Woda, wiatr i przygoda. Żeglarstwo wciąga i uzależnia. I to do tego stopnia, że po ciężkim tygodniu pracy, potrafią wykrzesać z siebie nowe siły i obrać kurs na najbliższy akwen, by tam móc wypłynąć na wodę. Dla nich to nie tylko sposób na relaks i odpoczynek. Z pewnością również nie zwyczajne hobby. To prawdziwa pasja.
Różni ludzie, jedna pasja
Henryk Worobiec z Przemyśla na co dzień prowadzi pracownię fajek odziedziczoną po ojcu. Swoją przygodę z żeglarstwem zaczynał ponad 35 lat temu pod okiem kapitana Henryka Jaskuły. Dziś nadal żegluje, jest też sędzią na regatach. Swoją pasją zaraził całą rodzinę. Wiesław Pietryka z Sanoka, prezes zarządu firmy Mansard, miłość do żeglarstwa poczuł w szkole średniej. Gdy zajął się tworzeniem własnej firmy, żeglarstwo zeszło na dalszy plan, ale po latach powrócił do tej pasji na dobre. Jest kapitanem Żeglugi Wielkiej. Mieszko Cieśla z Rzeszowa, właściciel firmy Prodental i kliniki Dental Res, zaczynał jako ośmiolatek, a obecnie ze swoją załogą Prodental Sailing Team walczy w prestiżowej klasie Delphia24 One Design. I choć ich początki w żeglarstwie były inne, zaczynali w zupełnie innych czasach, a ich żeglarską biografię tworzą całkowicie różne historie, to wszystkich łączy miłość do wody, żagli i wiatru.
Solina – miłość żeglarzy
Jezioro Solińskie to mekka dla podkarpackich żeglarzy. Tutaj spotykają się, by walczyć o zwycięstwo w regatach, ale też by porozmawiać przy ognisku, podzielić się wrażeniami z żeglarskich wypraw, posłuchać szant. W tym środowisku właściwie wszyscy się znają, w końcu wszyscy mają jedną miłość. Dla jednych żagle to fantastyczne hobby, sposób na spędzenie wolnego czasu, zrelaksowanie się i wyciszenie. A dla innych to poważna sprawa, to coś znacznie więcej niż zwykłe hobby. Poświęcają mu nie tylko czas, ale i spore pieniądze, bo żeglarstwo tanim sportem nie jest. Nie dziwi więc fakt, że wśród żeglarzy sporo jest dyrektorów, właścicieli i prezesów firm. Nikt nie ukrywa, że zwykłego Kowalskiego, raczej nie byłoby stać na kupno i utrzymanie łodzi. Solinę wielkim uczuciem darzy Wiesław Pietryka. W końcu tutaj stawiał pierwsze kroki w żeglarstwie. Dziś, gdy tylko ma wolną chwilę, z całą rodziną jedzie do Polańczyka, by popływać, zrelaksować się, wziąć udział w regatach, które dziś są dla niego raczej zabawą niż poważną rywalizacją. – Kocham Solinę, ale dziś najbardziej ciągnie mnie morze – przyznaje Pietryka.
Stare dobre czasy
Jeszcze dwadzieścia kilka lat temu młodemu człowiekowi, który miał chęci i zapał, było znacznie łatwiej wciągnąć się w żeglarstwo. – Zaczynałem w zupełnie innych czasach, kiedy Rzeszowski Okręgowy Związek Żeglarski zapewniał nam trenerów, sprzęt, wyjazdy – wspomina Mieszko Cieśla z Rzeszowa. – Mieliśmy wszystko, co potrzebne do rozwijania umiejętności. Dzięki temu dziś na Podkarpaciu jest wielu świetnych żeglarzy. Z czasem Mieszko z żeglarstwem związał też Prodental. Dzięki niej mógł pozwolić sobie na doskonalenie umiejętności i starty w regatach w całym kraju, a na Solinie zorganizował nawet regaty pod szyldem swojej firmy.
Łatwiejsze czasy dla młodych pasjonatów żagli wspominają też Wiesław Pietryka, który z żeglarstwem zetknął się w sanockim technikum i Henryk Worobiec, który uprawnienia żeglarskie zdobył w 1975 roku. – I to dzięki kapitanowi Henrykowi Jaskule. Pracowałem wówczas w Wojewódzkim Biurze Projektu Służby Zdrowia w Przemyślu, w pracowni której kierownikiem był właśnie kapitan. To on namówił mnie, żebym pojechał na Chrewt, gdzie Zakłady Chemiczne Sarzyna organizowały kurs dla swoich żeglarzy. Więc wybrałem się tam motocyklem WSK-ą. Po drodze okazało się, że woda schodząca po zimie z gór zabrała mostek. Na szczęście zabrałem ze sobą kilka win „patykiem pisanych”, kpt. Jaskuła uprzedził mnie, że w Bieszczadach można za nie sporo załatwić. No i rzeczywiście, za dwie butelki wina przeniesiono mnie na drugą stronę, razem z motocyklem. W taki sposób z przygodami dołączyłem do kursu dla żeglarzy. To było moje pierwsze spotkanie z żeglarstwem na Solinie – wspomina żeglarz z Przemyśla.
