Reklama

Ludzie

Efekt motyla w Cieszanowie. Historia uczy i tylko prawda jest ciekawa

Z Tomaszem Rogiem, historykiem regionalistą, dyrektorem Muzeum Kresów w Lubaczowie, rozmawia Alina Bosak.
Dodano: 15.07.2019
46445_tomasz_rog
Share
Udostępnij
Alina Bosak: Urodził się Pan w tych stronach?
 
Tomasz Róg: Urodziłem się w Lubaczowie, ale dzieciństwo spędziłem na terenie dawnego województwa zamojskiego, obecnie lubelskiego. Mój ojciec był dyrektorem PGR-u w Przewodowie, w powiecie hrubieszowskim. Spędziliśmy tam dziesięć lat. Od początku lat 80. do 1990 roku.
 
Pegeerowskie klimaty lat 80. to…?

Bloki w szczerym polu. Ale mam dobre wspomnienia. Mimo że to było odludzie, a od siedziby gminy, Dołhobyczowa, dzieliło nas ponad 20 kilometrów, żyło się dobrze. Na miejscu mieliśmy szkołę z dużą halą sportową, spory dom kultury i seanse kina objazdowego. Było przedszkole i ośrodek zdrowia. Przewodów, jak na ówczesne czasy, zaspokajał podstawowe potrzeby mieszkańców. Panował spokój. W latach 80. w kraju sporo się działo, ale na prowincję docierały tylko echa tych wydarzeń.
 
I opuścił Pan ten raj.

Czwartą klasę szkoły podstawowej zacząłem już w Cieszanowie. Mama pochodzi stąd, z Nowego Sioła. Ojciec – z Niechobrza koło Rzeszowa. Zaraz po studiach przyjechał tu na praktyki i wtedy się poznali. Korzenie rodzinne od strony mamy są ciekawe – mój pradziadek był Ukraińcem, a prababka Polką. Bardzo wiele rodzin mieszanych, polsko-ukraińskich, mieszkało przed wojną na tych terenach. Było czymś naturalnym, że te dwie nacje, żyjące tak blisko, wiązały się między sobą i żyły w zgodzie. Oczywiście, występowały różne napięcia w tych relacjach i na pewno nie należy idealizować okresu międzywojennego. 
 
Tak opowiadali Pana dziadkowie?

Pradziadek był znanym w Nowym Siole gawędziarzem. Z jego przekazów, niestety, nie zapamiętałem wiele, bo miałem kilka lat, kiedy zmarł. Za to babcia wypełniła mi dzieciństwo opowieściami. Ona i jej siostry zostały ochrzczone w kościele, a ich bracia w cerkwi. Taka była niepisana umowa, której przestrzegano w małżeństwach mieszanych. Jeżeli ojciec był Ukraińcem, to synów chrzcił w cerkwi, a matka Polka – córki w kościele. Ta zasada pozwalała unikać dodatkowych konfliktów. Babcia i jej siostry dużo opowiadały o II wojnie światowej.
 
Tak zaczęła się fascynacja historią tych terenów? Bo nazywają Pana wychowankiem znanego cieszanowskiego regionalisty, Stanisława Franciszka Gajerskiego. Pan sam wspominał też swojego nauczyciela historii z lubaczowskiego liceum, Zbigniewa Urbana. Który był ważniejszy?

Obaj są ważni. Pan Gajerski jest prekursorem i propagatorem regionalizmu na tym terenie. Uczył szacunku dla lokalnej tradycji i historii. Miałem z nim lekcje historii w czwartej klasie podstawówki, a więc zaraz po przyjeździe z Przewodowa. Już na pierwszych zajęciach zabrał nas na spacer po Cieszanowie i opowiadał o przeszłości miasta; pod pomnikiem Jana III Sobieskiego, przy nagrobkach powstańców styczniowych. Miało to wpływ na moje zainteresowania, które ostatecznie ukształtował prof. Zbigniew Urban, nauczyciel historii w liceum w Lubaczowie. Zwrócił moją uwagę na wątek stosunków polsko-ukraińskich, które potem stały się tematem mojej pracy magisterskiej. Nauczył mnie myślenia historycznego.
 
