Alina Bosak: Pamięta Pan swoje pierwsze spotkanie z arcybiskupem Tokarczukiem?
Dr Mariusz Krzysztofiński: Stało się to niedługo po tym, jak zacząłem pracę w Instytucie Pamięci Narodowej. Jedna z pierwszych zorganizowanych przez rzeszowski oddział wystaw była poświęcona osobie abpa Ignacego Tokarczuka i połączona z dużą konferencją w 2002 roku. Wówczas miałem możliwość spotkania z nim, a także dostęp do dokumentów i fotografii, opisujących jego działalność. Wtedy też ksiądz arcybiskup otrzymał kilka koszy dokumentów wytworzonych przez Służbę Bezpieczeństwa i ukazujących, jakie kroki podejmowano wobec niego, historię inwigilacji, szykan. Jego działalność została później opisana w wydanej przez IPN książce „Biskupi niezłomni”. Już w niej bardzo widoczny był ten rys niezależności i walki, jaką stoczył, by Kościół i wierni zachowali suwerenność w trudnych warunkach PRL-u. Wystawa do dziś jest eksponowana w różnych miejscowościach. Z czasem też moich spotkań z arcybiskupem Tokarczukiem było coraz więcej.
Jakie wrażenie zrobił na Panu „biskup niezłomny” podczas tych spotkań?
Proszę pamiętać o ogromnej dysproporcji między nami. Biografia abpa Ignacego Tokarczuka zawiera w sobie całą XX-wieczną historię Polski. Urodził się na Wschodzie, studiował we Lwowie, przeżył II wojnę światową, cudem uniknął śmierci, później tułał się po różnych częściach kraju, zdobywając bardzo cenne doświadczenie duszpasterskie i życiowe. Z jednej strony on – biskup przemyski, członek Rady Głównej Episkopatu Polski, osobisty przyjaciel Jana Pawła II i prymasa Stefana Wyszyńskiego. A z drugiej strony – początkujący pracownik IPN-u.
Wielkość arcybiskupa przygniatała rozmówcę?
Otóż nie. Był bardzo otwarty na świeckich. Nawet księża czasem żartowali, że świeccy mają większą łatwość rozmowy z arcybiskupem. Takiego też go zapamiętałem – serdecznego i otwartego. Nigdy nie dał mi odczuć kolosalnej różnicy życiowych doświadczeń i znaczenia. Podczas tych spotkań pojawiły się nawet żarty i sporo swobody.
W 2011 roku przeprowadził Pan z arcybiskupem serię wywiadów, które złożyły się na książkę „Nie wolno zdradzić Ewangelii”. Czyj to był pomysł?
Doprowadziło do niej wiele różnych zdarzeń. Także projekt badawczy IPN pn. „Represje wobec Kościołów Katolickich Metropolii Lwowskich w latach 1939-1950”. Zacząłem wyjeżdżać do Lwowa i na Kresy, a one zawsze abpa Tokarczuka bardzo interesowały. Sam projekt również, ponieważ obejmował okres jego pracy na terenie archidiecezji lwowskiej, dotyczył też pracy jego kolegów, znajomych. Dlatego przed każdym wyjazdem na Wschód odwiedzaliśmy arcybiskupa w Przemyślu i po powrocie również, by opowiedzieć mu o tej podróży. On, będąc już wtedy w wieku bardzo sędziwym, często wracał myślami na Kresy. Do swoich stron dziecinnych, czasu studiów.
Jak dziś wyglądają Łubianki Wyższe, gdzie się urodził?
Byłem tam kilka razy. To mała miejscowość, kilka kilometrów od Zbaraża. Większość osób zajmuje się tam rolnictwem. Młodzież wyjechała. Głównie do Polski. Wieś zamieszkują głównie starsi. Jest cerkiew grekokatolicka. Kościół łaciński oo. Bernardynów znajduje się w Zbarażu. Osada jest nieco na uboczu. Asfalt położono bodajże w 2011 roku. Ignacy Tokarczuk przyszedł tam na świat 1 lutego 1918 roku. W tamtym czasie większość mieszkańców Łubianek Wyższych stanowili Ukraińcy, grekokatolicy. Polacy stanowili mniejszość, wśród której wyróżniał się dość mocno rozgałęziony ród Tokarczuków.
Zamożny?
