Reklama

Lifestyle

Zdrowie jest zaraźliwe, a najzdrowiej z rzeszowskimi morsami!

Natalia Chrapek
Dodano: 10.12.2019
48720_swiateczny
Share
Udostępnij
Od października do kwietnia, w każdy niedzielny ranek, Rzeszów jest najcieplejszym miastem w Polsce, i to nie ze względu na temperaturę, lecz morsy z klubu Sopelek, które właśnie wtedy zażywają kąpieli na Żwirowni. Przychodzą pięciolatki i siedemdziesięciolatki, niekiedy nawet ponad sto osób naraz. Jak przekonują, aby stać się jednym z nich, nie trzeba nawet umieć pływać. Ale na pewno nie wolno bać się zimnej wody z prysznica. Potem wystarczy kilka minut w lodowatej wodzie i … żegnaj grypo, witaj dobre samopoczucie!

Wacław Szuberla morsuje od 2012 roku. Do klub morsów Sopelek trafił przypadkiem. Zmagając się z problemami z kręgosłupem, nie mógł jeździć na nartach czy wspinać się po górach, szukał więc innej alternatywy na aktywne spędzanie czasu.  
 
 – Gdy dowiedziałem się, że ludzie spotykają się na Żwirowni, aby wspólnie morsować, postanowiłem, że tam zaglądnę. Przyjechałem ubrany w garnitur, dlatego na wstępie otrzymałem ksywę „Elegant” i tak już zostało – wspomina.  
 
Wtedy rzeszowski klub morsów „Sopelek” skupiał tylko kilkadziesiąt osób. Teraz liczy już blisko 200 i wciąż się rozrasta. Tylko w ostatnim roku powiększył się ok. 20 osób. Najmłodsza członkini ma zaledwie pięć lat, a najstarszy mors i jednocześnie prezes Sopelka, Ryszard Surmiak – siedemdziesiąt parę. 
 
– Chcemy przełamać stereotypy i pokazać, że morsować może każdy, nawet dzieci. Podczas tegorocznej Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy zachęcimy do kąpieli w lodowatej wodzie właśnie najmłodszych. Mamy nadzieję, że ich rodzice dostrzegą w tej aktywności, podobnie jak my, same zalety – dodaje Szuberla, członek zarządu klubu Sopelek.
 
Wszyscy, niezależnie od wieku, spotykają się w każdą sobotę i niedzielę o godz. 9, zaczynając od porządnej rozgrzewki. Biegają, robią pajacyki, uprawiają nordic walking, po czym pół godziny później wskakują do lodowatej wody. Im większa różnica temperatur, tym lepsze warunki do morsowania. Na miejskim kąpielisku można ich także spotkać w środy o godz. 19. Zamiast gorącego prysznica na dobranoc – wybierają lodowatą kąpiel. 
 
 
Wacław Szuberla. Fot. Archiwum klubu Sopelek.
 
I choć trudno to sobie wyobrazić zmarzluchom ubranym na cebulkę, które z morsowaniem nie miały do czynienia, to zanurzenie się w wodzie w kilkunastostopniowe mrozy podobno jest bardzo przyjemne. Zimno jest ostatnią rzeczą, jakiej człowiek doświadcza w wodzie. Wejście do przerębli przypomina skok w pokrzywy. Czuć mrowienie, szczypanie, ciało robi się czerwone. Doświadczone morsy jednorazowo spędzają w wodzie nawet 5 minut. Początkującym na początek wystarczy niecała minuta. Do wody wchodzi się w czapce i rękawiczkach. Rzeszowskie morsy polecają również buty neoprenowe, takie, jak do uprawiania sportów wodnych.
 
– Moja szkoła jest taka, że zanurzam się cały. Nikogo jednak do tego nie namawiam, bo przecież nie każdy musi umieć pływać, aby zostać morsem. Wystarczy wejść na głębokość, która będzie nam odpowiadać, np. do pasa – tłumaczy i dodaje: – Z morsowaniem jest tak, jak z każdym innym sportem, aby zobaczyć efekty, ćwiczenia trzeba je wykonywać regularnie. 
 
Zdrowotnych przeciwwskazań do morsowania w zasadzie nie ma. No, może poza jednym: w przypadku wysokiego ciśnienia i chorób serca warto skonsultować się z lekarzem. Morsowanie to forma krioterapii, która dobroczynnie wpływa na nasze samopoczucie. Wzmacnia odporność, zapobiega przeziębieniom, poprawia krążenie krwi, wspomaga trawienie oraz pracę układu oddechowego, i co najważniejsze – wyzwala endorfiny szczęścia. 
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy