Klasyka wiecznie żywa – przypomina Teatr im. Wandy Siemaszkowej i wraca do gry premierą „Iwony, księżniczki Burgunda”. Groteskowy dramat Witolda Gombrowicza obnaża fałsz, jakimi podszyte są międzyludzkie relacje. Czy po pandemii i okresie izolacji docenimy to, co prawdziwe? Pierwsze po przerwie spotkanie aktorów z publicznością nadziei tej nie potwierdza, ale zdaje się mówić, że jednym drugich bardzo brakowało. A komediowy talent Marioli Łabno-Flaumenhaft, Roberta Chodura i Marka Kępińskiego rozkwitł na scenie z podwójną siłą.
„Dlaczego, ty jesteś tak mało ponętna”, rozpaczają ciotki nad milczącą i niemrawą Iwoną. Milcząca, zbuntowana Iwona i dziś byłaby dziwadłem. Zamiast stroić miny do selfie i pracować nad odpowiednim wizerunkiem w mediach społecznościowych pewno niknęłaby w czeluściach domu, na „no live”. I z przekory, dla popisu, przez przypadek mógłby to nijakie dziewczę wyciągnąć z niebytu jakiś celebryta. Dobrze urodzony, w świecie bywały, obiekt kobiecych westchnień. Osadzony w ramach towarzyskiego konwenansu, w stałym zestawie towarzyskich póz i min. To jednak nie bajka o Kopciuszku. Ale o tym, jak sztuczna okazuje się forma, w którą ubrane są towarzyskie relacje. W spektaklu Gombrowicza wystarczy milcząca, nie stosująca się do konwenansu Iwona, by cały fałsz został obnażony. Nie pasuje ani do roli wdzięcznej kochanki uroczego księcia, ani do łaszącej się o łaskę damy dworu. Nie chce się ukłonić, nie umie się przymilić – po prostu „odpowiednio” zachować. Paradoksalnie to, że nie posługuje się powszechnie przyjętym zestawem min i gestów, że nie potrafi grać na tę samą nutę, sprawia, że rodzinę królewską dopadają własne demony, a zakłamana struktura dworu chwieje się w posadach. Spadają maski. Król przypomina sobie poddaną, która została przez niego zgwałcona i popełniła samobójstwo, a królowa okazuje się nie dostojną damą, ale egzaltowaną autorką grafomańskich wierszy. Królewicz, zepsuty chłopiec, najbardziej zakochany jest w sobie. Przeraża go Iwona w nim zakochana – bo skoro ona ma Go w sobie, to on musi się z nią ożenić.
Fot. Tadeusz Poźniak
Życie bez masek i póz okazuje się nie do zniesienia. Iwona musi zginąć. Ale, broń Boże, w wyniku jawnego aktu agresji. Nikt tu sobie nie powoli na uzewnętrznienie emocji i czytelny gniew. Jej morderstwo musi mieć odpowiednią formę – dojdzie do niego na wykwintnym przyjęciu, na którym ofiarę otoczą tak wielce dystyngowani goście, że onieśmielona udławi się ośćmi karasia. Ta mało wyrafinowana ryba podkreśla groteskę formy i powierzchowne jedynie dostojeństwo królewskiej rodziny.
Z takiego nadęcia, sztucznej formy i „upupienia” – dostosowywania się do oczekiwań otoczenia i niemożności życia prawdziwie indywidualnego – Gombrowicz drwił w swoich dziełach nie raz. W tym samym roku co „Iwonę” napisał i „Ferdydurke”. Spostrzeżenia na temat relacji między ludźmi, które w nich opisał, wciąż są trafne i aktualne. Waldemar Śmigasiewicz bez obaw może więc sięgać po jego sztuki i oferować współczesnemu teatrowi. Chętnie to też czyni przenosząc dramaty i prozę Gombrowicza na sceny w kraju i za granicą. Ma już za sobą kilkadziesiąt realizacji. Rzeszowskiej publiczności znany jest jako reżyser „Chorego z urojenia” Moliera oraz „Sztuki” Yasminy Rezy.
Fot. Tadeusz Poźniak
Sztukę dla Teatru W. Siemaszkowej poprowadził w klasycznej formule, w ascetycznej dość scenografii autorstwa Macieja Preyera. Muzykę skomponował Mateusz Śmigasiewicz. Pewność reżysera w pracy z dziełem już przez niego wcześniej adaptowanym, widoczna jest w grze całego aktorskiego zespołu. Mimo, że reżyser nie sięgnął po pomoc choreografa, każdy ruch na scenie wydaje się dobrze zaplanowany i „na miejscu”. Aktorzy doskonale wchodzą w powierzone im role, a nocne sceny w zamku z udziałem Królowej Małgorzaty (Mariola Łabno-Flaumenhaft), Króla Ignacego (Marka Kępińskiego) i Szambelana (Robert Chodur) są pełne wirtuozerii. Podczas premiery 11 lipca br., pierwszej po czteromiesięcznej przerwie wymuszonej epidemią koronawirusa, radość i przyjemność ze spotkania z publicznością udzieliła się całej obsadzie spektaklu, na czym skorzystała także widownia, ciesząc się aktorskimi popisami Justyny Król w tytułowej roli Iwony, Mateusza Mikosia jako księcia Filipa, a także Dagny Mikoś, Małgorzaty Machowskiej, Barbary Napieraj, Adama Mężyka, Piotra Napieraja, Waldemara Czyszaka, Wojciecha Kwiatkowskiego oraz gościnnie Kacpra Pilcha.
Po udanej premierze napłynęła też dobra wieść, że spektakl „Iwona, Księżniczka Burgunda” w reż. Waldemara Śmigasiewicza zakwalifikowany został do VI edycji Konkursu na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Polskiej „Klasyka Żywa”. Najlepsze przedstawienia zostaną zaproszone na Festiwal Opolskie Konfrontacje Teatralne / „Klasyka Żywa”, gdzie będą rywalizować o Nagrodę im. Wojciecha Bogusławskiego i inne wyróżnienia.
W tym roku wyjątkowo Teatr im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie nie zakończył sezonu artystycznego w czerwcu. Na Dużą Scenę przy ul. Sokoła zaprasza w wakacyjne weekendy. Będzie można zobaczyć nie tylko „Iwonę, księżniczkę Burgunda”, ale także spektakl „Tańcz mnie. Cohen” oraz uwielbiane przez widzów „Szalone nożyczki”. Jest też propozycja dla najmłodszych. W sierpniu na scenę powróci słynny Koziołek Matołek – postać stworzona przed laty przez Kornela Makuszyńskiego i Mariana Walentynowicza. Teatr przygotowuje również zaplanowany na koniec sierpnia II Międzynarodowy Festiwal TRANS/MISJE – Wschód Sztuki, podczas którego w Rzeszowie zaprezentują się artyści z Polski, Rumunii, Litwy i Ukrainy.
W trosce o wspólne bezpieczeństwo wszystkie wydarzenia teatralne będą odbywały się z zachowaniem szczególnych warunków uczestnictwa. Osoby wybierające się do Teatru proszone są o wcześniejsze zapoznanie się z nimi na stronie
www.teatr-rzeszow.pl
Bilety na spektakle można nabyć w teatralnych kasach oraz przez stronę internetową.