W tej wiejskiej społeczności byli na pewno jednymi z bogatszych. Ale w odniesieniu do standardów zbaraskich czy lwowskich, już nie. Mały Ignacy biegał boso, pasał krowy i – jak jego koledzy – pomagał w gospodarstwie. Na lekcje do szkoły dzieci zaczynały chodzić dopiero w październiku, kiedy zakończyły się już prace polowe. Zamożność Tokarczuków wyrażała się tym, że podnajmowali ludzi do pracy, a ich spore gospodarstwo z dużym sadem zapewniało rodzinie spokojny byt.
Ignacy Tokarczuk przyszedł na świat w roku, kiedy Polska odzyskała niepodległość. Jak historyczny kontekst wpływał na życie jego rodziny?
W 1918 roku doszło do walk między Polakami a Ukraińcami o Lwów i Małopolskę Wschodnią. W wyniku zmagań tereny te znalazły się w granicach odnowionej Rzeczpospolitej Polskiej. Abp Tokarczuk opowiadał, że do 1918 roku Polacy mieszkający w Łubiankach uczęszczali na nabożeństwa do cerkwi grekokatolickiej, bo do kościoła łacińskiego w Zbarażu było daleko. Ale po 1918 roku zaczęli do Zbaraża jeździć, bogatsi zabierali na wozy biedniejszych, i już nie chodzili do cerkwi. Animozje polsko-ukraińskie były coraz bardziej odczuwalne. W czasie II wojny światowej nacjonalizm ukraiński stał się już bardzo silny. Kiedy Ignacy Tokarczuk przyjął święcenia kapłańskie, prymicyjną mszę odprawił w Zbarażu, a potem proboszcz grekokatolicki w Łubiankach Wyższych pozwolił mu odprawiać msze w cerkwi, ale pustej, w obecności jedynie brata Józefa.
Arcybiskup Ignacy Tokarczuk. Fot. Archiwum IPN w Rzeszowie
Biskup tęsknił za Łubiankami?
Kiedy opowiadał o Łubiankach, zamykał oczy i jakby to wszystko odżywało w jego pamięci. Jakby tam był, powracał. Kiedy pojechałem na Kresy i stanąłem na środku tej wioski, poczułem się, jakbym ją dobrze znał. To dzięki opowieściom abpa Tokarczuka. Doszło nawet do takiej rozmowy z księdzem grekokatolickim. On mówił, że w czasie wojny były tam dwa bunkry UPA, a ja wiedziałem od biskupa, że więcej. I potem okazało się, że moje informacje były prawdziwe.
To tam narodził się lider Kościoła?
Młody Ignacy Tokarczuk był typem samotnika. Dużo czytał. Modlił się. Nie potrzebował towarzystwa innych osób, aby budować własną tożsamość. Także z relacji wielu osób, które udało się zebrać, widać, że to do niego przychodziło się po radę. Był wyznacznikiem tego, co jest dobre i szlachetne.
W Łubiankach do dziś znajduje się kapliczka postawiona przez rodziców abpa Tokarczuka.
Stoi przed rodzinną posesją Tokarczuków. Rodzice postawili ją, kiedy Ignacy skończył 10 lat, bo wcześniej złożyli ślub, że jeśli chłopiec dożyje tego wieku, podziękują w ten sposób Matce Bożej i św. Ignacemu. Kapliczka ta odegrała dużą rolę w życiu przyszłego biskupa, bo ilekroć koło niej przechodził, zatrzymywał się na modlitwę. Mówił, że tam rodziło się jego powołanie. W dzieciństwie namiętnie czytał „Rycerza Niepokalanej” i był ministrantem u Bernardynów. Do końca utrzymywał z tym zakonem bardzo dobre relacje. Po ukończeniu gimnazjum w Zbarażu, w 1937 r. wstąpił do Seminarium Duchownego we Lwowie i rozpoczął studia teologiczne na Uniwersytecie Jana Kazimierza.
Ale wkrótce wybuchła wojna…
I alumn Ignacy Tokarczuk na własne oczy zobaczył, czym jest komunizm.
Stąd jego nieprzejednana postawa wobec komunistów po wojnie?
