Alina Bosak: Niemcy ogłosili to światu w 1943 roku, właśnie w kwietniu, 13-tego. Że znaleźli masowe groby, miejsce, gdzie bolszewicy wymordowali tysiące polskich oficerów. W Katyniu, 16 kilometrów od Smoleńska. Prasa cytowała: „dół mający 28 metrów długości i 16 metrów szerokości, w którym znajdowały się ułożone w 12 warstwach trupy oficerów polskich w liczbie 3000. Byli oni w pełnych mundurach wojskowych, częściowo powiązani i wszyscy mieli rany od strzałów rewolwerowych w tył głowy.” Ludziom niemieckie rewelacje nie mieściły się w głowie. A był to dopiero wierzchołek góry lodowej.
Dr Piotr Szopa: Dokładnie tak. Chociaż nie brakowało osób, które podejrzewały najgorsze. Wiele rodzin poszukiwało swoich bliskich, którzy zaginęli po kampanii wrześniowej w 1939 roku. Jakby przepadli w wodę. Znikąd żadnych wieści. Szukali ich także Polacy, którym udało się opuścić Związek Radziecki z Armią Andersa. Wcześniej te informacje próbował uzyskać u Stalina generał Władysław Sikorski i gen. Władysław Anders. Stalin odpowiadał im, że uciekli. Dokąd? „No, do Mandżurii na przykład”, stwierdził. Kiedy już prasa niemiecka opublikowała pierwszą informację o zbrodni Sowietów w Katyniu, nie poprzestała na tym. Regularnie ukazywały się kolejne artykuły i informacje radiowe. Systematycznie podawano nazwiska zabitych. Wielu z nich, setki, pochodziły z Podkarpacia. Ludzie słuchali zszokowani.
Tymczasem pisarz i intelektualista Andrzej Bobkowski, który mieszkał wtedy w Paryżu, gdzie Francuzi nie dowierzali doniesieniom Niemców, w swoim dzienniku zanotował: „Nie ma we mnie żadnego uczucia niespodzianki (…) Wymordowanie tysięcy oficerów polskich nie byłoby niczym wyjątkowym. Wprost przeciwnie – niewymordowanie ich byłoby raczej dziwne. Jest to unicestwienie części polskiej inteligencji, o której Rosja wie, że nigdy nie zechce ona pogodzić się z programem komunistycznym. Katyń to po prostu wykonanie jednego z punktów programu, który jest przygotowywany dla Polski. Ale nie tylko Francuzi, lecz nawet wielu Polaków nie chce w to uwierzyć”.
Było to zaplanowane przedsięwzięcie. Wiele wskazuje na to, że na spotkaniach w Zakopanem i we Lwowie NKWD i Gestapo porozumiały się co do strategii postępowania na terenach okupowanej Polski, po obu stronach granicy wyznaczonej paktem Ribbentrop-Mołotow. Te spotkania są dość mocno, nawet fotograficznie, udokumentowane. Niemiecka akcja AB, podczas której zabijano polską inteligencję i intelektualistów, oraz rosyjskie decyzje o zamordowaniu oficerów, policjantów, również elit, wywózka ich rodzin, przebiegały równolegle. Po niemieckiej stronie mamy masowe egzekucje w Palmirach na brzegu Puszczy Kampinoskiej, także na Podkarpaciu m.in. w Lesie Warzyckim pod Jasłem, w lasach pod Dębicą. Zabijano na wielką skalę w Generalnym Gubernatorstwie i na terenach włączonych do III Rzeszy. Poznańskie, Pomorze spłynęły krwią. To samo robili Sowieci po swojej stronie. Byli w tym może nawet bardziej systematyczni niż Niemcy. Symbolem powiązania tych dwóch zbrodni są losy sióstr Dowbor-Muśnickich – Janiny i Agnieszki. Były one córkami gen. Józefa Dowbor-Muśnickiego. Janina po dostaniu się w ręce Sowietów była przetrzymywana w Kozielsku i jako jedyna kobieta została zamordowana w Katyniu, a młodsza Agnieszka została rozstrzelana przez Niemców w Palmirach pod Warszawą.
Niemcy ekshumowali ponad 4 tysiące ciał. Zwłoki leżały tam od wiosny 1940 roku. W tym roku mija 80 lat od zbrodni katyńskiej, która rozpoczęła się również w kwietniu i trwała przez wiele dni. I dziś wiemy, że miejsc kaźni było więcej, a liczba ofiar to ponad 20 tysięcy…
Nazwa zbrodnia katyńska obejmuje wszystkich wymordowanych na podstawie decyzji z 5 marca 1940 roku, którą podjęły najwyższe władze Związku Sowieckiego na podstawie pisma, jakie skierował do Stalina szef NKWD Ławrientij Beria. Był tam wniosek, by rozstrzelać polskich jeńców wojennych z obozów w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie oraz Polaków więzionych przez NKWD na terenach okupowanych terenach Polski, na terenie obecnej Ukrainy i Białorusi. Pod decyzją podpisał się m.in. Józef Stalin, Wiaczesław Mołotow. Liczbę zamordowanych znamy na podstawie ich teczek osobowych. Było ich 21 857. Wiemy to na podstawie notatki, którą sporządził szef KGB Aleksander Szelepin w 1959 roku dla Nikity Chruszczowa, informując go o aktach ewidencyjnych polskich jeńców i więźniów rozstrzelanych w 1940 roku. Sowieci policjantów, mundurowych rozstrzeliwali od początku wkroczenia do Polski jako wrogów rewolucji. Bestialsko zamordowali 333 obrońców Grodna, a do obozów i masowych grobów trafili także funkcjonariusze Korpusu Ochrony Pogranicza, więziennictwa, wśród oficerów Armii Polskiej także uczestniczących w kampanii wrześniowej oficerów rezerwy – ludzie dobrze wykształceni, polska inteligencja. Poza tym, zbrodni katyńskiej nie da się oddzielić od masowej deportacji rodzin zamordowanych w głąb ZSRR, do Kazachstanu. Wywieziono ponad 60 tys. osób. Wywożono nie tylko najbliższą, ale także dalszą rodzinę. Rozkazy o wymordowaniu i deportacji wydawano w tym samym czasie. Operację mordowania rozpoczęto około 1 kwietnia 1940 roku. To tego dnia w nocy Piotr Soprunienko nakazał komendzie obozu kozielskiego przeprowadzenie pilnej rozmowy telefonicznej, co wiązało się z uruchomieniem pierwszych transportów do Katynia. Pierwsza ciężarówka wyjechała z obozu 3 kwietnia. Operację we wszystkich wspomnianych obozach zakończono w połowie maja. Zbrodnia katyńska trwał zatem około 6 tygodni.
Ofiara zbrodni katyńskiej – Wojciech Krochmal rodem z Godowej i jego list z Ostaszkowa. Fot. Archiwum dr. Piotra Szopy
Zbrodnia katyńska kojarzy się także z metodą zabijania – strzałem od tyłu, z pistoletu przyłożonego do głowy. Posługiwano się nią również po wojnie w więzieniach stalinowskich. Kto ją wymyślił?
Sowiecki system był zbrodniczy. Na Zachodzie utrwaliła się świadomość zbrodni nazizmu, a komunizmu – już niekoniecznie. Tymczasem ofiar tego drugiego było znacznie więcej. Szacuje się ich liczbę na dziesiątki, a nawet około stu milionów. I wciąż ich przybywa, bo są państwa, w których ten system wciąż trwa. W rozstrzeliwaniu ćwiczyli się długo przed II wojną światową. Generał Wasilij Błochin, największy kat Stalina, który w swojej „karierze” własnoręcznie zastrzelił nawet 15 tys. ludzi i kierował egzekucjami na polskich oficerach z obozu w Ostaszkowie, udoskonalał zabijanie. Wypraktykował, że do strzału w głowę nie każdy rodzaj broni się nadaje, że niektóre zacinają się, a także pod jakim kątem strzelać, by uniknąć nadmiernego krwawienia, miał specjalny gumowy fartuch do tej roboty. I pracował całe noce. Nie tylko w zbrodni katyńskiej mordował. Jeździł po całym Związku Sowieckim, by wykonywać egzekucje. Egzekutorów w zbrodni katyńskiej było wielu. Niektórzy tego nie wytrzymali psychicznie.
I takiej zbrodni Rosjanie zdołali się przed światem na długie lata wyprzeć. Od początku na korzyść kłamstwa katyńskiego działało to, że ludzie nie chcieli wierzyć Niemcom. Na Zachodzie rozumiano, że Katyń wykorzystywany jest przez nich propagandowo i ma stać się kością niezgody w alianckim sojuszu przeciw III Rzeszy. Jak zauważył cytowany już przeze mnie Bobkowski, ponurą groteską było to, że „hurtownik denuncjuje detalistę i że obydwaj są z tej samej branży rzeźniczej”. „Niemcy tyle nakłamali, że gdy wyjątkowo mówią prawdę, nikt nie chce wierzyć”.
Ludzie uwierzyliby, ale cynizm Zachodu, władz państw sojuszniczych pomógł utrwalić kłamstwo. Nie na rękę było Wielkiej Brytanii i Stanom Zjednoczonym pójść na zwarcie z Sowietami. Dobrze wiedzieli, co się wydarzyło w Katyniu. Ale Stalin był dla nich zbyt ważnym sojusznikiem. Rząd RP na Uchodźstwie po ogłoszeniu niemieckiego odkrycia zażądał powołania międzynarodowej komisji. Sowieci zaś zerwali stosunki dyplomatyczne z Polską. Moskwa nazwała Polaków sojusznikiem Hitlera. Chociaż Polakom, znającym także zbrodnie hitlerowskie na terenach okupowanych i włączonych do III Rzeszy, żaden układ z Niemcami nie odpowiadał.
Rosjanie zaczęli budować kłamstwo katyńskie już dwa dni po komunikacie niemieckim, 15 kwietnia 1943 roku radio Moskwa podało, że polskich byłych jeńców wojennych zatrudnionych do pracy w okolicach Smoleńska zabili „oprawcy niemiecko-faszystowscy” w lecie 1941 roku, po wycofaniu się wojsk sowieckich. W 1944 roku Komisja Burdenki po pracach w Katyniu również przygotowała raport, który podtrzymywał kłamstwo i miał stać się podstawą obowiązującej oficjalnej wersji wydarzeń.
Niemcy wiedzieli, że z powodu swoich zbrodni są mało wiarygodnym przekazicielem prawdy o Katyniu. Dlatego nie tylko powołali w 1943 roku międzynarodową komisję do przeprowadzenia badań w Katyniu, ale również zabierali na miejsce zbrodni wielu świadków. Różnych ludzi – po to, by po powrocie mogli opowiedzieć, co zobaczyli w masowym grobie. Do Katynia wożono samolotami np. pracowników fabryk. Także tych na Podkarpaciu. Poleciał m.in. pracownik Huty Stalowa Wola. Zdeklarowany komunista od 1929 roku. Nazywał się Marczyk. Po powrocie rzeczywiście opowiadał, co widział, ale nadal uważał, że to niemiecka sprawka. I tak to ludziom przekazywał. Mimo to po wojnie został skazany przez komunistów na dwa lata więzienia i przepadek mienia – w 1951 roku wyrokiem Sądu Wojewódzkiego w Rzeszowie. Wielu ludzi dało się okłamać. Julian Przyboś, pochodzący z Gwoźnicy poeta, uważał Katyń za niemiecką prowokację.
Mimo, że Niemcy wozili do Katynia świadków, że ściągnęli lekarzy z wielu europejskich krajów do komisji badającej ekshumowane zwłoki, Sowieci utrzymywali swoją wersję. Weszła ona do oficjalnego obiegu, szczególnie w demoludach, a więc i w Polsce. Od zbrodni minęło 80 lat, a dopiero od 30 lat możemy głośno mówić, kto ją popełnił.
Jeszcze w 1987 roku, w ostatnim wydaniu bardzo popularnej czterotomowej „Historii Polski” – słynne „czworaczki” Wyrozumskiego, Gierowskiego i Buszki – o Katyniu powtarzane są kłamstwa z raportu Komisji Burdenki. To był czas, kiedy już wydawało się, że wszyscy Polacy i tak wiedzą, jaka jest prawda, a mimo to konsekwentnie powtarzano nieprawdę. W opracowanym przez mnie albumie „Zbrodnia katyńska 1940. Pamięci mieszkańców powiatu strzyżowskiego zamordowanych przez Sowietów w Katyniu, Charkowie i Twerze (Kalininie)”, jest zdjęcie Janusza Witowicza z 1981 roku. Na witrynie księgarni przy ul. Gałęzowskiego w Rzeszowie wisi plakat „Przyjaźń ZSRR – PRL. Braterstwo”. A na nim, po drugiej stronie szyby umieszczono informację, że 27 kwietnia w kościele Świętego Krzyża odbędzie się msza św. pamięci żołnierzy zamordowanych w 1940 roku w Katyniu.
Plakat i ulotka na witrynie rzeszowskiej księgarni. Fot. Janusz Witowicz
Bo o prawdę upominali się chociażby pozostający na emigracji Polacy, m.in. z Armii Andersa. W 1949 roku w Londynie wydano „Listę katyńską”, zawierającą ok. 10 tys. nazwisk. Opracował ją Adam Moszyński, ocalony ze Starobielska. Były cztery wydania tej książki za granicą. Pierwsze w Polsce dopiero w 1989 roku. Rosjanie dopóki mogli pilnowali, by obowiązywała ich wersja. Od początku też dbali o usankcjonowanie kłamstwa, nawet w Norymberdze…
Tak, podczas procesu norymberskiego Sowieci chcieli włączyć zbrodnię katyńską do zbrodni niemieckich. Wnieśli akt oskarżenia o ludobójstwo polskich oficerów w Katyniu przez III Rzeszę. To się nie udało. Trybunał uznał, że brakuje dowodów. Przykładów zamykania ludziom ust na temat Katynia są setki. Przykładem drobiazgowości polskich władz lojalnych wobec Związku Radzieckiego jest historia z Glinika Górnego koło Frysztaka. W 1978 roku doszło tam do sporu społecznego związanego ze scalaniem gruntów. Przyjechali tam emisariusze Ruchu Ochrony Praw Człowieka i Obywatela – Bogumił Studziński i Marian Gołębiewski. Studziński był wówczas współpracownikiem Romaszewskiego, był potem doradcą w Biurze Interwencyjnym Ogólnopolskiego Komitetu Założycielskiego „Solidarności” Rolników Indywidualnych, a Gołębiewski – cichociemny, komendant AK obwodu Hrubieszów, skazany po wojnie na więzienie. Oni właśnie w Gliniku, po mediacjach z ludźmi, dodatkowo zostawili kilka broszur „Katyń”, wydanych przez Społeczny IPN im. Józefa Piłsudskiego. Informacja dotarła do SB, czyli Wydziału III Komendy Wojewódzkiej MO, który założył sprawę operacyjnego rozpracowania o kryptonimie „Ulotki”. Poinformowano też Wydział II Departamentu III MSW w Warszawie. W odpowiedzi sprawę objęto nadzorem bezpośrednim, o jej postępach raportowano I sekretarzowi Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Na wjazdach do gminy ustawiono patrole, by sprawdzać, czy ktoś obcy nie wjeżdża i nie zostawia jeszcze jakiś materiałów. Wydział IV, który zajmował się kościołem, Emil Midura, który był proboszczem w Gogołowie został objęty dodatkową „opieką”, która miała „zneutralizować” jego wpływ na miejscowe środowisko.
Jak opisałbyś strategię budowania tego kłamstwa?
Opierała się ona na dwóch ważnych filarach. Za powiedzenie prawdy groziły realne i poważne sankcje. Za stalinowskich czasów można było za to nawet zniknąć bez śladu albo trafić do więzienia, z którego też nie wszyscy wychodzili żywi. Po śmierci Stalina nadal było zagrożenie karą więzienia „za Katyń”, w zasadzie tak było niemal do końca PRL. To budziło strach i zamykało ludziom usta. Druga rzecz to bardzo profesjonalne przygotowanie oficjalnego przekazu – raport komisji powołanej przez Sowietów, zmuszenie lekarzy z demoludów do odwołania swoich podpisów pod raportem międzynarodowej komisji z 1943 roku, rozpowszechnianie informacji z wersją rosyjską na wszystkich możliwych polach. Ten przykład małej miejscowości na Podkarpaciu, gdzie zaangażowano wielkie siły, by odzyskać 9 ulotek, pokazuje, jak pilnowano wszystkich nitek tej manipulacji. Angażując wiele służb i nie licząc się z kosztami.
Przykład kłamstwa katyńskiego pokazuje jak „niezależne” od Związku Radzieckiego były polskie władze w swoich decyzjach. Jeszcze w połowie lat 70. Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk zalecał cenzorom, by w ocenie zbrodni katyńskiej kierować się opinią „Bolszoj Sowietskoj Encyklopedii”. Kolejne tzw. „odwilże” jakoś nie pozwalały upomnieć się o prawdę o zamordowanych.
Katyń był niczym zbrodnia założycielska, a takich rzeczy pilnuje się do końca.
Od 1989 roku o zbrodni katyńskiej można już mówić prawdę także w Polsce i innych dawnych demoludach. Ale nad propagowaniem kłamstwa Związek Radziecki pracował wiele lat. I wielu ludzi na świecie do swojej wersji przekonał. Jak długo trzeba pracować nad odwracaniem takiej manipulacji?
Ona się wcale nie skończyła. Wystarczy włączyć przekazy rosyjskich mediów na temat II wojny światowej. To się nie skończyło. Owszem, jeden raz w kwietniu 1990 roku Rosyjska Agencja Prasowa TASS podała, że jeńcy polscy zostali zamordowani wiosną 1940 roku przez NKWD. A Jelcyn przekazał polskiemu rządowi pakiet dokumentów. Szkoda, że nie udało się wynegocjować wtedy całej dokumentacji, bo dziś bezskutecznie upominamy się listy zamordowanych na terenie obecnej Białorusi – pochowanych prawdopodobnie w Kuropatach pod Mińskiem. Nie wiemy czy i jak przebiega śledztwo rosyjskiej prokuratury, a Federacja Rosyjska nie zgadza się z kwalifikowaniem zbrodni jako ludobójstwa. I na polskich forach internetowych znaleźć można dyskusje o tym, kto mordował w Katyniu, albo informacje, że zabito tam ciemiężycieli i burżujów. Z akt osobowych zamordowanych wynika, że każdego NKWD pytało o stosunek do Związku Sowieckiego. Odpowiadali, że jeśli będzie taka możliwość, będą walczyć o niepodległość Polski. I dostawali za to kulę w głowę. Warto wspomnieć, że około 300 więźniów z tych wielkich obozów przeżyło. Oni trafili później do obozu w Griazowcu, wielu budowało PRL, m.in. generał Zygmunt Berling. Dzięki zbrodni katyńskiej, Sowietom łatwo udało się w 1944 roku zainstalować nową władzę w Polsce. Poza tym zasiali w ludziach strach, że za prawdę można skończyć podobnie jak tamci ze Starobielska, Ostaszkowa, Kozielska. To zablokowało opór na lata.
Bezradność spotęgowała także niema akceptacja tego kłamstwa przez aliantów. O to też chodzi w wojnach propagandowych. Rosja jest w nich wyspecjalizowana. Amerykański senator Mark Warner w dokumencie na temat próby zdestabilizowania przez Rosjan wyborów w Stanach Zjednoczonych w 2016 roku, przypomniał, że rosyjska doktryna militarna nakreślona w 2011 roku przez generała Valerego Gierasimowa, szefa Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej zakłada działania na polu cyber- i dezinformacji, siania niezadowolenia. Zresztą tym narzędziem posługują się nie tylko Rosjanie. Żyjemy w stanie wojny informacyjnej. Można się przed tym obronić, nie dać się okłamać?
Zdrowy rozsądek pomaga. Trzeba szukać informacji w różnych źródłach, a nie tylko w jednym. Patrzeć krytycznie i mieć świadomość, że nie wszystkie teorie spiskowe są spiskowe, a niektórych ludzi ośmiesza się celowo, by stali się niewiarygodni, mimo że mówią prawdę.
Dr Piotr Szopa. Fot. Tadeusz Poźniak
Fot. Wojciech Krochmal rodem z Godowej i Jego list z Ostaszkowa