Z Martą Pańczak, terapeutką Shiatsu, właścicielką Studia Masażu – Remedium, rozmawia Aneta Gieroń
Aneta Gieroń: W naszym zglobalizowanym i ciągle przyspieszającym świecie, zachowanie równowagi między pracą a życiem osobistym staje się wyzwaniem, a dobrostan psychiczny pożądany przez każdego z nas. Zwłaszcza, że dobrostan to nie tylko brak choroby. To także czerpanie radości, zadowolenia z życia. I… dobrostan psychiczny ma też związek z Shiatsu, które jest połączeniem dalekowschodnich technik akupresury z zachodnimi metodami masażu.
Marta Pańczak: Słowo Shiatsu pochodzi z języka japońskiego i składa się z dwóch elementów: “shi” oznaczającego “kciuk” oraz “atsu”, co znaczy “ucisk”. Shiatsu wywodzi się z medycyny chińskiej i jest jedną z najskuteczniejszych metod wschodniej terapii, nie wymagającą ani tajemniczych ziół, ani skomplikowanych rytuałów. Chińska medycyna tradycyjna, z jej koncepcją przepływu energii oraz systemem meridianów, miała ogromny wpływ na formowanie się praktyki Shiatsu. Wraz z migracją wiedzy z Chin do Japonii, techniki te zostały dostosowane i zmodyfikowane, aby stać się tym, czym Shiatsu jest dziś – unikalnym japońskim podejściem do uzdrawiania przez dotyk. Za sprawą pionierów, takich jak Tokujiro Namikoshi, technika ta zyskała w XX wieku naukowe podstawy i została wprowadzona do systemu edukacji medycznej w Japonii. Od tamtej pory terapia Namikoshi stała się jedną z najbardziej rozpoznawalnych i szanowanych form terapii manualnej na świecie.
Jak to się stało, że Japończyk Tokujiro Namikoshi na początku XX wieku połączył zalety tradycyjnej medycyny chińskiej i naukowe osiągnięcia świata Zachodu?
Namikoshi, który żył w latach 1905-2000 był twórcą nazwy Shiatsu. A zaczęło się przez przypadek – był jeszcze małym chłopcem, gdy jego matka cierpiała na reumatyzm, odczuwała silne bóle układu mięśniowo-kostnego i właściwie nie wstawała z łóżka. Namikoshi spontanicznie uciskał różne miejsca na jej ciele, a matka zauważyła, że działania chłopca wyraźnie zmniejszają stany bólowe i zachęcała go do dalszych ucisków. Po około roku takich zabiegów, matka chłopca poczuła się na tyle dobrze, że uwolniła się od bólu i mogła normalnie funkcjonować. To ogromnie zafascynowało Tokujiro Namikoshiego, który swoje życie poświęcił tej terapii. Namikoshi badał anatomiczny i fizjologiczny mechanizm dobroczynnego oddziaływania ucisku. Jednocześnie założył kilka szkół Shiatsu oraz doprowadził w Japonii do pełnej jej legalizacji. W 1925 roku otworzył pierwsze centrum Shiatsu na Hokkaido, a 8 lat później klinikę Shiatsu w Tokio. W 1955 roku Japońskie Ministerstwo Zdrowia oficjalnie uznało Shiatsu za skuteczną metodę medyczną.
Namikoshi, który żył 95 lat, a praktykował do 92. roku życia, powtarzał, że Shiatsu pobudza wszystkie zdolności naprawcze i regeneracyjne człowieka, jakie posiada ludzki organizm i z którymi żaden inny mechanizm nie może się równać. Shiatsu tę niezwykłą siłę naprawczą uwalnia i przyczynia się do odnowy naszego organizmu.
Na czym polega fenomen Shiatsu, metody, która jest obecnie bardzo popularna i wysoko ceniona zarówno w USA, jak i w wielu państwach Europy Zachodniej. W Europie, np. w Szwajcarii, Austrii i Niemczech, działa wiele liczących się i renomowanych szkół Shiatsu.
