Sport

Raz baran, raz rzeźnik. Polskie cuda w europejskich pucharach

Artur Szczepanik / Źródło: Serwis informacyjny PZPN
Dodano: 12.08.2025
Foto - Źródło: Serwis informacyjny PZPN
Foto - Źródło: Serwis informacyjny PZPN
Share
Udostępnij

Trzy porażki polskich zespołów, w pierwszych meczach europejskich pucharów, nie przekreślają ich strat na awans. W przeszłości Wisła Kraków potrafiła awansować nawet po porażce 1:4 w pierwszym spotkaniu. Legia Warszawa przechodziła rywali, z którymi przegrywała 2:4, a kibice Lecha Poznań za legendarny uważają dwumecz, w którym odwrócili losy meczu z Austrią Wiedeń. 
 

Po pierwszych meczach trzeciej rundy eliminacji europejskich pucharów, aż trzy polskie kluby muszą liczyć na cud, czyli odrobienie strat po pierwszym przegranym meczu. Najtrudniej będzie miała Legia Warszawa, która pierwszy mecz z cypryjskim AEK Larnaka przegrała na wyjeździe aż 1:4. Lech Poznań ma do odrobienia jedną bramkę mniej, ale zadanie trudniejsze, bo po porażce 1:3 u siebie straty z Crveną Zvezdą będzie próbował odrobić na belgradzkiej Marakanie. Pierwszy mecz u siebie przegrał też Raków Częstochowa. On ma jednak największe szanse na odwrócenie losów dwumeczu z Maccabi Hajfa. Przegrał bowiem tylko 0:1 u siebie, ale rewanż z izraelskim zespołem zagra na neutralnym boisku w węgierskim Debreczynie.

Za mistrzów horrorów w europejskich pucharach śmiało możemy uznać piłkarzy Wisły Kraków. Potrafili oni odwracać losy przegranych, wydawałoby się dwumeczów, nie jeden raz.

Trenerowi zostały złudzenia

Gdyby jednak trenerzy Legii i Lecha przed rewanżowymi meczami chcieli udowodnić swoim zawodnikom, że nie ma rzeczy niemożliwych, to powinni im puścić dwumecz Wisły z Realem Saragossa z 2000 r. W Hiszpanii krakowianie przegrali 1:4 i nawet trener Orest Lenczyk przyznał, że szans wielkich jego ekipa już nie ma.

– Zostały nam tylko złudzenia – mówił „syn Nestora”, jak nazywał sam siebie Lenczyk.

W rewanżu Real do przerwy prowadził 1:0 po samobóju Marcina Baszczyńskiego, a szkoleniowiec Wisły zaczął wpuszczać na rezerwowych graczy, aby oswajali się z zagranicznym rywalem, zanim odpadną. Wtedy jednak doszło do cudu – krakowianie wbili cztery bramki w 36 minut i wyeliminowali Hiszpanów po rzutach karnych!

– W zawodzie trenera raz się jest baranem, raz rzeźnikiem. Dwa tygodnie temu z Hiszpanii ja wracałem jako baran, ale dzisiaj to ja byłem rzeźnikiem – podsumował Orest Lenczyk, trener Wisły.

Trójka rezerwowych, która przywróciła Wisłę do życia, to Grzegorz Niciński, Łukasz Sosin i strzelec jednego z goli, Kelechi Icheanacho. To Nigeryjczyk trafił na 1:1, czym poderwał zespół do walki. Pozostałe bramki zdobyli – Tomasz Frankowski dwie i Kazimierz Moskal. Zszokowani Hiszpanie nie wiedzieli co się dzieje. Serię rzutów karnych Wisła z Arturem Sarnatem w bramce wygrała 4:3.

– Jestem mocno zszokowany tym, co wydarzyło się w Krakowie. Przyjechaliśmy w roli pewnego faworyta i zostaliśmy poskromieni. Nie doceniliśmy przeciwnika, który po przerwie wyszedł na boisko zmobilizowany i tym całkowicie nas zaskoczył – mówił po meczu trener gości Juanma Lillo.

Dwa lata później w sezonie 2002/2003, prowadzona przez Henryka Kasperczaka ekipa była hegemonem na polskim podwórku, ale chciała też pokazać się w Europie. Sezon wcześniej mistrzem niespodziewanie została Legia, więc „Biała Gwiazda” musiała zadowolić się występami w Pucharze UEFA. Tam pokazała, że w rewanżu można odrobić straty nawet z ekipami z najmocniejszych lig świata.

