Aneta Gieroń: Kiedy ostatni raz turystycznie była Pani na Podkarpaciu? W Rzeszowie na pewno dwa lata temu na Forum Innowacji, które poświęcone było innowacyjnej turystyce, ale to była okazja biznesowa i chyba troszkę Panią zaskoczyliśmy przemianami, jakie w ostatnich latach zaszły w Rzeszowie.
Prof. Magdalena Kachniewska: Wypoczynkowo trzy lata temu spędzałam jesienny urlop w Dworze Kombornia. W media społecznościowe wpisałam, że szukam atrakcyjnego miejsca na Podkarpaciu, a moja doktorantka, która pochodzi z tamtych okolic, podpowiedziała mi właśnie Kombornię. Dla mnie największym atutem w podróży jest spokój, cisza i… pustki. Prywatnie staram się zawsze podróżować poza sezonem. Wybrałem się wtedy też na połoniny w Bieszczadach – było pięknie.
Na długie weekendy, gdy cała Polska rusza w podróż, Pani nie wyjeżdża?
Nie, prawie zawsze zostaję w Warszawie. Na ulicach pusto, pięknie, a ja czuję się wtedy w swoim mieście wspaniale. Jest nawet taki zabawny rysunek krążący w sieci, na którym synek pyta ojca, dlaczego tak pusto jest w mieście w długi weekend, na co rodzic tłumaczy, że wszyscy wyjechali, bo nie mogli znieść samotności. To dużo o mówi o nas samych, o społeczeństwie z początku XXI wieku. Narzekamy na tłumy, a jednocześnie dobrze czujemy się w gromadzie. Duże miasta są natomiast wymarzone na długie, turystyczne weekendy dla osób, które chcą zwiedzić Warszawę albo Kraków i nie czuć pośpiechu codzienności, wiecznych korków i zdenerwowania. Coraz większą popularnością cieszą się w Polsce i na świecie tzw. city breaks – krótkie, ale intensywne pobyty w miastach. Sprzyjają im coraz liczniejsze i tańsze połączenia lotnicze.
Tak dużo Pani podróżuje, że trzy lata nieobecności u nas, to całkiem sporo.
Akurat przez ostanie cztery lata byłam dziekanem Studium Magisterskiego w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie. Właśnie kończy się moja kadencja i po raz pierwszy od kilku lat będę miała wolny wrzesień, co jest świetną wiadomością, bo wtedy wszyscy wracają z wakacji, a ja będę mogła wyjechać. W dodatku jestem osobą, która w jak największym stopniu stara się spędzać urlop w Polsce.
Świetna wiadomość dla polskiej branży turystycznej, ale trochę zaskakująca w ustach kogoś, dla kogo podróżowanie jest sposobem na życie.
Przez wiele lat pracowałam jako pilot wycieczek zagranicznych i sporo naoglądałam się zagranicy. Polska ma dla mnie mnóstwo atutów, których nie potrafi sprzedawać, ale ja je sobie cierpliwie odkrywam. Rośnie też popularność Polski w oczach cudzoziemców ze względu na bezpieczeństwo. Wielka Brytania umieściła nas w pierwszej 10. najbezpieczniejszych krajów. Dla turystów i turystyki w dzisiejszych czasach ma to ogromne znacznie. Widać, jak spadają statystki przyjazdów turystów do Egiptu czy Turcji, bo wolimy bezpieczniejsze miejsca. Coraz bardziej uciążliwe są też długie odprawy na lotniskach, które zajmują sporo czasu w podróży, przez co chętniej spoglądamy na atrakcyjne miejsca w Polsce, gdzie można szybko dojechać samochodem i całkiem znośnie koleją. Nie sposób nie wspomnieć o świetnym połączeniu kolejowym z Rzeszowem!
Mówi Pani: podróż jest sensem życia.
Podróż jest przede wszystkim przejawem luksusu i nie mówię tu o ilości pieniędzy na nią przeznaczonych. Sama często podróżuję w siermiężnych warunkach, śpię w schroniskach młodzieżowych, bo wciąż to lubię, ale chodzi mi o luksus oderwania się od codzienności, tempa życia. Ten czas w podróży jest absolutnie inny i ta odmienność jest niezmiernie ważna. Przekazy reklamowe branży turystycznej muszą tę inność umieć podkreślać i przedstawiać nieszablonowo. Tradycyjnie o egzotyce myślimy w kategoriach wyjazdu do Peru albo Tajlandii. A to może być równie dobrze w Polsce, na Mazowszu, gdzie w miejsce sauny znajdziemy wspaniałą ruską banię. To buduje w nas poczucie wyjątkowości także w swojskim, polskim zaścianku, bo najważniejsze to umieć się wyróżniać.
Dlatego, gdy mówię: województwo podkarpackie, w Pani głowie projektuje się myśl – wspaniały turystycznie region, dobrze wykorzystany, czy może jednak – jaki oni mają tam potencjał i ciągle go marnują?!
Niestety, ta druga myśl. W Podkarpaciu tkwi ogromny potencjał turystyczny, który ciągle nie jest dobrze wykorzystywany, choć dostrzegam "jaskółki" zmian. Pierwsza, nie jest wprost skoncentrowana na turystyce, ale ma duży na nią wpływ. Mam tu na myśli fakt, że Rzeszów kreuje się na miasto innowacyjne, co jest ważne, bo niekoniecznie turystyka wypoczynkowa musi być pierwszym powodem przyjazdu do jakiegoś miejsca. Kiedy miasto staje się centrum innowacyjności, ruchu biznesowego, zaczynają do niego przyjeżdżać ludzie, to po pierwszym kontakcie zwykle może się okazać, że te osoby będą chciały odwiedzić już sam region. Niekiedy przyjazd do biznesowego Rzeszowa może być pierwszym krokiem do odczarowania stereotypów, jakie dotykają wschodnią część Polski.
Drugą istotną zmianą są inicjatywy myślenia o turystyce w nieco innych kategoriach niż tylko piękne plaże i krajobrazy. To oczywiście, najprostsza droga pozyskania gości, ale współczesna turystyka bazuje na szczególnie pojętej innowacyjności. Takiej, w której myślimy przez pryzmat potrzeb ludzkich oraz tym, jak je zaspokoić. Dlatego atuty zastane ( w tym zasoby naturalne, do których należy pewność pogody) są bardzo ważne, ale jeszcze ważniejszy jest fakt, że atrakcje turystyczne możemy tworzyć i one mogą stawać się największym magnesem ściągającym turystów.
Kiedyś decyzja była prosta. Jedziemy nad morze albo w góry i oczywiste było, które regiony są turystyczne, a które nie. Dziś inaczej buduje się ofertę turystyczną i innych wyborów dokonujemy wybierając się w podróż?
Jeśli zapytać przeciętnego turystę, jakie chciałby mieć wakacje, zwykle odpowie, że niezwykłe. Nie zacznie od stwierdzenia, że chce zobaczyć góry lub morze, ale chciałby przeżyć coś ekscytującego. Ta niezwykłość to zupełnie nowe podejście do turystyki. Niekiedy błędnie zakładamy, że luksus musi się kojarzyć z towarem, produktem o bardzo wysokiej jakości i cenie. A to nie zawsze jest prawda. Bywa, że osoby, które stać na najdroższe podróże do najdalszych zakątków świata, w turystyce szukają czegoś odmiennego – siermiężności, survivalu, przygody i wyzwań, pokonywania trudności i własnych ograniczeń. Dlatego coraz częściej jako luksus w turystyce definiujemy to, co na co dzień jest dla nas niedostępne.
I najbardziej dla nas dziś niedostępny jest…
… czas! Co ciekawe – im zamożniejszy turysta, tym bardziej ceni czas. Jest to też czynnik silnie wpływający na dokonywane przez nas wybory turystyczne. Jeżeli przedstawiciele branży potrafią dziś turyście oszczędzić czasu na każdym etapie organizowania podróży, począwszy od wyszukania ofert, ich porównania, podjęcia decyzji i dokonania rezerwacji, to pozwala im to wygrywać z konkurencją, bo gwarantują właśnie oszczędność czasu.
Dziś, dostęp do wszelkiej informacji pozwala nam obejrzeć takie regiony świata i zebrać informację o takich hotelach, o jakich nawet się nam nie śniło 20 lat temu. Ale problem polega na tym, że jednocześnie czujemy się coraz bardziej w tym świecie zagubieni. Informacji jest za dużo, trzeba je przetworzyć, porównać, dlatego coraz częściej wracamy do tego, co dla człowieka od zawsze był ważne – do wzorców zachowań naszych najbliższych, rodziny i znajomych. Do tych, którzy mają podobny status społeczny, finansowy, podobne zainteresowania jak my. Jeżeli podobało się coś moim znajomym, a oni są mi bliscy pod wieloma względami, to jest wielce prawdopodobne, że mi też się to spodoba.
Najszybciej to sprawdzimy na Facebooku albo Instagramie.
Dlatego tak ważne jest dziś wykorzystanie w turystyce nowych mediów. Swoje wyobrażenia o różnych regionach, miejscach budujemy głównie na podstawie cudzych opowieści oraz zamieszczanych zdjęć – obraz najsilniej przemawia do naszej wyobraźni. Jednak tu nie chodzi o przekazy komercyjne, bo te zwykle budzą nieufność. Interesują nas głównie przekazy od najbliższego otoczenia. Błąd, jaki popełniają polscy przedsiębiorcy z branży turystycznej, polega na tym, że obecność w nowych mediach postrzegają jako konieczność założenia własnego fanpage'u na Facebooku lub kanału na YouTubie. A rzecz nie polega na tym, abyśmy sami mówili o sobie, ale żeby to inni mówili o nas. Branża turystyczna ma tylko (i aż!) prowokować do tego, aby goście pokazali swoje zdjęcia z wakacji jak największej grupie znajomych w mediach społecznościowych, a tym samym wpłynęli na promocję danego miejsca lub produktu. Warto też nagradzać osoby, które przyjeżdżając do konkretnego miejsca, okazują zadowolenie i rzetelnie, uczciwie informują o tym innych.
To potwierdza historia co najmniej kilku przedstawicieli branży turystycznej w Bieszczadach, którzy przemyślaną i mądrą aktywnością w sieci potrafili wypracować sobie stałe grono powracających klientów.
Coraz częściej najważniejsze stają się nie tyle miejsca, do których jedziemy, ale doznania, jakich możemy tam doświadczyć. Dziś wszelkie rekordy popularności bije turystyka gwarantująca nam aktywność, bliski kontakt z przyrodą, z miejscową kulturą, z drugim człowiekiem. Samą kulturę rozumiemy szeroko, od najbardziej znanych teatrów, galerii i muzeów na świecie, po kulturę rozumianą jako specyfika regionu związaną z jej kulinariami, obyczajami, a nawet sposobem mówienia.
Coś w rodzaju globalnej turystyki?
Raczej mówmy o glokalizacji. Na poziomie globalnym chcemy mieć do wszystkiego dostęp, ale jeśli jesteśmy w jakimś konkretnym miejscu, chcemy czuć jego lokalność. Coś w rodzaju idealnego dopełnienia. Z jednej strony dostępność całego globu, z drugiej chęć zetknięcia się z czymś autentycznym, unikatowym, o co coraz trudniej w podróży w zunifikowanym świecie.
Wynika z tego, że Podkarpacie w wielu obszarach oferuje "coś", gdzie indziej absolutnie nieosiągalne.