Powtarzał, że kto raz uwierzył komunistom, przegrał. Znał komunizm od strony teoretycznej i praktycznej. Był świadkiem wkroczenia Sowietów do Lwowa, represji i aresztowań, wywózek Polaków, kolektywizacji. To traumatyczne doświadczenia. W czasie tej okupacji młody Tokarczuk ukrywał się, fałszował dokumenty, udawał osobę upośledzoną, by uniknąć poboru do Armii Czerwonej. Pisał po latach, że wolał śmierć niż mundur czerwonoarmisty.
Udało mu się uniknąć i tego, i wywózki na Sybir, i śmierci.
To m.in. zasługa księdza Stanisława Frankla, który otoczył kleryków opieką i dbał o to, by seminarium działało w sposób konspiracyjny. Dzięki niemu w roku 1942 Ignacy Tokarczuk został wyświęcony na kapłana. Rekolekcje prowadził z nim ks. Marian Stark, który mówił, że kapłan musi być zawsze z ludem. Przyszły biskup przemyski tego właśnie chciał – być liderem ludu wiejskiego, pracować wśród rolników, troszczyć się o ich rozwój, pomagać im. Już w okresie nauki w seminarium duchownym alumn Tokarczuk dał się poznać jako człowiek „niesterowalny”, posiadający własne zdanie i umiejący go bronić. Z tego powodu nie został wysłany na studia do Rzymu. Stwierdzono, że się nie nadaje, bo zbyt zdecydowanie broni swoich racji.
Swojej pierwszej parafii omal nie przypłacił życiem.
Parafia Złotniki. Dziś tamten kościół jest w ruinie. A podobno był przepiękny w czasach, gdy ks. Tokarczuk został wikariuszem. O mało nie zginął tam z rąk UPA. Został na szczęście ostrzeżony. W Złotnikach zamordowano wtedy kilkunastu mężczyzn. On ukrył się, a potem z pomocą ludzi wyjechał do Lwowa. Parafianie go szanowali, gdyż służył im pomocą i radą. Dziecku z bardzo biednej rodziny podarował swoje buty, ponieważ miał dwie pary. Pisał ludziom listy do krewnych wywiezionych na roboty do Niemiec, prowadził zajęcia w ramach tajnego nauczania.
Za PRL próbowano szukać haka na niezłomnego biskupa. Podczas procesu morderców ks. Jerzego Popiełuszki wypłynęły informacje, jakoby współpracował w czasie wojny z Gestapo. Zadbano o artykuły w gazetach. To go zabolało?
Oszczerstwem chciano podważyć zaufanie wiernych do jego osoby. Rola bpa Tokarczuka w kraju rosła. Jego głos był słyszalny już nie tylko w diecezji przemyskiej, ale także w innych częściach Polski. Do Przemyśla przyjeżdżali opozycjoniści z przeróżnych miast i środowisk, szukając wsparcia. Władza komunistyczna była wobec biskupa bezsilna. Przychodząc do diecezji, biskup powiedział, że Kościół musi być opozycją moralną wobec komunizmu. Poczynania biskupa Tokarczuka delegitymizowały ustrój komunistyczny. Czasami wręcz go ośmieszały. Znamienne są słowa biskupa, że w trakcie uroczystości milenijnych okazało się, że naród ma przewagę nad partią, że komunistów jest mniej, że są w odwrocie.
Preparowano więc na niego dokumenty?
Tak. Można tu dostrzec współpracę między polskimi i sowieckimi służbami specjalnymi. Na terenie ówczesnej sowieckiej Ukrainy poszukiwano wszelkich śladów, sprawdzano jego przeszłość, wysyłano tajnych współpracowników, taką rolę spełniał m.in. jeden z jego kolegów gimnazjalnych. Próbowano zdobyć jakiekolwiek dokumenty, lub je spreparować, które w tej operacji dezinformacyjnej mogłyby zostać wykorzystane. Ale w obronie abpa Tokarczuka stanęło wtedy bardzo wielu księży, którzy z nim pracowali, m.in. ks. dr Wilhelm Dorożyński, który był proboszczem w Złotnikach w czasie wojny. Oskarżenie o współpracę z Gestapo było perfidne. W Łubiankach Wyższych zamordowano w czasie wojny trzech kuzynów abpa Tokarczuka, który miał świadomość, że uniknął śmierci. Było to tak trudne doświadczenie, że po opuszczeniu Lwowa w 1945 roku nigdy już na Kresy Wschodnie nie powrócił. W rodzinne strony do śmierci nie pojechał. Nie chciał pojechać, chociaż go namawiano.