Adriano się nie spodziewał

Z wyjazdu do Parmy krakowianie przywieźli niekorzystne 1:2, które dawało cień nadziei na awans. W rewanżu Polacy zagrali jednak koncertowo – doprowadzili do dogrywki, w której wbili jeszcze dwie bramki i czołowa włoska ekipa pożegnała się z Pucharem UEFA po przykrej porażce aż 1:4.

I tutaj rewanż zaczął się niekorzystnie, bo od gola Adriano już w 6. min meczu. Kiedy sławny Brazylijczyk schodził z boiska przy stanie 0:1, czyli w dwumeczu 1:3, nikt się nie spodziewał, że Parma odpadnie. Tymczasem po golach Kamila Kosowskiego w 71. min i Macieja Żurawskiego w 80. Wisła doprowadziła do dogrywki, w której goście nie mieli nic do powiedzenia. Drugi gol „Żurawia” oraz trafienie rezerwowego Daniela Dubickiego, przesądziły sprawę awansu na korzyść Wisły. Dzięki temu kibice z Krakowa w kolejnych rundach mogli obejrzeć legendarne starcia z czołowym niemieckim klubem Schalke 04 Gelsenkirchen i drugą ekipą z Włoch – Lazio Rzym.

Lech Poznań też ma w swojej historii takie mecze. Być może słyszał o nich trener Niels Frederiksen, bo na konferencji prasowej przed spotkaniem w Belgradzie powiedział:

– Mamy dwa gole do odrobienia, ale jest to możliwe. Nie musimy się specjalnie stresować od początku meczu i rzucać od razu wszystkich sił. 90 minut to jest dużo czasu na to, by strzelić dwie bramki. Chcemy zacząć ten mecz mniej więcej tak samo, jak to uczyniliśmy tydzień temu w Poznaniu. Zobaczymy jak rozwinie się sytuacja, jeśli nie uda nam się zdobyć tych goli, na pewno będziemy musieli mocniej przycisnąć rywala w trakcie spotkania – mówił Duńczyk.

W Poznaniu do legendy przeszedł dwumecz z Austrią Wiedeń, która do Wielkopolski przyjechała z reprezentantem Polski Jackiem Bąkiem w składzie. W sezonie 2008/2009 Lech musiał co prawda odrobić tylko jedną bramkę z wyjazdowego spotkania z Wiedia, ale doszło do tego w bardzo emocjonujących okolicznościach. Po godzinie było 1:1 i w tym momencie awans mieli Austriacy, ale Polacy losy rywalizacji do góry nogami wywrócili, zdobywając bramkę w samej końcówce. Okazało się, że to dopiero początek dreszczowca. Gola na 3:1 strzelił już w dogrywce Robert Lewandowski, ale Austria odpowiedziała golem i w tym momencie to ona była w fazie grupowej Pucharu UEFA. Awans piłkarzom Franciszka Smudy dał jednak Rafał Murawski, który zdobył bramkę w doliczonym czasie dogrywki.

Arboleda w objęciach Smudy

Ponad 20 tysięcy widzów na stadionie przy ulicy Bułgarskiej w Poznaniu oszalało z radości, a wzruszony Manuel Arboleda płakał w objęciach Smudy, który po raz kolejny potwierdził swoją renomę trenera od zadań specjalnych.

– Chciałem podziękować piłkarzom za charakter, który potrafiłem im wszczepić. Dzwonił do mnie nawet prezydent Polski, który gratulował stylu zwycięstwa. Można powiedzieć, że jesteśmy w Europie – cieszył się nieskromnie Smuda.

Z tym samym austriackim zespołem straty potrafiła odrobić także Legia Warszawa i to całkiem niedawno, bo w sierpniu 2023 r. Nie było to łatwe, bo wysokie zwycięstwo musiała odnieść na wyjeździe. U siebie przegrała bowiem z Austrią 1:2.

W Wiedniu Legia zagrała jednak koncertowo i kontrolowała mecz przez większą jego część. Do 68. min wynik był 0:3 i liczni kibice z Warszawy rozpoczęli już świętowanie awansu, skandując „Puchar jest nasz!”. Austria nie zamierzała się jednak poddać i doprowadziła do wyniku 2:3, który dawał jej dogrywkę. Gola na 2:4 strzelił jednak Maciej Rosołek w 87. min, ale nie był to koniec emocji, bo Austria w 96. min znowu strzeliła i zaczęła szykować się do dogrywki.

