W górach rodzą się nie tylko rzeki. W dzikich Bieszczadach, spod góry Matragona, na którą nie wiedzie żaden turystyczny szlak, popłynął 25 lat temu strumień niezwykłej muzyki. Grupa pasjonatów uzbrojona w instrumenty z różnych krańców świata, z odmiennych kultur i nawet epok, przyjechała tu z Sanoka i znalazła natchnienie. Tak narodziła się Orkiestra Jednej Góry – Matragona. Ich granie mieści się w szerokim nurcie world music. Lada dzień ukaże się ich najnowsza i zarazem jubileuszowa płyta „Anarti”.
Ze strunowych – między innymi sitar, lutnia, rawap, lira korbowa, z dętych – skuducze, okaryny, flety, a nawet fletnia Pana i huculska trembita. Do tego bębny z różnych zakątków świata, Maroka, Iranu, Indii i kilkadziesiąt idiofonów o intrygujących nazwach, jak filipiński Tugangay, indonezyjskie angklungi. Instrumenty zespołu Matragona są jak podróż po różnych zakątkach świata i kulturach. Kryją ich brzmienia, które przenikają do wydobywanej z ich pomocą muzyki. – Dlatego nasze kompozycje, w jakiś sposób nawiązują do wielu kultur, chociaż się nie inspirują żadną konkretną.
To muzyka autorska – podkreśla Maciej Harna, lider i założyciel Matragony, który w 1992 roku jako młody instruktor Sanockiego Domu Kultury dostał zadanie założenia młodzieżowego zespołu muzycznego. – Postanowiłem zrobić to, co było mi w tamtym czasie bliskie- wspomina. – Byłem zafascynowany różnymi kulturami muzycznymi świata, instrumentami, których parę miałem. Stwierdziłem, że zamiast zakładać kolejny zespół "rockowo-garażowy", grający covery, zaproponuję coś oryginalnego. Próbowałem zaciekawić innych grą na instrumentach, na których w Polsce mało kto na początku lat 90-tych grał. To było otwarte zaproszenie. Więc przyszli ludzie, którzy nie byli wprawdzie muzykami, ale muzyką się fascynowali.
Pojechali na warsztaty pod Matragonę, w dzikie Bieszczady, gdzie przyrodnicy zwykle obserwują wielkie drapieżniki – wilka, niedźwiedzia. Głusza sprzyja bowiem poszukiwaniu oryginalnych brzmień. – Mieszkaliśmy w Balnicy, miejscowości, która dziś która już dziś nie istnieje, obecnie jest tam stacyjka kolejki wąskotorowej – opisuje Maciej. – Kiedyś była tu duża łemkowska wieś, która po wojnie została zniszczona. Została tylko kaplica, cmentarz i jeden jedyny dom, który dał nam, muzykom schronienie. Zaczęliśmy tam przyjeżdżać częściej. Moc miejsca sprawia, że gra się tam inaczej. Dlatego z czasem, już jako zespół, zaczęliśmy tam organizować otwarte warsztaty dla młodych ludzi, szukających w sztuce i muzyce czegoś nowego.
Zespół szybko opracował repertuar i zaczął występować, prezentując początkowo muzykę indyjską, irlandzką, andyjską. Nie został jednak w nurcie folk na długo. Po dwóch latach przyuczania się, warsztatów, grania, Matragona zagrała godzinny koncert z własną muzyką. – Chcieliśmy, by zespół poznawał różne kultury muzyczne, poprzez pochodzące z ich kręgu instrumenty. Chodziło o to, by wykorzystywać te instrumenty z pełną świadomością, ale tworzyć coś, co połączy brzmienia instrumentów z różnych stron świata, a będzie naszą autorską propozycją. To nie miał być folk, przetworzona muzyka jakiegoś kraju, grupy etnicznej, ale coś oryginalnego, nowego.
Ponieważ jednak wykorzystywali instrumenty etniczne, zaczęli pojawiać się na festiwalach z muzyką folkową, a ich oryginalna muzyka została doceniona. Od pierwszego koncertu w 1994 roku Matragona zdobyła wiele nagród w konkursach ogólnopolskich. W 1999 roku otrzymała prestiżową I nagrodę w II Konkursie Muzyki Folkowej Polskiego Radia „Nowa Tradycja”, a oryginalna pasja zaprowadziła członków zespołu nawet na plan filmu „Quo vadis”, w którym wystąpili w roli trębaczy Nerona. Zespół ma w dorobku kilka płyt: „Budzenie góry” (1998), „Tańce zmierzchu” (2002), „Trans Silvaticus” (2005), „Balnicki księżyc” (2012) czy indywidualny projekt flecisty zespołu Konrada Oklejewicza -"Legenda" ( w wersji audio i video).
Trzon zespołu stanowi siedem osób, większość związana z Matragoną od samego początku: Maciej Harna – lutnista,lirnik, Jacek Dusznik – perkusista, Konrad Oklejewicz – flecista, Malwina Zych-Oklejewicz – wokalistka i harfistka, Ewa Wojtyńska-Kiczorowska – skrzypaczka, Ernest Drelich-Gulek – perkusjonista, Jakub Kowalewicz – gitarzysta. Z Matragoną współpracuje wielu dodatkowych muzyków.
Fot. Tadeusz Poźniak
– Na początku, aby poznać techniki gry na instrumentach, braliśmy udział w letnich Szkołach Muzyki Dawnej w Sandomierzu – opisuje Maciej. – Ja uczyłem się na lutni arabskiej, którą jestem najbardziej zainteresowany, chociaż poznałem także grę na średniowiecznych lutniach. Malwina dzięki temu gra dziś na harfie gotyckiej, Konrad na dawnych fletach.
Kiedy zaczynali, oryginalne instrumenty z różnych kręgów kulturowych nie były w Polsce tak łatwe do zdobycia jak dziś. Część różnymi sposobami sprowadzali, niektóre budowali samodzielnie. – To wynikało z pasji, nie zbieractwa, ale do muzyki. Nie chodziło o to, aby mieć eksponaty, które atrakcyjnie wyglądają na ścianie. Chodziło o to, aby nauczyć się na nich grać, poznać ich brzmienie, wykorzystać w naszej muzyce. Z czasem te nasze zainteresowania rozszerzały się, umiejętności gry także – mówi lider Matragony, zdradzając, że nowe instrumenty potrafiły zafascynować. Konrad, utalentowany panczenista, z którym sanoccy trenerzy łyżwiarstwa szybkiego wiązali spore nadzieje, z dnia na dzień stał się flecistą, grającym na andyjskiej kenie. Potem z wyróżnieniem ukończył średnią szkołę muzyczną, a następnie Akademię Muzyczną na flecie barokowym.
Graniu Matragony towarzyszy konkretna idea. – Z jednej strony fascynują nas niezwykle barwne, fantastyczne i odmienne brzmienia instrumentów, a z drugiej chcemy korzystać ze spuścizny duchowej. Okazuje się, że muzyka na całym świecie ma mniej więcej ten sam cel. To co łączy muzykę całego świata, to nie są tylko jej zewnętrzne przejawy w postaci skal, systemów rytmicznych, czy różnych barw brzmieniowych, technik gry, praktyk zespołowych itp., ale także jakaś duchowa aura, która sprawa, że muzyka nawet bardzo egzotyczna potrafi przemawiać do różnych ludzi. To dlatego, że jej celem jest przekaz emocji, a te są podobne ludziom na całym świecie, tylko różnie wyrażane – wyjaśnia Maciej. – Jestem przeciwnikiem zamknięcia na jeden rodzaj muzyki. Człowiek dla własnego rozwoju nie powinien się zamykać, ograniczać, ulegać ksenofobii, która potrafi niweczyć także artystyczną wrażliwość. W Matragonie chcemy budzić otwartość, ciekawość. Cywilizacja zamykając się we własnym kręgu ogranicza swój rozwój. Tymczasem najciekawsze zjawiska artystyczne występowały w tyglu kulturowym. Podobnie jak postęp w innych dziedzinach życia. Zderzenie kultur jest wartością – otwiera oczy na człowieka, na jego inność, na to, co ma on do powiedzenia.
Każdy koncert Matragony zmienia się w spektakl – prawdziwy teatr instrumentów, pełno na nim zaskakujących zmian energii, ale i melancholii. I choć mamy swoją wierną publiczność, i pojawia się wciąż nowa, autentycznie zafascynowana, zainteresować organizatorów koncertem jest dziś niełatwo.
W 2015 roku zespół Matragona przygotował autorski program muzyczny „Anarti”.
Tak nazywało się plemię celtyckie, które w górnym dorzeczu Sanu, osiedliło się ok. IV w. p.n.e. Znajdywanych jest coraz więcej świadectw ich obecności w tym miejscu. – O muzyce starożytnych Celtów niewiele dziś wiadomo, dlatego repertuar, jaki przygotowaliśmy to kompozycje, będące wizją rzeczywistości, jaka mogła tu istnieć, zanim powstało miasto Sanok. Prezentowaliśmy je na naszych koncertach, m.in. na jubileuszowym. W marcu ukaże się natomiast płyta „Anarti”. Będzie ją można kupić także na stronie zespołu
matragona.pl.