w wiosce otoczonej przez miododajne i obfite w jagody lasy.
Już ponad 20 lat temu miałaś w głowie plan, jak nadać Czarnej nowe życie?
Ta wizja ewoluowała, ale od początku miałam dość jasno skrystalizowany obraz gminy i poszczególnych wsi. Porównuję ten obszar do „drzewa”, które solidne korzenie ma w lokalnych tradycjach. W przypadku Medyni to garncarstwo. Tutaj był jeden z największych i najbardziej znaczących ośrodków garncarskich w Polsce. To promieniowało także na sąsiednie Zalesie i Pogwizdów. Każda z pozostałych miejscowości posiada równie duży potencjał kulturotwórczy i dziedzictwo, z którym utożsamiają się mieszkańcy.
Krzemienica to bogate tradycje teatralne i obrzędowe. Tu znajduje się pracownia artysty Franciszka Frączka, Słońcesława. Czarna ma tradycje tkackie. Dąbrówki słyną z dworskiej architektury z czasów Potockich. Bardzo ważne, by stworzyć temu wszystkiemu odpowiednią infrastrukturę oraz przestrzeń do działania. To uwalnia nową jakość.
Jednocześnie garncarstwo jest najsilniejszym i najbardziej rozpoznawalnym impulsem, jaki wychodzi z gminy Czarna. Wokół tego najmocniej budujemy swoją tożsamość kulturową. A symbol drzewa, którym posłużyłam się do opisania gminy Czarna, idealnie wpisuje się w tradycje garncarskie, czyli ponad 100-letnie korzenie, z których wyrastają dziś nowe pędy, czyli nowe działania.
Historia garncarstwa stała się dla Was podstawą, by zbudować nowoczesny wizerunek gminy i przejść ewolucję w promowaniu garncarstwa od tradycyjnej Zagrody Garncarskiej po innowacyjny Ośrodek Garncarski Medynia, który w tym roku rozpocznie swoją działalność.
Na każdym etapie promowania tych tradycji pojawiali się kolejni ludzie, niezwykle ważni w budowaniu tej historii. I to z nimi udawało się skutecznie działać.
Zaczęło się w 2000 roku od powstania Zagrody Garncarskiej.
To był czas, kiedy pojawiały się przedakcesyjne programy finansowe i coraz głośniej mówiło się o wejściu Polski do Unii Europejskiej, a tym samym o świadomej promocji lokalnych produktów i tradycji. Wiele w tym temacie zrobiła moja poprzedniczka, pani Janina Szmuc, która przed laty, jeszcze w latach 80. XX wieku, współpracowała z licznie działającymi wówczas na terenie gminy garncarzami. To były czasy współpracy z Centralą Przemysłu Ludowego i Artystycznego, czyli popularną Cepelią, oraz merytorycznych patronatów Wojewódzkich Domów Kultury nad gminnymi instytucjami kultury. Po 1989 roku rynek rzemiosła się załamał i od samorządów już zależało, jak kultura na prowincji będzie się dalej rozwijała. Jeśli chodzi o Medynię, przełomowym był 2000 rok, kiedy ówczesnym wójtem gminy Czarna był obecny poseł PiS, Kazimierz Gołojuch. Wówczas zapadła decyzja o stworzeniu Zagrody Garncarskiej w Medyni Głogowskiej. Powstał projekt "Medynia – gliniane złoża”, w ramach którego utworzono Zagrodę Garncarską: przeniesiono dwa drewniane domy, zbudowano tradycyjny piec do wypalania ceramiki i zorganizowano pierwsze warsztaty garncarskie. W 2006 r. gmina zrealizowała kolejny projekt, w ramach którego wytyczono i oznakowano ścieżkę turystyczną „Garncarski Szlak”, która prowadzi do wszystkich obiektów związanych z dawnym ośrodkiem garncarskim na terenie czterech miejscowości.
20 lata temu „Zagroda Garncarska” powstała w tradycyjnym stylu.
W tamtym czasie taka była jej rola – miała być przede wszystkim miejscem warsztatów garncarskich dla dzieci z Medyni. Chcieliśmy też znaleźć miejsce, w którym można byłoby wyeksponować ceramikę, jaką od garncarzy w latach 60. i 70. XX wieku zebrała Ochotnicza Straż Pożarna. Dzięki OSP udało się ocalić bezcenną kolekcję ceramiki i naczyń. Wspaniała rzecz, której dziś nie udałoby się nam odtworzyć – większość z tamtych garncarzy już nie żyje. A tak, posiadamy unikatowe naczynia, oryginalnie zdobione i szkliwione. Wszystkie one są opisane i skatalogowane. Ta kolekcja stanowi dziś bardzo ważną część tworzonego Ośrodka Garncarskiego Medynia.