Czym jest myślenie historyczne?

Odnajdywaniem prawidłowości w konstrukcji dziejów. Rozumieniem, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Jakiś epizod nie zostaje bez echa, skutkuje kolejnymi wydarzeniami.
 
Efekt motyla…

Przyczyna i skutek. Historyk nie traktuje faktów abstrakcyjnie. Wie, że każde wydarzenie trzeba odnieść do szerszej sytuacji. Powinien przy tym patrzeć obiektywnie. Przedstawiać fakty i nie wypaczać obrazu. Nie wyznaję zasady politycznej poprawności. Jeśli mowa o krwawych wydarzeniach na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej, w której granicach znajdowały się te tereny, to piszę, jak było. Jeśli mordowali Ukraińcy, to o tym piszę, a jak Polacy – też o tym mówię, a nie zamiatam pod dywan. Prawda tego wymaga i tylko prawda jest ciekawa.
 
Tu, na dawnych Kresach, żyło obok siebie kilka narodowości. Polacy, Ukraińcy, Żydzi. I jeszcze potomkowie niemieckich kolonistów. Ta wielokulturowość ubogacała. Czyż nie?

Wielokulturowość dawnej Rzeczpospolitej miała swoje plusy i minusy. Rzeczywiście, każda z nacji wzbogacała kraj, dając ogromny wkład do gospodarki, kultury, nauki. Pograniczne tereny na pewno są ciekawsze od monolitów. Można czerpać nawzajem od siebie i uczyć się dialogu, bo trzeba iść na kompromisy. Większość mieszkańców wsi dzisiejszego powiatu lubaczowskiego stanowili Ukraińcy. Polacy dominowali tylko w części wiosek i w większości miasteczek, gdzie ważną część społeczności stanowili również Żydzi. W okresie międzywojennym ludzie wciąż potrafili żyć w jakiejś zgodzie. I to mimo, że dobrze jeszcze pamiętano wojnę polsko-ukraińską w 1918 roku, która tu również toczyła się. Były krwawe walki o Cieszanów, o Lubaczów, były morderstwa ze strony Ukraińców na Polakach. Rzuciło to cień na wzajemne relacje. Wcześniej w Cieszanowie, podczas Święta Jordanu, procesja ukraińska szła pod kościół, z którego wychodzili Polacy ze swoimi chorągwiami i wszyscy podążali nad rzekę, aby razem świętować. W 1919 roku, po tych krwawych wydarzeniach, w Święto Jordanu już nikt z kościoła nie wyszedł. Chociaż Ukraińcy, jak zawsze, przyszli. To pokazywało, że już dzieje się źle.
 
O Żydach babcia i ciotki też panu opowiadały?

Nowe Sioło leży bardzo blisko Cieszanowa, a trudniący się handlem Żydzi często na wieś zaglądali. Babcia, wtedy dziecko, pamiętała, jak wędrowni sprzedawcy pojawiali się z towarem – naftę, zapałki wymieniali na jajka, kury, kaczki. Faktem jest, że Żydzi się nie asymilowali. Nie do pomyślenia były małżeństwa z gojami.
 
W 1939 roku przez tereny obecnego powiatu lubaczowskiego poprowadzono granicę między niemiecką a sowiecką strefą okupacyjną. To wojnę czyniło szczególnie dotkliwą? 

Także dla mojej rodziny. Nowe Sioło znalazło się po stronie sowieckiej, a leżący nieopodal Cieszanów był już niemiecki. Babcia przedostała się przez granicę do ciotki w Cieszanowie. Stąd została wywieziona na roboty przymusowe do III Rzeszy. Jej ucieczka niemalże skończyła się zesłaniem całej rodziny z Nowego Sioła na Sybir. Byli już na liście do deportacji. Ale wybuchła wojna niemiecko-sowiecka i Sowieci nie zdążyli ich ukarać. Na pograniczu było gorąco. Obie strony prowadziły działalność wywiadowczą. Sowieci pracowali nad linią umocnień i schronów – tzw. Linią Mołotowa. Niemcy kopali rowy przeciwczołgowe. W Cieszanowie stacjonowały budowlane bataliony Wehrmachtu i budowały strategiczną drogę, która miała ułatwić przemieszczenie wojsk na wschód. Ten epizod jest dość ważny dla historii naszego miasta, bo wtedy Niemcy zniszczyli cmentarz żydowski w Cieszanowie i potłuczonymi macewami utwardzili odcinek drogi Zamch-Żuków.
 