Jak pamiętamy do niej jednak nie doszło, bo w 10., doliczonej przez sędziego minucie, przepiękną bramkę zdobył Albańczyk Ernest Muci. Po golu na 3:5 Austria nie wznowiła już nawet gry.

Na Łazienkowskiej Legia też potrafi odrabiać wysokie straty. Dokonała tego dokładnie 24 września 1996 roku w rewanżowym meczu 1/32 Pucharu UEFA. Do Polski Panathinaikos Ateny przyjechał bronić rynku 4:2 z pierwszego meczu. W składzie Greków było dwóch reprezentantów Polski – bramkarz Józef Wandzik i napastnik Krzysztof Warzycha. To jednak nie oni cieszyli się z awansu, bo na Legii po meczu o scenariuszu godnym Alfreda Hitchcocka, gospodarze wygrali 2:0 i dzięki, zniesionej już zasadzie „podwójnego” gola na wyjeździe, awansowali dalej.

Przez długi czas nie jednak nie zapowiadało takiego zakończenia. Do przerwy było 0:0 i trudno było przypuszczać, żeby Legia, która tamten sezon rozpoczęła z 13 piłkarzami w składzie, nie licząc juniorów, była w stanie odwrócić losy meczu. Tak się jednak stało po golach Marcina Mięciela w 53. i Cezarego Kucharskiego w 93. min!

Orkiestra grała dla Legii

Ten mecz uważany jest za jeden z najlepszych w historii klubu.

– To była niesamowita radość. Nigdy takiej nie przeżyłem – przyznał jeden z bohaterów meczu, bramkarz Grzegorz Szamotulski. – Ekstra mecz i potem ekstra impreza. Poszliśmy do „Szwejka” . Siedziała tam jakaś szycha, której przygrywała orkiestra. Nasi kibice zarządzili jednak, że później aż do końca imprezy grała już tylko „Mistrzem Polski jest Legia!” – wspominał na łamach „Naszej Legii” „Szamo”.

W dawniejszej historii wspaniałe odrabianie strat kibice mogli oglądać w Chorzowie i Łodzi. W sezonie 1973/74 Ruch Chorzów zanim doszedł do ćwierćfinału Pucharu UEFA, musiał odrobić stratę dwóch goli z meczu z Honvedem Budapeszt. W stolicy Węgier „Niebiescy” przegrali 0:2 po dwóch golach Laszlo Pusztaia. Napastnik reprezentacji Węgier nie zagrał w rewanżu, ale i tak wiele by nie pomógł, bo Ruch rozgromił Honved aż 5:0!

Pięć goli w rewanżu dało też awans Widzewowi Łódź na drodze do półfinału Pucharu Mistrzów w sezonie 1982/83. Zanim doszło do legendarnych meczów w Juventusem Turyn Zbigniewa Bońka, w 1/8 finału zespół z Łodzi trafił na mistrza Austrii – Rapid Wiedeń.

Pierwszy mecz na wyjeździe Widzew przegrał 1:2 i w Łodzi musiał odrabiać jednobramową stratę. Rapid miał wówczas bardzo silny skład z legendarnym Czechem Antoninem Panenką na czele. Widzew nie dał gościom żadnych szans. Po 29. min prowadził już 3:0 po dwóch golach rzadko łapiącego się do składu Pawła Woźniaka i jednym Zdzisława Rozborskiego, który wbił do siatki piłkę „wyplutą” przez bramkarza, po „atomowym” strzale Krzysztofa Surlita z rzutu wolnego.

I tu – jak w przypadku Legii ponad 40 lat później – okazało się, że 3:0 z austriackim klubem, niczego jeszcze nie przesądza. Po „podcince” Panenki z karnego i trafieniu Leo Lainera zrobiło się 3:2, co premiowało zespół z Wiednia. Widzew na dwa gole Austriaków odpowiedział także dwoma golami – Surlita w 65. i rezerwowego Wiesława Wragi w 77. Samobójczy gol Andrzeja Grębosza w 88. min nie zaszkodził gospodarzom, którzy wygrali 5:3 i awansowali do ćwierćfinału, w którym czekał na nich słynny Liverpool.

– Na murawę wbiegli ludzie i znosili nas do szatni. Mieliśmy swoje święto. To był nasz dzień. Zrobiliśmy kawał dobrej roboty – wspominał wydarzenia pomeczowe Wiesław Wraga. Miejmy nadzieję, że polscy kibice po rewanżach ze Zvezdą, AEK i Maccabi też będą mieli powody do zadowolenia.

Czytaj także:

Share
Udostępnij

Nasi partnerzy