"Popularkę" można zrobić w prosty sposób – dobrać odpowiedni repertuar, kostium sceniczny, oświetlenie i założyć sobie, że się zdobędzie najwyższe szczyty komercji. Mnie to nigdy nie interesowało. Nie interesuje mnie typ: jestem celebrytą, pozuję do zdjęć na bankietach, mam najwięcej pieniędzy i poklasku. Mnie od zawsze obchodziła i obchodzi muzyka i opowiadanie historii – mówi Mietek Szcześniak, który dał się namówić na osobisty monolog dla magazynu VIP Binzes&Styl.
Nie mam czasu na artystyczne kompromisy i nie chcę robić rzeczy, których nie czuję. Jako młody wokalista, w 1989 roku otrzymałem tzw. propozycję nie do odrzucenia, którą złożył mi Dieter Bohlen z bardzo „kasowego” wówczas w Europie zespołu Modern Talking. Nie przyjąłem tej propozycji, co zdziwiło wielu ludzi z branży. Raz tylko poszedłem na artystyczny kompromis i wziąłem udział w konkursie Eurowizji (Jerozolima 1999). Jestem człowiekiem bardzo intuicyjnym. W życiu każdego człowieka jest wiele znaków, które daje intuicja. Ale nie zawsze jej słuchamy. Ja kilka razy nie posłuchałem i żałuję, ale dzięki temu wiem, że należy się wsłuchiwać w swoją podświadomość, a raczej jestem pewien, że to nasza świadomość daje nam znaki i warto jej słuchać.
Nie warto w życiu robić rzeczy, które są przeciwko sobie, nie trzeba tępo podążać za tanim poklaskiem. Ja od wielu lat gram po kilka biletowanych koncertów każdego miesiąca i nie zdarzyło się, abym odwołał koncert z powodu braku zainteresowania publiczności. Ludzie przychodzą – czasem są to trzy pokolenia Polaków, bo wiedzą, na kogo i po co przychodzą. Uważam to za swoje osiągnięcie, zwłaszcza, że dawniej bywałem częstym gościem polskich festiwali piosenki, ale organizatorzy tychże zapomnieli, że jestem. Podobnie jest z telewizją, która nie szanuje widzów, nie dba o artystów, pokazując i promując bardzo wąski wycinek tego, co się dzieje na polskiej scenie muzycznej. Widzowie powinni mieć jak najszerszą informację i możliwość wyboru muzyki według własnych upodobań. W Polsce ( i nie tylko) media traktują publiczność powierzchownie i zamykają artystom drogę do publiczności. A przecież publiczność to ludzie, a każdy człowiek to osobny świat. Nie można go lekceważyć! Czuję się odpowiedzialny za to, co robię i bardzo szanuję publiczność, a ona pięknie mi się odwzajemnia. Czuję to na każdym koncercie.
Największą satysfakcję sprawia mi poczucie, że to, co robię, trafia do ludzi. Pracuję z największa przyjemnością, ale płacę za to życiem. Cena bycia artystą i trudy związane z wykonywaniem tego zawodu są duże. Ciągłe wyjazdy, mieszkanie w hotelach, różne jedzenie, duża dyspozycyjność medialna, nieregularny tryb życia. Ale – bez względu na to, co bym innego robił w życiu i tak tworzyłbym muzykę, więc nie wyobrażam sobie, aby mogło być inaczej.
Kiedyś miałem czas siania, teraz zbieram żniwo
Dawniej nie umiałem robić kilku rzeczy jednocześnie. Kiedy pracowałem nad nowa płytą, trwało to na przykład 5 lat i nie potrafiłem jednocześnie robić nic innego. Być może moje trzydziestoletnie doświadczenie muzyczne i dojrzałość życiowa sprawiły, że teraz potrafię realizować jednocześnie bardzo wiele projektów i robię to z coraz większym entuzjazmem! Mam wrażenie, że z wiekiem wręcz przybywa mi entuzjazmu, który się kumuluje i daje nowe siły do kolejnych działań. Każde nasze działanie jest oceniane – zwłaszcza, kiedy jest się osobą publiczną. Ja nie boję się oceniania, ponieważ wszystko, co robię jest szczere, pozbawione jakiegokolwiek fałszu. Niestety muzyka często bywa traktowana jak zawody sportowe. Te wszechobecne konkursy to jest coś, co p o d o b n o publiczność lubi najbardziej. A ja myślę, że publiczność lubi to, czego jest nauczona – czyli udziału w igrzyskach. Gdyby była nauczona czegoś innego, miała inne wzorce, na przykład muzyczną fiestę, radość z muzykowania i przedstawiania tego publiczności, to byłoby to o wiele prawdziwsze i pozytywne dla wszystkich zajście. Ja zawsze słuchałem jazzu, soulu, funku, muzyki gospel i w ogóle tzw. czarnej, amerykańskiej. Teraz odkryłem amerykańskiego rock’n’ rolla i nadrabiam wszystkie moje zaległości muzyczne z przyjemnością odkrywcy.
Nie szukam przyjaźni, to one mnie spotykają! Moim wielkim odkryciem jest to, że przyjaźnie się kończą. Kiedy to odkryłem, nie mogłem uwierzyć, że tak może być. Kolejnym odkryciem jest to, że będąc w wieku dojrzałym można spotkać ludzi, z którymi jest nam po drodze. Myślę tu o niegdysiejszym, przypadkowym spotkaniu Wendy Waldman. Nie sądziłem, że w wieku dojrzałym spotkam tak pokrewną mi pod każdym względem duszę. Szczerze mówiąc – rzadko dostawałem w życiu prezenty. A tu nagle ta Ameryka i Wendy… Na pięćdziesiąte urodziny moi przyjaciele zasypali mnie wprost prezentami: Wendy zafundowała mi lot do Meksyku i tam spędziliśmy tydzień, a jakby tych szaleństw było mało, mój kumpel z Chicago zaprosił mnie na 5 dni do Las Vegas! Wszystko opłacił i powiedział: masz ode mnie prezent na pięćdziesiątkę! Myślę, że istotą przyjaźni jest to, że ktoś o na myśli, że chce poświęcić swój czas na zorganizowanie nam niespodzianki, ze dodaje nam skrzydeł, czasem nosi nasze wewnętrzne ciężary- po prostu o nas dba. To jest prawdziwy przyjaciel.
Moja ostatnia płyta nosiła tytuł ”Signs”- nieprzypadkowo. Ukazała się w 2011, po czterech latach pracy z amerykańską producentką, piosenkarką i autorką tekstów, która skomponowała m.in. wielki przebój V. Williams „Save The Best For Last”. Wendy poznałem przy okazji udziału w projekcie „Poland. Why Not?” Ponieważ współpraca układała się znakomicie, po realizacji projekty „postanowiliśmy współpracować dalej. Przez kolejne dwa lata powstało około trzydziestu piosenek, a kilkanaście z nich ukazało się na płycie „Signs”. To mój pierwszy, w całości anglojęzyczny album, nagrywany w Polsce, Los Angeles, Nashville i Londynie. Dzięki tym nagraniom mogłem współpracować ze słynnym amerykańskim LIFE Choir pod wodzą legendarnego HB Barnuma. W ten sposób powstał zapis radości tworzenia, wspólnej, owocnej pracy. Ta przyjacielska przestrzeń jest słyszalna na płycie. Wendy jest przemiłą osobą i muzyczną profesjonalistką. Praca z nią to sama przyjemność. Nauczyła mnie, że muzykę należy nagrywać tylko wtedy, kiedy się czuje, że to odpowiedni moment. Wtedy pracuje się do upadłego. A kiedy wena twórcza nie przychodzi – to trudno- człowiek jest żywym, wrażliwym organizmem, nie maszyną – trzeba poczekać, aż nadejdzie.
W listopadzie 2014 roku ukazał się dwupak zawierający „Signs” i „Zwykły cud”. Na wiosnę 2015 planuję wydanie albumu z własnymi kompozycjami do tekstów księdza Jana Twardowskiego. Ponadto zamierzam nagrać płytę z wybitnym pianista, kompozytorem i aranżerem Krzysztofem Herdzinem. To będą stare przeboje kultowego Radia Luxemburg, a więc piosenki B. Bacharacha, Beatlesów, czy D. Bowiego. W planach są też nagrania z orkiestrą symfoniczną, jest projekt z jazzowymi standardami dla dzieci, koncertuję również z zespołem Meccorre String Quartet i chcielibyśmy zarejestrować naszą współpracę na płycie.
Mieczysław Szcześniak, kaliszanin. Wybitny i wszechstronny wokalista, kompozytor i autor tekstów. Laureat wielu znaczących nagród muzycznych m.in. Grand Prix na bardzo prestiżowym kiedyś Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu (1985). Zdobywca Bursztynowego Słowika na Międzynarodowym Festiwalu Piosenki w Sopocie. Absolwent prestiżowego Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach. Trzykrotny zdobywca (rok po rok) nagrody Polskiego Przemysłu Fonograficznego, statuetka Fryderyka w kategorii Najlepszy Wokalista i wielu innych znaczących nagród muzycznych. Skończył 50 lat i mówi, że to tylko nic nie znaczące cyfry…