„Tim Talar albo sprzedany śmiech” to spektakl dla osób mających mniej więcej 8 lat lub więcej. Specjalnie nie podaję górnej granicy, bo jej nie ma, gdyż historia jaką można było zobaczyć z okazji Dnia Dziecka tj. 1.czerwca 2013 roku w Teatrze im. W. Siemaszkowej to historia uniwersalna . Powieść niemieckiego pisarza i poety Jamesa Krüssa pod oryginalnym tytułem Timm Thaler oder Das verkaufte Lachen z 1962 roku to klasyka książek dla dzieci. Na jej podstawie został zrealizowany serial(13 odcinków w 1979 r.), a potem serial animowany(26 odcinków w 2002 r.). Ale do dziś powieść ta nie została wydana w języku polskim.
Spektakl opowiada o czternastoletnim chłopcu – Timie Talarze (Michał Chołka), który podpisał pakt z tajemniczym Baronem L. Natazsem (Józef Hamkało) oddając śmiech, uśmiech, radość życia za możliwość wygrywania wszystkich zakładów. Gdy zrozumiał, jak fatalną zawarł umowę, postanowił ją zmienić i w tym celu odszukać Barona Natasza, co zaowocowało przygodami i poznaniem wielu osób. Jeśli Natazs – nazwisko Barona przeczytamy wspak, tajemnica częściowo wyjaśni się.
W żywiołowym i trzymającym w napięciu spektaklu odnaleźć można elementy dobrze znanej legendy o Panu Twardowskim, który wodził diabła za nos, tylko że tu przybiera to wymiar być albo nie być dla małego Tima Talara. Nikt przecież nie chce, żeby chłopiec został najsmutniejszym dzieckiem na świecie.
Książka Jamesa Krüssa zaadaptowana na deski teatru przez Jana Dvořaka, a wyreżyserowana przez Ireneusza Maciejewskiego opowiada o problemie frapującym każdego. Zadaje odwieczne pytanie – mieć czy być? Nie jest to proste pytanie. Nie tylko dlatego, że trudno wytłumaczyć, czy przekonać dzieci, że modne w tym roku na komunię, tablety lub inny sprzęt elektroniczny, nie powinien być szczytem marzeń. To pytanie jest trudne, dlatego, że górnolotnie popłynęliśmy z prądem, który odnaleźć możemy w książce Ericha Fromma „Mieć czy być”. Śmiem twierdzić, że większość z nas, niemalże odruchowo odpowiada na to pytanie, że woli być.
Tymczasem, aby być, trzeba najpierw mieć. Czy to oznacza, że Tim Talar słusznie zamienił śmiech – uśmiech na możliwość wygrywana każdego zakładu? Oczywiście, że tak. Ale wy tego nie próbujcie. Tim żałował takiej zamiany. Nie dziwne, zamienił złoto na to co się świeci. A jak wiadomo, pozory mogą mylić. Szczególnie, gdy jest się nieświadomym tego, co już się ma najcenniejszego, albo nie docenia się tego co się ma. Gdyby Tim nie dokonał fatalnej sprzedaży może nie przekonałby się, co jest w życiu ważne?
Akcja sztuki wychodzi poza ramy teatralnej sceny co daje wrażenie uczestniczenia wewnątrz rozgrywających się wydarzeń. Przy odrobinie wyobraźni widz może poczuć się, jak na statku, na który zaciągnął się Tim Talar i na którym pracował Sternik Johny (Robert Żurek) – wielka niespodzianka spektaklu i zarazem moja ulubiona postać. Natomiast mojemu dziewięcioletniemu siostrzeńcowi spodobał się Baron Natazs, który wyglądał, jak wyjęty z okładki jednego z niemieckojęzycznych wydań powieści Jamesa Krüssa. Dlaczego akurat ta postać spodobała się dziecku, jest dobrym punktem wyjścia do zainicjowania rozmowy o dobru i złu.
W „Tim Talar albo sprzedany śmiech” przeplata się realizm i współczesność świata z elementami magicznymi. Scenografia i kostiumy w wykonaniu Barbary Guzik podkreślają surrealistyczny zamysł reżysera. Dorosłego odbiorcę przedstawienia, nawet jeśli nie jest na tyle doświadczony w sztukach plastycznych lub obyty z klasyką filmową, by od razu rozpoznać inspiracje, zafascynować mogą małe odkrycia. Wystarczy wpisać w wyszukiwarkę Magritte, by rozpoznać Sekretarza Van der Tholen (Adam Mężyk) w człowieku w meloniku z jego obrazów, grafiki Eschera w kostiumach aktorów, sposób urządzenia cukierni zaczerpnięty z obrazu Hoppera, lub wizualizacje inspirowane Lynchem. Do tego choreografia dotycząca poruszania się, podkreślająca surrealizm – jak ten pan dziwnie idzie – Sekretarz Van der Tholen.
Nie można zapomnieć też o muzyce, która znakomicie współgra z toczącymi się wydarzeniami, co podkreśla ich dramatyzm. W sztuce wykorzystano różne gatunki muzyczne, od muzyki jarmarcznej, popowej, rockowej, heavy metalowej, przez hip hop, jazz i muzykę klasyczną. W tej warstwie przedstawienia też czeka nas dobra zabawa chociażby rozpoznając w Kamerdynerze Barona Natazsa (Mateusz Mikoś) gitarzystę Guns’n’Roses – Slasha. Albo słuchając piosenek dopełniających spektakl, chociażby przez ujawnienie przeżyć wewnętrznych bohaterów, w wykonaniu Dagny Cipory, która zagrała Hildę – przyrodnią siostrę Tima.
Widowisko teatralne z historią, która przyprawia o gęsią skórkę nie pozwoli nawet pomyśleć o nudzie. Za to dostarczy pozytywnych emocji i stanowić będzie doskonały temat do rozmowy z dzieckiem i rozmyślań indywidualnych na długo po spektaklu. Chociażby nad brakiem logiki w zakładzie dokonanym pomiędzy Sternikiem Johnym a Timem, a który został skwitowany: „Twoja przegrana będzie twoją wygraną”. Ale może to zasługa surrealizmu? „Tim Talar albo sprzedany śmiech” to spektakl pozbawiony trywialności, banalności i dosłowności, ale nie pozbawiony mądrości, dlatego zachęcam do wybrania się do teatru na tę sztukę, bo czasami trzeba coś (pieniądze na bilet wstępu) stracić, żeby zyskać.