Czy na starość uwierzył w pojednanie polsko-ukraińskie?
Nigdy nie uogólniał w tym zakresie. Nie mówił, że rzeź to wina Ukraińców, obarczał nią banderowców – ukraińskich nacjonalistów. W rozmowach wspominał, że Ukraińcy mieli prawo do własnego państwa, ale metody, które wybrali, były najgorsze z możliwych. To była zbrodnia. Ludobójstwo. Pamięć o tym na pewno w księdzu arcybiskupie cały czas się tliła. Dlatego nie chciał jechać na dawne Kresy Wschodnie. Ale Ukraińcom niejednokrotnie pomagał. Gdy był proboszczem w diecezji warmińskiej, w parafii Gutkowo koło Olsztyna, organizował pomoc dla rodzin ukraińskich, które przywieziono tam po Akcji „Wisła”. Rozróżniał ludzi od zbrodniczej formacji.
W 1945 r. najpierw trafił na Śląsk?
Ksiądz Michał Rękas pomógł ks. Tokarczukowi zostać wikariuszem w parafii Chrystusa Króla w Katowicach. Jego najbliższa rodzina także wyjechała z Kresów i osiadła na Pomorzu, w okolicach Lęborka. Rok później młody ks. Tokarczuk podjął studia na KUL. Obronił doktorat z filozofii. Skończył także 2-letnie Studium Zagadnień Społecznych i Gospodarczych Wsi, z zajęciami z agronomii, etnografii, historii wsi. Bardzo nietypowe jak na księdza, ale wiedział, co robi. Te studia przydały mu argumentów do pracy wśród ludności wiejskiej. W tym okresie poznał późniejszego prymasa Polski, księdza Stefana Wyszyńskiego. W 1952 roku ks. Tokarczuk w ramach protestu zrezygnował z pracy na KUL-u i wyjechał na Warmię. Został wykładowcą Seminarium Duchownego w Olsztynie. Tam pracował przez 10 lat. Tam też poznał Karola Wojtyłę. Obaj byli entuzjastami Soboru Watykańskiego II.
Jak się poznali?
Bardzo zwyczajnie. Ks. Tokarczuk spowiadał w Olsztynie, w kościele Najświętszego Serca Pana Jezusa. Podszedł do niego ksiądz, powiedział, że jest tu z młodzieżą i poprosił o możliwość odświeżenia się po wędrówce. To był Karol Wojtyła.
Podobno władza przegapiła powołanie ks. Tokarczuka na biskupa przemyskiego?
Wersje są różne. W okresie komunizmu władza świecka miała wpływ na tego typu nominacje. I jest taka opowieść, że Józef Cyrankiewicz nie zdążył podpisać dokumentów, ponieważ się zawieruszyły. Według innych, było to działanie celowe. Mogli sądzić, że wprowadzenie „niesfornego”, mającego własne zdanie biskupa do Episkopatu wywoła w nim sytuacje konfliktowe. Pewne jest, że prymas Wyszyński docenił zdecydowane poglądy i postawę ks. Tokarczuka, który jako biskup stał się jego najbliższym współpracownikiem, co nie znaczy, że zawsze się zgadzali.
Za czasów Gierka uważano bpa Tokarczuka za przeszkodę w normalizacji stosunków państwo-Kościół. Nawet Watykan zaangażował się w „uciszanie” przemyskiego biskupa. Bezskutecznie zresztą.
To był element gry dyplomatycznej. Watykan, analizując, ile może trwać komunizm, poszukiwał sposobu na ułożenie jakoś stosunków z komunistami. Komuniści też byli zainteresowani takimi rozmowami. Bp Tokarczuk był jednak do komunizmu jednoznacznie negatywnie nastawiony. Budował kościoły bez pozwoleń, mówił bezkompromisowe kazania, przekonywał ludzi. Był przeszkodą. Poza tym, Watykan podejmował te rozmowy ponad głową prymasa Wyszyńskiego. Mogło to doprowadzić do stworzenia nuncjatury w Warszawie, ale i umniejszenia roli prymasa Polski. Komuniści wymyślali różne scenariusze, by pozbyć się Tokarczuka. Wysyłali skargi do Watykanu, którego dostojnicy w pewnym momencie zażądali od bp. Tokarczuka rezygnacji z jego duszpasterskiego programu, zmiany stanowiska wobec komunizmu. Bp Tokarczuk, zdecydowanie, odpowiedział, że tylko broni ludzi wierzących i że to strona komunistyczna ponosi winę za to, co się dzieje. Odmówił zmiany postępowania i oddał się do dyspozycji Stolicy Apostolskiej. To pokazuje, że biskupstwo nie było dla niego celem samym w sobie. Nie był „przyspawany” do funkcji. Był gotowy służyć Kościołowi niezależnie od konsekwencji.
