Pod pretekstem spotkania, które odbędzie się w sobotę 7 września 2019, w ramach Europejskich Dni Dziedzictwa w Muzeum w Rzeszowie, ze świetnym poetą, Wiesławem Kulikowskim, chcę przytoczyć swoją recenzję, którą opublikowałam w marcu 2011 roku na stronie www.pisarze.pl z okazji wydania jego książki Milcząca na złotej kładce (2010, Księgarnia Akademicka). Tytuł tej recenzji brzmi “Milczący na złotej kładce”. Uświadamiam sobie, że dziś tak samo mogę zatytułować wszystko, co chciałabym napisać o Kulikowskim. Bo dobra poezja to wyższa sztuka milczenia. Poezja to też pomost między brzegami znanego i przeczuwanego. Kładka poety między światami, choć intymna, jest solidna i błyszcząca jak szlachetny kruszec.
Od tamtej pory Wiesław Kulikowski wydał kolejne tomy: Odloty białych żurawi. Wybór wierszy wczesnych, niedawnych i najnowszych (2016, Carpatia), Drugie lato i trzecie (2016, Carpatia) oraz tego roku Biegnąca za mną pod wiatr (2019, Stowarzyszenie Pisarzy Polskich)
Milczący na złotej kładce
Niemal codziennie wydaje się w Polsce przynajmniej jeden tomik z wierszami, ale tylko niektóre są Poezją. Wiele z nich to zwykła blaga, jak pisał w latach 70-tych Julian Rogoziński w jednej ze swoich recenzji literackich poświęconych poecie, Wiesławowi Kulikowskiemu, stawiając go na antypodach literackiej nieuczciwości artystycznej (dalej cytuję z pamięci) rozpanoszonej w czasopismach, gdzie roi się od różnych sztucznych póz i grafomańskich zagrań. Myślę, że i dziś, po 25-ciu latach, ten znakomity, tłumacz i krytyk literacki mógłby, gdyby żył, napisać podobne słowa odnosząc się do obecnego rynku poetyckiego oraz stawiając tego samego poetę za przykład przeciwwagi. I znów miałby rację.
Lektura wierszy Wiesława Kulikowskiego, autora 17 książek, jest dla mnie ucztą poetycką niezmiennie od czasu kiedy zetknęłam się z jego poezją około dziesięć lat temu. Znam jego jedenaście tomików i uważam, że każdy z nich jest osobnym wydarzeniem poetyckim (łącznie z tymi pięcioma wydanymi w jednym roku 1997, co mogłoby się wydawać niemożliwe, zakładając, że wena poetycka się nadwyręża i po opublikowaniu książki, każdemu poecie potrzebna jest przynajmniej roczna regeneracja, a co najmniej literacki płodozmian; przypadek Kulikowskiego, poety par excellence, przeczy tej regule). Wydarzeniem kulturalnym powinna stać się również jego kolejna książka, pod tytułem Milcząca na złotej kładce, na którą składają się wiersze i małe prozy poetyckie.
Czytając Kulikowskiego, za każdym razem doświadczam ciekawego uczuciowego zjawiska. Czuję jakby ktoś przerzucił tęczę między mną a moją pamięcią. Jakby gdzieś, kiedyś zapamiętana muzyka, która ma znajomy kolor i kształt, rozpinała się nade mną i pode mną jak most szukający drugiego brzegu. Podmiot liryczny tej poezji, choć gra na czarownym homeryckim flecie chwaląc (słowami jak dźwiękami) piękno świata, jakże odległym od basów i dysonansów platońskiej orkiestry, paradoksalnie nigdy nie popada w pięknoduchostwo. Pod urokiem „mgieł idących za Brueglem”, „koni zaplątanych w powoje, różowe lejce”, „fiołków ściekających z rynien”, „drzwi z klamkami jak brylanty”, ta poezja przybliża mnie do granicy sentymentalizmu, ale nigdy jej nie przekracza. Chwali świat, oczarowuje nim, ale nie wprost. Ten hymn ku czci piękna sam rodzi się we mnie czytającej wiersz.