Fot. Tadeusz Poźniak
Od 2000 roku rozpoczyna się świadome budowanie lokalnej marki opartej na garncarstwie, ale nie byłoby to możliwe bez Władysławy Prucnal, ikony medyńskiego garncarstwa.
To jest osoba, wokół której garncarstwu udało się nadać rangę kultury. Wielki autorytet lokalny, 86-letnia mieszkanka Medyni Głogowskiej, autorka rzeźb ceramicznych, która ukochała Medynię i z którą od zawsze się utożsamia. Władysława Prucnal pochodzi z rodziny garncarzy, a figurki z gliny tworzy od dziecka. Pierwsze muzeum ceramiki powstało w prywatnym domu artystki i tak naprawdę dzięki temu możliwy był proces powrotu do tradycji garncarskich Medyni i do ich promowania.
Z Władysławą Prucnal wiąże się też niezwykła historia filmowa. W 1949 roku do Medyni przyjechało Muzeum Archeologiczne i Etnograficzne z Łodzi i wspólnie z łódzką „filmówką” prowadziło badania nad ośrodkami garncarskimi w województwie rzeszowskim. To potwierdza, jak ważnym ośrodkiem garncarskim zaraz po wojnie była Medynia. Zespół nagrał film i wykonał wiele dokumentalnych zdjęć. Pojawia się na nich14-letnia dziewczynka rzeźbiąca w glinie. To była Władysława Prucnal. Już wtedy tworzyła figurki przedstawiające mieszkańców wsi, którzy zajęci byli pracą, różne scenki rodzajowe, a tym samym w rzeźbie zatrzymywała świat z okresu swojego dzieciństwa. Niejako robiła „zdjęcia” tamtych czasów i utrwalała Medynię w glinianych figurkach. Jej twórczość pokazuje wizerunek wsi, jaką pamięta z lat swojej młodości. Tej, która przeminęła, ustępując miejsca cywilizacji końca XX wieku. Tak powstała kolekcja licząca kilka tysięcy rzeźb. Drugie takie muzeum z pracami Władysławy Prucnal, ale z jeszcze większą liczbą eksponatów jest w Pieckach na Mazurach. Stworzyła je przyjaciółka artystki, Walentyna Dermacka, miłośniczka jej talentu, która zamawiała u niej całe kolekcje. Dzieło to kontynuuje obecnie jej córka, Maria Dermacka, równie mocno związana z artystką.
W Medyni Galeria Władysławy Prucnal istnieje od lat 80. XX wieku. Artystka pisze o tym miejscu w swoich wierszach – przebija w nich niejako żal do Medyni, że jej prace stanęły w galeriach i muzeach na całym świecie, ale nie mają swojego specjalnego miejsca w Medyni. Dlatego też sama, w drewnianym domu po rodzicach utworzyła galerię ze swoimi pracami – trzy izby od podłogi po sufit wypełnione rzeźbami. Do tego przeszklony ganek ozdobiony glinianymi figurkami – urzekające miejsce.
Sztuką Władysławy Prucnal zachwyciła się Angielka, Christina Rickards-Rostworowska, która napisała książkę „Sztuka z ziemi zrodzona”, o rzeźbiarce z Medyni Głogowskiej. Piękny album wydany został w dwóch wersjach językowych.
W połowie lat 90. Christine Rickards trafiła na targ w Rzeszowie, gdzie ze zdumieniem zobaczyła stoisko garncarskie. Podobne naczynia gliniane widziała dotąd tylko w muzeach etnograficznych. Kupiła kilka garnków i poprosiła sprzedawcę o napisanie na kartce nazwy miejscowości, z której wyroby pochodzą. Do Medyni Głogowskiej trafiła w roku 2009. Zwiedziła drewnianą chatę-prywatne muzeum Władysławy Prucnal. Było to dla niej olśnienie, mogę na pamięć cytować to, co później napisała o tej wizycie: „W najśmielszych przypuszczeniach nie spodziewałam się czegoś tak niezwykłego. Kolorowe, połyskujące w świetle lampy, przeróżne figurki pokrywały dosłownie każdy centymetr ekspozycji; chłopi przy pracy i przy modlitwie, figurki świętych, sceny biblijne, polscy bohaterowie narodowi, nie wspominając o ptakach, gwiżdżących kogucikach i kwiatach.(…) Miałam odczucie, jakbym znalazła się w innym świecie”.