Jest w tym trochę prawdy. Inne regiony w Polsce i na świecie bywają już zbyt nowoczesne, nazbyt zurbanizowane, za bardzo zglobalizowane. Jest teraz bardzo ciekawy i coraz popularniejszy w turystyce trend łączący świat realny z wirtualnym. Social, local i mobile. Turysta w swojej potrzebie kontaktu z innymi jest social. Drugi element – local – pozwala mu pokazać szczególne, unikatowe cechy miejsca w którym przebywa, znajomym pozostającym nadal w Warszawie, czy Londynie. Z zainteresowaniem mogą śledzić to, czego znajomy doświadcza w jakimś odległym, może dzikim i pustym rejonie Polski. I trzeci element, mobile też jest spełniony, bo w mediach społecznościowych pozostajemy w ciągłym kontakcie ze wszystkim i wszędzie, nie szukając dostępu do stacjonarnego komputera, ale na bieżąco dzieląc się przeżyciami przy pomocy smartfonów. To bardzo ważne, odmienne niż 20 lat temu postrzeganie siebie w podróży zwłaszcza przez młode generacje, naukowo określane jako Y i jeszcze młodszą Z, która dopiero wchodzi na rynek, ale od narodzin oswojona jest z urządzeniami mobilnymi.
Tylko jak ściągnąć uwagę entuzjastów nowych mediów chociażby na wschód Polski, żeby zaczęli tu masowy przyjeżdżać gwarantując pewnie najtańszą i najskuteczniejszą formę promocji?
Sama obecność nawet bardzo znanej, albo bardzo aktywnej osoby w nowych mediach nie jest jeszcze przepisem na sukces w branży turystycznej. Do tego trzeba ogromnej wiedzy, a tego brakuje najbardziej we współczesnej turystyce, przynajmniej w Polsce.
Proszę zwrócić uwagę na Arłamów, hotel, w którym w ostatnich tygodniach trenowali piłkarze polskiej reprezentacji. Mnóstwo ludzi być może dopiero teraz po raz pierwszy usłyszało o Arłamowie na Podkarpaciu, bo kojarzy go z polskimi piłkarzami. Chcę przez to podkreślić, że drogą do popularyzacji regionu, hotelu, restauracji czy innej atrakcji turystycznej w nowych mediach jest dotarcie do ludzi poprzez to, co ich interesuje. Co to oznacza? Że najważniejsze jest to, że do Arłamowa przyjechali piłkarze polskiej reprezentacji, a piłką nożną interesują się miliony osób. Dzięki temu wszyscy entuzjaści skoncentrowani na sporcie, zwrócili też uwagę na Arłamów.
Niedawno wpisałam w Internecie hasztag joga (#joga). I co się okazało? Znalazłam różne miejsca, gdzie można ćwiczyć jogę w dużych miastach i tylko jedno jedyne gospodarstwo agroturystyczne położone w Grecji, o którym nigdy w życiu bym się nie dowiedziała, gdyby nie fakt, że całą swoją ofertę turystyczną świadomie i w przemyślany sposób buduje na jodze. Dla tych, którzy u nich ćwiczą, produkują zdrową żywność, mają swoich trenerów i przepiękne zdjęcia, które pokazują na Facebooku, Twitterze i Instagramie, ale wszystkie dotyczą jogi. Oni nie pozycjonują się jako agroturystyka, bo wtedy konkurencja byłaby przeogromna. Oni zdefiniowali ludzką potrzebę i przygotowali najlepszą ofertę, jaką mogą zagwarantować.
Ważniejsze od produktu staje się w turystyce zainteresowanie ludzkimi potrzebami?
Tak. Jeśli pójdziemy w stronę realizacji potrzeb i zainteresowań turystów, zmieni się myślenie o blogach i wszelkiej, często nieprzemyślanej działalności marketingowej. Bo niby po co hotel ma zakładać bloga? I dlaczego turysta miałby go czytać? Hotel natomiast ma być obecny w blogach, których czytelnikami są jego potencjalni goście. Jeżeli ktoś ma malutkie dzieci, nie szuka w sieci frazy "hotel wakacje", ale "wakacje małe dzieci" i trafi na blogi dla rodziców. Dlatego gospodarstwa agroturystyczne, które zazwyczaj swoją ofertę kierują do rodzin z dziećmi, bo to jest pewny segment odbiorców, powinny być obecne na większości blogów parentingowych. Jeśli w takim gospodarstwie jest stadnina koni, ważna jest obecność na forach i blogach jeździeckich. I jeśli spojrzymy na Podkarpacie i Bieszczady, zapominając o promowaniu własnej oferty, ale zwracając uwagę na potrzeby turystów, nagle świat staje przed nami otworem.
Nowe media to jedyna dziś skuteczna reklama w turystyce?
Tak, pod warunkiem, że z nowych mediów umiemy korzystać, a potrafi to bardzo niewiele osób. Dzięki nowym mediom w sposób niemal doskonały możemy dotrzeć do osób w określonym wieku, mających określony status społeczny i majątkowy. Na Facebooku możemy dokładnie zaplanować, gdzie, do kogo i w jakim wieku, chcemy dotrzeć z promowanym przez nas wpisem.
Jeśli prowadzimy fanpage, na który chaotycznie wrzucamy mało atrakcyjne informacje, to takie działanie niczym nie różni się od reklamy w radiu, telewizji, czy tradycyjnej prasie. Osiągamy bardzo szeroki zasięg odbiorców, który niekoniecznie jest naszą grupą docelową. Wyszukiwarki internetowe mają tę przewagę nad tradycyjnymi mediami, że są w stanie zidentyfikować klienta na podstawie jego zachowań w sieci. Definiują go behawioralnie, jakich dokonuje wyborów, co go interesuje, ile wydaje pieniędzy, dokąd jeździ, ile spędza czasu w Polsce i za granicą. Jednocześnie trzeba mieć też świadomość, że nowe media wymagają nie tylko wiedzy, ale i pieniędzy, bo nie ma nic bardziej mylnego, niż przekonanie, że w sieci wszystko jest za darmo.
Brak profesjonalnego zdefiniowania, kto ma do nas przyjechać, po co, na jak długo i ile wydać pieniędzy, to jeden z większych błędów popełnianych w turystyce?
Przedsiębiorcy obawiają się, że jak zawężą swoją grupę docelową, stracą tych klientów, którzy też być może, by przyjechali. W efekcie tracą wszystkich, bo nie umieją precyzyjnie określić, kto to ma być, czego pragnie i co oni, jako usługodawcy mają zrobić, by mu to dać. Jeśli precyzyjnie określimy sylwetkę gościa i jego oczekiwania, możemy też użyć precyzyjnych kanałów dotarcia do niego z produktem, jaki tworzymy.
Wypracowanie takiego modelu, choćby na Podkarpaciu, powinno leżeć po stronie samych przedsiębiorców z branży turystycznej, samorządów, czy może powinny to być wspólne działania?
Nawet duży przedsiębiorca rzadko kiedy jest w stanie udźwignąć finansowy ciężar tworzenia kampanii medialnych i kontaktów z mediami. W dodatku brakuje mu wiedzy, jak z mediów korzystać. Wykluczam z tego takie podmioty jak Hotel Arłamów, który na Podkarpaciu jest jednym z nielicznych przykładów biznesu turystycznego, który stać na samodzielne stworzenie kompleksowego produktu oraz jego promowanie skutecznymi kanałami. Zwykle mamy styczność z mikroprzedsiębiorcami, którzy muszą nauczyć się działać wspólnie, by dostarczyć kompleksowej oferty. Ktoś ma konie, ktoś inny organizuje spływy kajakowe, kolejny oferuje świetną kuchnię, a dwie inne osoby są w stanie dostarczyć znakomitych przewodników, albo instruktorów jogi. Tak tworzy się produkt kompleksowy (sieciowy), gdzie nie mając wszystkich usług "pod jednym dachem”, można jednak turyście zapewnić pełen wachlarz atrakcji.
Konieczne jest też wspólne działanie mikroprzedsiębiorców turystycznych w nowych mediach, w blogosferze, aplikacjach mobilnych czy forach dyskusyjnych. Te działania powinny być koordynowane przez lokalne lub regionalne organizacje turystyczne. Dzięki takiemu układowi sił, samorządy i lokalnych przedsiębiorców będzie stać na zatrudnianie profesjonalistów, analityków i dobre agencje marketingowe.
Tym bardziej, że branża turystyczna generuje na świcie podobne dochody jak przemysł motoryzacyjna, a ciągle bywa traktowana jak fanaberia.
Na świecie są kraje, które doskonale zdają sobie sprawę, że turystyka jest dla nich numerem jeden, wiodącym sektorem gospodarki. Te kraje w tej chwili cierpią najbardziej z powodu ataków terrorystycznych. W Polsce mamy problem bardziej złożony. Po pierwsze mamy naleciałości po czasach PRL-u, kiedy turystyka postrzegana była jako domena działań socjalnych zakładów pracy. Wtedy nikt nie myślał, że jest to normalny biznes, na którym się zarabia, bo normalnego biznesu w Polsce w ogóle nie było. O ile jednak w innych branżach udało się skomercjalizować liczne działania, to w turystyce ciągle mamy problem ze zdefiniowaniem, na czym się zarabia, mimo że można to precyzyjnie obliczyć. Turystyka daje ponadto możliwość komercjalizacji bardzo wielu zasobów niematerialnych regionu. Nie da się wprost sprzedać tradycji i gwary, a przez turystykę można im nadać wartość pieniężną.
Drugim niekorzystnym zjawiskiem są działania na poziomie centralnym. Istnienie Ministerstwa Sportu i Turystyki przeczy logice myślenia o turystyce jako branży gospodarczej. Był czas, kiedy turystyka jako departament funkcjonowała w Ministerstwie Gospodarki i to było najwłaściwsze w świecie! Wyłączenie jej poza nawias myślenia o gospodarce, zamiast dodać jej rangi, sprowadziło ją ponownie do roli działalności socjalnej.
Trzeci problem to fakt, że branża turystyczna, poprzez swoje rozproszenie, nie potrafi stworzyć silnego lobby, które wywierałoby wpływ na parlament czy choćby struktury regionalne. Ma też problemy ze zdefiniowaniem swoich potrzeb, luk wiedzy, niedoborów kompetencji biznesowych. Spójrzmy chociażby na Wschodni Szlak Rowerowy Green Velo. Idea sama w sobie słuszna i ciekawa, zrealizowana za ogromne pieniądze unijne, ale już dziś rodzi się pytanie: z czego będzie finansowana w przyszłości, gdy skończą się unijne dopłaty. Niedawno na konferencji w województwie warmińsko-mazurskim trwała gorączkowa dyskusja, jak przedsiębiorcy mogą włączyć ten szlak do swoich ofert i w jaki sposób mieliby finansować jego dalsze funkcjonowanie. To jest przykład, jak dotacje europejskie zamiast dać napęd do rozwoju, usankcjonowały bezwład. Gdyby tego typu inicjatywy miały być sfinansowane od początku przez branżę, to przedsiębiorcy zaczęliby od myślenia o modelu biznesowym, a dopiero potem podjęli decyzje o inwestycji.
Wspomniała Pani o spieniężaniu w turystyce rzeczy z pozoru niepoliczalnych: tradycji, gwary, kultury, wielonarodowości. W tym kontekście ciekawi mnie, czy Podkarpacie jako region turystycznie powinien kłaść największy nacisk na promocję tylko Bieszczad, czy może jednak w całości kreować się jako odmienne, trochę dzikie, wschodnie rubieże Europy?
Wracamy do modnego w turystyce trendu: ekologia, kreatywność i aktywność rozumianego trochę jako kult witalności i holistycznego rozwoju. Hasło Bieszczady wydaje mi się niebezpiecznie zawężone. Turystykę tego regionu postrzegam szerzej: kulinaria, kultura, architektura, gościnność, różnorodność kulturowa. W pierwszej kolejności trzeba zdefiniować potrzeby turysty, a potem mu pomóc je zrealizować. Dziś w dbałości o kondycję fizyczną i psychiczną nie wystarczą już tylko: wspinaczka, jazda konna, narciarstwo i spa. Coraz częściej turysta szuka warsztatów, trenerów mentalnych, możliwości wyciszenia się i zregenerowania po codziennym pędzie życia w dużym mieście.
Tego wszystkiego na Podkarpaciu jest coraz więcej, a mimo to najbardziej dokucza nam sezonowość turystyczna – największy brak turystów zimą i wiosną.
