Pamiętam, jak stałem przed szybą Pewexu wpatrzony w upragniony samochodzik. Nie minęło pół roku, a takich resoraków w sklepach było pełno. Towar wypełnił puste półki i wszyscy chcieli zakładać firmy. Nasz świat zmienił się nie do poznania – wspomina dr Piotr Szopa, historyk z rzeszowskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej.
Migawki wydarzeń z czasów PRL, które najmocniej z dzieciństwa pamiętam, to pogrzeb ks. Popiełuszki i wybuch elektrowni atomowej w Czarnobylu, a potem właśnie obrady Okrągłego Stołu i wybory 4 czerwca 1989 roku. Przed obradami napięcie społeczne rosło. Rodzice prowadzili cukiernię w Strzyżowie i jeździłem z tatą w różne miejsca za mąką, cukrem – zdobycie jakichkolwiek produktów wymagało przecież ogromnego zachodu i znajomości. Był chyba rok 1988 i na bramie jednej z fabryk zobaczyłem gigantyczny transparent z napisem „Strajk”. Pytałem tatę, o co chodzi. Ludzie protestowali, bo z początkiem roku nastąpiła duża podwyżka cen. Inflacja szybowała w górę. Pieniądze błyskawicznie traciły wartość.
Obrady Okrągłego Stołu śledziła cała rodzina. Jedni uważali, że nie powinno się z komunistami rozmawiać, bo na pewno chcą oszukać. Inni uważali, że nie ma wyjścia i trzeba rozmawiać, aby wreszcie coś zmienić. Każdy jednak wiedział, jak ma zagłosować w wyborach 4 czerwca. Potem dyskutowaliśmy, jak będzie wyglądać nowe godło, czy orzeł dostanie koronę, czy będziemy mieć prezydenta. Kiedy tym prezydentem został Jaruzelski, łapaliśmy się za głowę, bo co to za zmiana, skoro na czele znowu on? Z ciekawością patrzono na rząd Mazowieckiego, którego powstanie stanowiło pierwszy wyłom w szeregach tamtej władzy. Wtedy też zaczęły się pierwsze kłótnie w „Solidarności”, nawet na poziomie gminy, co jako dziecko też zauważyłem.
Po wyborach 4 czerwca panował olbrzymi entuzjazm. W moim otoczeniu niemal każdy zakładał jakiś biznes. 20 procent tamtych początkujących przedsiębiorców wciąż prowadzi działalność gospodarczą i należą do naprawdę zamożnych obywateli. 30 lat temu rzeczywistość zmieniała się w oczach. Z zupełnej siermięgi, braku czegokolwiek, przeskoczyliśmy w obfitość towarów. W wiejskim sklepiku nie było niczego i nagle wszystko jest. Od ręki kupowało się magnetofon i pralkę.
Żałuję, że w 1989 roku nie miałem 20 lat. To był czas wielkich możliwości i powstawania fortun. Tyle tylko, że większość nie zdawała sobie z tego sprawy. Chyba zawsze tak jest, że szanse, jakie daje nam czas, w którym żyjemy, nieliczni potrafią dostrzec i wykorzystać. W Polsce nastał nowy ustrój i wszystko było w zalążku, rodziły się biznesy i partie. I trzeba się było uczyć życia w tej rzeczywistości, ale też swobody gospodarczej nie utrudniał taki gąszcz przepisów jak dziś. Były też mniej różowe strony przejścia na kapitalizm i mam wątpliwości, czy gdyby ludzie wiedzieli, jak on wygląda, to tak ochoczo chcieliby zmian. Ale nie podróżowali po świecie i nie zdawali sobie sprawy, że w kapitalizmie jest zjawisko bezrobocia, że trzeba samemu o siebie się zatroszczyć. Przecież państwo socjalistyczne w wielu rzeczach obywatela wyręczało, aby go lepiej kontrolować. Nie wszystkie reformy były przemyślane. Wiele rzeczy robiono „na żywioł”, załatwiano doraźnie, bez patrzenia w daleką przyszłość. Reformy gospodarcze z rabunkową wyprzedażą majątków firm nie były dobre.
Gospodarka socjalistyczna niekiedy nie miała nic wspólnego z logiką, ale w kapitalizmie sprzedawanie majątku przedsiębiorstw poniżej ich wartości też nie było logiczne. Wydaje się, że mając taką przewagę jak „Solidarność”, można było wynegocjować z komunistami lepsze warunki zmiany. Szkoda, że przynajmniej na jakiś czas nie odsunięto ich zupełnie od władzy. Ale dziś wiemy, jak służba bezpieczeństwa działała wokół Okrągłego Stołu, przy negocjacjach w Magdalence. Strona solidarnościowa była przesiąknięta agenturą, a partia wiedziała, co zamierzają mówić przy stole jej przedstawiciele. Pozycja negocjacyjna była bardzo nierówna. Czy inny scenariusz powiodłyby się? Nie wiem. Może komuniści zdecydowaliby się na rozwiązanie siłowe, aby tylko utrzymać się przy władzy? Być może niedosyt po 30 latach wynika stąd, że my Polacy zbyt wiele od siebie wymagamy? Tymczasem zmiana jest gigantyczna. Wskoczyliśmy na poziom, o jakim kiedyś niewielu marzyło.