Wtedy po raz kolejny pomyślałaś, że nie ma czegoś takiego jak kultura prowincjonalna, jest kultura, albo kicz?!
Nie mam wątpliwości, że nasze zbiory i dziedzictwo, to kultura najwyższej próby. Potwierdzają to osoby przyjeżdżające z różnych stron, znawcy i propagatorzy utalentowanych artystów.
Sami państwo Rostworowscy w ogromnym stopniu zasłużyli się dla Medyni. Stworzyli rzetelne studium etnograficzne, cytujące kilkadziesiąt publikacji książkowych, katalogi wystaw sztuki ludowej, archiwum prasowe i audiowizualne. A co najważniejsze: pasja, z jaką piszą o swej bohaterce, daleko wykracza poza suchą naukową faktografię. Powstał esej o artystce z naszego regionu i o uniwersalnym języku sztuki. To właśnie oni odkryli, że łódzka „filmówka” nagrała film i wykonała zdjęcia, na których występuje nastoletnia Władysława Prucnal. Dotarli do dokumentów w archiwach Muzeum Archeologicznego i Etnograficznego w Łodzi, film odtworzyli z pociętych taśm i zdigitalizowali. Co więcej, przekazali go nam, z zastrzeżeniem, że nie możemy go nigdzie wypożyczać, a jedynie prezentować u siebie. Dzięki temu nie Medynia wyjeżdża do świata, ale świat zjeżdża do Medyni. Film stał się ważną częścią przygotowywanej właśnie ekspozycji stałej.
W którym momencie stało się jasne, że rola Zagrody Garncarskiej już się wyczerpała i potrzebna jest rewolucyjna zmiana, która lokalną tradycję garncarską wprowadzi w XXI wiek?
Odnalezienie filmu, powstanie albumu w 2013 roku, na pewno zainspirowały nas, by szukać nowych rozwiązań dla zagrody, ale te pomysły były już wcześniej. Nie bez znaczenia okazały się również nasze kontakty ze School of Form w Poznaniu. Czułam, że potrzebne są zmiany. Uważałam, że nie ma sensu oferować gościom iluzji przenoszenia się w czasie do XIX wieku, zwłaszcza, że funkcjonujemy w samym centrum współczesnej wsi.
Po rozmowach z wieloma osobami ze środowisk akademickich i etnograficznych zgodnie uznaliśmy, że wspomniana iluzja nie jest najlepszym pomysłem, tym bardziej, że zagłębie garncarskie ma swoje udokumentowane początki w XIX wieku, ale rozkwit tej działalności miał miejsce w latach 60., 70. i 80 XX. Powstające tu w tych czasach liczne warsztaty czy wręcz małe manufaktury produkcyjne (gdzie np. wytwarzano masowo tylko doniczki) potwierdzały, że jesteśmy nie tylko zagłębiem kulturowym, ale też w jakimś stopniu „przemysłowym”.
I tak zrodziła się idea Ośrodka Garncarskiego w Medyni. Zagroda Garncarska poddana została naprawdę dużej rewitalizacji, w której połączono nowoczesne rozwiązania architektoniczne i multimedialne z tradycyjną zabudową drewnianą. Istniejące budynki rozbudowano i przebudowano, powstały też nowe. Najważniejszy dla tego miejsca – piec garncarski widoczny jest z drogi i przyciąga turystów. Powstała wspaniała makieta ceramiczna zagłębia garncarskiego – zainstalowana w posadzce budynku muzeum, podświetlona i przykryta szkłem. Wszystko to kosztowało ponad 6 mln zł, a otwarcie już jesienią tego roku.
Powstało piękne miejsce architektonicznie, ale co ważniejsze, Ośrodek mentalnie i kulturowo wprowadził garncarstwo w XXI wiek. Udał się nam innowacyjny powrót do przeszłości z planami na przyszłość. Całą dokumentację badawczą i historyczną zagłębia, nagrania, zdjęcia to wszystko uda się nam wyeksponować i wykorzystać w nowym obiekcie. Ceramika otrzymała nowe życie, a powstałe miejsce inspiruje w najlepszym tego słowa znaczeniu.
Powstało miejsce dla kogo?
Przede wszystkim dla lokalnej społeczności, ale też dla każdego, kto szuka inspiracji. Zupełnie inne od dotychczasowej Zagrody Garncarskiej, składającej się z dwóch drewnianych chat, szopy z piecem garncarskim i wiaty. Nowe miejsce było dużym wyzwaniem, bo najistotniejsze było nadanie nowego kształtu i sensu obiektowi już istniejącemu i przeprowadzenie go ku nowoczesności. Pamiętam wielogodzinne dyskusje z wójtem gminy, Edwardem Dobrzańskim, gdy wspólnie szukaliśmy najlepszych rozwiązań. To nie było proste zadanie, tym bardziej, że wiele osób oczekiwało, iż powstanie tutaj coś w rodzaju Muzeum Wsi Medynia, co naprawdę nie byłoby dla tego miejsca dobrym rozwiązaniem. Pięknych skansenów na Podkarpaciu mamy już wystarczająco dużo, nie było sensu robić kolejnego.
Czytając kiedyś gazetę dla architektów, natknęłam się na artykuł Justyny Olesiak, architektki z Politechniki Krakowskiej, która opisywała rewitalizację dawnych budynków we współczesnym ujęciu na przykładzie domu łemkowskiego, który bardzo pięknie zagospodarowała. Napisałam do niej o Medyni i naszych planach. Temat bardzo ją zainteresował i to, co obecnie oglądamy w Ośrodku, to jej wstępna wizja. Od początku zależało mi, by powstały obiekty związane z cegłą (bo na tym terenie istniały cegielnie, a powojenne pracownie budowano z tego materiału) i takie trzy ceglaste budynki mamy, z pięknym ażurem ceglanym. Wójt gminy, Edward Dobrzański, od razu zaakceptował wizję tego miejsca, za co jestem ogromna wdzięczna, bo powstała odważna koncepcja. Myślę, że czas pokaże, iż to była dobra decyzja.
Co powstało w nowych budynkach?
Mają charakter wystawienniczy, warsztatowy oraz informacyjny w połączeniu ze sklepem oferującym ceramikę. Najważniejszy jest budynek wystawienniczy zlokalizowany przy drodze krajowej, z pięknie wyeksponowanym piecem garncarskim, co przyciąga wzrok wszystkich osób znajdujących się w pobliżu. Przeszklone ściany nadają mu nowoczesny kształt, a jednocześnie pozwalają wyeksponować ceramikę, także nocą, gdy podświetlona widoczna jest z daleka.
Kolekcja składa się z tradycyjnych i nowoczesnych naczyń. Pokazujemy garncarską historię Medyni od połowy XIX wieku, odkąd mamy dokumenty potwierdzające istnienie tutaj warsztatów garncarskich, aż do czasów współczesnych. Obok siebie stoją naczynia, które przed laty służyły do noszenia jedzenia dla pracujących w polu żniwiarzy, przez ceramikę dekoracyjną z czasów Cepelii, jak choćby karafki, kieliszki czy filiżanki do kawy, aż po nowoczesne w formie „siwaki”. Dopełnieniem całości jest bardzo ważna ceramika artystyczna i piękne prace Władysławy Prucnal, ale też zapomniana ceramika Emilii Chmiel, która zmarła zaraz po wojnie, a którą można uznać za prekursorkę ceramiki artystycznej w Medyni. Jej prace mamy nadzieję pozyskać z Muzeum Etnograficznego w Rzeszowie czy Muzeum-Zamku w Łańcucie.
Bardzo ważną częścią ekspozycji będzie też wspomniany archiwalny film, przeniesiony tu autentyczny kominek ceramiczny autorstwa Stefana Głowiaka, wykonany w latach 80. XX wieku, czy sylwetki i prace najbardziej znaczących twórców zagłębia garncarskiego z ostatnich 150 lat.
To z nimi związana jest piękna makieta autorstwa Anny Hass-Brzuzan, którą będzie można oglądać w podłodze przy wejściu do budynku wystawienniczego.
Makieta jest trójwymiarowym przedstawieniem terenu całego dawnego zagłębia garncarskiego z czterema wioskami. Ilość zaznaczonych na niej pieców garncarskich obrazuje skalę rzemiosła, jakim trudnili się tutejsi mieszkańcy. Prace nad makietą poprzedzone zostały badaniami terenowymi przeprowadzonymi przez GOKiR w Czarnej w 2017 i 2018 roku oraz licznymi konsultacjami środowiskowymi. Dzięki nim udało się pozyskać informacje o piecach garncarskich, co pozwoliło precyzyjnie przyporządkować je do konkretnych punktów na mapie z odniesieniem do nazwisk garncarzy- właścicieli poszczególnych obiektów.
Makieta ukazuje więc rozmieszczenie pieców, które zapisały się w pamięci mieszkańców, a także tych, które istnieją do dziś.
Przyjęliśmy, że dzieło będzie artystycznym przedstawieniem zagłębia z okresu II połowy XX wieku, stąd bryła współczesnego kościoła czy obecny przebieg dróg. Szkliwiona barwna ceramika pozwoliła na pokazanie urody całego obszaru, z szachownicą pól, strumieniami, lasami i stawami. Już się cieszę, gdy sobie wyobrażę młodych ludzi poszukujących na makiecie miejsca, w którym znajdował się kiedyś piec ich pradziadka.
Ośrodek Garncarski będzie tętnił życiem cały rok. Cegła, kamień, drewno i szkło, do tego dużo światła i przestrzeni – bardzo funkcjonalne i przyjazne człowiekowi miejsce. I co najważniejsze, w nowych budynkach jak w lustrze odbijają się stare, piękne czarno-białe chaty. Uzupełnieniem całości jest ogromny drewniany taras, na którym można przysiąść podczas kameralnych koncertów i widowisk plenerowych, bez rozkładania ławek czy innych siedzisk.
Fot. Tadeusz Poźniak
W Ośrodku atrakcji będzie więcej.
Wybudowaliśmy też roboczy piec garncarski, w którym zamierzamy wypalać ceramikę w tradycyjny sposób. Chodzi o to, by ta umiejętność została przekazana młodemu pokoleniu. Będzie również miejsce informacji turystycznej i sklep z ceramiką. Z Ośrodka wychodzić będziemy na Uliczkę Garncarską imienia Władysławy Prucnal, po drodze zaglądając do galerii artystki, dalej do Pracowni Edwarda Jurka, by dojść do kościoła pw. Nawiedzenia NMP z imponującymi ceramicznymi mozaikami projektu prof. Jana Budziły. Mozaika została wykonana w latach 60. XX wieku z udziałem dużej społeczności garncarzy. Istniejąca droga gminna wszystkie te miejsca łączy, ale zostanie poszerzona, stając się niejako deptakiem, gdzie będziemy organizować kiermasze, wystawy i mini koncerty. Staną tam nowe lamy i ekspozytory z informacjami o twórczości Władysławy Prucnal, wzbogacone o jej wiersze. Zależy mi, by osoby, które zwiedzają Galerię bez przewodnika, mogły jak najwięcej dowiedzieć się o niej i jej twórczości.
Jakie muszą być spełnione warunki, by prowincja mogła inspirować? Medyni to się udało.
W samorządach, wśród osób decyzyjnych i organizatorów festynów, często można usłyszeć głosy, że społeczność wiejska preferuje tylko kulturę ludową w tradycyjnym opakowaniu i disco polo. To nieprawda. Raczej jest na to skazana, często nie mając możliwości wyboru. Uważam, że warto iść pod prąd, a ludzie, nieważne na wsi, czy w mieście, intuicyjnie wyczuwają, co jest wartościowe. Każda miejscowość ma swoją historię, tradycje. Warto je wykorzystywać i nie bać się używać do tego nowoczesnych narzędzi, szukać nietypowych rozwiązań, bo przecież świat się zmienia, my się zmieniamy, nie musimy udawać, że to się nie dzieje. Stąd symbol „drzewa”, o którym mówiłam. Pokazuje, jak dużą siłę czerpiemy z przeszłości, ale konieczna jest nieustanna otwartość na nowe, tak jak drzewo co roku ma nowe liście i zmienia swój kształt.
Od ponad 20 lat pracujesz nad rozwojem i promocją gminy Czarna. A gdyby odwrócić role – co Ty otrzymałaś od tego miejsca przez ostatnie dwie dekady?