W całym powiecie lubaczowskim poniszczono kirkuty.

Zostały tylko dwa. W Lubaczowie i w Oleszycach. Urzędowi Miasta w Cieszanowie udało się zakupić trochę zdjęć archiwalnych, w tym jedno ilustrujące dewastację cieszanowskiego kirkutu. Mamy także zdjęcia ukazujące Żydów z obozu pracy w Cieszanowie, zmuszonych do kopania rowów przeciwczołgowych koło Gorajca. Fragmenty zrobionych wtedy nasypów do dziś zostały na polach.
 
Jak duża była społeczność żydowska w przedwojennym Cieszanowie?

Stanowiła ponad 40 procent ludności miasta. Polacy – niespełna 50 procent, a Ukraińcy – 10 procent. Był tu ośrodek chasydzki, założony przez Symchę Isachara Bera Halberstama, jednego z lokalnych cadyków. W latach 90. XX wieku na miejscu dawnego cmentarza żydowskiego zbudowano dla niego współczesny ohel. Przyjeżdżają tu co roku potomkowie Żydów cieszanowskich z diaspory w Nowym Jorku. W tamtym roku po raz pierwszy mogli pomodlić się w odremontowanej przez nasz samorząd synagodze. To w niej i w kilku okolicznych domkach był podczas okupacji obóz pracy. Niemcy zajęli Cieszanów 12 września 1939 roku. Pod koniec września wkroczyli natomiast Sowieci, ale kiedy ostatecznie przeprowadzono linię demarkacyjną, oddali miasto w ręce niemieckie. Żydzi cieszanowscy wyszli wtedy razem z sowieckimi wojskami do Lubaczowa, który był 10 kilometrów dalej, ale już po drugiej stronie granicy. W obozie pracy w Cieszanowie Niemcy osadzali zatem Żydów z innych terenów – z Radomia, Częstochowy. Po likwidacji obozu, utworzono w 1942 roku getto, do którego przywieziono m.in. Żydów z Mielca i Krakowa. Zgładzono ich później w Bełżcu, do którego stąd jest niewiele ponad 20 km.
 
Lubaczów Niemcy też w końcu zajęli…

A cieszanowscy Żydzi nie uniknęli Holocaustu. Zostali zamordowani podczas likwidacji getta w Lubaczowie i w czasie towarzyszących jej egzekucji.
 
Wojna stała się świetną pożywką dla polsko-ukraińskich antagonizmów. Okupanci umiejętnie je też podsycali. Pisał Pan, że Niemcy zaoferowali Ukraińcom nieco lżejsze warunki okupacyjne – większe racje na kartkach żywnościowych, prawo do posiadania i słuchania radia. Sowieci z kolei okupacyjne urzędy obsadzali Ukraińcami ściągniętymi z inny regionów.

„Dziel i rządź” to stara i skuteczna zasada. Okupanci po obu stronach mieli duży wpływ na konflikt polsko-ukraiński, ale też ich polityka trafiła na podatny grunt. Nie można relatywizować historii i zrzucać wszystkiego na stronę trzecią. Trzeba wziąć odpowiedzialność za swoje zbrodnie. Bez względu na to, przez kogo były inspirowane. Niemcy potrafili przecież tworzyć w gettach policję żydowską, która była często bardziej brutalna od okupanta. Tak samo Niemcy tworzyli policję ukraińską i polską tzw. granatową policję, która też miała swoje rzeczy na sumieniu, chociaż wielu jej funkcjonariuszy działało również w polskim podziemiu. Każda wojna powoduje ogromną demoralizację. Człowiek, który dostaje broń do ręki i staje się panem życia i śmierci, traci hamulce, często człowieczeństwo. Bycie bohaterem na wojnie to jest ogromne wyzwanie. Bo większość społeczeństwa po prostu stara się przeżyć. Prawdziwego bohaterstwa podczas II wojny światowej było więc niewiele. Wykazywały je nadzwyczajne jednostki.
 
 
Alina Bosak i Tomasz Róg. Fot. Tadeusz Poźniak
 
Przed wojną w powiecie lubaczowskim mieszkało 87 tys. ludzi, dziś jest to tylko 57 tys. osób. Ubyła jedna trzecia ludności?

Niektóre wioski zniknęły zupełnie z powierzchni ziemi. Jak wieś Rudka koło Nowego Brusna. Przed wojną liczyła 70 gospodarstw, które w 1944 roku zostały spalone przez UPA. Z kolei ukraiński Miłków, wieś z niemiecko-sowieckiej strefy przygranicznej, wysiedlili Sowieci. Zostały po niej przydrożne krzyże i resztki fundamentów. Zniknęła też Sieniawka. Licząc z przysiółkami, w skali całego powiatu przestało istnieć co najmniej 30 takich osad. Wiele wsi, które przed wojną były zamieszkane przez Ukraińców, już nigdy nie odzyskało swojej liczebności sprzed 1939 roku. Najbardziej wyrazistym przykładem jest Gorajec, gdzie przed wojną było ponad 1000 mieszkańców, a teraz zameldowanych jest mniej niż 40 osób.
 
Przez Gorajec przeszły trzy plagi. Wieś spacyfikowali żołnierze Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Była przymusowa akcja przesiedleńcza do Związku Radzieckiego, a potem jeszcze akcja „Wisła”.

W Gorajcu przez pewien czas mieścił się sztab pierwszej na tym terenie sotni UPA Iwana Szpontaka „Zalizniaka”. Przed wojną była to wieś świadoma narodowościowo i panował tu silny nacjonalizm. Podobnie w Lublińcu Nowym i Starym. W 1944 roku, w Gorajcu, aby ukryć tworzenie sotni, z rozkazu „Zalizniaka” wymordowano miejscowych i okolicznych Polaków. Oczywiście, nie wszyscy mieszkańcy Gorajca w tym uczestniczyli, ale za to krwawo zapłacili. W kwietniu 1945 roku wieś spacyfikowały oddziały 2. Samodzielnego Batalionu Operacyjnego Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Gorajec prawie doszczętnie spalono i wymordowano ponad 150 osób, głównie ludność cywilną.
 
To niemal 30 procent ofiar konfliktu ukraińsko-polskiego w gminie Cieszanów. Ich spis zawarł Pan w książce „…i zostanie tylko pustynia” – 530 metryk Polaków i Ukraińców zabitych w latach 1939-1948.

Ukraińskich ofiar w skali gminy wyszło więcej niż polskich. To „zasługa” dwóch dużych pacyfikacji – Gorajca oraz Starego i Nowego Lublińca. W Lublińcach zginęło ponad 80 osób. Kiedy moja książka została wydana, Ukraińcy byli zdziwieni, że polski historyk tak wszystko wyliczył. Bo po drugiej stronie jest problem ze szczerością. Niewygodne fakty są przemilczane. Trudno spotkać się z książką historyka ukraińskiego, który przyznałby otwarcie – mordowali wasi, mordowali nasi. Nie nazywa się rzeczy po imieniu. Jak w przypadku Rudki. Przecież z Rudki nikt Ukraińców nie ostrzeliwał. Ludzie byli zszokowani. Atak UPA nastąpił o świcie, kiedy wiejskie warty zeszły ze stanowisk. Także Cieszanów został spalony przez UPA. W 90 procentach. Zamordowano wtedy 45 osób narodowości polskiej. Zabici to byli chorzy i starzy, bo dzień wcześniej oddziały AK ewakuowały większość mieszkańców do baz partyzanckich w Rudzie Różanieckiej i Narolu. Po wkroczeniu na te tereny Sowietów, w lipcu 1944 roku, ludność polska zaczęła powoli wracać i zastała zgliszcza. Władza ludowa zaczęła organizować komunistyczny aparat bezpieczeństwa. Doszło do ciekawej sytuacji, rzadkiej nawet w skali kraju – posterunki Milicji Obywatelskiej w całym powiecie zostały obsadzone przez AK-owców. Oficjalnie byli milicjantami, ale nadal pozostawali w strukturach podziemnego wojska po to, by móc posiadać broń. Bo mordy na ludności polskiej dokonywane przez nacjonalistów ukraińskich nie ustały. Po przejściu frontu konflikt rozgorzał ze zdwojoną siłą. I doszły do nich represje sowieckie wobec żołnierzy podziemia.
 