Watykan chciał się z komunistami dogadać, bo jak cały Zachód nie wierzył w koniec supremacji Rosji Sowieckiej w tej części Europy. Biskup widział to inaczej.
W wielu krajach zachodnich funkcjonowało fałszywe pojęcie o komunizmie, wykreowane przez komunistyczną propagandę. Nie traktowano komunizmu jako zła. Antykomunizm bpa Tokarczuka nasilił się w drugiej połowie lat 80. Po zamordowaniu ks. Jerzego Popiełuszki. Ten mord pokazał w sposób jednoznaczny, czym jest komunizm i do czego komuniści są zdolni.
Biskup Ignacy Tokarczuk i Jan Paweł II. Fot. Archiwum IPN w Rzeszowie
Biskup Tokarczuk znał ks. Popiełuszkę. Kapłan chciał wiedzieć, czy dobrze postępuje. Władze państwowe zarzucały mu bowiem buntowanie ludzi, a niektórzy hierarchowie Kościoła – ryzykanctwo i promowanie siebie.
Bp Tokarczuk wsparł ks. Popiełuszkę, ponieważ był przeciwnikiem głoszenia tzw. czystej Ewangelii. Uważał, że należy ją głosić w odniesieniu do rzeczywistości, w której żyje człowiek. Częścią niej był także ustrój polityczny. Do bpa Tokarczuka przyjeżdżało po radę i pomoc bardzo wielu księży. Spotkania były bardzo dyskretne. Jedną z takich osób był właśnie bł. ks. Jerzy Popiełuszko, który od biskupa przemyskiego usłyszał, że wszystko co czyni, jest zgodne z linią Ewangelii, służy Bogu i narodowi. Pamiętam, kiedy ks. arcybiskup mi o tym opowiadał. Na ścianie jego gabinetu wisiał portret ks. Popiełuszki. Biskup wskazał na niego ręką i powiedział, że miał przyjemność z nim rozmawiać. Wielki hierarcha Kościoła z ogromnym szacunkiem mówił o skromnym kapłanie z Żoliborza. Posiadał także po nim pamiątkę – prezent od księdza Jerzego. To była figurka marszałka Piłsudskiego, którą robotnicy Huty Warszawa podarowali wcześniej ks. Popiełuszce. Spotkania z ks. Popiełuszką Tokarczuk opisał po jego śmierci w liście do ks. Teofila Boguckiego i to świadectwo zostało wykorzystane w procesie beatyfikacyjnym ks. Jerzego.
Biskup cenił w ludziach odwagę. Sam też sporo jej miał, wspierając budowę kościołów, często bez zezwoleń urzędników. Na kościoły przerabiano cichcem gotowe już budynki, nocą stawiano kaplice. Żartowano, że to budowanie „metodą ignacjańską”.
Za jego czasów w diecezji wybudowano około 400 kościołów. To ewenement nie tylko na skalę Polski. Podejmując program budowy kościołów, przeszczepił pewne wzorce wypracowane w archidiecezji lwowskiej. Tam za arcybiskupa Józefa Bilczewskiego zorientowano się, że brakuje kościołów łacińskich, przez co Polacy zaczynają uczęszczać do cerkwi i z czasem się rutenizują. Aby temu przeciwdziałać, wybudowano kilkaset kościołów, co sfinansowała diecezja i fundatorzy. Bp Tokarczuk stwierdził, że w diecezji przemyskiej także potrzeba więcej kościołów, że wierni powinni mieć do kościoła nie dalej niż 2-3 kilometry. W realiach komunistycznego państwa realizację tego zamysłu postanowił oprzeć o ludzi świeckich. Doszło do współpracy wiernych i duchowieństwa, biskupa i kurii. Ufał świeckim. Pieniądze na budowę kościoła czasami wręczał nie duchownemu, a świeckim zaangażowanym w budowę. Budował w ten sposób Kościół żywy. Wspólnota budowała taki kościół, na jaki w danych warunkach ją było stać. Stąd na kościoły przerabiano nawet budynki gospodarcze. Z czasem jak okrzepnie, wybuduje się piękniejszy, bardziej okazały. Biskup mawiał: „Daję księdzu dwa tysiące dusz. To już jest parafia. Z resztą sobie ksiądz poradzi”. Oczywiście, warunki były trudne. Bywało, że księża mieszkali w budynkach gospodarczych, zanim te kościoły powstały.