Poważne hobby
O ile przygoda z żeglarstwem na początku zazwyczaj jest po prostu hobby i sposobem na spędzenie wolnych chwil, to z czasem przeradza się w coś znacznie bardziej poważnego. Taka jest kolej rzeczy, że większość żeglarzy w końcu wypływa z Soliny na szersze wody. Choć prawda jest też taka, że w końcu i tak wszyscy tu wracają. Henryk Worobiec za największe żeglarskie przeżycia uważa trzy rejsy morskie z kapitanem Jaskułą. Wszystkie do dziś wspomina z niezwykłym rozrzewnieniem, a dokumenty podpisane przez kapitana przechowuje, jak najwartościowsze przedmioty.
Dziś żeglarstwo jest dla niego przede wszystkim rozrywką, którą łączy z inną pasją, fajkami.
Jego młodszy kolega – żeglarz, Mieszko Cieśla, również angażuje się w pełni w swoją pasję. Od dawna zajmuje się organizacją żeglarskich imprez w naszym regionie, a od kilku lat ma stałą załogę, z którą bierze udział w ogólnopolskich regatach, ale w tym roku postanowił podnieść sobie poprzeczkę znacznie wyżej. Prodental Sailing Team zmienił klasę na prestiżową Delphię24, w której ścigają się najlepsi żeglarze w kraju. I choć na pierwsze miejsce debiutanci szanse mają niewielkie, to liczą, że w czołówce uda się im zmieścić.
Wilk morski
Po przygodzie z Soliną na szerokie wody, w dosłownym znaczeniu, wypłynął także Wiesław Pietryka, który od kilku lat wypływa w rejsy morskie. – Moje pływanie po morzu dzielę na dwie części – ambitniejsze z profesjonalną załogą, z którą wypływamy nawet pod biegun północny oraz turystyczne z rodziną i przyjaciółmi m.in. do Grecji, Chorwacji, na Korsykę – wyjaśnia.
Żeglarska pokora
Miłość do żeglarstwa jest ponoć, jak strzała Amora – wystarczy jedno ukłucie i człowiek jest trafiony na dobre. Ale nie każdego ta strzała trafia, nie każdy, kto zdecyduje się wsiąść do łodzi, żeglarzem będzie. – Trzeba mieć w sobie pasję i zamiłowanie – uważa Henryk Worobiec. – To tak, jak z dziewczyną, którą zobaczy się pierwszy raz w życiu i od razu czuje się jakąś iskrę i wiadomo, że to jest właśnie to. Podobnie jest z żeglarstwem. Jeśli ktoś przyjedzie nad wodę, wsiądzie do łódki, to albo pokocha wodę albo nie zrobi to na nim wrażenia.
Złapać wiatr w żagle
Laikowi, który nigdy nie miał okazji stanąć na pokładzie łodzi czy jachtu, wydaje się też, że żeglarstwo to żaden sport. Ot, po prostu wsiada się do łodzi i płynie, a całą robotę „odwala” wiatr. A tymczasem żeglarstwo wymaga sporo pracy, szczególnie od tych, którzy zajmują się tym nie tylko rekreacyjnie. – Przygotowanie do sezonu to nie tylko przygotowanie sprzętu, ustawienie łodzi, ale też załogi – zwraca uwagę Mieszko Cieśla, sternik Prodental Sailing Team. – Przez zimę nie wolno się zaniedbać, dlatego przygotowanie do sezonu, to przede wszystkim treningi na siłowni. Tylko pozornie pływanie na łódce to nic takiego, żaden wysiłek. Tak naprawdę regaty są niesamowicie wyczerpujące fizycznie. Jeśli „powisi” się na balaście dłużej niż 2-3 godziny, to na sto procent poczuje się każdy mięsień brzucha, nogi czy ręki. To sport na wysokim poziomie i wymaga niesamowitej wytrzymałości.
Majestatyczne łodzie sunące po tafli wody błyskawicznie wykonujące zwrot robią niesamowite wrażenie. Z brzegu, z perspektywy widza, wydaje się to niebywale łatwe, jakby wystarczyły delikatne pociągnięcia, by łódź wykonała manewr. Jak wiele wysiłku i zaangażowania całej załogi to wymaga, wiedzą ci, którzy żeglarstwo mają we krwi. To silne uczucie i zamiłowanie, bo niezwykle często „przechodzi” na całe rodziny. Żeglujące klany nie są dziś niczym niezwykłym. Są i tacy, którzy najchętniej wzięliby swoją łódź i zaciągnęli ją na ciepłe południowe morze, by tam zamieszkać i tam pływać. Jest coś takiego w wodzie i żaglach, że nie sposób się im oprzeć. – Bo żeglarstwo i kobiety mają ze sobą wiele wspólnego – trzeba je kochać – rozwiewa wątpliwości Henryk Worobiec.