Jak to wpływa na emocje żyjących dziś ludzi i na polsko-ukraińskie relacje?

Ludzi boli to, że polskie władze państwowe czasami za słabo reagują lub nie reagują na kłamstwa wygłaszane przez ukraińską stronę i na relatywizowanie tamtych wydarzeń. Do samych Ukraińców już nic nie mają. Nie można kolejnych pokoleń obarczać winą dziadków czy pradziadków. To prowadzi donikąd. Ukraińcy przyjeżdżają do gminy Cieszanów wspominać swoje ofiary. W Lublińcu Starym i Nowym mają swoje zjazdy. Nikt im tego nie zabrania, nie obraża, nie krzywdzi. Ci, którzy przeżyli tragiczne wydarzenia konfliktu polsko-ukraińskiego, mówią, że wybaczają te zbrodnie, ale nie mogą ich zapomnieć i nie chcą. Liczą, że może kiedyś się doczekają i po tamtej stronie padną szczere słowa przeprosin. Nie wymuszone przez polityków na potrzeby chwili i polityki prowadzonej w danym czasie, bo takie nie niosą żadnego głębszego przesłania i prawdziwego pojednania.
 
Niektórzy uważają, że lepiej o tym wszystkim zapomnieć. Zacząć „od zera”, bo pamięć przeszkadza w pojednaniu. Jest pożywką dla uprzedzeń i konfliktów.

Powinno się zamknąć pewien etap. Ale za nim się go zamknie, powinno się też wszystko wyjaśnić do końca i doprowadzić do sytuacji, w której ofiary po obu stronach zostaną upamiętnione. Jeśli już uparcie nie chce się wymieniać nazwisk ofiar, to należałoby przynajmniej w miejscu zbrodni, na mogiłach, umieścić na tablicy, krzyżu czy pomniku informację, że zginęli śmiercią tragiczną. Podać liczbę osób. Ukraińska strona może mieć pretensje, że wśród zabitych byli AK-owcy. My będziemy mieć problem, jeśli wśród ofiar znajdą się członkowie UPA czy OUN. To problematyczne sprawy. Ale nie spotkałem się w naszym regionie z sytuacją, by ktoś odmówił Ukraińcom upamiętnienia pomordowanych.
 
Co z takimi pomnikami, jak rozebrany w Hruszowicach pomnik ku czci UPA, na którym notabene wymieniony był pododdział „Zalizniaka”?

Przez pewien czas Ukraińcy stawiali w Polsce nielegalne pomniki, jak ten w Hruszowicach, a potem próbowali je legalizować. Ale z tym trzeba zrobić porządek. Nie może być takiej sytuacji, że w Polsce stoją upamiętnienia formacji, które dla tego kraju były zbrodnicze. Dla Ukraińców to mogą być bohaterowie, ale mają na rękach krew ludności polskiej. Co innego, gdy walczą ze sobą jednostki partyzanckie czy wojskowe, giną żołnierze czy partyzanci w walce. Ale gdy morduje się niewinne ofiary cywilne, nie można tego w żaden sposób usprawiedliwić. Po żadnej stronie. Zabójstwo jest zabójstwem. Narody mają różne karty historii. Chwalebne i niechwalebne. Najważniejsze, by potrafiono o tym mówić, nie zamiatano niczego pod dywan. To pokazuje dojrzałość narodu – kiedy potrafi przyznać się do mniej chwalebnych kart historii, powiedzieć: „Tak, mordowaliśmy. Tak było. Przepraszamy”.
 
Wyrazem dojrzałości jest także troska o zabytki. W gminie wiele ich wyratowaliście. W samym Cieszanowie niedawno odnowiona została i synagoga, i cerkiew.