Siłę i hart ducha. Ośrodek jest ukoronowaniem tego wszystkiego, co robiłam z fantastycznymi współpracownikami, bo to jest zawsze praca zbiorowa. Bywało, że czułam się, w tym co robię, bardzo osamotniona, ale to diametralnie zmieniło się w ostatnich latach. I w samorządzie, i w instytucji mam zespół ludzi, którzy tworzą dojrzały, doświadczony team.
O rozwoju Ośrodka Garncarskiego w czasach współczesnych ostatecznie decydował samorząd. W Medyni nie było czegoś takiego, jak organizacja zrzeszająca miłośników tradycji, jak to miało miejsce np. w Markowej. Choć poniekąd ten samorząd tworzą przecież potomkowie garncarzy, w tym sam wójt gminy, ja, czy wielu innych zaangażowanych w te działania pracowników mieszkających w Medyni czy Zalesiu. Poza tym w tutejszym zagłębiu przez lata istniało dziesiątki manufaktur garncarskich, a każda z nich walczyła o przetrwanie na rynku. To oznacza, że lokalni mieszkańcy mniej jednoczyli się wokół jednego społecznego projektu, a bardziej zajęci byli swoim warsztatem. Ten historyczny rys był też widoczny w trakcie tworzenia Ośrodka.
Patrząc z punktu widzenia animatora kultury, czego brakuje Ci najbardziej w Polsce małych miasteczek i wsi?
Na przekór wszystkiemu, uważam, że lokalne instytucje kultury to dziś świetne miejsca, autentyczne koła zamachowe rozwoju samorządów. Najmniejsze instytucje kultury, przy wsparciu ze strony władz mogą robić rzeczy naprawdę wspaniałe i wartościowe, ściągające ludzi z całej Polski i Europy. Jak już mówiłam, chciałabym abyśmy my, organizatorzy imprez, zwłaszcza ludzie kultury, mniej koncentrowali się na ich charakterze rozrywkowym a bardziej na kulturalno- edukacyjnym. Chciałabym bardzo, aby wydarzenie takie jak Jarmark Garncarski w Medyni ewaluowało w stronę lubiąskiego Slot Art Festiwal. Jestem pewna, że teraz mamy potencjał na tak urocze przedsięwzięcia.
Walka ze stereotypowym myśleniem o kulturze na prowincji – strzecha, kapusta kiszona i zespół ludowy, trwa nadal, czy to już przeszłość?
To się zmienia, tak samo, jak zmienia się myślenie o Rzeszowie w skali Polski. W naszych gminach, w raz z nowymi projektami infrastrukturalnymi funkcjonują studia nagrań, sale wystawiennicze, doskonale wyposażone w sprzęt techniczny są sale widowiskowe . Polska lokalna przechodzi niebywałą transformację, zwłaszcza w miejscowościach o kilkanaście lub kilkadziesiąt kilometrów oddalonych od dużych ośrodków miejskich. Coraz więcej osób z dużych miast osiedla się w takich miejscowościach, a tym samym ściągają na prowincję wielkomiejskie nawyki i przyzwyczajenia, także doświadczenia. Nierzadko te osoby wychodzą ze znakomitymi pomysłami i inicjatywami, co można w gminie zrobić – chcą być aktywne w lokalnych społecznościach. Zakładają stowarzyszenia, wnoszą nową energię i bezmyślnością byłoby tego nie wykorzystać. Trzeba tylko umieć nawiązać z tymi ludźmi kontakt i wciągnąć ich w życie gminy. W Medyni, w gminie Czarna tak się dzieje coraz częściej.
Małgorzata Wisz, od 24 lat dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury i Rekreacji w gminie Czarna. Absolwentka wychowania plastycznego na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie. Współtwórczyni projektu Ośrodek Garncarski w Medyni. Mama czwórki dzieci, entuzjastka wzornictwa przemysłowego, która za dyplomowy serwis ceramiczny „Gawrony” otrzymała I nagrodę „Wzorowe Podkarpacie”. Medynianka, dla której Medynia stała się sposobem i treścią życia rodzinnego oraz zawodowego, ale nie wyklucza, że jeszcze kiedyś osiądzie w Gdańsku albo Nowym Jorku, bo od dziecka kocha metropolie i ta miłość pozostaje niezmienna.
Fotografie powstały w Ośrodku Garncarskim Medynia. Tytuł artykułu został zaczerpnięty z nazwy projektu „Tradycja proszona na scenę”, który jest obecnie realizowany przez Gminny Ośrodek Kultury i Rekreacji w gminie Czarna.