Rozczarowała mnie gwiazda wieczoru – niemiecka grupa Guano Apes, ciesząca się – niezasłużoną, moim zdaniem – estymą wśród młodych ludzi. Jednak jej występ – podobnie jak występy plejady gwiazd polskiego rocka: Zakopower, Hey, Myslovitz, Voo Voo i Comy – był dużym magnesem dla publiczności, która tłumnie przybyła we wczorajszy wieczór na Stadion Miejski w Rzeszowie, na koncert w ramach Europejskiego Stadionu Kultury.
Trzeba oddać honor organizatorom
Europejskiego Stadionu Kultury, który odbywa się w Rzeszowie (a także w Lublinie i Białymstoku) w dniach 28-30 czerwca – Miastu Rzeszów, Ministerstwu Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Narodowemu Centrum Kultury – że dzięki wczorajszemu koncertowi pod hasłem
„Zjednoczeni w różnorodności”, Rzeszów ponownie – po prawie dwóch miesiącach, które minęły od występu słynnej śpiewaczki operowej Aleksandry Kurzak na Rynku – zaistniał kulturalnie w ogólnopolskiej telewizji. Transmisję z wczorajszego koncertu przeprowadził na żywo kanał TVP Kultura, a o godz. 23 koncert w nieco skróconej wersji pokazała „Jedynka”.
Na stadion przyszedłem w czasie występu Rykardy Parasol, amerykańskiej wokalistki, która sama w sobie – jako córka szwedzkiej emigrantki i polskiego Żyda – jest już narodowościowym „tyglem”. W Rzeszowie śpiewała z towarzyszeniem zespołu jako support przed koncertem głównym. Wykonała zgrabne piosenki zahaczające o folk, które jednak od typowego folku różniło to, że były nieco bardziej dekadenckie i – jak dla mnie – nazbyt „wyprane” z emocji.
Później przyszła pora na danie główne, czyli blok „Kolektywy” Złożyło się nań kilka występów polskich gwiazd różnych odmian rocka (Zakopower, Hey, Myslovitz, Voo Voo i Coma) oraz wokalistki i pianistki Julii Marcell. Polskie gwiazdy stworzyły owe tytułowe kolektywy z mniej lub bardziej egzotycznymi wykonawcami zagranicznymi, pokazując, że muzyka nie zna granic: od politycznych poczynając, na stylistycznych kończąc.
Jak dla mnie, wydarzeniem był występ polskiej supergrupy Voo Voo z Alimem Quasimovem, niezwykłym wokalistą z Azerbejdżanu, którego „New York Times” określił mianem jednego z największych żyjących śpiewaków na świecie (w Rzeszowie wystąpił z córką i towarzyszącymi muzykami). Tak jak się spodziewałem, Voo Voo – które stworzyło swój rozpoznawalny muzyczny język, przepuszczając rocka przez najróżniejsze wpływy stylistyczne: folkowe, jazzowe itd. – czuło się w tym zestawieniu jak ryba w wodzie. Polscy muzycy stworzyli z Quasimovem fascynującą jedność, mieniącą się najróżniejszymi barwami world music. Dowcipną puentą występu Wojciecha Waglewskiego i przyjaciół był ich dialog z… młodzieżową orkiestrą dętą.
Mogła się podobać porcja czadu w wykonaniu Myslovitz do spółki z białoruską formacją N.R.M., będącą w swoim kraju nie tylko zjawiskiem muzycznym, ale i fenomenem socjologicznym – muzycy śpiewają po białorusku i dzięki nim wielu Białorusinów zaczęło używać na co dzień języka ojczystego. Nieźle dopasowali się też do siebie Zakopower i ukraińska grupa SunSay, grająca reggae.
Ciekawy był duet laureatki Paszportu Polityki Julii Marcell, która śpiewa punk w aranżacjach opartych o… fortepian, z obdarzoną niesamowitą barwą głosu Aliną Orlovą z Litwy, śpiewającą folk również z towarzyszeniem fortepianu. A żywiołowa reakcja publiczności na ich wspólne wykonanie megahitu „Ta ostatnia niedziela” pokazała, że evergreeny – jak sama nazwa wskazuje – nie starzeją się nigdy.
Najmniej przekonujący był dla mnie kolektyw Hey z fińskim saksofonistą i wokalistą Jimim Tenorem, który wystąpił z czarnoskórymi muzykami z Kabu Kabu. To znaczy, osobno brzmiało to dobrze. Ale już zderzenie samej Kasi Nosowskiej z zagranicznymi gośćmi zrobiło na mnie wrażenie nieco „siłowego” – to były jednak, jak dla mnie, wrażliwości trochę nie przystające do siebie. Stałem bardzo blisko, lecz nie czułem „chemii” pomiędzy Nosowską a Jimim Tenorem.
Klasą był zespół Coma z charyzmatycznym wokalistą Piotrem Roguckim, jednak co to za kolektyw z Guano Apes, skoro każdy z tych zespołów wystąpił osobno?
Zwieńczeniem wieczoru był minikoncert tych ostatnich: gwiazdy alternatywnego rocka – niemieckiej grupy Guano Apes. Wiem, że cieszy się ona wśród wielu młodych dużą estymą, choć po tym, co usłyszałem wczoraj – a usłyszałem zbyt mało muzyki, a zbyt dużo rzężenia, które kompletnie zatkało mi uszy – doszedłem do wniosku, że może to i gwiazda, ale bardzo przereklamowana.