Tak. Ale zdarzają się krytyczne głosy – po co remontujecie, skoro na Ukrainie niszczeją dawne polskie kościoły, niektóre są dewastowane umyślnie, a władze nie chcą ich zwracać? Mieszkańcom Cieszanowa dobry przykład dał ksiądz Józef Kłos, który pochodził z pobliskich Folwarków. Był proboszczem parafii pw. św. Marii Magdaleny we Lwowie. W 1946 roku został przez Sowietów zmuszony do wyjazdu. Przyjechał do Cieszanowa, bo myślał, że wygnanie jest chwilowe. Przywiózł mnóstwo książek, sprzętu liturgicznego, obrazów. Znał środowisko cieszanowskie i cenił wielokulturową przeszłość. Dla niego Ukraińcy, mimo tragicznych wydarzeń na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej, wciąż pozostawali braćmi w tej samej katolickiej wierze. Dzięki niemu wszystkie cerkwie w gminie Cieszanów ocalały. Nie pozwolił, aby je zniszczono, zamieniono na magazyny. Zrobił z nich kaplice filialne parafii w Cieszanowie, na bazie których powstały potem samodzielne parafie. Mamy szacunek do zabytków. Nieważne, czy są żydowskie, czy ukraińskie, czy innej nacji. To coś, co nas wzbogaca, pokazuje wielokulturową przeszłość.
 
I przyciąga turystów. Chociaż jeszcze nie tylu, co do powiatu bieszczadzkiego, który ma przecież podobną historię. Piękna przyroda to też wspólna cecha. Tam są góry, za to w powiecie lubaczowskim – Roztocze Wschodnie i część Puszczy Solskiej. 

Mamy ładne przyrodniczo tereny, dużo zabytków. Brakuje jeszcze wystarczającej infrastruktury turystycznej, szczególnie bazy noclegowej, ale to się powoli zmienia. Gminy muszą jeszcze wspólnie pracować nad szeroką ofertą turystyczną.
 
Taką jak Cieszanów Rock Festiwal? W tym roku już dziesiąty. Ilu spodziewacie się gości?

Co roku jest kilkanaście tysięcy osób. Były i takie edycje, kiedy przyjechało ponad 20 tysięcy.
 
Jak tworzy się taką markę?

Wcześniej robiliśmy Dni Cieszanowa, które niczym szczególnym się nie wyróżniały. Chcieliśmy to zmienić. Impulsem były dwie edycje Breakout Festiwalu, które odbyły się w Cieszanowie. Przekonały nas, że ludzie są złaknieni imprez rockowych, bo przyjeżdżali do nas z różnych zakątków Polski. Pierwszy Cieszanów Rock Festiwal odbył się w 2010 roku. Pomagała go organizować była menedżerka zespołu Łzy. Nazwę ja wymyśliłem. Podczas pierwszych edycji raczkowaliśmy, ale trzon naszej ekipy został do dnia dzisiejszego. Festiwal stał się znaną marką. Wiele zespołów z kraju i zagranicy chce na nim zagrać. Za program odpowiada głównie Artur Tylmanowski.
 
Wśród tej mieszanki rocka, metalu, punk rocka, przemycacie swoją historię i folklor. Przykładem jest ludowy Zespół Śpiewaczy „Niezapominajki”, który na Cieszanów Rock Festiwal zaśpiewał „Satisfaction” The Rolling Stones, a nagranie zaczęło krążyć w Internecie. Kiedy Rolling Stonesi przyjechali na koncert do Polski, cieszanowskie gosposie narobiły pierogów i pojechały do Warszawy, by dać je w prezencie Mickowi Jaggerowi. O Cieszanowie mówiono we wszystkich niemal mediach. Umiecie zapewnić sobie darmową reklamę!

Chodzi o to, by jakoś się wyróżnić. W Cieszanowie mieszka niecałe 2 tysiące osób. To jedno z najmniej licznych miast w Polsce. Tworzenie przez tak nieduże środowisko tak wielkiego festiwalu jest prawdziwym wyzwaniem. Nie będziemy jakąś potęgą, drugim Openerem. Nie chcemy zresztą być. Chcemy mieć swój klimat i staramy się, aby przyjezdni dobrze się tutaj czuli. To oni tworzą tę fajną atmosferę na Cieszanów Rock Festiwal. Nie ma agresji, ludzie są życzliwi, chcą ze sobą przebywać. Z ankiet, które robimy, wynika, że ponad 90 proc. uczestników festiwalu czuje się bezpiecznie. Mieszkańcy, którzy bali się najazdu tłumu młodzieży, teraz na nią czekają. Dla bardziej przedsiębiorczych to dodatkowe źródło dochodu.
 
Nie boicie się, że Wam „zajeżdżą” zabytki?

Wręcz przeciwnie, zabytki staramy się im pokazywać. Na ruinach dworu w Nowym Siole robiliśmy artystyczne instalacje, w cieszanowskiej cerkwi wystawy sztuki. W ramach festiwalu w mieście powstały już cztery murale. Niektóre we współpracy z uczestnikami warsztatów, jakie obywają się w festiwalowym miasteczku. Cieszanów zapisuje się teraz dużymi zgłoskami w historii polskiego rocka. U nas teledysk kręcił Kult i Luxtorpeda, z pożegnalnym koncertem wystąpił Kazik Na Żywo. Ostatni album na żywo nagrał także T. Love Alternative.
 
Pasja historyczna idzie w parze z muzyczną?

Już pod koniec szkoły podstawowej organizowałem w Cieszanowie koncerty punkowe. Jestem fanem tej muzyki.
 
Punk to subkultura dosyć pokojowa?

Raczej tak. Chociaż subkultury bywają różnie postrzegane. Na pewno między punkami a skinheadami przyjaźni nigdy nie było. Skinheadzi w Polsce są w większości związani z neonazizmem. Natomiast w Wielkiej Brytanii i na Zachodzie jest odwrotnie. Kultura skinheadów jest tam apolityczna, nawet lewicująca. A patrząc historycznie, pierwszymi skinheadami byli czarni, czyli potomkowie emigrantów zarobkowych, którzy z Jamajki przyjechali do Wielkiej Brytanii.
 
I to pokazuje, że warto znać historię.

Można dzięki temu wyciągać wnioski. Patrzeć na rzeczywistość w bardziej otwarty sposób. Najgorzej, kiedy człowiek popadnie w jakąś skrajność i stara się wszystko zaszufladkować.
 
A Pana, czego historia nauczyła?

Na pewno tolerancji i otwartości. Także przekonania, że warto poszukiwać prawdy, nawet jeśli ta prawda jest dla danej społeczności niewygodna. Naród, który potrafi się zmierzyć z trudną historią, ciemnymi epizodami, jest wygrany. Staje się mądrzejszy. Nie popada w huraoptymizm i samouwielbienie – że jest narodem wybranym i wszystko potrafi najlepiej, że to inni tylko uciskali, a on zawsze wobec wszystkich był dobry. Umiejętność krytycznego spojrzenia na siebie to zaleta. Oczywiście, bez popadania w skrajności. Bez przeskakiwania z roli narodu bohaterów w naród kolaborantów i morderców, bo to też nieprawda. Ale zbrodnie trzeba nazywać po imieniu. Myślę, że Polacy potrafią już o tym rozmawiać. To duża wartość i dowód dojrzałości. Życzę jej także Ukraińcom.
 
 
Fot. Tadeusz Poźniak 
 
Tomasz Róg, historyk, regionalista; dyrektor Muzeum Kresów w Lubaczowie, a wcześniej dyrektor Centrum Kultury i Sportu w Cieszanowie; autor książek: „Przewodnik po gminie Cieszanów i rejonie żółkiewskim”, „Zarys dziejów Dachnowa do 1947 roku”, „…i zostanie tylko pustynia. Osobowy wykaz ofiar konfliktu ukraińsko-polskiego 1939-1948. Gmina Cieszanów, powiat Lubaczów”, „Rudka. Zarys dziejów wsi dziś nieistniejącej”, „Gmina Cieszanów i jej mieszkańcy w latach 1939-1947”. Redaktor naukowy „Cieszanowskich Zeszytów Regionalnych”.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy