Przeszukuję nerwowo album foto w laptopie, albumy fotograficzne z analogowymi zdjęciami, swoją pamięć. Nigdzie nie mogę znaleźć zdjęcia Laili lub z Lailą. Na pewno jest ich co najmniej kilkanaście w archiwach dawnej Szkoły Języków YES na Reformackiej 4. Są to jednak tak przepastne archiwa (20 lat pracy), że przydałby się archiwariusz. W prywatnym albumie wizerunek Laili pozostał mi jedynie na grupowym zdjęciu z moich 50. urodzin. Jednak wśród 50 biesiadników, w zbyt nastrojowym świetle Klubu Je Je, niewiele widać.
A przecież nasze losy krzyżowały się wielokrotnie. Od bodaj 1992 roku. Teraz czytam, że w 1991 roku przyjechała do Polski na stałe. Mówiła nienaganną polszczyzną. Od niej dowiedziałam się o jej moskiewskim dzieciństwie, balecie w szkole przy Teatrze Bolszoj w Moskwie, rzeszowskim mężu Andrzeju i dzieciach. Po raz pierwszy spotkałyśmy się w “Parisette Salon”. Marta Cybulska, właścicielka salonu fryzjerskiego, potem również kosmetycznego, umiała kojarzyć towarzysko swoje klientki. Zanim Marta wyjechała pośpiesznie z Polski, Andrzej i Laila odkupili jej Salon. Laila ściągała specjalistów z Rosji w zakresie kosmetologii, a konkretnie specjalistów od masażu. Na przykład masażu głowy aby mózg lepiej funkcjonował i całe ciało zdrowiało.
Miałam wrażenie, że w tej naszej nowej rzeszowskiej demokracji wiele się działo dobrego. Wrzesiek Romańczuk, lekarz, niedługo potem dyrektor Szpitala nr 2, robił akcje charytatywne i angażował do tego rodzinę, przyjaciół, znajomych i innych ochotników. Zbieraliśmy pieniądze na inkubatory dla noworodków; zanim jeszcze Owsiak na to wpadł. Pamiętam pokaz mody na ulicy Słowackiego, która owego pięknego letniego dnia cała była opanowana przez tę akację. Radio, telewizja i imponujący wybieg dla modelek. Robert Wróbel, którego spotkałam po paru latach od czasu kiedy był moim studentem na WSP, fachowo przygotował modelki. Mnie przypadła w udziale organizacja pokazu kotów i psów nierasowych. Ten sam długi catwalk dla modelek, dla kotów i psów, tuż po sobie następujących, ta sama muzyka, ci sami technicy. To było wydarzenie dość spektakularne jak na owe czasy. Potem after party w klubie „Jedynka” u braci Borejków na ul. Hetmańskiej.
W „Jedynce” spotykaliśmy się jeszcze wiele razy w podobnym gronie. Pamiętam Korę Jackowską i zespół Maanam oraz nasze ich obleganie. Pamiętam wspaniałe, super profesjonalne, pokazy mody projektantek rzeszowskich, choćby Marty Mizery. Na końcu zawsze były tańce. „Jedynka” kojarzy mi się też z Lailą. Piękna, wysoka, w mini sukience z błyszczących cekinów, roztańczona jak my wszyscy. Andrzej Grzyb, mąż Laili, raczej nie tańczył. Mówił, że to działka jego żony. Nie musiał dodawać „pięknej żony, którą jestem wciąż zauroczony”. To było oczywiste.
Potem przypadkowe i nieprzypadkowe spotkania. Moje bieganie na zajęcia fitness prowadzone przez Lailę. W ciągu paru lat kilka miejsc w Rzeszowie.
Krótko potem Laila przyjęła moją propozycję pracy wakacyjnej na obozach YES jako instruktorka tańca. Szczególnie zapamiętałam turnus w Zwierzyniu. Dzieci Laili i Andrzeja, Adela i Bolek, byli uczestnikami obozu. W bieszczadzkim Zwierzyniu Laila uśmiechnięta, życzliwa i cierpliwa dla wszystkich. Pamiętam nasze wypady we dwójkę na pstrąga do knajpki „Meksyk” i wspólne opalanie się w słońcu. Ona smagła już po godzinie, ja wciąż biała po kilku dniach. Te oczy mężczyzn wszędzie gdzie się pojawiła! Jej koci chód baletowy. Niewymuszony, bezwiednie kokieteryjny, czarne oczy i zniewalający uśmiech. Pan od pstrąga tracił rozum. Zawsze podawał jej większą rybkę.
Nasze rozmowy babskie o wszystkim. Jej bolesne zwierzenie, że bliska znajoma przezwała ją „ruska”. W języku rosyjskim to wyraz neutralny, ale w polskim ma zabarwienie pejoratywne, o czym Laila już od dawna wiedziała. Jaka ruska? – pytam. Przecież polska, ewentualnie kiedyś rosyjska, choć zawsze cudownie egzotyczna z tatarskiego imienia. To głupia babska zazdrość! Szkoda sobie zawracać głowę.
Laila wiedziała, że ją podziwiam za balet, za uśmiech, za urodę. Zrobiła mi fantastyczną niespodziankę pod koniec bieszczadzkiego turnusu kiedy dzieci popisują się na końcowym Talent Show. Opracowała krótką choreografię do baletu „Jezioro łabędzie” i zatańczyła razem z mniejszą o dwie głowy uczestniczką obozu YES, początkującą baletnicą, z dedykacją dla mnie. Można wyobrazić sobie moje wzruszenie, osoby odpowiadającej za meritum tego wyjazdu edukacyjnego. Dyrektorki z surową miną na wypadek aby nikt z kadry nie rozluźnił się zbytnio i nie spuścił z oka choćby jednego dziecka, młodzieńca, panienki, których powierzono naszej opiece. Ktoś, kto był szefem, zwłaszcza odpowiedzialnym za dzieci, wie o czym mówię. Naturalne jest to, że szefów, a zwłaszcza szefowych, się nie kocha. Za takimi jak ja kobietami-bossami, które nie kokietują swoich pracowników komplementami bez pokrycia, nie przepada się szczególnie. Za sam fakt, że jest bossem nie lubi się bossa. On lub ona zawsze stoją po przeciwnej stronie barykady, mówi się. Laila należała do tej klasy inteligencji emocjonalnej, która nie poddawała się takim ograniczającym formatom. Dla Laili byłam kobietą, koleżanką, ciężko pracującą osobą, która ma na głowie cały ten kram obozowy, a na pewno jego edukacyjną i wizerunkową część. Dlatego jej taniec był nie tylko prezentem, ale też demonstracją własnej opinii niezainfekowanej stereotypem myślenia.
Zwierzenie z „ruską” uświadomiło mi smutny fakt. Poczułam, że Laila nie jest do końca szczęśliwa w tym kraju i nigdy nie będzie w pełni przystosowana do Polski. Taki jest los emigranta. Od tamtej pory już zawsze czułam, że ona żyła w Rzeszowie przepełniona tęsknotą za swoim domem ojczystym i za pełną akceptacją miejsca i języka, i że to będzie jej wiecznym niespełnieniem. Poznałam jej ojca, który bywał w Rzeszowie. Wiedziałam, że Laila często odwiedza Moskwę i dobrze się tam czuje. Na pewno nie pomagała jej nasza historyczna niechęć do Związku Radzieckiego.
Nasz dom w Słocinie odwiedziła bodaj dwa razy. Przy okazji powakacyjnego spotkania kadry YES i potem, lub wcześniej, z Andrzejem pod pretekstem mojego podziękowania za jej choreografię do tańca wykonanego przez tancerzy amatorów na małej scenie Filharmonii, o czym powiem za chwilę. Andrzej wspomina, że jadł wtedy najlepsze brokuły na świecie, które przygotował mój mąż, Waldek. Potem pokazała mi ich nowy dom gdzieś na Drabiniance. Zapamiętałam jej gospodarski aspekt w prezentowaniu domu. Na przykład szafkę na ściereczki kuchenne z podgrzewaczem. Przywieźli z Andrzejem ten, jakże potrzebny, gadżet z USA.
Kiedyś zaprosiłam jej dziecięcy zespół baletowy do występu z okazji Halloween Party w naszej szkole YES na Reformackiej 4. Laila dobrała odpowiedni taniec i kostiumy. Dzieci tańczyły wspaniale. Jeden z rodziców tracił cierpliwość nie wiem do czego, może zaginionego stroju, może nie lubił tego „święta”. Laila nie traciła rezonu bez względu na przykre okoliczności.