To jest genialna technika w swojej prostocie. Jej fenomen polega na tym, że wszystkie punkty, które opracował Namikoshi, ułożone są wzdłuż układów: krwionośnego, limfatycznego, nerwowego i mięśniowego. Centralnym obszarem jest kręgosłup, od którego odchodzą wszystkie rozgałęzienia nerwowe, które unerwiają nasze ciało. Sekretem tego zabiegu jest praca na wszystkich układach, z których zbudowany jest ludzki organizm. Jest to styl bliski zachodniemu modelowi pracy z człowiekiem, choć zgodny z wschodnią filozofią, gdzie człowiek postrzegany jest jako całość.
System nerwowy każdego z nas jest niezwykle złożony. Na jego czele stoi mózg, dzięki któremu możliwe jest podejmowanie decyzji, zapamiętywanie zdarzeń, odczuwanie różnych emocji, przetwarzanie i analizowanie otaczającego nas świata. Olbrzymia liczba neuronów i komórek glejowych tworzy bogatą sieć unerwiającą cały przewód pokarmowy i to właśnie jelita bywają nazywane drugim mózgiem.
Od początku mojej pracy z Shiatsu byłam mocno skoncentrowana nie tylko na kręgosłupie, ale też na twarzy i brzuchu. I chociaż wiedza na ten temat była mniejsza niż dziś, już wtedy wiadomo było, jak ważne są nerwy czaszkowe, a zawłaszcza nerw błędny. Jako jedyny, spośród dwunastu par nerwów czaszkowych, wychodzi z mózgu i sięga aż do podbrzusza. Wszystkie inne pozostają w twarzy. To część autonomicznego układu nerwowego, który dzieli się na układ współczulny – ten nas pobudza i przeważa w naszym codziennym życiu oraz układ przywspółczulny ze wspomnianym nerwem błędnym, który nas uspokaja.
Ludzie Zachodu przychodzą do terapeuty, gdy już coś boli, dla kultury Wschodu najważniejsza jest profilaktyka.
Dlatego Shiatsu jest terapią mającą pobudzać organizm do utrzymania zdrowia, a w przypadku choroby do pobudzania go do regeneracji i samoleczenia.
W jakich dolegliwościach może skutecznie pomagać?
W dolegliwościach typu mięśniowego, aparatu ruchu i bólowych związanych z kręgosłupem. Wiele się też mówi o dobroczynnym działaniu Shiatsu w aspekcie psychologicznym. Podczas jednej terapii na około 780 punktach wykonuje się około dwóch tysięcy ucisków bezpośrednio na obwodowy układ nerwowy. To działa uspokajająco i wyciszająco. Rytmiczny ucisk na struktury powoduje, że organizm się relaksuje, zwalnia tętno, a człowiek się rozluźnia. To z kolei sprawia, że obniża się nam produkcja kortyzolu.
Dlaczego to tak istotne, by poziom kortyzolu nie był za wysoki?
Kortyzol, potocznie znany jako hormon stresu, to jeden z ważniejszych hormonów człowieka. Jest produkowany przez nadnercza i podobnie jak adrenalina w sytuacjach stresowych jest wydzielany w zwiększonych ilościach. Odpowiada za regulację ciśnienia krwi oraz za prawidłowe przemiany glukozy, białek i tłuszczów. Wpływa też na układ immunologiczny i ma działanie przeciwzapalne. Jednakże nieustannie podwyższony poziom kortyzolu może prowadzić do różnych problemów ze zdrowiem: nadciśnienia, cukrzycy, otyłości, niewydolności krążenia czy depresji. W trakcie Shiatsu wzrasta wydzielanie: serotoniny, oksytocyny i dopaminy – hormonów, które nas wyciszają, dają uczucie spokoju i błogości.
Jak często warto korzystać z Shiatsu?
