Reklama

Lifestyle

Boże Narodzenie częścią ogólnoludzkiej kultury. BIZNESiSTYL.pl “Na żywo”

Aneta Gieroń
Dodano: 22.11.2014
16183_Boze_Narodzenie_107
Share
Udostępnij
W sferze sacrum, czy profanum? W sferze rozmodlenia, czy konsumpcyjnego szaleństwa pozostajemy w czasie świąt Bożego Narodzenia i na wiele tygodni przed nimi? Na ile czas Bożego Narodzenia jest kultywowaniem pięknej tradycji, a na ile czasem komercyjnej, plastikowej wręcz przerwy świątecznej?! Na te i inne pytania starali się odpowiedzieć: Damian Drąg, kierownik Muzeum Etnograficznego w Rzeszowie oraz Aleksander Bielenda, nauczyciel, regionalista, twórca i opiekun Muzeum Regionalnego w Lubeni z siedzibą w Sołonce, którzy byli gośćmi debaty, w ramach cyklu spotkań BIZNESiSTYL.pl „Na Żywo”, jaka w piątek odbyła się w Muzeum Etnograficznym w Rzeszowie. Debaty pod każdym względem wyjątkowej, bo w niezwykłym miejscu, poświęconej najpopularniejszemu na świecie świętu i z bożonarodzeniowymi piernikami na stołach, które specjalnie dla nas upiekła Magdalena Pietrucha, autorka kulinarnego bloga – znerwicowanazona.blog.pl.
 
Rozmawialiśmy o tradycji i naszej tożsamości. Tym bardziej, że z roku na rok coraz trudniej zdefiniować Boże Narodzenie jako apogeum naszej religijności, bo coraz częściej zamienia się w apogeum naszej aktywności konsumenckiej. Gdzie w tym wszystkim nie zagubić prawdziwego sensu świąt, tradycji bożonarodzeniowej, w którą wpisana jest zaduma i zabawa, ale ta ostatnia niekoniecznie przed telewizorem, albo w pubie?! Pytania bardzo aktualne, bo wkrótce rozpocznie się Adwent, czas przygotowań do świąt, a te już za kilka tygodni. 
 
– Boże Narodzenie, to święta, które podlegają nieustannej transformacji nie tylko w ostatnich dwóch dekadach, ale i ogromne zmiany zaszły na przestrzeni dwóch ostatnich stuleci – mówił Damian Drąg – Święta, jakie dziś znamy i kultywujemy w domach, to święta, które swoje proweniencję  mają na przełomie XIX i XX wieku i z początków XX wieku. Gdybyśmy sięgnęli do starszej tradycji, to w domach na wsiach nie było choinek, ale tzw. jutki, czyli zielone gałęzie świerku lub sosny, które we wszystkich kulturach symbolizują odradzające się życie, witalność, tak ludzką jak i całej przyrody.  Jutki wieszało się u sufitu i przyozdabiało w sposób, który w niczym nie przypomina współcześnie nam znanych ozdób choinkowych. Zawieszano tam ozdoby symboliczne, jak choćby jabłka, które mówiły o powiązaniach Bożego Narodzenia z pierwszymi ludźmi: Adamem i Ewą i z czasem, kiedy historia ludzkości się zaczynała. Także orzechy i cebulę, czego dziś już prawie nikt nie robi. 
 
Co ciekawe w regionach na południe od Rzeszowa, jak pierwszą potrawę wigilijną spożywało się ząbki czosnku i wypowiadało formułę: „nie łupię cię do gołego, żebyś mię bronił od wszelkiego złego”. Samą wieczerzę wigilijną też obchodzono inaczej niż dziś, na stojąco, przy dzieży, rzadko kiedy przy stole. Dziś mówimy o 12 potrawach wigilijnych, a kiedyś zjadano tyle potraw, ile gospodyni udało się przyrządzić. Także w zależności od wsi, szczęście na wigilijnym stole przynosiła parzysta liczba dań i uczestników, albo nieparzysta liczba gości i dań. Wszystko zależało do tego, gdzie, kto mieszkał. 
 
 Świętowanie jest przyrodzoną wartością człowieka
 
– Musimy też pamiętać, że Polska jak długa i szeroka, to w żadnej wsi, chłop niczego nie robił dla symbolu, czy magii, wszystko robił dla użytku – przypominał Olek Bielenda. – Proszę sobie wyobrazić choinkę w chłopskiej izbie, gdzie klepisko, bieda aż piszczy, ośmioro dzieci, dwoje dziadków i rodzice, więc gdzie tam jeszcze miało być miejsce na choinkę?! Była gałąź u powały i koniecznie snopek zboża w kącie izby. Wszystko musiało być użyteczne.  Samo zaś Boże Narodzenie, Wielkanoc, Wszystkich Świętych, czy Zaduszki, to są święta, które obecne były już w czasach pogańskich, a przyjęcie chrześcijaństwa nadało tym świętom nową moc. Stały się uniwersalne, nie tylko religijne, ale też kulturowe. Dziś uczestniczą w nich wszyscy, wierzący i niewierzący, bo za tym kryje się siła ludzkiej kultury, a wiejskiej w szczególności. Samo świętowanie jest elementem ogólnoludzkiej kultury, niezależnie, w jakim miejscu i czasie żyjemy. Świętowanie jest przyrodzoną wartością człowieka.
 