Podobno mówił: „Skoro Jezus urodził się w stajence, wy też możecie w niej pomieszkać”?
Był wymagający, to prawda. Ale także wobec siebie. Jeden z jego sekretarzy wspomina, że w przeciągu kilku miesięcy tylko kilka niedziel spędzał w pałacu biskupim. Bywało, że rano wyjeżdżał z Przemyśla w okolice Tarnobrzega, tam odbywała się uroczystość, a po południu ruszał w Bieszczady.
Wiele zawdzięczała mu także opozycja. Wspierał ją nie tylko duchowo, ale i finansowo. Dawni działacze opowiadają, że potrafił przekazać walizkę pieniędzy na niezależne czasopismo.
Ważne były nie tylko te pieniądze. Potrafił motywować do działania. Kiedy wielu biskupów zalecało ostrożność, nieprowokowanie władzy, on mówił o „dużych krokach”. Był antykomunistą i działaczem społecznym wielkiego formatu. Stał się przez to punktem odniesienia dla wielu osób z opozycji. Przyjeżdżali do niego, radzili się. Miał przez to szeroką wiedzę na temat tego, co się dzieje. Mówiono nawet, że był pasem transmisyjnym między opozycją a Episkopatem. Wraz z kardynałem Henrykiem Gulbinowiczem był jednym z największych orędowników „Solidarności” w Episkopacie Polski. Relacje z opozycją musiały być dyskretne. Za opozycjonistami zazwyczaj podążała Służba Bezpieczeństwa. Tokarczuk jednak się nie bał. Spotkał się ze Zbigniewem Romaszewskim, kiedy ten był poszukiwany listem gończym i ukrywał się. Przekazywał pieniądze dla rodzin opozycjonistów, które były w bardzo trudnym położeniu. Gdy Lech Wałęsa był przetrzymywany w Arłamowie, jego żona z dziećmi zazwyczaj zatrzymywali się w Pałacu Biskupim. Marek Kamiński, osoba niezwykle zasłużona dla Solidarności w Przemyślu, mówi, że gdyby nie bp Tokarczuk, to „Solidarność” w Przemyślu i ludzie z nią związani nie przetrwaliby lat 80. Niektórych bp Tokarczuk po prostu utrzymywał.
Sam podobno żył skromnie?
Rozdawał prawie wszystko. Mieszkał prosto i skromnie. Kiedy przedstawiono mu kosztorys remontu pałacu biskupiego, stwierdził, że woli wybudować dwa kościoły w Bieszczadach. Był wielkim człowiekiem. Mówi się, że nie ma ludzi niezastąpionych, ale z pewnością są ludzie niepowtarzalni, którzy mają wielki wpływ na swoje otoczenie, na innych ludzi. Taki był arcybiskup Tokarczuk. Jego dziedzictwo jest nie tylko materialne, w postaci setek kościołów, ale także duchowe – jego myśli mogą dziś kształtować poczucie wspólnoty.
Dr Mariusz Krzysztofiński, historyk, pracownik naukowy Biura Badań Historycznych IPN w Rzeszowie. Zajmuje się badaniem najnowszej historii Polski, w tym funkcjonowania partii komunistycznych w Polsce w XX w. Autor kilku książek, m.in.„Nie można zdradzić Ewangelii. Rozmowy z ks. abp. Ignacym Tokarczukiem” i „Non omnis moriar. Abp Ignacy Tokarczuk we wspomnieniach”.
Wywiad przeprowadzony w kwietniu 2018 roku przypominamy w 105. rocznicę urodzin abp. Tokarczuka.