Reklama

Kultura

Malarz czystego serca – Jan Kaznecki (1916-2012)

Jaromir Kwiatkowski
Dodano: 19.12.2012
1540_Kaznecki
Share
Udostępnij
Nazywano Go „rzeszowskim Nikiforem”, ale bardzo nie lubił tego określenia. Wolał, by zwracano się do Niego „mistrzu Janie”. Malował dużo, ale większość swoich obrazów rozdał, bo lubił obdarowywać nimi ludzi. Dane Mu było dożyć sędziwego wieku: odszedł w październiku br. w wieku 96 lat.

Jan Kaznecki urodził się 10 czerwca 1916 r. w Rzeszowie. W domu nie było warunków, by mógł zdobyć wykształcenie: ukończył jedynie Szkołę Powszechną im. M. Jachowicza. W dzieciństwie stwierdzono u niego wrodzoną wadę wymowy. Jako kilkunastoletni chłopak przeszedł w Warszawie skomplikowaną operację neurochirurgiczną. Uczestniczył w kampanii wrześniowej jako żołnierz Wojska Polskiego. Po wojnie pracował jako kościelny w rzeszowskiej farze, a od 1949 r. jako portier w Okręgowych Zakładach Mleczarskich. W 1982 r. przeszedł na emeryturę.


Malował z miłością
 
Rysował i malował od 14 roku życia. Jego twórczość zdominowała tematyka sakralna (wizerunki Chrystusa, Matki Bożej i świętych, sceny biblijne), kombatancko-patriotyczna (m.in. wydarzenia II wojny światowej) oraz ulice, zaułki i świątynie rodzinnego Rzeszowa.
Był wielkim, samorodnym talentem. Jeżeli gdziekolwiek uczył się podstaw malarstwa, to w Klubie Plastyka Amatora przy rzeszowskim WDK. Jacek Kawałek, wicedyrektor ds. artystycznych rzeszowskiego Zespołu Szkół Plastycznych, wspomina, że Jego obrazy bywały przedmiotem drwin członków Klubu. – Aż pani Krystyna Sus-Aksamit zrobiła prześmiewcom awanturę, mówiąc, że to jest właśnie dobre malarstwo – wspomina Kawałek.
 
Skąd się wzięły te drwiny? Pewnie stąd, że Kaznecki był przedstawicielem nurtu malarstwa zwanego prymitywizmem lub sztuką naiwną. – Jego cechy charakterystyczne to szczerość wypowiedzi, prostota środków wyrazu oraz wielka odwaga, bo twórca naiwny nie boi się, że się nie mieści w klasycznych regułach malowania – podkreśla Marek Jakubowicz, przyjaciel Kazneckiego, były dziennikarz Nowin, a obecnie rzecznik prasowy podkarpackiego oddziału NFZ.
 
– Do pewnego momentu byłem sceptykiem co do talentu pana Jana, uważałem, że jest to talent, który nie miał czasu się rozwinąć – przyznaje Jacek Kawałek. – Zmieniłem zdanie, gdy byłem świadkiem sytuacji, kiedy musiał błyskawicznie narysować twarz Chrystusa. Poradził sobie z tym zadaniem w sposób godny największych mistrzów. I to była głowa bardzo realistyczna. Wtedy zrozumiałem, że pan Jan celowo wybrał sobie taki sposób malowania. Nie dlatego, że nie mógłby inaczej, ale że to najbardziej mu odpowiadało.
Marek Jakubowicz zwraca uwagę na to, że te obrazy przemawiają do odbiorców, bo są malowane z miłością do przedstawianych postaci i pejzaży. Pewnie dlatego Jacek Kawałek  uważa, że twórczość Kazneckiego najlepiej opisuje określenie „malarz czystego serca”.
 
Co najmniej równy Nikiforowi

Kaznecki uczestniczył w ogólnopolskich i zagranicznych wystawach sztuki nieprofesjonalnej, głównie dzięki wsparciu prof. Aleksandra Jackowskiego z Uniwersytetu Warszawskiego i Instytutu Sztuki PAN, badacza sztuki naiwnej. – W 1965 r. prof. Jackowski zorganizował w Zachęcie ogólnopolską wystawę zatytułowaną „Inni” – wspomina Jacek Kawałek. – Pan Jan miał do dyspozycji, tak jak Nikifor czy Ociepka, małą salkę, podczas gdy inni malarze mogli zaprezentować jeden, dwa obrazy.
 
Takie szczegóły biograficzne powodują, że łatwiej zrozumieć, dlaczego Kaznecki nie lubił, gdy go przyrównywano do Nikifora. Wolał, gdy zwracano się do niego „mistrzu Janie”. – Uważam, że Jego twórczość co najmniej dorównuje twórczości Nikifora, a być może nawet jest ciekawsza, tylko Janek miał mniej szczęścia przy jej rozreklamowaniu – przekonuje Marek Jakubowicz.
   
