Neurolog Konrad Baum i gastrolog Tomasz Ryznar po pracy w szpitalu, zmieniają fartuchy na rockowe kurtki i łapią gitary. Są liderami zespołu DOC. Konrad to frontman – poza palcówkami na gitarze popisuje się wokalem, Tomek jest urodzonym basistą. Dołączyli do nich zawodowi muzycy – Witold Drapała (instrumenty klawiszowe), Cezary Czarnota (gitara) oraz Filip Łukaszewicz (perkusja). Z sukcesami koncertują po Polsce i właśnie wydali pierwszą płytę.
Lekarzami obaj są od 12 lat. Konrad w Szpitalu Miejskim w Łańcucie zajmuje się USG tętnic szyjnych i tarczycy. – Trafiłem do Łańcuta za sprawą żony, która jest prawnikiem i otrzymała tutaj propozycję pracy. W trzy miesiące przenieśliśmy na Podkarpacie całe swoje życie z Lublina, gdzie mieliśmy dom, dzieci w przedszkolu i przyjaciół. Żonie było łatwiej, ponieważ pochodzi z Sanoka. Ja całe życie byłem lubelakiem. Ale nie żałuję przeprowadzki, już się zadomowiłem.
Dwóch lekarzy-muzyków musiało na siebie trafić w Łańcucie
W Lublinie miał też swój pierwszy zespół muzyczny. Grupę Goście założył w roku 2000, mając lat 21. Zdobyła ona sławę dzięki telewizyjnemu show Must Be The Music, w którym dotarła do ćwierćfinału. – Niełatwo było mi się z nimi rozstać. Jeszcze rok po przeprowadzce do Łańcuta jeździłem na próby i koncerty do Lublina – opowiada. – Ale podróże trudno było pogodzić z pracą i musiałem zrezygnować.
To, że wpadli na siebie z Tomaszem Ryznarem, nie jest niczym wyjątkowym. – Nasz szpital nie jest aż tak wielki – śmieją się obaj. Tomek w łańcuckiej placówce jest gastrologiem. Znają go również pacjenci Szpitala Wojewódzkiego nr 2 w Rzeszowie, gdzie też praktykuje. – Ktoś mi powiedział, że jest u nas nowy pracownik z Lublina, który gra na instrumencie i śpiewa – wspomina. – Myślałam, że pewnie chałtury, z ciekawości poszukałem tej muzyki na You Tubie, trafiłem na jakiś zespół o podobnej nazwie i stwierdziłem, że wiele się nie pomyliłem. To mnie uspokoiło, bo zawsze byłem ambitny muzycznie.
Nie tylko ambitny, ale i aktywny. Tomasz od lat w Łańcucie, podobnie jak Konrad w Lublinie, prowadził własny zespół, Hurry Up. – Grywaliśmy na festiwalach jazzowych – opowiada. – Ciągnęło mnie do tych klimatów. Na studiach w Katowicach miałem wielu przyjaciół wśród studentów Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej tamtejszej Akademii Muzycznej. Były wspólne jam session i doskonalenie grania na basie. Zawsze starałem się grać z dobrymi muzykami i z takimi też współpracowałem w Łańcucie.
Doktor Tomasz długo spokojny nie był, bo w końcu usłyszał prawdziwy zespół doktora Konrada. – Rock. Dynamiczny, fajnie brzmiący. I Konrad – świetny w roli frontmana. Gula mi podskoczyła – przyznaje Tomasz. – Myślałem, że lekarzy, którzy mają własny zespół i tak zaangażowanych w muzykę jak ja, przy takim ogromie pracy z pacjentami, wielu nie ma. Tymczasem tu, w małym mieście, pojawił się drugi. I to niezły! W dodatku, ledwo przyjechał, już wszyscy wiedzą o jego zespole. Podczas kiedy ja swoim graniem się nie chwaliłem, z obawy przed stereotypem, że jak ktoś dobrze gra, to nie może być dobrym lekarzem, a zawsze chciałem cieszyć się szacunkiem jako lekarz. Zdecydowałem doskonalić się w obu dziedzinach kosztem innych rzeczy. Trochę po cichu, bez specjalnego rozgłosu. Konrad dodał mi wiary w siebie i przekonał do wyjścia ku szerszej publiczności.
– Dość szybko dotarła do mnie wieść, że jest taki Tomek, który gra na basie i ma zespół – śmieje się Konrad. – Powędrowałem na jego oddział i tak się poznaliśmy. Po rezygnacji z lubelskiego zespołu, pomyślałem, że poprzestanę na grywaniu dzieciom w domu, po pracy. Ale kiedy spróbowaliśmy z Tomkiem zagrać coś wspólnie, wyszło naprawdę fajnie. Dołączyli do nas inni muzycy z zespołu Hurry Up i tak latem 2014 roku powstała nowa grupa – DOC. Mój rockowy temperament z ich jazzowym graniem dobrze się uzupełniał i z tego połączenia wyszło coś naprawdę fajnego. W lipcu zaczęliśmy próby, a już w październiku był pierwszy koncert.
Czy lekarz może być dobrym muzykiem i odwrotnie?
Zespół dwóch lekarzy – brzmiało sensacyjnie i było świetną reklamą. Klub, w którym zagrali, pękał w szwach. A potem to już poszło – Lublin, Rzeszów, kolejne miasta. Jako support Ani Dąbrowskiej i jako gwiazda medycznych konferencji. Śmieją się, że kiedy zaczynali wspólne występy, zaliczano ich po prostu do muzycznych ciekawostek, a koncertom towarzyszyło początkowe niedowierzanie i zaskoczenie publiczności – to oni naprawdę potrafią dobrze grać?
– Technicznie moi muzycy zawsze byli dobrzy, ale to energia i artystyczna szczerość Konrada podbiła serca publiczności – uważa Tomasz. – Frontmanem trzeba się urodzić. W poprzednim zespole ja musiałem zapowiadać kolejne utwory, robiłem to spięty, po sto razy analizując słowa. Było to raczej mało porywające. A on jest scenicznym zwierzem, raz dwa łapie kontakt z publicznością.
Konrad dodaje: – Jak ma się za sobą pewnych muzyków, to można poszaleć. Chcę przecież budzić emocje, a nie tylko stać na scenie i coś tam śpiewać. Patrzę ludziom w oczy i jeśli w czyichś zobaczę wzruszenie, nikt mi tego nie zabierze. Nie można tego kupić za żadne pieniądze.
Tomek ma podstawowe wykształcenie muzyczne. Ukończył klasę akordeonu w szkole muzycznej I stopnia. – Ale wtedy jeszcze nie pałałem do muzyki miłością. I lepszy byłem w graniu ze słuchu niż z nut – zdradza. Z kolei Konrad do szkoły muzycznej chodzić nie chciał, chociaż dom wypełniały instrumenty, a tato jest nauczycielem muzyki. – Do nauki gry się nie paliłem, ale chętnie występowałem na konkursach wokalnych. Śpiewałem, tato akompaniował i zawsze zdobywaliśmy nagrodę – nie ukrywa neurolog. – Zawsze lubiłem występować. Byłem więc nie tylko w Must Be The Music, ale i w Drodze do Gwiazd. Właściwie wpierw chciałem zostać dziennikarzem i muzykiem. Dziennikarzem, bo lubię ludzi i lubię gadać. Ale mama jest lekarzem i wciąż ją odwiedzałem w szpitalu. Nie bałem się krwi i interesowała mnie medycyna. Bardzo dobrze czuję się w tym zawodzie. Szczególnie w neurologii. Ale na studiach nie rozstałem się ze sceną. Miałem zespół, w którym moja siostra grała na basie, a perkusista był studentem stomatologii. Po studiach pojawiły się kolejne muzyczne projekty. Jak tak przeanalizuję, to nigdy nie miałem dłuższej przerwy w muzykowaniu.
Bez endorfin i adrenaliny nie da się żyć
DOC zamiast coverów szybko zaczął grać autorskie utwory. Dorobił się wiernych fanów i menedżera. 10 lutego wyszła ich pierwsza płyta pt. „Dla kilku chwil”. Znajduje się na niej dziesięć piosenek. Autorem tekstów jest Konrad, muzyki – on i Witold Drapała, a aranżacje to dzieło całego zespołu DOC. – To materiał, nad którym pracowaliśmy przez dwa lata. Jest bardzo zróżnicowany. Mieszanka rocka, r’n’b. Nasz własny styl. Dojrzała, przemyślana całość.
Rzeczywiście, fajne teksty, dopracowane partie instrumentalne i ciepły „głos z zadziorem” wokalisty sprawiają, że płyty „Dla kilku chwil” chce się słuchać zdecydowanie dłużej niż chwilę. Czy nie obawiają się zatem, że muzyczna kariera nabierze jeszcze większego rozpędu i trzeba będzie wybierać między praktyką lekarską a wielotygodniową trasą koncertową? W końcu Kuba Sienkiewicz przez jakiś czas był gwiazdą sceny, a potem znów wrócił do zawodu lekarza. – Chciałbym mieć taki problem – śmieje się Konrad. – Ucieszyłby nas w koncert w fajnym miejscu, występ w jakimś świetnym programie telewizyjnym. Ale to nie znaczy, że marzy nam się po pięć koncertów w tygodniu i długa trasa koncertowa.
Póki co, tak organizują pracę i życie prywatne, aby na zespół też było miejsce. – Kwestia dyscypliny. Pracuję na etacie w szpitalu, mam dwójkę dzieci i jeszcze czas na prywatną praktykę, siłownię i muzykę. Można wszystko zrobić, tylko trzeba bardzo chcieć – stwierdza Konrad, a Tomek dodaje: – Wykorzystuje się każdą chwilę. Czasem, żeby coś przesłuchać, wystarczy do poduchy przytulić głowę ze słuchawkami na uszach.
Okazuje się, że rozwijanie muzycznej pasji nie wzbudza obaw ich pacjentów. W końcu, skoro jeden lekarz wędkuje, inny biega w maratonach, to jeszcze inny może grać w zespole. – Muzyka uwrażliwia. Dzięki niej mam więcej cierpliwości do pacjentów – zauważa Tomasz, którego już niejeden chory podczas wizyty zapytał: „Kiedy gracie koncert?” A Konrad, odbierając na poczcie awizowaną przesyłkę, nie musi pokazywać dowodu osobistego: „Każdy wie, że Baum”, wytłumaczyła mu ostatnio pani w okienku.
Konrad mówi, że bez pasji i „podkrętki” życie byłoby nudne. Tomasz myśli podobnie: – Artystyczne zacięcie miałem zawsze. W liceum występowałem z teatrem amatorskim i chciałem iść na studia teatralne. Tymczasem dostałem się na medycynę. Ale musiałem grać na gitarze, robić coś innego. I tak samo jest dziś. W moim życiu to się uzupełnia. Bez tej adrenaliny i endorfin, jaką dają sceniczne występy, nie dałoby się żyć.