W człowieku jest taka ckliwa nutka, którą każdy projektuje na swój sposób. Wyzwalanie się „sentymentalnego” zewu w trakcie obcowania z poezją Kulikowskiego nie ma nic wspólnego z romantyczną, afektowaną czułostkowością. Wręcz przeciwnie, ona delikatnym gestem prowadzi ku sublimacji uczuć, wyrafinowaniu kreowanego świata, kiedy wciąż jedną nogą, jednym okiem, sercem, trzymamy się swojskiej, bliskiej, bezpiecznej, znanej skądinąd, może z dzieciństwa, jedynej Arkadii, której wizja przesądza o obrazie rzeczywistości. Prędzej można by tę poezję przypisać dziedzictwu sentymentalizmu jako umysłowemu i literackiemu kierunkowi europejskiemu, który ukształtował się w drugiej połowie XVIII wieku w opozycji do klasycyzmu i obowiązujących wymogów estetycznych. Kulikowski, osobny współczesny sentymentalista niesentymentalny, w centrum zainteresowania stawia człowieka i jego uczucia, skupia się na indywidualizmie, wnętrzu, czułości. I choć darmo by tu szukać nastrojów religijnych, dominuje smutek i melancholia, często na łonie natury, z dala od zdobyczy cywilizacji. Jeśli wierzyć historykom literatury, że sentymentalizm odznaczał się przesadną, łzawą afektacją, bliską rokoku, to z pewnością poezja Kulikowskiego w tym względzie stoi na jego antypodach.
Ideowo prędzej by wpisać tę poezję do preromantyzmu, który wyrażał prawdziwe uczucia, a nie, sztuczną zabawę maskową. W tym sensie, Wiesław Kulikowski jest we współczesnej poezji polskiej XX-tego i XXI-ego wieku prekursorem neoromantyzmu, który może nadejdzie jako kolejny nowy romantyzm; zawsze w końcu nadchodzi.
Poezja Kulikowskiego nie jest poezją intelektu i rozumu. Uczucia, odczucia zmysłów, są dla niego ważniejsze od wszelkich konceptów rozumowych. Materią tej poezji jest natura, nastrój; z jednej strony dziecięca prostota, a drugiej – zaskakująco subiektywne wrażenia poety kultury. Na przykład obcowanie z „łubinowym polem” nie różni się od obcowania z „cieniem Franza Kafki”, tak jakby obie te figury liryczne mogły funkcjonować wymiennie, bez względu na to, że jedna z nich jest oparta o nazwę, wiedzę i relację merytoryczną, a druga odnosi się do pierwotnego kontaktu z przyrodą. I to pogranicze prostoty natury i oczywistej obecności sztuki, świata realnego i tego drugiego, wykreowanego w uczuciach, instynktownego, pobożnego życzenia zachowania w pamięci naturalnego piękna, stanowi o oryginalności, wiarygodności i sile wierszy Wiesława Kulikowskiego. Jest przesłaniem i ocalaniem mitu prawdy o pięknie, które jest w człowieku zakodowane, odciśnięte w matrycy pamięci tak mocno, że całe pokolenia dadaistów, katastrofistów i innych turpistów nie są w stanie tego odkształcić. Równocześnie nie ma w Kulikowskim piętna akademizmu i formalizmu, żadnych rygorów estetycznych. Choć zdarza się, że bawi się w małe gry lingwistyczne, ” le toit – tła”, „łubin – lubi”, nie ma żadnych zapędów do rewolucji na poziomie języka, ani aspiracji do nowoczesności pod jakąkolwiek postacią językową czy obrazową, niemal żadnych gadżetów słownych świadczących o tym, że wiersz powstał w XXI-szym wieku. Jednak w tej poezji nie ma też nic z epigoństwa, czy choćby namiastki czegokolwiek na starą modłę. Trudno o nim również powiedzieć, że jest poetą wyraźnie klasycyzującym.
Na swój osobny i cichy (tak cichy że aż „milczący”) sposób, poeta chce nam podszepnąć, że rodzimy się z uniwersalnym obrazem piękna, który jest punktem wyjścia do życia i sztuki. I że ten zachwyt nigdy nie ustaje.
Uważam, że Kulikowskiemu bez wysiłku, bez zadyszki „cierpień twórczych”, niezmiennie udaje się zachować naturalne, równomierne tętno czystej poezji jak czystej duszy, nieskalanej pokrętnością cywilizacji. „Trzymam się jednego głosu” mówi metaforycznie w wierszu pod tytułem „Trzymam barwy głosu, trzymam się”, co brzmi z jednej strony jak deklaracja wiary i wierności, a z drugiej jak rozpaczliwa obietnica trzymania się „potarganej” nadziei, „chwiejnej” przyszłości. Każdy bez wyjątku, nawet poeta bezkompromisowego piękna, rozpacza w obliczu nagłej śmierci, samotności. Wydaje się jednak, że osobista tragedia, ba! całe lata obcowania z dramatyczną chorobą najbliższej osoby, nie pokruszyły szkła jego delikatnej, nieśmiałej, płochej afirmacji świata muzyki i koloru. Może rzeczywiście dzieje się tak, że zajęty życiem, jego realnym smutkiem, nie szuka wierszy tak, jak nie szuka piękna, ale „wiersze same go znajdują”, jak pisze o nim arcytrafnie inny świetny poeta, Krzysztof Lisowski. A piękna strona świata (mam wrażenie, że właśnie chodzi tu o stronę świata, a nie stronę życia; nie w sensie geograficznym, co filozoficznym) tak jak wiersze, wciąż Kulikowskiego dopada, jest on na nią skazany. Żeby kochać piękno, trzeba mieć dotkliwą świadomość jego drugiej strony. Trzeba, nie raz, dojść do granicy, gdzie próbuje się go odrzucić po to, aby mu nihilistycznie nie zaprzeczyć, na przykład między tymi słowami:
pod placami japońskiej pianistki,
która odrzucała ten świat jak papier jednym ruchem ręki.
lub w wierszu „Niepogodzony, który sam siebie już dawno odrzucił”.
Tak jak piękno, to perpetuum mobile, wciąż się z siebie odradza, tak i liryczna Anna, która niedawno bezpowrotnie odeszła w milczenie, nadal stoi na „złotej kładce” poezji – w muzyce, czułości , we francuskich słówkach, w „szpitalnej piżamce”, to znów ze swoją wyjściową torebką. Jest bardziej obecna w tej książce niż w poprzednich tomach poety; wręcz po raz pierwszy imienne. Może to rekompensata braku? Jedyna możliwa. Liryczna obecność w zamian za literalne milczenie, „cena wiersza za istnienie”. Jej milknąca wielokrotność, Anna, Ania, i ta, która zamilkła na zawsze, ożywają w poezji poprzez ubieranie ich nie tyle w rekwizyty życia (nigdy w ciało), co w rekwizyty obecności. Tak jakby „ich” śmierć, ta kropka nad „i”, wyzwoliła odwagę nieśmiałego poety do zadeklarowania światu: Oto Anny. To one są moją podróżą do Bairoid, „praską ulicą”, „świecącym listkiem”, „zakrwawionym liściem”, zgubionym słowem, „gałęziami jak niczyje ręce”, „snem różanym”, „na schodach schodzącą do innej epoki”, nokturnem „gdy krople spadają na gitarę jak na dach”.
W poezji Kulikowskiego, jego anty-manifestach, nie ma mocniejszych deklaracji niż obwieszczenie przynależności do koloru, dźwięku, kawałka przestrzeni, a wszystkie one są znakami na drodze, po której poeta stąpa bardzo ostrożnie jak po strunie światła, nad łąką, kopnym śniegiem lub po „chmurach jak bryły węgla”.
Bodaj jedyny i ostatni dziedzic poety Józefa Czechowicza mieszka w Mielcu, z dala od zgiełku, ale też zbyt daleko od uwagi konsekwentnej krytyki literackiej, która powinna być wpisana (a nie jest) w całościową, rzetelną, dyskursywną, recenzję literatury polskiej (ten niedostatek objawia się tym m.in., że uznani poeci nie budują szkół poetyckich, więc młodzi i „młodzi” poeci muszą uprawiać sobie nawzajem poletka literackiej recenzji aby istnieć, a akademiccy krytycy literatury często asekuracyjnie, są zbyt zajęci zdobywaniem stopni naukowych, czyli bezpiecznymi, sprawdzonymi tematami wokół i tak sowicie przez historię nagrodzonych żyjących i/lub umarłych poetów.
Czy los okaże się dla polskiej historii literatury łaskawy i ktoś kiedyś przypadkiem otworzy wielką, zakurzoną szafę przepełnioną książkami poetyckimi Wiesława Kulikowskiego jak nieziemsko ziemskim zapachem i ogłosi światu, że to jest coś, bez czego miłośnicy poezji nie mogą się obejść. Jak nasza współczesna kultura światowa nie może już egzystować bez, przypadkiem i zbyt późno odkrytej, zawartości skrzyni amerykańskiej poetki, Emily Dickinson.
bo już wiadomo, że to on dźwiga pod górę te owoce cierpkie,
aby nakarmić swój cień.
Przechodzi przez głęboką mgłę.
Już jest dalej,
gdy przychodzą rankiem
ci, którzy usłyszeli jego milczenie.