Gdy mamy konkretny problem zdrowotny, można raz na tydzień. Gdy są to seanse dla podtrzymania dobrego zdrowia, wystarczy przychodzić raz w miesiącu. Ale to pacjent musi nauczyć się słuchać swojego ciała i decydować, jak często korzysta z terapii „ucisku”. Najważniejsze jest wypracowanie w organizmie dobrego stanu fizycznego oraz psychicznego, a później konsekwentne podtrzymywanie go kolejnymi seansami Shiatsu. Istotna jest regularność, systematyczne bodźcowanie układu nerwowego. Wiele współczesnych chorób ma podłoże stresogenne i tak długo, jak nie nauczymy się wyciszać naszego organizmu, tak długo możemy mieć problem ze zgagą, wrzodami żołądka, czy innymi chorobami gastrycznymi. Musimy wyedukować nasz układ nerwowy, aby ten powrócił do spokojnego stanu.
Możemy próbować osiągnąć podobny stan relaksu, wyciszenia, jaki czujemy w trakcie Shiatsu, ale już po wyjściu z gabinetu?
Najważniejsza jest aktywność fizyczna. To może być chodzenie z kijkami, bieganie, pływanie, jazda na rowerze, pilates, joga – nasze ciało jest stworzone do ruchu. Ważne są też zajęcia relaksujące: czytanie, słuchanie muzyki, medytacja. Skrolowanie mediów społecznościowych nie jest odpoczynkiem. To nieustanne bodźcowanie mózgu i układu współczulnego, które uzależnia i fatalnie wpływa na naszą psychikę.
Jak w Twoim życiu pojawiło się Shiatsu?
Dyplomowaną terapeutka Shiatsu jestem już 18 lat, ale fascynacja tą techniką pojawiła się ponad dwie dekady temu. Mieszkałam wtedy w Rzymie we Włoszech, gdzie spędziłam wiele lat życia. I… sama mając w tamtym czasie problemy, korzystałam z psychoterapii, a przez przypadek zetknęłam się z Shiatsu. Szukałam pasji, która pomogłaby mi w terapii i japońska technika okazało się objawieniem, które odmieniło moje życie. Przeglądając gazetę, natknęłam się na artykuł o dziewczynie, która opisywała swoją przygodę z masażem klasycznym – jaką skończyła szkołę i jak masaż stał się jej pasją. A że zawsze lubiłam kontakt z ludźmi, uznałam, że warto spróbować.
Miałaś wcześniej jakikolwiek kontakt z zajęciem wymagającym wiedzy medycznej?
Nie, nigdy, to był impuls. Moja terapeutka miała przyjaciółkę, która prowadziła kursy Shiatsu metodą Tokujiro Namikoshi i tak tam trafiłam, nie mając pojęcia, ani czym jest Shiatsu, ani kim był Namikoshi. Ale od pierwszej chwili zachwyciła mnie ta metoda i ludzie, którzy prowadzili kurs.
Nie przeraził Cię ogrom wiedzy medycznej, którą trzeba było przyswoić?
Na początku bardzo. Biologia, chemia, fizyka, nigdy nie należały do moich ulubionych przedmiotów w szkole. Jednak atmosfera panująca w tej szkole tak mnie urzekła, że wiedziałam, iż zrobię wszystko, by ukończyć ten kurs. To była Scuola Italo Giapponese Shiatsu Namikoshi. filia Japan Shiatsu College prowadzona przez Europejczyków, ale akredytowana przez Japończyków. Bardzo dobra szkoła z niezwykle wymagającymi nauczycielami. Nigdy wcześniej nie widziałam takich pasjonatów. I choć przerażały mnie 3 lata nauki, tak bardzo chciałam być z tymi ludźmi na co dzień i zgłębiać tajniki Shiatsu, że ani przez chwilę nie pomyślałam, by zrezygnować.
Nie bałaś się kontaktu z pierwszym pacjentem?
Moimi pierwszymi pacjentami były osoby głęboko upośledzone, z różnego rodzaju chorobami neurologicznymi, a widząc jaką ulgę przynosi im Shiatsu, od samego początku otrzymałam najlepszą inspirację. Dziś uważam, że każdy terapeuta manualny swoją praktykę powinien rozpocząć właśnie od pracy z osobami niepełnosprawnymi. To uczy pokory i szacunku do drugiego człowieka. W takich chwilach doceniam dwie rzeczy: po pierwsze to, że sama jestem zdrowa, a po drugie wdzięczna jestem losowi, że potrafię zrobić coś, co drugiemu człowiekowi przynosi ulgę w cierpieniu. To nadaje sens tej pracy.
W którym momencie pomyślałaś, że skoro Rzym dał Ci Shiatsu, to może czas, by wracać do Polski i tutaj propagować tę technikę?
Bardzo lubiłam moje życie we Włoszech, do dziś mam tam wielu przyjaciół, których uwielbiam, ale też nieustannie tęskniłam za Polską i Rzeszowem, gdzie się wychowałam. Zawsze wiedziałam, że jeszcze kiedyś tutaj wrócę. Rzym ukształtował mnie jako człowieka, ale Rzeszów okazał się szczęśliwym miejscem na ziemi. Po tym, jak skończyłam kurs Shiatsu, jeszcze trzy lata praktykowałam w Italii, aż w 2010 roku odważyłam się i na stałe wróciłam do Polski. Początki nie były łatwe. W Rzeszowie o Shiatsu nikt wtedy nie słyszał, ale ja się nie poddawałam. Otworzyłam Studio Masażu – Remedium, dość szybko zdobyłam stałych pacjentów i tak jest do dziś. W ostatnich latach bardzo zmieniła się też nasza świadomość. Ludzie coraz więcej wiedzą o jodze, akupunkturze, choć Shiatsu wydaje się wciąż nie dość popularne. W Polsce nie ma zbyt wiele osób, które mogłyby kształcić przyszłych terapeutów Shiatsu.
Dziś już nikomu nie trzeba tłumaczyć, czym jest Shiatsu?
Aż tak dobrze nie jest. (śmiech) Niekiedy słyszę rozczarowanie w głosie, że to jednak nie jest masaż klasyczny czy akupresura, a zabieg uciskowy wywodzący się z japońskiej tradycji. Jednocześnie Shiatsu jest zabiegiem dość specyficznym – nie trzeba się do niego rozbierać, wystarczy swobodny strój sportowy, co dla osób, które wstydzą się swojego ciała albo nie lubią być dotykane, jest bardzo komfortowe. Ucisk w Shiatsu pozwala się rozluźniać, uwalnia mięśnie od przykurczy, daje wytchnienie naszemu układowi nerwowemu. Dotyk drugiego człowieka niesie samo dobro.
Tak bliski kontakt z drugim człowiekiem wymaga ogromnej empatii, potrafi też być niezwykle obciążający psychicznie i fizycznie.
W praktyce Shiatsu najważniejsza jest znajomość anatomii, ponieważ pracuje się na ludzkim ciele, ale nie tylko to. Równie ważne są: wrażliwość i empatia. Pacjent, który przychodzi do mnie po raz pierwszy, właściwie nic nie musi mówić. Wystarczy, że widzę, jak wchodzi do mojego gabinetu, jaką ma postawę, jak podaje mi rękę i jak się wita, a już bardzo wiele potrafię wyczytać z tych sygnałów. Po tylu latach praktykowania Shiatsu, czuję emocje drugiego człowieka i tak powinno być, bo inaczej nie umiałabym wykonywać tego zawodu.
W trakcie zabiegu panuje cisza. Dlaczego?