 
Damian Drąg uzupełnił wypowiedź Olka Bielend o wytłumaczenie, że są takie okresy w cyklu rocznym, w cyklu wędrówki słońca po nieboskłonie, kiedy następują daty pewnego rodzaju przesileń i wszystkie cywilizacje, kultury, te przesilenia obserwowały i w tych okresach umieszczały swoje najważniejsze święta.

Co więc jest najważniejsze w okresie świat Bożego Narodzenia? 
 
Zdaniem Bielendy, sacrum jest bardzo ważne, ale równie istotna jest rodzina i te święta są absolutnie rodzinne. Tak też od zawsze świętowano 25 grudnia, kiedy czas spędzano we własnych domach, a dopiero 26 grudnia, w Św. Szczepana zaczynały się odwiedziny u sąsiadów i dalszych krewnych.  – Po kolędzie słynne draby chodziły dopiero po 6 stycznia, czyli po Trzech Królach – mówił Aleksander Bielenda. 
 
– Boże Narodzenie, to bardzo rodzinne święta, ale był to też okres w naszej tradycji bardzo związany z tym, co miało nastąpić potem. Czas po Bożym Narodzeniu do Trzech Króli nazywany bywał świętymi wieczorami i wyróżniany jako trzynasty, pusty miesiąc w roku. To był czas przeistoczenia się tego świata, by mógł wejść w nowy okres. Z tego też powodu najważniejszymi życzeniami w czasie Wigilii były te, byśmy doczekali Do Siego Roku – tłumaczył kierownik Muzeum Etnograficznego w Rzeszowie. – Było też przekonanie, że gdy ludzie podróżowali i zgubili drogę, to przypomnienie sobie, kto im składał życzenia jako pierwszy w czasie Wigilii, gwarantowało odnalezienie dobrej drogi. Ludzie wierzyli, że magiczny czas po Bożym Narodzeniem a przed Nowym Rokiem skutkuje reperkusjami w cyklu całorocznym. 
 
Aleksander Bielenda w czasie spotkania żartował, że może wywołała jakąś malutką awanturę, bo co to dyskusja bez awantury. Nawiązał tym samym do tradycji „opłatków” przed 24 grudnia organizowanych u prezydentów, wojewody, szefów firm, komendantów i jeszcze nie wiadomo gdzie, a które on uznawał za profanum i zwalczał przez wiele lat. – Dziś już to zaakceptowałem i mimo że niechętnie polityk politykowi rękę podaję z udawanym uśmiechem to i tak lepsze, niż brak pojednania – mówił.
 
Uczestnicy debaty przypomnieli też, że 25 grudnia, czyli nasze Boże Narodzenie już w starożytnym Rzymie znane jako Saturnalia było jednym z ważniejszych świąt rzymskich. Były to uroczystości na cześć Saturna, rzymskiego boga rolnictwa, utożsamionego później z greckim Kronosem. Oddawano też wtedy cześć jego żonie Ops – bogini dostatku. Skojarzenie Saturnaliów ze świętami Bożego Narodzenia jest nieuniknione. Uroczystość obchodzona w grudniu, czas radości i zabaw, obdarowywanie się prezentami, a nawet coś w rodzaju choinek. Wszystko wskazuje na to, że wiele bożonarodzeniowych zwyczajów mogło też mieć swoje źródła w starożytnym Rzymie.
 
 
Na podobne przenikanie się tradycji wskazywała inna uczestniczka spotkania, która przypomniała, że świąteczne pierniki, jakie smakowaliśmy na naszej debacie i które kojarzą się nam z Bożym Narodzeniem, do Polski przywędrowały z Niemiec, a czas Adwentu to był okres, kiedy przygotowywało się ciasto, samo zaś konsumowanie pierników następowało dopiero w Boże Narodzenie. 
 
Czy dziś potrafimy być na tle cierpliwi? Czy okres poprzedzający Boże Narodzenia kojarzy się nam z czasem oczekiwania i zadumy? A może kolorowa konsumpcja zalewa wszystko?