Znając bezinteresowność Laili i entuzjazm do wspólnych działań, w roku 2010 poprosiłam ją o pomoc przy wystawianiu krótkiej komedii, którą przygotowywaliśmy z okazji III edycji spotkań VIP Biznes i Styl. W ciągu kilku prób opracowała choreografię i przygotowała nasz sześcioosobowy zespół kompletnych amatorów tańca. Wypadliśmy, podobno, świetnie ku zdziwieniu ogółu oraz własnemu. Niestety na gali w rzeszowskiej Filharmonii mogliśmy jej podziękować jedynie zaocznie, bo znów wyjechała gdzieś daleko z mężem, który miał zawodowe kontakty sportowe w wielu krajach świata.
Pewnego wieczoru wybrałyśmy się z Lailą do kina Zorza w Rzeszowie. Nie pamiętam tytułu filmu, ani nazw jej ulubionych płyt muzycznych, których kopie mi wtedy podarowała. Pamiętam, że po seansie rozmawiałyśmy o życiu i że niezmiennie czułam jej delikatność i jakąś egzystencjalną, jakby anielską, niepewność, która mnie onieśmielała.
Zauważyłam, że na Face Booku, choć była bardzo aktywna, nigdy nie inicjowała ani nie komentowała zdarzeń politycznych. Może to było niezręczne być okrakiem między swoim i nieswoim krajem? Który z nich był dla niej bardziej swój, a który mniej, nigdy się nie dowiem.
Piękne zdjęcia taneczne, zwłaszcza baletowe, śmieszne sytuacje, często w języku rosyjskim, dużo emotikonek uśmiechu. W naszych prywatnych wiadomościach FB jest ich całe mnóstwo. Messengerów od stycznia 2014, dnia moich urodzin, było sporo. Jeszcze więcej wzajemnych serduszek, kwiatków, kotków, machania łapką. Z okazji kolejnych urodzin (ostatnie tego roku), imienin, nowego roku, świąt (ostatnie z okazji Wielkanocy 2019). I wzajemnie. W marcu napisałam do niej pytając czy planuje podróż do Gruzji. Wiedziałam, że zbudowali tam z Andrzejem dom i szykują przeprowadzkę na stałe. Odpowiedziała, że w Gruzji się „na razie” nie spotkamy. Przekazała mi numer telefonu do Andrzeja, który może się tam pojawić w czerwcu, napisała. Obiecała, że postara się odezwać do mnie w maju. Milczała. 26 czerwca przesłałam jej z Gruzji swoje zdjęcie z Czeczenką Leilą, bohaterką książki Wojciecha Jagielskiego „Wszystkie wojny Lary”, zamieszkałą w gruzińskiej Pankisi. Pomyślałam, że imienniczki, niedługo sąsiadki, mogą się poznać. Nie odpisała. Czułam, że to zły znak, bo Laila zawsze odpowiadała.
3 lipca około godz.15, w cerkwi Nekresi, Kuba Łuczak, gruziński Polak albo polski Gruzin, z Chateau Napareuli w Kacheti, nasz Cicerone po Gruzji (kiedyś sąsiad z Baranówki), odebrał tragiczną wiadomość z Polski. Laila Arifulina zmarła dziś o godz.13.30. Zapaliliśmy świeczki prawosławnym zwyczajem tego miejsca. Nikt z naszej piątki nie wymówił ani słowa.
Z Napareuli, które Andrzej świetnie znał, wysłałam kondolencje. On zachęcał nas do wizyty w ich gruzińskim domu. To było niedaleko, dosłownie o rzut kamieniem od naszej trasy.
Pojechaliśmy tam. Miałam dziwne wrażenie, że jedziemy na spotkanie z Lailą i Andrzejem. Na miejscu był ich przyjaciel moskiewski Misza. Piękny, duży, parterowy dom z widokiem zapierającym dech. Z każdego okna widać Kaukaz.
Dlaczego Laila chciała się schować w tak ustronnym miejscu świata? Owszem oszałamiająco pięknym. Na pewno życzliwym, jak Gruzini. Gdzie język rosyjski jest drugim językiem wśród ludzi starszego i średniego pokolenia. Tak, pogoda tam prawie zawsze słoneczna i pewna. Ale to pustkowie! Przecież Laila była niezwykle towarzyska, komunikatywna, kontaktowa.
Pozostawiła mnie z uczuciem zadziwienia i podziwu. Zagadki. Z obrazem monumentalnego piękna Kaukazu z każdego okna ich gruzińskiego domu. Niewykluczone, że tam właśnie teraz zamieszkała.