Chętnie rozmawiam przed i po terapii. W trakcie seansu jest czas skupienia. Muszę się skoncentrować na drugim człowieku, na każdym ucisku, jaki wykonuję, a jest ich prawie dwa tysiące. Muszę czuć każdy centymetr ciała, które dotykam, gdzie jest twarde, gdzie miękkie, gdzie ktoś może czuć ból, gdzie dyskomfort albo przyjemność. Jeśli w trakcie zabiegu pojawia się ból, to powinien to być ból rozluźniający. W trakcie terapii czuję jakbym fizycznie i umysłowo była połączona z drugą osobą. To jest mocny, długi kontakt z drugim człowiekiem, czuję wszystkie jego emocje, a do tego niezbędna jest cisza.
Zdarza się, że ktoś przychodzi na Shiatsu raz i nigdy już nie wraca?
Miałam kilka takich przypadków przez ponad 10 lat praktyki i ja to szanuję. Każdy człowiek jest inny i potrzebuje innych bodźców. To nasz organizm nam podpowiada, czy dobrze się czuje na Shiatsu, jodze, akupresurze, czy masażu klasycznym. Bardzo dobrze, gdy jest możliwość wyboru terapii, wtedy każdy może znaleźć coś, co zapewni mu zdrowie i uczucie dobrostanu. Kiedy inna osoba powierza w moje ręce własne zdrowie, trzeba mieć dużo pokory, szacunku i świadomość własnych ograniczeń. Wiedzieć, kiedy zaproponować dodatkową pomoc u innych terapeutów i/lub lekarzy.
Gdy dziś patrzysz w przeszłość, decyzja o powrocie do Rzeszowa na stałe okazała się dobrą decyzją?
Bardzo dobrą, jak wszystkie decyzje w moim życiu. Z perspektywy czasu dostrzegam, że także te trudne rzeczy uczyły mnie czegoś dobrego i inspirowały do poszukiwania lepszego. Nie mam wątpliwości, że zmiany są potrzebne i trudne chwile w naszym życiu mają sens. To z nich rodzą się niekiedy najpiękniejsze rzeczy, a ja jestem tego najlepszym przykładem.
W ostatnich latach Ty odmieniłaś życie wielu osób, ale też każdy człowiek, który przychodzi do Twojego gabinetu odmienia Ciebie?
Tak i każdego z nich bardzo potrzebuję. Czerpię siłę z Shiatsu oraz drugiego człowieka, to jest moja terapia i moja energia. Do mojego gabinetu przychodzą bardzo różni ludzie, ale od każdej z tych osób nauczyłam się czegoś dobrego. Człowiek to nie jest tylko zwój mięśni, nerwów, żył i tętnic. To przede wszystkim emocje i przeżycia. Pacjenci często mówią do mnie, że jestem pierwszą osobą, która ich słucha i tłumaczy, co będzie robić w trakcie zabiegu. Gdzie i jak uciskać, a co za tym idzie, jakie korzyści przyniesie to ich organizmowi. I okazuje się, że ludzie są tego ciekawi, chcą zrozumieć swoje ciało, bo my zazwyczaj prawie w ogóle nie znamy swojego ciała i nie umiemy czytać sygnałów, jakie nam wysyła.
Tak mocno koncentrujmy się na powierzchowności ciała, że już sił i czasu brakuje nam na jego wnętrze?
To jest taka odrobinę polska przypadłość – „najważniejsze to, co od frontu”. (śmiech) A przecież to, co piękne i najważniejsze jest w środku. Shiatsu to głęboki ucisk, który dociera do najgłębszych naszych mięśni, do ostatniej ich struktury, do każdego nerwu, dzięki czemu możemy poczuć własne ciało, a ono autentycznie bije, nasze jelita i tkanki pulsują. Nasze ciało jest jednym wielkim rytmem. I Shiatsu też pulsuje – jest rytmicznym uciskiem w rytm naszego ciała. To z kolei jest niezwykle ważne dla naszego mózgu i układu nerwowego, które osiągają stan dobrostanu. Endorfiny zalewają nasz mózg i czujemy się szczęśliwi. Shiatsu jest najlepszym uzależnieniem, jakie znam.