– Od kilku lat obserwuję, że nawet puby są otwarte w Wigilię – stwierdził Olek Bielenda. –  I tak zachowując sacrum, zjadamy z rodziną kolację wigilijną, a po niej młode pokolenie idzie na spotkanie ze znajomymi. Te zmiany odbywają się na naszych oczach i są nieuniknione. Ulegamy wpływom kultury anglosaskiej, bo ta zalewa cały świat. I …paradoksalnie mamy dziś dużo bardziej bajkowe święta niż kiedyś, bo ubrane są drzewka przed domem, ogromne choinki w domach i tak idąc na Pasterkę i zachowując tradycję, jednocześnie zachwycamy się pięknie oświetlonymi domostwami sąsiadów niczym z amerykańskiego serialu. To też takie odreagowanie naszych siermiężnych, PRL-owskich czasów.
 
Podświadome przywiązanie do obfitości, o jaką dbali nasi przodkowie
 
Zmienia się forma świętowania, a wraz z nią także miejsce. Coraz częściej Boże Narodzenie staje się jeszcze jednym urlopem w roku, w czasie którego jedziemy na narty w góry.
 
– Ale, czy to w górach, czy pod palmami, to jednak zasiadamy do wigilijnego stołu i zachowujemy tradycję. A, że zmienia się forma? Nie ma przed tym odwrotu – skwitował Olek Bielenda. – Kiedyś choinkę ubierało się w Wigilię, dziś gotową, już ubraną, na początku grudnia kupuje się w hipermarkecie i ustawia w domu. Wielu jednak pozostaje tradycjonalistami.  Ja, co roku ścinam gałęzie w Lubeni, stroję nimi dom i nigdy z tego nie zrezygnuję.
 
 
Co ciekawe, w konsumpcyjnym szaleństwie jest jednak maleńkie ziarenko tradycji na nasze usprawiedliwienie. Jest w tym podświadome przywiązanie do obfitości, o jaką dbali nasi przodkowie.
 
– Czas Bożego Narodzenia, to był czas magiczny, spożywanie obfitych posiłków w tym okresie, miało zagwarantować obfitość w całym następnym roku. Mówiono, że należy spożywać wszystkie te potrawy, które urodziły się w lesie, na polu i w ogrodzie – mówił Damian Drąg. – Kasze, prosa, ziemniaki, kapusta, grzyby na świątecznych stołach, to wszystko miało swój wymiar magiczny. Obfitość, zasobność miały zagwarantować dobrobyt na cały rok następny. Tymi potrawami częstowano też dusze zmarłych. Odwiedzanie cmentarzy popularne dziś, kiedyś było jeszcze bardziej kultywowane. Na groby wynoszono nie tylko świece, ale też pożywienie, co do dziś kultywowane jest w obrządku wschodnim. Kontakt ze światem zmarłych w tym okrasie był niezwykle ważny, tak samo jak spożywanie słodkiego ciasta drożdżowego, pampuchów. Wierzono, że słodkie ciasto drożdżowe, na oleju, jest potrawą dla dusz przodków. Podobnie było z kogucikami makowymi, gdzie mak uważany był za strawę magiczną, łączącą świat żywych i umarłych.
 
Zdaniem Aleksandra Bielendy, mimo iż zmian zachodzących w czasie świąt Bożego Narodzenia nie jesteśmy w stanie zatrzymać, to o zachowanie niektórych tradycji warto zabiegać. 
 
– Dla mnie najważniejsze jest dzielenie się opłatkiem, wspólna wieczerza i pusta miejsce zostawione za stołem. W Lubeni do dziś żywa jest też piękna tradycja przywoływania wilczka. W Wigilię wygłaszana jest formuła: „wilczku, wilczku przyjdź do nas, a jak nie przyjdziesz na wieczerzę, to nie przychodź nigdy”. I choć wilk nie jest już dziś problemem dla mieszkańców wsi, to w Lubeni ta tradycja trwa. Podobnie jak unikatowa w skali Polski tradycja spożywania na Podkarpaciu barszczu czerwonego z uszkami, co jest ruskim zwyczajem, a u nas na pograniczu kultur się zachował – mówił Bielenda. 
 
– Jak już jesteśmy przy kulinariach, na pewno warto kultywować zachowanie tradycyjnych potraw na stole, żuru wigilijnego, kogutków z makiem, kaszy jaglanej ze śliwkami, czy klusek z makiem – wyliczał Damian Drąg – Jeszcze ważniejsza jest otwartość na drugiego człowieka, tradycja zachowania bardzo rodzinnego charakteru świąt,  wspólnego kolędowania i odwiedzania swoich krewnych i znajomych. 
 
– Koniecznie chodźcie z kolędą – przekonywał Olek Bielenda. – I najlepiej już od drzwi winszujcie:

Na szczęście, na zdrowie, na ten Nowy Rok!
Żeby Was nie bolała głowa, ani bok.
Żeby się Wam darzyło, mnożyło
w każdym kątku po dzieciątku
a na piecu troje.
Tylko, żebyś potem nie godała, że to moje!
 
Szersza relacja ze spotkania w grudniowym  magazynie VIP Biznes&Styl.
 
 
 
 
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy