Mieli niewiele ponad 40 lat, gdy mogli skoncentrować się na smakowaniu życia i odcinaniu kuponów od zysków, jakie osiągnęli budując przez 15 lat sieci internetowe w Polsce, ale bardziej ich to przerażało niż cieszyło. Marzanna i Ryszard Skotniczni wymarzyli więc sobie hotelarski biznes, gdzie polska gościnność byłaby świętością, a w poszukiwaniu pięknego, historycznego miejsca przejechali pół Polski. W szary, zimowy dzień 8 lat temu zatrzymali się przed Dworem Kombornia, którego dwa miesiące później byli już właścicielami. Zostawili Kraków, z którym związani byli od zawsze, zabrali dwóch najstarszych synów i osiedli w Komborni na dobre i złe. Żartują, że tak mocno wrośli w Podkarpacie, jego zalety i wady, że bardziej już nie można.
Gdy w Polsce lat 90. XX wieku powstawały pierwsze biznesy, przyszli właściciele Dworu Kombornia, jako bardzo młodzi ludzie startowali w branży IT, należeli do pionierów Internetu w Polsce. Przez kilkanaście lat pracowali po kilkanaście godzin na dobę, ale cieszyło ich wszystko: rozwój przedsiębiorczości, możliwość kreowania, praca we własnej firmie rodzinnej prowadzonej wspólnie z bratem Ryszarda Skotnicznego, w końcu sukces finansowy. W tamtym czasie na świat przyszło trzech ich synów, Marzanna Skotniczna na kilka lat poświęciła się wychowywaniu dzieci, aż w końcu około 2006 roku postanowili wycofać się z budowy sieci internetowych.
Nie mieli pojęcia o hotelarstwie, ale doskonale wiedzieli, jakie miejsce chcieliby stworzyć. – Idealne na wypoczynek dla ludzi dużo pracujących, wymagających, blisko natury, gdzie można poczuć przeszłość miejsca, naładować akumulatory, odbudować więzi rodzinne i uzyskać wewnętrzny spokój – mówi Marzanna Skotniczna. – Uznaliśmy, że lokalizacja jest sprawą drugorzędną, najważniejszy jest klimat, urok, to "coś", co sprawi, że ludzie będą chcieli tu przyjeżdżać. Dwór Kombornia wydał się idealny i… to był duży idealizm z naszej strony, zwłaszcza, że kiedy zobaczyliśmy obiekt w 2007 roku – to były właściwie tylko mury i dach. Przez kolejne dwa lata konieczny był ogromny remont za ogromne pieniądze, ale w listopadzie 2009 roku dopięliśmy swego – powitaliśmy pierwszych gości.
– Zamieniliśmy pieniądze na dwór i jesteśmy szczęśliwi – śmieje się Ryszard Skotniczny. – Inwestycja w Kombornię, to nie jest inwestycja na jedno pokolenie. Takich obiektów na mapie Polski nie przybywa, dla mnie to miejsce z każdym rokiem nie traci, ale nabiera wartości. Pewnie łatwiej i taniej byłoby zbudować coś od nowa, ale nie jestem entuzjastą kreowania wyjątkowych miejsc w nowych murach, patyna czasu jest niezbędna. Chcieliśmy miejsce z historią, parkiem, duszą i udało się nam spełnić marzenie, dlatego nie pozwalamy sobie na narzekanie. W tych murach jest historia setek lat, tego nie da się wykreować za żadne pieniądze choćby i za życia trzech pokoleń. To są rzeczy bezcenne. Czasem tylko żartujemy, że mówiąc o naszych działaniach sprzed zakupu Komborni, mówimy o naszym "poprzednim życiu". Od 2009 roku, a właściwie jeszcze wcześniej jesteśmy z tym miejscem związani na stałe i ciągle nas fascynuje, choć "frycowe" przez pierwszych pięć lat działalności zapłaciliśmy. Uczyliśmy się na własnych błędach, a marzenia i wyobrażenia musieliśmy konfrontować z trudną rzeczywistością, na którą nie zawsze mieliśmy i mamy wpływ.
Długa historia Dworu w Komborni
Sam Dwór w Komborni to ziemiańska siedziba, której historia sięga XVI w. Jest jednym z lepiej zachowanych zespołów rezydencjonalnych na Podkarpaciu z niełatwą historią przez ostatnie dziesiątki lat. W czasie II wojny światowej dwór zajmowali Niemcy, po nich przyszli Sowieci. Ci pierwsi rozkradli cenne rzeczy, ci drudzy splądrowali i zdewastowali wnętrza. Po wojnie dwór przeznaczono na szkołę rolniczą, potem magazyn zbożowy, w końcu warsztat samochodowy i stolarnię. Gdy w latach 90-tych XX wieku dwór przejęła Akademia Medyczna w Krakowie, rozpoczął się jego remont pod nadzorem prof. Lesława Grzegorczyka z Rzeszowa. Na przełomie XX i XXI wieku obiekt kupiła krośnieńska firma meblowa "Nowy Styl", ale ostatecznie Dwór Kombornia w 2007 roku trafił w ręce rodziny Skotnicznych, którzy przywrócili mu dawną świetność. Dziś Kombornia to 10-hektarowa posiadłość, w skład której wchodzą: dworski park, dwór, oficyna, stajnia, budynek techniczny i spichlerz. Powstał tu luksusowy hotel butikowy z zapleczem konferencyjnym, bankietowym, SPA i Wellness mogący przyjąć około 100 gości w 40 pokojach.
Marzanna i Ryszard Skotniczni kupując dwór od początku wiedzieli, że chcą tworzyć biznes rodzinny. – My zaczynaliśmy remont Komborni, a nasi dwaj najstarsi synowie; Jakub i Mikołaj kończyli studiować zarządzanie zasobami ludzkimi i finanse w Krakowie – wspomina Ryszard Skotniczny. – I… zdecydowali się tutaj przenieść z nami na stałe. Może to zaskakujące, ale oni od początku byli wspólnikami i udziałowcami w tym przedsięwzięciu, czują się za nie odpowiedzialni, a poza tym dla tak młodych ludzi rzadko jest szansa w życiu, by coś współtworzyć i kreować na tak dużą skalę od zera. Najmłodszy syn Piotr, który mieszka w Krakowie, gdzie studiuje prawo i ekonomię, też czuje się związany z tym miejscem i wspiera nas zdalnie.
Rodzinne zarządzanie bywa jednak trudne. – Każdy ma prawo wyrazić swoje zdanie, co wydłuża czas negocjacji, w końcu ktoś musi podjąć ostateczną decyzję i jestem to ja – mówi Ryszard Skotniczny. – Oczywiście, tych punktów spornych staramy się unikać koncentrując na własnych obszarach zarządzania i jak najmniej wchodzimy sobie w drogę. Żona jest menedżerem SPA, Jakub zajmuje się gastronomią i eventami, ja jestem dyrektorem obiektu, a Mikołaj pilnuje naszych dodatkowych przedsięwzięć biznesowych, czyli Salonu Win Karpackich i produkcji czekolady ChocoWine.
Dwór Kombornia to bowiem nie wszystko, na czym koncentrują się Skotniczni. Od 4 lat realizują projekt – Salon Win Karpackich, w ramach którego dostarczają wina karpackie do sklepów i restauracji w całej Polsce, a na miejscu w Komborni gwarantują gościom najlepsze trunki ze Słowacji, Węgier, Rumunii i Czech oraz Polski. Jest też produkcja własnej czekolady, znanej już w Polsce i poza jej granicami.
Skotniczni przyznają, że w ciągu tych kilku lat, od kiedy kupili Dwór Kombornia w sposób niezwykły związali się i przywiązali do Podkarpacia. Wspólnie z dwoma synami na stałe mieszkają na terenie obiektu i dwór jest dla nich domem.
– To co robimy, stało się dla nas sposobem na życie. Hotelarstwo pojmujemy jako bycie niezwykle gościnnym w stosunku do każdego, kto do nas przyjeżdża- tłumaczy Marzanna Skotniczna. – Staramy się to robić najlepiej, jak potrafimy i po 6 latach, chyba udało się nam stworzyć markę Kombornia na nowo, przywrócić jej tradycję, bo proszę pamiętać, że przez dziesięciolecia ona utraciła tę ciągłość, którą ma np. Krasiczyn.
Od zawsze dwór miał być centrum wydarzeń, miejscem, gdzie zjeżdżano z daleka i bliska i tak dzieje się też w Komborni, choć nie tak szybko i jeszcze nie na taką skalę, jak to kilka lat temu wydawało się Ryszardowi Skotnicznemu.
Udział turystyki w PKB w Polsce wynosi 5,3 proc., czyli co 20 złotówka w naszym kraju pochodzi z turystyki. Na Węgrzech to aż 9, 1. proc. udziału w PKB. Czy można to zmienić? Pewnie tak, ale gdy ministerialny budżet na turystykę w Polsce wynosi około 45 mln zł, z czego 35 mln zł pochłoną koszty utrzymania urzędników i organizacyjne, to realnie na wsparcia turystki zostaje 10 mln zł i to jest stanowczo za mało.
– Gdy kupowaliśmy Kombornię, wierzyłem, że do 2012 roku gotowa będzie autostrada przez całe Podkarpacie, a kilka lat później S-19 skomunikuje nas z Warszawą. Takie były zapewnienia rządzących. Przy takiej infrastrukturze lokalizacja Komborni byłaby znakomita, godzinę jazdy od lotniska w Rzeszowie i dróg szybkiego ruchu. Stało się jednak inaczej. Wprawdzie mamy już autostradę do Rzeszowa, na szczęście, ale dalej nie mamy dobrej, szybkiej drogi na południe regionu i szybkiego połączenia z Warszawą. Dla mnie to absurd, że z Rzeszowa można dojechać autostradą do Berlina, stolicy Niemiec, a nie można do stolicy Polski – mówi właściciel dworu.
I nie ma wątpliwości, że konsekwencje tego są fatalne. Bez S-19 do Barwinka nie ma szans na dynamiczny rozwój Krosna, Jasła, Sanoka, czy Bieszczadów. Nie ma też szans na dynamiczny rozwój turystki w sytuacji, gdy z Warszawy na weekend na Podkarpaciu jedzie się minimum 6 godzin w jedną stronę i tyle samo z powrotem. A szkoda, tym bardziej, że mamy świetne zabytki, piękną przyrodę i przede wszystkim bardzo konkurencyjne ceny.
Największe nasze atuty to regionalność i autentyczność
Naprawdę mamy się czym chwalić, ciągle jednak brakuje nam świadomości własnych zalet i dobrego serwisu. Dziś turysta biznesowy, okazjonalny, wakacyjny, każdy, pyta o lokalne piwo, wódkę, warzywa, sery, owoce, wędliny, ceni sobie regionalność, unikalność i wyjątkowość.
– Na początku działalności też staraliśmy się mieć bardzo europejski hotel, po wejściu do którego nie wiadomo za bardzo było, czy to Warszawa, Kraków, czy może Wiedeń. Szybko jednak zrezygnowaliśmy z tej "poprawności" i skoncentrowaliśmy się na naszej niepowtarzalności – mówi Marzanna Skotniczna. – W turystyce najlepiej sprawdza się autentyczność. Dlatego na naszych stołach są lokalne piwa, chleb czy jajka z sąsiedniej wsi, jarzyny od zaprzyjaźnionych gospodarzy, a warzywa, owoce i zioła z naszego ogrodu.
Ryszard Skotniczny, odkąd osiadł na Podkarpaciu nieustannie obserwuje i analizuje otaczającą go infrastrukturę, rozwój ekonomiczny i społeczny regionu, jego potencjał rynkowy oraz plany władz dotyczące rozwoju Podkarpacia. Z tego też powodu zdecydował się na bycie wiceprezesem Podkarpackiej Regionalnej Organizacji Turystycznej.
– Jestem praktykiem i uważam to za swój największy atut – mówi. Istotny w konfrontacji z koncepcjami urzędników, które niekiedy zbyt dalekie są od realiów. Ryszard Skotniczny pytany o swoje pomysł na ten region, jest w równym stopniu entuzjastą co sceptykiem. Po pierwsze marzy mu się zjednoczenie przedstawicieli podkarpackiego biznesu turystycznego. Na początek może kongres na około 400 osób działających czynnie w tej branży sprawiłby, że idealnie umieliby ze sobą współpracować lokalni restauratorzy, hotelarze, przewodnicy, przewoźnicy, producenci żywności, organizatorzy eventów. To niezbędne, jeśli chce się turystom zaoferować szeroki wachlarz sprawdzonych atrakcji i pewnych adresów, gdzie nikt za nikogo nie będzie się wstydził.
– Musimy też wypracować spójny przekaz promocyjny Podkarpacia, bo jak na razie poszczególne gminy i miasta podejmują oderwane od siebie działania, zamiast skoncentrować się na wspólnym działaniu, czym i jak chcemy się chwalić, bo atutów nam nie brakuje. Spokój, cisza, piękna przyroda, zabytki z Listy UNESCO, wspaniałe miasta; Sanok, Przemyśl, Jarosław – wylicza Skotniczny. I dodaje, że nie ma wątpliwości, że przy rozsądnej polityce wspierającej rozwój turystyki, odsetek ludności Podkarpacia żyjącej z tej branży mógłby wzrosnąć co najmniej trzykrotnie. Rzeczywistość jednak skrzeczy, a szkolnictwo turystyczne nie czuje się winne, jeśli absolwenci szkół gastronomicznych, czy hotelarskich nie mówią biegle po angielsku, choć bez tej umiejętności nie można być nawet recepcjonistą, czy kelnerem, nie wspominając już o obsłudze w najlepszych restauracjach i hotelach. Nie rozwiązując systemowo problemów dotykających całej branży, nie sprawimy też jej nagłego rozkwitu, bez względu na to, w jak wielu strategiach ją zapiszemy i opiszemy.
Bardzo ważna jest też społeczna odpowiedzialność biznesu, nie tylko w branży turystycznej, co warto propagować wśród regionalnych przedsiębiorców – uważa Marzanna Skotniczna. – Od początku naszej obecności w Komborni staramy się angażować społecznie, wrastać w miejscowe środowisko. Może zabrzmi to nieco patetycznie, ale czujemy się spadkobiercami tradycji i praktyk, gdzie dwór zawsze wspierał i pomagał, był inspiratorem dla innych. To są najlepsze polskie tradycje i warto je kontynuować. Nie można tylko konsumować, warto poczuć się odpowiedzialnym za miejsca i ludzi.
A skoro w ich biznesie najważniejsza jest gościnność, nie wyobrażają sobie, by przy okazji Bożego Narodzenia nie zapraszać do dworu osób samotnych, biednych i potrzebujących. – W tym roku zorganizowali Opłatek Maltański w Dworze Kombornia i była to pierwsza edycja tej akcji charytatywnej w Diecezji Przemyskiej pod patronatem honorowym arcybiskupa Józefa Michalika. Ogólnopolska akcja Opłatek Maltański, organizowana jest przez Zakon Maltański w Polsce nieprzerwanie od 13 lat, a jej misją jest ofiarowanie duchowego i materialnego wsparcia potrzebującym, rodzinom wielodzietnym, osobom samotnym i niepełnosprawnym w czasie świąt Bożego Narodzenia – mówi Ryszard Skotniczny. – Przy naszych stołach zasiadło 160 osób, dorosłych i dzieci, a po kolacji nikt nie wyszedł z dworu bez prezentu.