Prace Kazneckiego mogli podziwiać miłośnicy malarstwa m.in. w Rzeszowie, Krakowie, Szczecinie oraz Rzymie, Stuttgarcie i Norymberdze. A On z niezmiennym entuzjazmem przygotowywał i przeżywał kolejne wernisaże. Szkoda, że nie udało się zorganizować wystawy przed Jego śmiercią, o czym tak  marzył.

Pracownia w muzeum
 
Kaznecki, zatrudniony jako nocny portier, poświęcał długie godziny na malowanie. Portiernia przy ul. Grodzisko stała się osobliwą galerią Jego obrazów. – Kiedyś, a było to w latach 50., drzwi stróżówki pokrył swoimi pracami – wspomina Jacek Kawałek. – Przyjechał lekarz z Poznania, kupił nowe drzwi, a tamte zabrał.
 
Będąc już na emeryturze, od dyrektora Muzeum Okręgowego Tadeusza Aksamita otrzymał na pracownię jedno z pomieszczeń muzealnych przy ul. 3 Maja. – To był strzał w dziesiątkę, ponieważ spędzał w swojej pracowni codziennie 3-4 godziny. Wtedy powstało najwięcej jego prac – opowiada Marek Jakubowicz.
 
Wówczas mistrz Jan stał się charakterystyczną postacią Rzeszowa. Codziennie rano przemierzał drogę z ul. Hetmańskiej, przy której mieszkał, do swojej pracowni. Z laską, teczką ze świńskiej skóry, w której nosił mnóstwo ołówków, pędzli i szkiców, w charakterystycznym berecie i długim zielonym płaszczu, uszytym na wzór wojskowy, dziarsko stukając podkutymi butami. Później odwiedzał swoich przyjaciół w Nowinach, skąd szedł do stołówki w budynku sądu na obiad. – Nawet gdy już miał problemy z chodzeniem, odwiedzał mnie w NFZ i nie pozwalał, żebym schodził na parter. Dopóki miał siłę, dźwigał się po schodach na drugie piętro – dodaje Marek Jakubowicz.
 
Kiedy na początku nowego wieku Kaznecki stracił swoją pracownię w muzeum, nie miał już dogodnych warunków do pracy. W domu (mieszkał z wnukiem i jego rodziną) było to trudne ze względu na uciążliwy zapach farb olejnych. To był Jego dramat.
Kiedy złamany staw biodrowy przykuł Go do łóżka, rodzina opiekowała się Nim 24 godziny na dobę. W ostatnich trzech latach życia przebywał w Zakładzie Opiekuńczo-Leczniczym w Niechobrzu. Był jeszcze na tyle sprawny, że jeździł na wózku niemal do końca życia. – Gdyby miał wtedy możliwość malowania, to pewnie byłby w lepszej kondycji – uważa Jacek Kawałek.
 
Większość obrazów rozdał

Marek Jakubowicz podkreśla, że mistrza Jana cechowała prostota i głęboka wiara w Boga. Był też człowiekiem bardzo szczerym. Co miał w sercu, to na języku. Chętnie rozdawał swoje obrazy. Nie chciał za to pieniędzy, mawiał: „Nie płać, zmów pacierz”. – To nie była poza. Widziałem, że sprawia Mu to przyjemność – podkreśla Jacek Kawałek. Często zapraszał swoich znajomych, by przyszli do Jego pracowni i wybrali sobie jakiś obraz. Życie pod jednym dachem z artystą nie było łatwe. – Żył w swoim świecie malarstwa. Pracował solidnie, oddawał mamie pieniądze, ale najbardziej liczyły się u Niego farby i kredki. Mama musiała wziąć na siebie obowiązki związane z naszym wychowaniem – wspomina Elżbieta Kaznecka, córka. Zaraz jednak dodaje, że gdy była młoda, miała o to do Niego żal, ale kiedy ojciec był już w podeszłym wieku, podziwiała Go za to, że umiał cierpieć i nigdy się nie skarżył.
   
Niedoceniony przez miasto

Moi rozmówcy są zgodni: mistrz Jan nie został przez miasto doceniony tak, jak na to zasługiwał. – Można było z Janka zrobić wizytówkę Rzeszowa, tak jak Krynica zrobiła ją z Nikifora – uważa Marek Jakubowicz. Swego czasu śp. red. Stanisław Szczepański podjął starania, by przyznać Kazneckiemu tytuł honorowego obywatela Rzeszowa, ale ostatecznie do tego nie doszło. Może dlatego, że wielu tych, od których to zależało, w swej niewiedzy uważali Jego twórczość za „dziecięce bohomazy”.

Prace Kazneckiego, zwłaszcza te wcześniejsze, można oglądać na drugim piętrze WDK, ale pewnie niewiele osób o tym wie i tam zagląda. Przez niemal cały listopad obrazy mistrza Jana były prezentowane w Galerii Miejskiej przy Zespole Szkół Plastycznych. Miasto jest winne zmarłemu malarzowi zorganizowanie stałej, powszechnie dostępnej, galerii prac. Problem jedynie w tym, co by można w niej pokazać, skoro większość swych prac rozdał.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy