Różni i łączy ich wiele. Iza, przedsiębiorcza młoda mama, świetnie odnajdująca się świecie nowych technologii, do Rzeszowa trafiła niejako z przymusu, za mężem, z żalem rozstając się najpierw z Wiedniem, a potem Krakowem. Kuba, doświadczony reżyser i producent, którego programy od lat przykuwały do kanap miliony Polaków, wrócił do Rzeszowa po 25 latach, dobrowolnie rezygnując z kariery w dwóch największych komercyjnych stacjach telewizyjnych. Ani on, ani ona nie zamierzają tu odpoczywać. Przeciwnie, oboje właśnie tu postanowili spełniać swoje marzenia, na które nie mieli czasu w „większym świecie”. Iza poprzez swój portal Na-Kawe.net chce wyciągnąć ludzi sprzed komputerów. Kuba stworzyć dom kultury w nieco innym wydaniu.
Droga Izy Błażowskiej do stolicy Podkarpacia była wyjątkowo kręta i długa, bo mimo że urodziła się i wychowała w Sanoku, to Rzeszowa zupełnie nie znała; uważała go wręcz za obce, niezbyt interesujące miejsce. A jednak od ponad dwóch lat mieszka tu wraz z mężem Krzysztofem i 1,5-roczną córeczką Sonią i – jak mówi – czuje, że jest to jej miejsce na ziemi. Trafiła tu za mężem, który na Podkarpaciu prowadzi firmę, choć miała realną szansę na zrobienie kariery w potężnej korporacji – Agencji Reuters w Wiedniu.
Wiedeń i ambitne plany
Jeszcze jako nastolatka zdała sobie sprawę, że w Sanoku trudno będzie jej znaleźć wymarzoną pracę, więc musi coś zrobić, aby ułatwić sobie start w dorosłość. Po maturze odbyła dwa staże wolontariackie, a na studiach – zamiast odpoczywać na wakacjach jak jej koledzy – odbywała kolejne praktyki. Najpierw Siemensie w Niemczech, potem w Capgemini w Krakowie, następnie w Warszawie w Marsie. Pracowała też jako project manager dla Shella. Zdobyła doświadczenie w różnych działach – od marketingu, sprzedaży, poprzez logistykę i IT. Była prezesem uniwersyteckiej organizacji studenckiej Erasmus Student Network, członkiem uczelnianej Rady Wydziału Ekonomii i Stosunków Międzynarodowych oraz przewodnikiem wycieczek w ramach amerykańskiego programu „People to People”. Skrzętnie aktualizowała swoje CV w trzech językach.
– Przez całe studia coś aktywnie robiłam, nie miałam też wakacji, ale teraz to procentuje, bo dzięki temu nie muszę pracować na etacie, lecz zająć się tym, co mi sprawia prawdziwą satysfakcję i daje wolność – mówi Iza.
Podczas dziennych studiów na międzynarodowych stosunkach gospodarczych na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie wyjechała na stypendium do Austrii, gdzie ukończyła studia na Uniwersytecie Wiedeńskim i Wiedeńskim Uniwersytecie Ekonomicznym. Tam w wieku 23 lat znalazła pracę marzeń jako account manager w Agencji Reuters, z niemałymi perspektywami na przyszłość. – Dostałam wszystko, co może dać pracownikowi korporacja: szkolenia, wyjazdy zagraniczne z pobytami w pięciogwiazdkowych hotelach, ciekawą atmosferę, międzynarodowy zespół, a przede wszystkim zyskałam nowe doświadczenie, bo moja praca związana była z finansami, czyli z czymś, czego niewiele miałam na studiach – wspomina. Odkryła w sobie również talent sprzedażowy, który został doceniony nagrodą najlepszego sprzedawcy miesiąca w całym regionie Europy Środkowo-Wschodniej.
Do wyjazdu z Wiednia namówił ją chłopak (obecnie mąż). Mimo że perspektywa kariery w korporacji kusiła, to pojawiały się pierwsze wątpliwości. – Zaczęłam sobie zadawać dość zasadnicze pytania: Czy muszę codziennie wracać do domu po 18? Czy chcę, aby tak wyglądało moje życie do emerytury? Czy jestem naprawdę szczęśliwa? – mówi. – Przeprowadziliśmy się do Krakowa, choć wiedziałam, że nie znajdę tak dobrej pracy jak w Reutersie.
Laur Magellana dla Balcerowicza, Ferenca, Górala i…Izy
Wtedy założyła portal www.odpowiedzialne-inwestowanie.pl, który był kontynuacją zagłębianego przez nią tematu w ramach pracy magisterskiej. Prowadziła go przez 4 lata, będąc jednocześnie wykładowcą na studiach podyplomowych w Wyższej Szkole Europejskiej im. ks. Józefa Tichnera w Krakowie i Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie. Sama ukończyła w tym czasie studia podyplomowe w ramach Cambridge Programme for Sustainability Leadership na Uniwersytecie w Cambridge. Współpracowała z europejską organizacją ds. zrównoważonych inwestycji Eurosif przy badaniu rynku odpowiedzialnych inwestycji w ramach ogólnoeuropejskiego projektu „European SRI Study 2010”.
Napisała również rozdział o standardach odpowiedzialnego inwestowania do akademickiego podręcznika dla studentów wydawnictwa PWN pt. „Biznes, Etyka, Odpowiedzialność”. Uczestniczyła w wielu konferencjach i wszędzie, gdzie się tylko dało, mówiła o odpowiedzialnym inwestowaniu – zagadnieniu zupełnie obcym w Polsce. Za ten potrzebny i odważny krok otrzymała Laur Magellana w kategorii Debiut Roku (III edycja konkursu), a wśród nagrodzonych obok Izy znaleźli się m.in. Leszek Balcerowicz i Adam Góral, prezes Asseco Poland. Dwa lata później to samo wyróżnienie, ale w innej kategorii przyznano Tadeuszowi Ferencowi, prezydentowi Rzeszowa.
Mimo szlachetnej idei, prawie 4-letnia praca nie przynosiła ani większych zmian w działaniach polskiego sektora finansowego ani też zysków czy też perspektyw na nie. Po przeczytaniu artykułu na tematu rozwoju Groupona w USA, postanowiła wraz z mężem stworzyć podobny serwis w Polsce. Tak powstał jeden z pierwszych serwis zakupów grupowych FastDeal.com Wystartowali w 2010 roku, niemal jednocześnie z Gruperem, polskim klonem Grupona. Dziś z perspektywy czasu Iza przyznaje, że ten serwis nie spełnił jej oczekiwań, więc po pewnym czasie sprzedali swoje udziały zainteresowanemu inwestorowi. – Jestem idealistką, a stworzony przez nas projekt i cała branża zakupów grupowych z różnych względów z czasem przestały wyglądać tak jak sobie to wyobrażaliśmy, poza tym na rynku pojawiało się coraz więcej podobnych serwisów – tłumaczy. Odskocznię znalazła jako freelancer w stworzonej przed siebie agencji interaktywnej pinkivi.com.
Kuba: Rzeszów kolorowy i piękny jak młodość
44-letni Kuba Karyś, producent, reżyser, scenarzysta przez wiele lat związany ze stacją TVN, w Rzeszowie spędził dzieciństwo i wczesną młodość. Urodził się w Krakowie, ale kiedy jego tato – asystent na Politechnice Krakowskiej otrzymał propozycję pracy i mieszkanie w Rzeszowie, Karysiowie osiedlili się tu, najpierw w skromnych trzech pokojach na Piastów, (z balkonu na dziewiątym piętrze mały Kuba oglądał wyścig pokoju), potem w starym, pięknym drewnianym domu na Pobitnem. Tu skończył podstawówkę „12”, a potem I LO. Od zawsze wiedział, że będzie studiował w Krakowie, czyli tam, gdzie wszyscy Karysiowie.
W klasie maturalnej w każdą sobotę jeździł na zajęcia do szkoły teatralnej w Krakowie. Aktorem jednak nie został. – Dzięki Bogu, bo byłbym słabym aktorem. Poza tym żyłem w głębokim przekonaniu, że jako aktor będę klepał biedę – wyjaśnia. – Zresztą mój rocznik, matura 1989, to fatalny rocznik. Myśmy naprawdę nie wiedzieli co ze sobą robić. Nasze studia zaczęły się w najgorszym momencie. Za późno na mądrą decyzję, za wcześnie na dorosłe życie w wolnym kraju. Albo odwrotnie. Z jednej strony kolejki po kiełbasę i cenzura, a zaraz hamburgery i niemieckie piwo…
Ze szkolnego podwórka do świata telewizji
Poszedł na germanistykę. Zakładał, że się dostanie, bo niemiecki był jedynym językiem, jaki znał. Gdyby się nie dostał, czekałyby go dwa lata w wojsku, a wojsko w tamtych czasach było przekleństwem. – To był, cholera, strach – mówi, dodając zaraz, że po latach, gdy już jako poważny „pan producent z telewizji” poszedł załatwić coś do WKU, strach wcale go nie opuścił. Na studia się dostał, a na życie, oprócz wielkiego wsparcia rodziców, dorabiał sprzedając reklamy radiowe i udzielając korepetycji z niemieckiego. Wkrótce został nauczycielem w prestiżowej szkole społecznej w Krakowie.
Miał zamiar dokończyć kolejne zaczęte studia, czyli filozofię, ale się nie udało, bo kolega, z którym kiedyś w akademiku próbował zrobić pierwszy amatorski film, namówił go na pracę w TVN-ie. – Trafiłem najlepiej jak mogłem, do „Nie do wiary”. Od razu zaznaczam, że nie wierzę w duchy – uśmiecha się. – To był taki program, że w zasadzie tylko transmisji meczu piłkarskiego nie można było w jego ramach przeprowadzić. Tam nauczyłem się warsztatu, nauczyłem się opowiadać historie, bo na tym przecież polega cała praca w mediach. Robiłem programy o duchach, egzorcyzmach, ale też o śmierci Kennedy’ego, albo opowieść o Ukrainie, pokazywaną na festiwalach dokumentalnych; o figurce Matki Boskiej płaczącej słonymi łzami, w Niżankowicach tuż przy polskiej granicy.
Z „Nie do wiary”, mimo strachu przed lataniem, przejechałem pół świata: całą Europę, Australię, Azję. To były złote czasy. Robiłem wtedy przy okazji także cykl dokumentalny „Sekrety i skarby III Rzeszy”. To wszystko do dziś lata po różnych antenach.
Po sześciu latach „Nie do wiary” spadło z anteny, a Kubę zaproszono do prestiżowego projektu „Katastrofy górnicze”. Zrobił odcinek „o twardych facetach z kopalni w Dąbrowie Górniczej”, za który po latach otrzymał „Silesia Press”. Kiedy TVN podpisał kontrakt z Discovery, wspólnie z Natalią Schmidt zrealizował dla Discovery Historia film „Miasteczko Kroke”, inspirowany wystawą o przedwojennym żydowskim Krakowie pt. „Świat przed katastrofą”. Z tej inspiracji powstała wspaniała opowieść o przedwojennym Krakowie widzianym oczami Żydów, w której zderzają się dwie rzeczywistości – bezpieczne dzieciństwo z czasów dwudziestolecia nagle przerwane i zamienione w piekło holocaustu. Ten film był ważnym momentem w jego życiu. – Broniłem się przed tym, bo zabijanie ludzi, dzieci było dla mnie zawsze niepojmowalne.
Aż spotkałem Stellę (Stella Muller-Madej, dziewczynka ocalona przez Oskara Schindlera – przyp. red.) i zaczęła opowiadać o przedwojniu, a potem, tak płynnie i nieznacznie przeszła do wojny, i kiedy tego słuchałem to wydrapałem sobie pod koszulą ranę na ręce. Pomyślałem: trzeba to zrobić – opowiada Kuba. W ten sposób z małego, kameralnego filmu „Miasteczko Kroke”, który zaliczył nagrody na paru ważnych festiwalach, rozrósł się ten projekt do „Między kroplami deszczu” realizowanego z Pauliną Loszek, które było pokazywane i docenione na całym świecie. – Stella umarła rok temu, a ja nie miałem czasu przyjechać na pogrzeb – dodaje.
Przystanek „Rzeszów”
W 2010 roku Kuba został producentem „Kuchennych rewolucji”, jednego z największych hitów TVN-u. Pracował z Magdą Gessler przez sześć sezonów – od drugiego do siódmego i był odpowiedzialny za powodzenie całego projektu. Po trzech latach pracy – jak mówi – formuła jego współpracy z programem się wyczerpała. Spakował walizki, wyprowadził się z Warszawy i przyjechał na urlop do Rzeszowa. Był maj 2013 roku, kwitły bzy, ogródki na Rynku tętniły życiem. Wtedy zobaczył, że istnieje życie poza telewizją. W końcu miał czas dla swoich dzieci. Ale po trzech tygodniach zadzwonił telefon: Stawianie nowego projektu pod tytułem „Top Chef” to było fantastyczne wyzwanie…. Polsat, Nina Terentiew…. Zgodził się. Przekonał do projektu Wojciecha Modesta Amaro, Maćka Nowaka, potem pojawił się Józek Seeletso i Ewa Wachowicz. Wybrał uczestników pierwszej serii i poszło, a potem… od lipca do końca listopada nie było go w domu.
– Po którejś kolejnej zarwanej nocy, po kolejnym longu kilkudziesięciogodzinnym na montażu, spojrzałem w lustro i pomyślałem: stary, masz 43 lata, a zaraz będziesz miał 44, i jak tak dalej pójdzie, to nie dożyjesz urodzin – opowiada. – Kiedy się skończył sezon, 1 grudnia 2013 roku, po 25 latach wróciłem do Rzeszowa. Do domu, w którym był trzynastolatek i dziewięciolatek. Wiedziałem, że chcę mieć znowu psa, że chcę chodzić na spacery, że chcę wyłączać telefon, kiedy tylko będę chciał, że nie ma emisji, że żyć trzeba, bo życie stygnie.
Miał do czego wracać, bo dziesięć lat wcześniej zainwestował tu w biznes – klimatyczny lokal „Życie jest piękne”, którego przez te wszystkie lata strzegła jego żona Agata. W grudniu 2012 roku otworzyli razem Setę&Galaretę. Kiedy wrócił na stałe do Rzeszowa przez dwa miesiące czuł się tu tak, jakby odzyskiwał wzrok; konsekwentnie odmawiał wszelkim propozycjom pracy w telewizji. Sił nabrał dopiero na ukochanej Rusinowej Polanie w Bieszczadach. A potem zaczął się uczyć Rzeszowa na nowo, poznawać ludzi, „odpominać” znajomości. – Powroty nie są łatwe. Jak wyjeżdżałem stąd to z knajp był tu tylko: Hortex, As, NOT i Murzynek – wspomina. – A teraz?
Rzeszów – przymus, za który jest wdzięczna mężowi
Wspomnianym „trzęsieniem ziemi” w życiu Izy była kolejna przeprowadzka. Na hasło „Rzeszów” rzucone przez męża zareagowała alergicznie. Zupełnie obce miasto, obcy ludzie. – Nie chciałam tutaj przyjechać. Już raz przyjechałam za mężem z Wiednia do Krakowa i nie chciałam ponownie zmieniać miasta na mniejsze. Ale mąż przedstawił mi racjonalne argumenty: w końcu ja mogę pracować wszędzie, nie tylko w Krakowie. Z drugiej strony nie sprzyjał mi klimat zanieczyszczonego Krakowa – mówi Iza. – Postanowiłam przeprowadzić się do Rzeszowa na próbne dwa tygodnie i na taki czas spakowałam swoją walizkę.
W ciągu tej dwutygodniowej próby czasu okazało się, że jest w ciąży. Wtedy zupełnie odrzuciła myśl o powrocie do Krakowa. – Zaskoczyło mnie tutejsze tempo życia, spokój. Okazało się, że w pół dnia mogę załatwić wizytę w sklepie, urzędzie, u lekarza, że mogę miasto przejechać wzdłuż i wszerz bez tracenia czasu w długich korkach. Spodobało mi się, że miasto jest zadbane, pełne kwiatów. Co więcej, są to kwiaty sezonowe, czego nie widziałam w Krakowie. W Rzeszowie jest praktycznie wszystko czego potrzebuję: kina, teatry, filharmonia, restauracje, ciekawe wydarzenia, ścieżki rowerowe, zadbane parki, a przede wszystkim wspaniali i życzliwi ludzie. Dziewięć miesięcy ciąży spędziłam na spacerach nad Wisłokiem, obserwowałam, jak zmienia się miasto i coraz bardziej się w nim zakochiwałam. Jedyne co mi brakuje to aquaparku – śmieje się. – Ale myślę, że przy takim tempie rozwoju miasta już niedługo ktoś go wybuduje – opowiada.
Nowe miejsce, nowy pomysł, nowy biznes
Oczywiście, Iza nie byłaby sobą, gdyby nie zrobiła czegoś związanego z nową sytuacją w jej życiu. W Rzeszowie nie znała nikogo, cierpiała na brak kontaktu w realu, chciała wyskoczyć na tenisa, partyjkę szachów czy na wspólny spacer z dziećmi z mamami z okolicy. W lutym br. stworzyła Klub Mam z Rzeszowa, a miesiąc później powstał Na-Kawe.net, ogólnopolski serwis społecznościowy dla osób, które chcą poznać w swoim mieście osoby o podobnych zainteresowaniach i spotkać się z nimi.
– Nie jest to typowy serwis społecznościowy – wyjaśnia Iza. – Nie chcę, aby użytkownicy przesiadywali przy komputerze, chcę, żeby umawiali się na spotkania na żywo. Motto serwisu brzmi: „Żyj w realu”, a jego ideą jest wyciągnięcie ludzi o podobnych pasjach z domu i umożliwienie im umówienia się na wspólną aktywność: na kawę, na plac zabaw z dziećmi, na spacery z czworonogami itp. Chcę, aby użytkownicy naszego serwisu spotykali się w rzeczywistości, a nie wirtualnym świecie. Sama niedawno umówiłam się w Rzeszowie na szachy i dużo się nauczyłam, bo mój partner od szachów okazał się świetnym graczem.
Serwis jest przeznaczony zarówno dla osób, które są nowe w mieście, jak i dla wszystkich którzy szukają partnerów, ekipy do wspólnych przedsięwzięć sportowych, czy też dla tych którzy po prostu chcą poznać kogoś nowego, o podobnych zainteresowaniach i miło spędzić czas przy dobrej kawie.
Z Na-kawe.net wiążą się najbliższe plany biznesowe Izy. Chce, aby serwis z ogólnopolskiego stał się międzynarodowy. Pierwsze kroki w tym kierunku zostały poczynione. – Obecnie w serwisie mamy nie tylko osoby z Polski, ale również Polonię z USA, UK, Australii, Szwajcarii czy Austrii. Pracujemy nad nowymi wersjami językowymi naszego serwisu. Chcemy umożliwić życie w realu, czyli tak naprawdę powrót do normalnych, naturalnych relacji międzyludzkich na całym świecie, a szczególnie w krajach, gdzie ludzie nawet na spotkanych towarzyskich czy wakacjach nie wyciągają nosa ze swojego smartfona. Naprawdę, ciekawiej jest w realu – przekonuje.
29-letnia Iza nie poprzestaje na prowadzeniu biznesu, a przedsiębiorcą jest nietypowym, bo pracuje głównie w nocy oraz w dzień, kiedy śpi jej córeczka. W ciągu dnia natomiast jest pełnoetatową mamą, dla której najważniejsze jest przebywanie z Sonią i opieka nad nią. Stara się też znaleźć czas na własne pasje – uwielbia poezję śpiewaną, co więcej sama śpiewa poezję. do której także komponuje muzykę. – Muszę przyznać, że czuję się bardzo szczęśliwa i spełniona w Rzeszowie. W ciągu tych dwu lat wydarzyło się wiele naprawdę miłych rzeczy, urodziła się tutaj nasza córeczka, poznałam wspaniałych i życzliwych ludzi i czuję, że żyję pełnią życia. Kluczem w utrzymaniu tego stanu myślę, że jest utrzymywanie balansu między tym co muszę, co mogę, co powinnam, a co tak naprawdę chcę – podsumowuje.
Dom kultury, jakiego nie było
Kuba również nie ma zamiaru odpoczywać w Rzeszowie. Pomysłów ma dużo. Chce w Rynku otworzyć swego rodzaju dom kultury. W dużej konferencyjnej sali przynajmniej trzy razy w tygodniu mają się odbywać różnego rodzaju eventy. Będzie też centrum kultury żydowskiej. – Chcę, żeby to było miejsce dla każdego. Organizowane będą konferencje, spotkania autorskie, koncerty ciekawych muzyków, spektakle teatralne, pokazy filmów nieznanych w Rzeszowie, a w końcu festiwal filmowy.
Taka Piwnica pod Baranami, tyle że na strychu – dodaje – Przede wszystkim, będzie tu też Media School, regularne studia dla osób, które chciałyby funkcjonować w mediach elektronicznych i chcą poznać te media od podszewki. Pojawią się goście z najwyższej telewizyjnej półki. To na dodatek perspektywa ciekawej pracy, bo najlepsi studenci będą trafiać do zaprzyjaźnionych produkcji w TVN i Polsacie oraz własnej firmy producenckiej, która się tu rozwija. Robimy reklamówki, a poza tym mamy zaczęte cztery filmy i z kimś je trzeba zrobić, a przecież będą następne….