To po części wynika z izolacji geograficznej Podkarpacia, z której na szczęście wychodzi. Jest już połączenie Pendolino, którym można szybko i komfortowo dojechać do Rzeszowa, a także autostrada, która połączyła Podkarpacie ze Śląskiem i Małopolską. Mówię o tym, by podkreślić, jak ważne jest kompleksowe informowanie w branży turystycznej. Klient musi otrzymać szczegółowe dane, nie tylko o hotelu, stadninie koni, posiłkach i festiwalu filmowym, ale też o tym jak szybko dojedzie do Rzeszowa i w Bieszczady. Dzięki temu uda się walczyć ze stereotypem, że wszędzie warto podróżować, tylko nie Podkarpacie, bo to na końcu świata. Jeżeli do tego przekona się na własnej skórze, że wakacje to za mało, żeby skorzystać ze wszystkich atrakcji regionu, to okaże się, że Podkarpacie i "Dziki Wschód" mogą świetnie funkcjonować. Nie zapominajmy też o tym, że nowe trendy (szczególnie pragnienie holistycznego rozwoju) poprzez przydawanie wielkiej wagi sprawom psychiki, ducha, mentalności, wiedzy, sprzyja rozwojowi różnych form atrakcyjności, niekoniecznie związanych z letnimi pejzażami. Warsztaty samodoskonalenia, kurs wyrobu kosmetyków na bazie produktów naturalnych, czy choćby spotkania z pisarzami w żaden sposób nie zależą od warunków pogodowych. Trendy demograficzne także sprzyjają polskiej turystyce z jej niepewną pogodą: o ile rodziny z dziećmi w wieku szkolnym są ograniczone w swobodzie podróżowania przez terminarz wakacji i ferii zimowych, o tyle rosnący odsetek osób starszych, par bezdzietnych i singli tworzy coraz większą grupę docelową ludzi nie związanych wakacjami, a nawet świadomie unikających letniego tłoku na szlakach i w hotelach.
Zaskoczę Panią, ale my trochę wstydzimy się hasła "Dziki Wschód".
Niepotrzebnie, jest naprawdę bardzo dobre! I proszę pamiętać, że ten region najbardziej atrakcyjny turystycznie ma być dla osób, które zechcą tam przyjechać, a nie dla miejscowych. Często miejscowi nie widzą swoich atutów, bo mieszkając w danym miejscu latami, po prostu przestają je dostrzegać. Dzikość bardzo silnie przemawia do wyobraźni ludzi z dużych ośrodków miejskich. W dodatku "Dziki Wschód" nawiązuje do "Dzikiego Zachodu", a to jest gwarancja pięknej, dzikiej przyrody oraz wspaniałej przygody. Dziś coraz rzadziej jeździmy na wakacje tylko po to, żeby oglądać krajobrazy. Coraz częściej chcemy przeżyć coś niezwykłego. Taka obietnicę znacznie silniej przekaże hasło "Dziki Wschód" niż Bieszczady!
Dr hab. Magdalena Kachniewska, profesor SGH, absolwentka handlu zagranicznego oraz ekonomii społecznej w Szkole Głównej Handlowej. Autorka ponad 200 publikacji z zakresu gospodarki turystycznej, zarządzania, marketingu i nowych mediów. Trener biznesu i doradca przedsiębiorstw branży turystycznej oraz organizacji turystycznych (w tym Polskiej Organizacji Turystycznej i Mazowieckiej Regionalnej Organizacji Turystycznej). Konsultant wiodący na etapie rozruchu ponad 20 obiektów hotelowych w Polsce. Jurorka w licznych konkursach dla przedsiębiorców branży turystycznej (HoReCaTa), w tym "Hotelarz Roku". Propagatorka koncepcji zastosowania e-marketingu i nowych technologii w turystyce. Promotorka prawie 250 prac licencjackich i magisterskich. Współautorka licznych ekspertyz dotyczących rynku turystycznego w Polsce, realizowanych na zlecenie Departamentu Turystki Ministerstwa Sportu i Turystyki, Polskiej Organizacji Turystycznej, GUS oraz Urzędu Marszałkowskiego Województwa Mazowieckiego.
Sesję zdjęciową przeprowadzono w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie.